szkice
2022.10.12 21:57

Pułapka “realizmu”. Uwagi o odpowiedzialności politycznej za wojnę na Ukrainie

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.plZ góry dziękujemy.

 

Niedawna wypowiedź Donalda Trumpa [1] dla sieci telewizyjnej Real America’s Voice, w której oskarżył on amerykańskich liderów o odpowiedzialność za trwającą na Ukrainie wojnę, wymaga, by ponownie przyjrzeć się stanowisku, które samozwańczo określa się mianem „realistycznego”. Kluczem do jego zrozumienia wydaje się dostrzeżenie – po pierwsze – zawartego w nim ahistoryzmu, a po drugie, błędu polegającego na przedkładaniu statycznej wyobraźni geograficznej nad dynamizm polityki.

„Właściwie szydzili z niego. Nasze tak zwane przywództwo szydziło z Putina” – cytuje słowa Trumpa dziennik „Rzeczpospolita”. „Powiedziałbym nawet, że tą głupią retoryką nakłonili go do przeprowadzenia tej inwazji” – dopowiadał były prezydent Stanów Zjednoczonych. Trzeba dodać, że Trump nie podał w swojej wypowiedzi żadnych przykładów ośmieszania Putina przez przedstawicieli administracji Joego Bidena czy też osobiście przez prezydenta USA. Warto również przypomnieć, że we wcześniejszych wywiadach Donald Trump dość stanowczo powątpiewał, by miało w ogóle dojść do inwazji rosyjskiej na Ukrainę, a także ciepło wypowiadał się o Putinie jako człowieku. Można odnieść wrażenie, że te swoje nietrafione przewidywania dziś racjonalizuje narracją o amerykańskiej prowokacji.

Wypowiedzi Trumpa nie należy oczywiście psychologizować, ale trzeba ją odczytywać według klucza, jakim jest wewnętrzna polityka amerykańska i potrzeby elektoratu Partii Republikańskiej. Ten zaś potrzebuje – nomen omen – amunicji, by nieustannie ostrzeliwać pozycje rządzących demokratów. Trump w przeszłości o wojnie na Ukrainie mówił wiele rzeczy [2], które nie były spójne. Raz twierdził, że Putin jest genialnym strategiem, a niedługo potem, że trwająca wojna ma charakter zbrodniczy. Przede wszystkim jednak powtarzał, że gdyby on pozostał na stanowisku prezydenta, do wojny by nie doszło.

Być może tak by rzeczywiście było i twierdzeniu temu należy się analiza. W czasie swojego pożegnalnego przemówienia na koniec kadencji Trump przypomniał współobywatelom i całemu światu, że za jego prezydentury Stany Zjednoczone nie rozpętały żadnej wojny, co nie udało się nawet laureatowi Pokojowej Nagrody Nobla Barackowi Obamie. Rzeczywiście, Trump starał się zracjonalizować amerykańską obecność militarną w różnych częściach świata – w dużej mierze po to, by rzeczywiście mógł wreszcie dokonać się, zapowiadany od dekady, strategiczny zwrot Stanów Zjednoczonych na Pacyfik. Chiny, coraz wyraźniej borykające się z różnymi kryzysami wewnętrznymi, np. demograficznym czy ekonomicznym, którego jedną z przyczyn okazała się radykalna polityka przeciwdziałania pandemii, w średniej i długiej perspektywie wciąż wydają się najważniejszym konkurentem Stanów Zjednoczonych do roli światowego hegemona. Nawet jeśli w przewidywalnej perspektywie szanse Pekinu na sukces w tej rywalizacji znacznie zmalały, jasne jest, że Waszyngton musi skupić swoją uwagę na Dalekim Wschodzie.

Wróćmy do pytania o to, w jaki sposób Trump mógłby zrealizować swoje zapowiedzi powstrzymania wojny. Przypomnijmy, że w grudniu 2021 roku Rosja postawiła Stanom Zjednoczonym określone warunki, których realizacja miała, wedle moskiewskich deklaracji, doprowadzić do deeskalacji rosnącego wtedy napięcia wokół Ukrainy. Rosyjskie oczekiwania można z dzisiejszej perspektywy podsumować jednym zdaniem – NATO powinno realnie wycofać się do linii Odry, czyli ograniczyć swoje bezpośrednie oddziaływanie do obszaru, jaki zajmowało przed rokiem 1999.

