Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl.
Z góry dziękujemy.
Zmarł Profesor Mieczysław Gogacz. Z pewnością jego życie i twórczość zostanie podsumowana w sposób oficjalny i szerszy przez kogoś komu dostał się już dawno jego akademicki fotel i pierścień, a także przez instytucje, które z talentu Profesora korzystały dziesiątkami lat. Ze swej strony chcę się podzielić tym co osobiste lub uchwycone w perspektywie osobistej relacji, mającej kiedyś, przez długie lata intensywność codziennego obcowania nauczyciela i ucznia, przyjaciół.
Zacznę jednak od postawienia sprawy na jej poziomie. Mieczysław Gogacz był osobistością - postacią znaczną równocześnie w świecie uniwersyteckiej filozofii i w świecie kultury katolickiej w Polsce. Na polu filozofii był nie tylko oryginalnym autorem i zasłużonym badaczem (historykiem i systematykiem), ale również oddanym wychowawcą, niezmordowanym wykładowcą (pilnującym zwłaszcza wykładów dla pierwszego roku!) i twórcą szkoły myślenia o rzeczywistości. U profesora Swieżawskiego i prof. Gilsona nauczył się warsztatu historyka filozofii - który następnie przemyślał i rozwinął, w harmonii z przekonaniem o prymacie filozofii bytu. Co ciekawe, nie od razu i nie przede wszystkim zajął się badaniem myśli swojego prawdziwego mistrza, Akwinaty. Był przecież czas, w którym nikt w Polsce nie znał tak jak on filozofii arabskiej i neoplatonizmu, ale też mistyki średniowiecznej - co potwierdzały i publikacje, i stała obecność na sympozjach i kongresach międzynarodowych, w czołówce mówców. Inicjował na gruncie polskim lub nadawał nowe impulsy badaniom nad Awicenną, Księgą o przyczynach, myślą wiktorynów, ratio Anselmi, myślą Henryka z Gandawy.Należał oczywiście do najlepszych znawców św. Tomasza z Akwinu - którego myśl, w zakresie metafizyki i antropologii (także etyki) kontynuował zgoła z tą swobodną pewnością ucznia, z którą kiedyś uczniowie Akwinaty pisali ciągi dalsze jego dzieł. Piorunował natomiast często w tzw. filozofię współczesną, najmocniej skonfliktowany chyba z Heideggerem, ale także z Kantem i Kartezjuszem. Chętnie i dynamicznie wchodził w poważne dyskusje również na łamach niefachowych czasopism, także w tygodnikach i dziennikach - były przecież czasy gdy Gogacz z Tischnerem mocowali się tam publicznie i długo w sprawie metafizyki i w sprawie wartości, na oczach całej inteligentnej publiczności (stąd potem reminiscencje tego sporu w rozmowie Tischnera i Michnika).
Profesor był zgoła bezlitosny dla tez i doktryn, które miał za błędne - uderzał w nie z całą siłą, także przy pomocy wyszukanych epitetów, powtarzanych jako barwne elementy dyskusji np. na lubelskim Tygodniu Filozoficznym. Co innego z ludźmi, żywymi dyskutantami - tu mógł być rozzłoszczony i zdegustowany, lecz nie uderzyłby człowieka nawet kwiatem. Konsekwentnie więc przegrywał w niemal wszystkich rozgrywkach wymagających determinacji zabójcy lub przynajmniej boksera. Przyciągał natomiast ludzi, którzy wiedzieli, że poza przyjaźnią i filozofią nic przy nim nie zyskają, gdyż stoi daleko od konfitur, a przy tym niezbyt szuka drogi do nich.
Zanim go poznałem, był szczerym wyznawcą pluralizmu badań, otwartego dialogu i - jako szef katedry - organizatorem bardzo pluralistycznie pojętego programu studiów. Starał się, żeby poszczególne szkoły filozoficzne (neopozytywistyczna, fenomenologiczna…) były prezentowane studentom przez ich wybitnych czy solidnych reprezentantów, a nie przez obojętnych referentów. Z tego powodu skromne sale wykładowe Akademii Teologii Katolickiej na Bielanach (malutkiej poprzedniczki UKSW) widziały wtedy szereg wielkich nazwisk, z najróżniejszych "parafii". Ale ja wkroczyłem w ten świat już w momencie, w którym Gogacz tracił przekonanie do owego pluralizmu i szerokiego gestu - chyba dlatego że uznał go za asymetryczny, bez echa w postępowaniu innych ośrodków. Postanowił skupić się na badaniach tomistycznych - i ku naszemu entuzjazmowi rozdawał nam tematy prac wyłącznie lub głównie ze św. Tomasza.
