Felietony
2016.10.03 20:06

Pułapka ateizmu

W rozmowach o wychowaniu dzieci i młodzieży toczonych w rodzinnych i środowiskowych dyskusjach, spotkać można często dość zaskakującą tezę. Twierdzi się mianowicie, że szkoły katolickie, a nawet ogólniej – konsekwentne katolickie wychowanie – prowadzić może do ukształtowania ateisty, którego ateizm ma być reakcją na „zbyt skrajne” treści i metody wychowawcze. Daje tu o sobie znać często cytowana zasada podwórkowej psychologii, znana jako „zasada wahadła”, mówiąca, że ponoć poglądy i działania skrajne powodują na zasadzie reakcji skutek odwrotny do zamierzonego. (Na marginesie: widać tu pewną analogię do argumentów stosowanych w trwającej debacie na temat ochrony życia ludzkiego od momentu poczęcia, jednak w tym tekście nie na tym chciałbym skupić uwagę, a na temacie wychowania).

 

Czy więc rzeczywiście „zbyt religijne” wychowanie, w szkole lub w domu, może być przyczyną ateizmu lub wrogości wobec Boga i religii w wieku późniejszym?

 

Z drugiej strony można było kiedyś przeczytać na łamach jednego z czasopism katolickich list zrozpaczonej matki, która pisała do kapłana z prośbą o poradę, gdyż jej dziecko utraciło wiarę, a ona odczytując Ewangelię dręczyła się zdaniem o tym, że drzewo, które wydało zły owoc musiało być złym drzewem, stosując je dosłownie i literalnie do siebie (odpowiedź poszła w innym kierunku niż niżej proponujemy).

 

Problem przyczyn ateizmu nie jest łatwy do rozstrzygnięcia. Z najgłębszego, teologicznego punktu widzenia, wydaje się jednak, że argument o przesadnie religijnym wychowaniu, które miałoby być przyczyną odwrotnego skutku, jest nie do utrzymania. Już z samego przykazania miłości, które wymienione było w Starym Testamencie w księdze Powtórzonego Prawa, wynika, że miłość do Boga nie zna przesady: „Słuchaj Izraelu, Pan Bóg nasz, Pan jeden jest. Będziesz miłował Pana Boga twego ze wszystkiego serca twego i ze wszystkiej dusze twojej, i ze wszystkiej siły twojej” (Pwt 6, 5). To prawo Starego Przymierza potwierdził Zbawiciel jako „pierwsze i największe przykazanie”.

 

Nieznana jest w nauczaniu katolickim żadna chyba doktryna, z której by wynikało, że w miłości Boga potrzebny byłby jakiś „umiar”. Przeciwnie, św. Bernard z Clairveaux pisze: „Ten Bóg, który – by przypomnieć jeszcze – umiłował nas pierwszy. Umiłował bezgranicznie, On, Nieskończony – nas, nędznych i niegodnych. Dlatego też powiedziałem: miarą miłości Boga jest miłość bez miary”[1]. Św. Tomasz z Akwinu, który przejął arystotelesowską etykę równowagi pomiędzy skrajnościami, w tej właśnie sprawie ją modyfikuje, twierdząc, że właśnie w miłości do Boga zawinić nadmiarem nie sposób.

 

Owszem, istnieje zasada, że na przykład modlitwę czy umartwienia, podejmowane z miłości do Boga należy ograniczyć, gdyby to przeszkadzało nam w spełnianiu obowiązków stanu, ale jest tak dlatego, że te obowiązki mają być tej właśnie miłości wyrazem: „Kto ma przykazania moje i zachowuje je, ten mnie miłuje” (J 14, 21). Wciąż więc nie znajdujemy uzasadnienia dla wspomnianej tezy, jakoby „przesada” w wychowaniu religijnym miałaby dawać skutek odwrotny.

 

Z drugiej strony jednak przesłanka, na której to rozumowanie się opiera jest prawdziwa. Taki fakt – utraty wiary przez osoby wychowywane w rodzinach i szkołach katolickich – jest obserwowalny.