„Rosjanie zaproponowali dwustronny układ z USA, który zakładałby gwarancje bezpieczeństwa dla Rosji uwzględniające deklarację zakończenia integracji Sojuszu Północnoatlantyckiego na zachód od jej granic oraz nierozprzestrzeniania określonych rodzajów broni w Europie Środkowo-Wschodniej. Te propozycje oznaczałyby wykluczenie integracji Ukrainy z NATO, ale także być może wycofanie infrastruktury NATO jak obrona przeciwlotnicza z Europy Środkowo-Wschodniej, a zatem uczynienie z tamtejszych członków Sojuszu przedmiotów układu USA–Rosja” – pisał[3] 20 grudnia Wojciech Jakóbik na portalu biznesalert.pl.

Sytuacja była wtedy jednak już dalece zaawansowana politycznie. Przynajmniej od jesieni 2021 roku i trwającego hybrydowego ataku służb białoruskich na polską granicę wywiady, a co za tym idzie, i rządy państw NATO, wiedziały o rzeczywistej rosyjskiej gotowości do uderzenia na Ukrainę. Co mógłby zatem zrobić Trump? Eskalować w celu odstraszania Putina lub ustąpić, czyli zgodzić się na rosyjsko-chińską „realistyczną” narrację. Wedle niej realizacja interesów USA w Europie Środkowo-Wschodniej, a także realizacja przez państwa tego regionu ich własnych suwerennych i narodowych interesów powinna być uznana za – by użyć słów Papieża Franciszka – „szczekanie NATO pod drzwiami Rosji”. „To złość; nie wiem, czy została sprowokowana, ale może tak ułatwiona” – mówił Franciszek na początku maja 2022 roku w wywiadzie[4] dla „Corriere della Sera”. Jego słowa zostały dość jednoznacznie zinterpretowane jako oskarżenie Sojuszu Północnoatlantyckiego o sprowokowanie wojny.

Gdy Papież tłumaczył w połowie czerwca tę swoją wypowiedź, inaczej już przedstawił akcenty, przez co ujawnił wiele z politycznej logiki, która najprawdopodobniej i dziś kieruje jego opinią o wojnie rosyjsko-ukraińskiej. Na łamach dziennika „La Stampa” można było przeczytać[5] takie oto słowa: „Parę miesięcy przed wybuchem wojny spotkałem się z przywódcą państwa, mądrym człowiekiem, który mało mówi, naprawdę bardzo mądrym. Po tym, gdy mówił o tym, o czym chciał rozmawiać, powiedział mi, że bardzo jest zaniepokojony tym, jak porusza się NATO. Zapytałem go dlaczego, a on mi odpowiedział: «Szczekają u drzwi Rosji i nie rozumieją, że Rosjanie są imperialni i nie pozwalają żadnej obcej sile zbliżać się do nich»”. Wypowiedź tę warto przytoczyć, ponieważ zawiera ona pewne charakterystyczne elementy tzw. „realistycznej” oceny trwającego konfliktu. Jednym z nich jest uznanie specjalnych praw Rosji w Europie Środkowo-Wschodniej, które miałyby wynikać ze specyfiki rosyjskiego charakteru. Po prostu trzeba zrozumieć – zdaje się mówić cytowany przez Franciszka polityk – że dopóki Rosja nie dominuje nad interesującymi ją obszarami, nie czuje się bezpieczna i będzie chciała to zmienić.

Jest w tym pewien paradoks, że „realiści” przekonani o racjonalności swoich analiz przyjmują z łatwością opinię, że wojna może wybuchnąć, ponieważ Putin się zdenerwował lub że największe państwo świata musi jeszcze poszerzyć swoje granice, by czuć się bezpiecznie. A co najważniejsze, uznają – niczym aksjomat – mocarstwową pozycję Rosji jako stały element polityki.