To między innymi na tym tle doszło też w końcu do schizmy Profesora z jego macierzystym środowiskiem - czyli środowiskiem prof. Stefana Swieżawskiego, w którym mój Profesor miał mnóstwo koleżeństwa, znaczną część niemarksistowskiej profesury filozoficznej w Polsce, wybitnych specjalistów zwłaszcza w mediewistyce filozoficznej. Gogacz ze swoim "tomizmem konsekwentnym" znalazł się pewnego dnia na uboczu tego grona, ostrożnego wtedy nawet wobec samej etykiety tomisty (podobno "zbyt ideologicznej"). Stanął z boku i bywał wytykany na zjazdach koleżeńskich - aż w końcu potwierdził wszystkie niechętne podejrzenia, gdy po 1989 r. okazał się nie tylko tomistą, ale i rzecznikiem odbudowy cywilizacji chrześcijańskiej, christianitas. Zaangażowany także po stronie cywilizacji życia, prawnej ochrony nienarodzonych - płynął w inną stronę niż ówczesny profesorski klub, powiedzmy, "przyjaciół Papieża i Tygodnika Powszechnego".
Jakim go pamiętam i zapamiętam? Niewysoki, mocno grubawy, okrągła łysa głowa, okulary nadające mu, jakże słusznie, rysy sowie. Zawsze gdzieś w pobliżu kawa i papierosy. Na uczelni nieustannie otoczony obłoczkami dymu tytoniowego i zastępem dyskutujących studentów. Lepiej czujący się w tym otoczeniu na korytarzu - niż w gabinetach, z których szybko uciekał. Żyjący sprawami filozofii jak jakiś Sokrates - pocieszający się w ciężkich chwilach myślą, że zamiast użerać się z niechęcią, otworzy na swoich Jelonkach nocny kiosk i będzie w nim zagadywał klientów o... byt. Przecież metafizyka to rzecz pierwszej potrzeby, prawda?
Elegancki - w swoim garniturze i w swym sposobie bycia, nieprzypadkowo na określenie dojrzałości ludzkiej wybrał słowa: duchowa elegancja. Dla swoich uczniów autor przemożnego i niezwykle charakterystycznego stylu, obecnego w pewnych zachowaniach, gestach, przedmiotach, a przede wszystkim wyrażeniach.
Kto był w środku Profesora? Oczywiście, jak rzekłem, filozof. Do cna, można by rzec. Bycie filozofem uważał za swoją służbę Bożą. Był zachwycony opowieściami o umierających profesorach, których ostatnimi słowami były ich fachowe analizy i namysły, a nie pobożne westchnienia. Miał na pewno nadzieję, że i on zejdzie z tego świata pytając obecnych o opinię w sprawie quidditas i subsystencji... - i może też że Pan Bóg udzieli mu odpowiedzi najpierw w tej sprawie.
A kim był człowiek w tym filozofie? Był to człowiek bardzo pracowity i sumienny, a pełen tęsknot, skłonny do melancholijnych niepokojów i udręk. Delikatny, wrażliwy i pomocny - tak go znali również sąsiedzi z bloku na Synów Pułku. W praktycznych sprawach ludzkich nieco naiwny lub raczej nieobrotny, jak to się nieraz (nie zawsze) zdarza wybitnym teoretykom. Dobrze czuł się w domu pełnym gości-studentów, był świetny nie tylko jako rozmówca o filozofii, ale też jako gawędziarz. Dyskretny, dość słabo wykorzystywał swoją starą KUL-owską znajomość z Janem Pawłem II - gdy się z nim widział, wdawał się w rzeczowe dyskusje filozoficzne, jak tomista z personalistą. I tak został z tymi dyskusjami oraz z miłością Ojca Świętego, bez rozpychania się łokciami w tłumie i bez odcinania kuponów.
Wiedział, że nie jest na co dzień odważny, zadziorny, gotów do konfliktu - ale pocieszał się, że gdy potrzeba, jest mężny, gotowy na wytrwanie i cierpienie, jeśli prawda i dobro tego wymagają, w istotnej sprawie. Dawał tego dowody - np. wtedy, w PRL, gdy sprzeciwił się przełożonym gotowym bezprawnie relegować studentów ze strachu przed ich opozycyjnym zaangażowaniem. "Proszę nie występować przeciw porządkowi!" - powiedział mu zdenerwowany ksiądz dziekan. Profesor wziął oddech i równie stanowczo odpowiedział: "Będę występował przeciw porządkowi, jeśli porządek to niszczenie studentów". Pamiętano mu dość długo tę "nielojalność".
Miał na ogół bardzo otwarty stosunek do ludzi. Przekonany, że lepiej przesadzić w zakładaniu u kogoś dobrej woli, niż odwrotnie. Dość w tym romantyczny - chyba uważał, że większość zła popełnianego przez ludzi to nieporozumienia, więc ze wszystkimi umawiał się na pośmiertne spotkanie zbawionych w Dolinie Jozafata.