 

W świetle tego, co powiedzieliśmy powyżej, musimy znaleźć inną przyczynę zjawiska załamania się życia religijnego człowieka wychowanego w wierze. Pierwsza odpowiedź, która się nasuwa, jest w jakimś sensie odpowiedzią oskarżycielską. Może być przecież tak – i nie sposób tego wykluczyć – że wychowanek w życiu swojej rodziny czy szkoły zauważył jakąś hipokryzję, fałsz w przekazie i odrzucił w związku z tym całość tego przekazu. Na pewno wyjaśnia to część przypadków. Byłoby zbyt proste, gdyby wyjaśniało wszystkie, lub nawet większość. Są przecież rodzice szczerze kochający Boga całym sercem, których dzieci odeszły od wiary. Są szkoły, które szczerze starają się o dobre katolickie wychowanie uczniów a wychodzą z nich ateiści. Weźmy prosty kontrprzykład. Oskarżanie gimnazjum prowadzonego przez marianów na warszawskich Bielanach, do którego chodził Jaruzelski, o hipokryzję tylko na podstawie późniejszych postępków wychowanka byłoby z całą pewnością bezpodstawne bez bliższego zbadania okoliczności. Wciąż więc widać, że musi istnieć inna przyczyna która powodować może zwrot w duchowym życiorysie człowieka.

 

Przyjrzyjmy się zatem innym wymienianym w literaturze przedmiotu przyczynom ateizmu.

Za Robertem Spaemanem[2] musimy rozróżnić tu dwie perspektywy: zewnętrzną i wewnętrzną. Nas interesować będzie perspektywa wewnętrzna, a więc ta, która wymyka się badaniu socjologicznemu, a stanowi indywidualną i intymną, a więc często nie ujawnianą nawet w badaniach psychologicznych, przyczynę przeorientowania postawy człowieka wobec Boga i Kościoła.

 

I tu odrzucić nam przyjdzie również ateizm naukowy, biorący się z przyjęcia argumentów scjentystycznych lub filozoficznych. Etienne Gilson w eseju „Trudny ateizm”[3], pisze, że ściśle rzecz biorąc, nie ma ateizmu naukowego, nauka bowiem nie ma kompetencji do wypowiadania się o pojęciu Boga. Istnieje natomiast ateizm filozoficzny, z punktu widzenia filozofii klasycznej jest on po prostu błędem poznawczym, niemniej jednak – przy przyjęciu pewnych założeń – może się wydawać nieunikniony. Natomiast problem relacji do Boga w życiu ludzkim, w tej perspektywie wewnętrznej, o której wspomnieliśmy, niezwykle rzadko pojawia się w taki sposób. Na przykład Leszek Kołakowski w słynnej swej książce „Jeśli Boga nie ma”, podejmuje swoista apologię ateizmu na pięciu płaszczyznach: teodycei, logiki, mistyki, nieśmiertelności i języka. Wskazuje tym samym, że ateizm filozoficzny nawet zdaniem ateistów nie broni się sam, nie jest naturalną postawą człowieka. Naturalna jest bowiem religijność. To zatem utrata religijności wymaga przyczyny, a nie odwrotnie.

 

Pamiętając o przyjętej wewnętrznej perspektywie nie pozostaje nam nic innego jak zapoznać się z doświadczeniami spowiedników i wychowawców życia religijnego. I na tej drodze rzeczywiście trafiamy na niezwykle interesujące rozwiązanie naszego problemu.

 

Zwrócił na to uwagę profesor Mieczysław Gogacz[4]. „Drugim (po wychowaniu w warunkach obojętności religijnej – dopisek mój, MJ) źródłem ateizmu jest załamanie się życia religijnego wtedy, gdy właśnie ono się pogłębia, gdy wchodzi w etap biernego oczyszczenia. Intelekt, który nie ufa Objawieniu i którego w pełni nie rozumie, nie znajduje oparcia w swej wiedzy”. Innymi słowy załamanie i odejście od wiary pojawia się nader często na etapie, kiedy Bóg zaczyna wprowadzać człowieka w tak zwaną noc ciemną, w której załamuje się zazwyczaj ludzki projekt religijności, a dusza ulega oczyszczeniu. Jest to stan, o którym piszą wszyscy niemal mistrzowie katolickiej mistyki, zwany ciemną nocą zmysłów. Wbrew rozpowszechnionej opinii, przez tę „noc” przechodzi większość ludzi prowadzących głębsze życie religijne.