By spróbować odpowiedzieć na pytanie o potencjał Donalda Trumpa – czy jakiegokolwiek amerykańskiego prezydenta – do powstrzymania wojny Rosji z Ukrainą, trzeba odpowiedzieć na pytanie, czy Donald Trump pod koniec roku 2021 mógłby dokonać skutecznego odstraszania Moskwy przez podjęcie działań eskalacyjnych. Nie wydaje się, by było to możliwe. Rosyjskie ultimatum dotyczące obecności NATO w Europie z dzisiejszej perspektywy trzeba traktować jako dowód, że Amerykanie nie kontrolowali w tamtym czasie procesu eskalacji. Jedyne, co mogli robić, to reagować na poczynania zdecydowanych już na wojnę Rosjan. To Rosjanie eskalowali napięcie, stawiając żądania, których Amerykanie nie mogli przyjąć, to Moskwa była przekonana, że wojna z Kijowem będzie krótka i skuteczna, a w jej konsekwencji dojdzie do białorusinizacji czy też łukaszenkizacji Ukrainy. Jeśli Trump nie mógł liczyć na działania eskalacyjne, czy to znaczy, że był gotowy do ustępstw wobec Rosji? Czy to byłoby ta „niegłupia” retoryka uspokajająca niedźwiedzia? I w to trudno uwierzyć, ponieważ, po pierwsze, daleko idące ustępstwa oznaczałyby dla Stanów Zjednoczonych poważne problemy w skali globalnej, po drugie, polityka republikańskiego prezydenta – gdy jeszcze rządził – zmierzała w kierunku wymuszenia na Europie odbudowy zdolności obronnych. Proces ten trwałby wiele lat i w lutym 2022 roku dopiero by się – przy pomyślnych wiatrach – zaczynał. Niewiele wskazuje jednak na to, by Trump planował politykę jawnych ustępstw.

Polityka ustępstw wobec Rosji mogłaby oznaczać upadek autorytetu Waszyngtonu w oczach nie tylko słabych państw Europy Środkowej, ale także w oczach najważniejszych amerykańskich sojuszników na Pacyfiku, jak Australia, Korea czy Tajwan. Ustąpienie Putinowi mogłoby w praktyce oznaczać również utratę przez Waszyngton wpływu na kształt polityki europejskiej. Ośmielony słabością Waszyngtonu Berlin sam – już bez pytania o to kogokolwiek – sięgnąłby po polityczną hegemonię na Starym Kontynencie, wchodząc w bliski sojusz z Moskwą, która – wedle własnych marzeń – stałaby się „gwarantem bezpieczeństwa” w Europie. Równocześnie droga do federalnej Unii Europejskiej jako zaczynu eurazjatyckiego imperium od Lizbony do Władywostoku – o którym Władimir Putin pisał w swoim artykule[6] opublikowanym na łamach „Süddeutsche Zeitung” – stałaby otworem.

Stany Zjednoczone jeszcze w początkowej fazie prezydentury Joego Bidena szukały pomysłów dla europejskiej architektury bezpieczeństwa, która mogłaby funkcjonować w epoce narastającego konfliktu z Chinami. Amerykanie byli nawet gotowi przystać na pozostającą pod ich kuratelą niemiecką dominację w Europie. Oznacza to, że w pewien sposób uznawali kompetencje Berlina w powstrzymywaniu Rosji. Sytuacja zmieniła się, gdy w Waszyngtonie zrozumiano, że Berlin nie jest gotowy do ochłodzenia relacji z Chinami i wciąż gra swoją grę, która może w przyszłości obrócić się przeciwko USA. Suwerenność europejska oparta na relacji Berlina i Moskwy wchodzących w porozumienie z Pekinem mogłaby stać się elementem wrogim amerykańskiej hegemonii. W ten właśnie sposób mocniej na szachownicę wróciły państwa Europy Środkowej i Polska, która stała się ośrodkiem amerykańskiego oddziaływania na kontynencie.

Czy to przetasowanie okazało się istotnym elementem w rosyjskim procesie decyzyjnym i spowodowało wojnę? Trzeba by przyjąć, że wojna wybuchła tylko dlatego, że Niemcy zaczęły tracić część swoich imperialnych możliwości, a Europa Środkowa dzięki pomocy USA do pewnego stopnia wyemancypowała się spod wpływów mocarstw europejskich, co nieuchronnie musiało odwlec perspektywę euroazjatyckiego sojuszu, nowej osi Berlin–Moskwa. Jednak to wytłumaczenie nie jest prawdziwe, ponieważ wojna na Ukrainie trwa od dawna, czyli od roku 2014, i Rosjanie zamierzali ją i tak, prędzej czy później, zakończyć. Wydaje się raczej, że szukali jedynie sposobnej okazji. Moskwa mogła liczyć na to, że przy szczęśliwym obrocie spraw rzeczywiście przejmie polityczną kontrolę nad Ukrainą bez znacznych strat, ponieważ Amerykanie zajęci Pacyfikiem nie zareagują, a Niemców obchodzić będzie tylko porządek w fakturach. Na trwającą 96 godzin „operację specjalną”, dzięki której doszłoby do przejęcia władzy w Kijowie przez prorosyjskich polityków, raczej przymknęliby oko.

Podsumowując wątek polityki ustępstw, która ostatecznie nie miała miejsca, trzeba powiedzieć, że polscy „realiści” nie biorą pod uwagę tego, że uległość wobec Rosji oznaczałyby podwójne zwycięstwo państw, które w ostatnich trzystu latach stanowiły śmiertelne niebezpieczeństwo dla polskiej niepodległości, a szerzej dla środkowoeuropejskiej odrębności.

Z tego, co dotychczas zostało powiedziane, wynika dość prosty wniosek. Wojna, której jesteśmy świadkami, jest efektem decyzji strategicznych, jakie podjęto na Kremlu, i nie wynika ona ani z szyderstw administracji amerykańskiej skierowanych w stronę Putina, ani ze złości tego ostatniego. Wojny na tak poważną skalę jak ta, która ma miejsce, nie wybuchają pod wpływem impulsu, ale są efektem – lepszego lub gorszego – ale długotrwałego przygotowania. Nie można też zapominać, że wojna na Ukrainie trwa nie od roku 2022, ale od 2014, kiedy to właśnie Zachód zdecydował się, w obliczu ukraińskiej słabości, ale także niemieckich obojętności na los Kijowa, by Rosji ustąpić. Wyrazem tej postawy były mińskie formaty pokojowe. Ustępstwa te nie zapobiegły w żaden sposób eskalacji podjętej w ciągu ostatniego roku przez Moskwę ani nie osłabiły dalekosiężnych planów i apetytów Putina. Jest właściwie pewne, że przygotowania do drugiej fazy wojny trwały od roku 2014 i polityka Zachodu nie miała na nie większego wpływu. Deklarowana przez Rosjan reforma armii, konsekwentne, wieloletnie gromadzenie rezerw walutowych czy budowanie przez Rosję pozycji „mocarstwa energetycznego” były elementem tej samej gry.

Dlaczego Rosjanie planowali wojnę, a potem się na nią zdecydowali, opisał szczegółowo Krzysztof Wojczal w swoim głośnym artykule Do 2022 roku Rosja wywoła wojnę w Europie lub na Bliskim Wschodzie[7]. W dużym skrócie analizę tę można sprowadzić do wniosku, który prawdopodobnie dobrze jest także rozpoznawany na Kremlu – dla Rosji na długo, a może nawet na zawsze, zamyka się „okienko mocarstwowości”. Hossa węglowodorowa dobiega końca, po pierwsze, z powodu problemów technologicznych i niezdolności Rosji do modernizowania tej gałęzi przemysłu, po drugie dlatego, że wiele krajów – tak jak Polska – dobrze już zrozumiały, że sprzedaż surowców jest dla Moskwy niczym więcej jak narzędziem dość brutalnej polityki wymuszania i odzyskiwania dominacji. Wciąż źle ma się rosyjska demografia, a sankcje wprowadzone w roku 2014, po pierwszej fazie inwazji na Ukrainę, zdusiły rozwój gospodarczy. Jedynym, co właściwie pozostało Putinowi, to pokazanie Europie Środkowo-Wschodniej rosyjskiej przewagi militarnej.

Gdyby na wiosnę roku 2022 okazało się, że rosyjskie lub prorosyjskie czołgi stoją nie tylko na granicy województwa warmińsko-mazurskiego, mogą zagrażać bezpośrednio takim miastom jak Białystok, ale także Rzeszów i Przemyśl, sytuacja polityczna w Europie wyglądałaby dziś zasadniczo inaczej. Nikt nie zastanawiałby się nad tym, że Rosja jest w gruncie rzeczy państwem słabym, ponieważ fakty polityczne wytworzyły zupełnie inny rodzaj aury. Świat zostałby rozbujany w stronę oczekiwanej przez Moskwę wielobiegunowości.