 

Opanowanej pychą duszy ludzkiej zda się – a jest to pokusą – że trudności, których doznaje, świadczą o nieprzyjęciu przez Boga ofiarowanej Mu człowieczej miłości. Decyzja o wejściu w ateizm w tej sytuacji jest więc tak naprawdę decyzją rozpaczy.

 

Dramat osób tracących wiarę na tym „progu” życia duchowego wynika często z braku cierpliwości i wytrwałości, tak charakterystycznego w naszych czasach. Bywa też wynikiem, niestety, braku odpowiedniego kierownictwa duchowego. Bowiem – jak dalej pisze Gogacz – dróg wyjścia nie poszukuje się zazwyczaj tam, gdzie się powinno. Tego gdzie ich szukać „uczy [...] metafizyka bytu, której nikt na ogół nie studiuje i uczy [...] teologia dogmatyczna, której też prawie nikt nie zna. I co gorsza, nie umieją tego dobrze nasi spowiednicy”.

 

Nie jest celem niniejszego szkicu omawianie rzeczywistości duchowej owej „nocy ciemnej”, a jedynie wskazanie na pewną przyczynę stwierdzonego na początku faktu utraty wiary, mimo prawidłowego katolickiego wychowania. Tym bardziej, że – zdaniem Gogacza – „tego ateizmu, jako postaci ciemnej nocy duszy, jako wyciszenia w sobie tęsknoty do Boga, jest w Polsce najwięcej. (…) I my wszyscy powinniśmy pomagać tym, których Bóg wprowadził w ciemną noc miłości. Pomoc ta polega na przywracaniu w kulturze nastawienia na prawdę i dobro”[5].

 

Zatem, kto wkracza na drogę życia duchowego rzeczywiście idzie ścieżką, na której grożą pewne niebezpieczeństwa. Nie da się ich uniknąć. Można – jak sądzę – sprawę tę porównać z górską wspinaczką. Ktokolwiek ją podejmuje jest narażony na niebezpieczeństwo śmierci. Może jej uniknąć, gdy stosuje odpowiednie techniki, asekurację, przestrzega zasad wspinaczki. Taką asekuracją na drodze życia religijnego jest pomoc Boża poprzez sakramenty Kościoła, a zwłaszcza spowiedź i związane z nią kierownictwo duchowe oraz komunia święta.

Natomiast formułowaną często obawę przed „przesadą” w religijnym wychowaniu, porównać można z rezygnacją z wyjścia w góry ze strachu przed wypadkiem. Owszem, można pozostać na bezpiecznej równinie. Ale ile się traci, wie tylko ten, kto zdobywał szczyty. Podobnie jest w życiu duchowym. Wchodzenie na szczyty grozi utratą wiary, ale z pomocą Bożą jest to do pokonania, a nagroda przewyższa wszystko, o czym można pomyśleć.

 

Michał Jędryka

 

[1] Bernard z Clairvaux: O miłowaniu Boga i inne traktaty. St. Kiełtyka (przekład). Poznań: Klub Książki Katolickiej, 2000

[2] Robert Speamann, Odwieczna pogłoska, Warszawa 2009

[3] Étienne Gilson, Trudny ateizm w: Bóg i ateizm . Kraków 1996

[4] Mieczysław Gogacz, Filozoficzne aspekty mistyki, Warszawa 1985

[5] tamże


Michał Jędryka

(1965), z wykształcenia fizyk. Był nauczycielem, dziennikarzem radiowym i publicystą niezależnym. Jest ojcem czwórki dzieci. Mieszka w Bydgoszczy.