Problem tak zwanego „realizmu geopolitycznego”, którego nuty można było usłyszeć zarówno u Trumpa, jak i u Papieża Franciszka, polega na tym, że niewiele ma on wspólnego z faktami politycznymi, ale za to wiele z projekcjami rosyjskich oczekiwań. „Geopolityka realna” w znacznym stopniu ignoruje podstawową zmienną polityki, jaką jest relacja pomiędzy siłą i możliwościami danego państwa a jego oczekiwaniami. „Realiści" zdają się przyjmować koncepcję stałych geostref wpływu, których naruszanie po prostu prowadzi do wojen i je wręcz usprawiedliwia. Przyjmowanie takiej perspektywy oznacza, że zmiana politycznej orientacji państw, które wedle rosyjskiego mniemania znajdują się w Wielkim Limitrofie, rosyjskiej strefie zgniotu, może być traktowana jak atak na samą Rosję. Co więcej, w perspektywie „realistycznej” ważniejsze są wielkie oddziaływania mas lądu i morza niż choćby zasada suwerenności narodowej, która jest czynnikiem łatwo ignorowanym. Dobrze to widać w licznych, mniej lub bardziej poważnych analizach i komentarzach realistycznych, które ukraińskie ambicje zachowania suwerenności traktują jedynie jako element „gry mocarstw”. „Realizm” jest – w gruncie rzeczy – odwzorowaniem kontynentalnej wyobraźni imperialnej. Dlatego jest ona tak bliska myśleniu Rosjan i Chińczyków, dlatego jest też ona przez nich inspirowana.

Konkluzja z powyższej analizy teoretycznie jest truizmem, ale w praktyce okazuje się, że często idzie w poprzek mentalności politycznej wielu Europejczyków, a także wielu Polaków. Stany Zjednoczone Ameryki, tak jak i inne państwa, mają prawo uprawiać politykę międzynarodową według własnych interesów, mają prawo tworzyć sojusze, a nawet strefy wpływów. Powodzenie jednych nie może być traktowane jako usprawiedliwienie dla agresji wojennej drugich. Ofiara wojny nie może być obarczona odpowiedzialnością za jej spowodowanie. Realiści tymczasem niczym oczywistość traktują tezę, wedle której „Amerykanie prą do wojny”, choć to rosyjskie czołgi i rakiety niszczą Ukrainę, a rosyjskie wojsko od miesięcy przygotowywało się do kontynuowania na szeroką skalę wojny z roku 2014. Obecne cofanie się imperium rosyjskiego wynika z jego osłabienia, a nie szczególnej aktywności amerykańskiej. Gdyby nie atak z 24 lutego, wiele rzeczy zostałoby po staremu, może nawet Rosja zdołałaby odbudować swój potencjał. Putin uznał jednak, że chce się koniecznie przekonać o skali słabości własnego państwa szybciej, niż było to konieczne. Na dziś wydaje się, że udało mu się tego dokonać.

Tomasz Rowiński

----- 

Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.

 

[1] https://www.rp.pl/konflikty-zbrojne/art37205431-trump-przywodcy-usa-glupia-retoryka-naklaniali-putina-do-inwazji-na-ukraine

[2] https://www.euractiv.pl/section/demokracja/news/trump-wojna-ukraina-rosja-ludobojstwo-biden-macron/

[3] https://biznesalert.pl/rosja-chce-odwrotu-nato-za-odre-polska-ukraina-i-litwa-odpowiedza-na-szczycie-trojkata-lubelskiego/

[4] https://businessinsider.com.pl/wiadomosci/zaskakujace-wypowiedzi-papieza-chec-spotkania-z-putinem-i-szczekanie-nato/

[5] https://www.pap.pl/aktualnosci/news%2C1247717%2Cpapiez-wyjasnil-slowa-o-szczekaniu-nato-uslyszal-od-jednego-z-szefow

[6] https://polskieradio24.pl/5/3/artykul/277681,putin-unia-od-lizbony-po-wladywostok

[7] https://www.krzysztofwojczal.pl/geopolityka/europa-wschodnia/rosja-europa-wschodnia/do-2022-roku-rosja-wywola-wojne-w-europie-lub-na-bliskim-wschodzie/


Tomasz Rowiński

(1981), redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, publicysta poralu Aleteia.org, senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.