Czasami wyobrażał sobie swoje życie jako sposób towarzyszenia Panu Jezusowi w drodze krzyżowej - wyglądało to trochę jak kokieteria pobożnisia, lecz ja sądzę, że on po prostu cierpiał mocno i szczególnie z powodu owego pęknięcia, które znajduje się tu w każdym z nas - pęknięcia idącego od skazy pierworodnej przez ciało i ducha. W tym szlachetnym i nobliwym mędrcu doświadczenie owej skazy stało się ostatecznie udręką samotnej drogi i pragnień nie do zaspokojenia.
A przecież nosiło go niewątpliwie. To niezwykłe w jak paradoksalny sposób w jego osobowości zmieszało się coś z ducha studenckiej anarchii '68 i jej antyinstytucjonalnego, obyczajowego luzu, lekceważenia "przepisów", idealizmu hipisowskiego - ze szczerością i wiernością ministranta odmawiającego oficjum o Najświętszej Maryi Pannie i zafascynowanego teologią dogmatyczną. Jego twarz miała w sobie sporo z księżowskiej Oremus-Gesicht, tak że wciąż i wciąż nieznajomi traktowali go jako księdza (była opowieść o tym jak pewien biskup zobaczywszy Gogacza modlącego się w nawie, przywoływał go gestem do prezbiterium, by jeszcze dołączył do koncelebry...). Nie wiem jak było z tym kapłaństwem (miał kiedyś sen, w którym niedawno zmarły biskup... wyświęcił go!), natomiast miłość Eucharystii była w nim zawsze żywa, na pierwszym planie.
Wspomniana wyżej podwójność hipisowsko-ministrancka naznaczała mniej lub bardziej całe środowisko skupione wokół Profesora - choć wydaje mi się, że byłem świadkiem i uczestnikiem procesu, w którym środowisko to definitywnie przestało przypominać komunę studencką, a nabrało więcej cech bractwa ministranckiego filozofów. Co prawda dość rozwichrzonego, gotowego do perorowania z góry o encyklikach i listach pasterskich - co wciąż kontynuowało jakoś "ducha rewolty". Lecz z Sumą Teologii w ręce ta rewolta. Pewnego zaś dnia - wspominałem o tym wyżej - ów nonkonformizm doprowadził Profesora i jego środowisko do powiedzenia sobie jasno: jeśli dzisiaj bycie katolikiem poza kruchtą oznacza kontr-Rewolucję, to, owszem, będziemy kontr-Rewolucją. I byliśmy, tak jak potrafiliśmy, w naszej konkurencji przedmiotowej: Profesor podyktował książkę o polityce, po której spotykani przelotnie znajomi jezuici klarowali mu, że “źle, źle robi”, odrzucając wieloświatopoglądowość liberalizmu.
Zostałem przedstawiony Profesorowi jesienią roku 1987, lecz poznałem go nieco wcześniej jako wygłaszającego konferencje duchowe o Sercu Jezusa i o "mowie serca" na rekolekcjach dla małej grupy młodych ludzi w Markach/Strudze. Potem jako student innej uczelni i specjalizacji zacząłem dojeżdżać na jego wykłady kursowe i seminaria na Bielanach. Prawie dwadzieścia lat, które upłynęły mi w sumie u boku Profesora, jako kolejno jego uczniowi, asystentowi, doktorantowi i adiunktowi, uważam za tak dla mnie ważne i decydujące, że okrywam je w pamięci wdzięcznością należną ojcostwu duchowemu (które jest przecież aż i tylko promieniowaniem Ojcostwa, rozproszonego na ziemi pryzmatycznie w różnych ważnych przewodnikach). Oboje z żoną (z którą poznaliśmy się na sesji rekolekcyjnej Gogacza w Niepokalanowie) powiemy dzisiaj z przekonaniem, iż spotkanie Profesora i chodzenie za nim wszędzie, przesiadywanie na wszystkich jego wykładach i rozmawianie z nim do nocy i w nocy, czytanie jego książek filozoficznych i religijnych - zmieniło wiele lub wszystko w życiu nas, młodych. Jak to się mówi: nie bylibyśmy tymi którymi jesteśmy.
Bywało, że Profesor z godnością przyjmował laury od swych uczniów i wielbicieli, czasami pragnących mu intensywnością hołdu wynagrodzić różne publiczne pominięcia. Był przekonany o wadze spraw, którym służył, traktował je najpoważniej, “jak sakrament”. Lecz pewnego wieczora on sam rzekł mi po prostu: Mam poczucie, że pracowałem w epoce wymagającej głównie tego, żeby przekazać dalej to, co zlekceważone. Starałem się to robić. Zaś innym razem, wskazując na “On ma wzrastać”, swoją najbardziej czytaną i wznawianą książkę religijną, powiedział bardzo zamyślony: Wiem, że ktoś jeden nawrócił się do Chrystusa czytając to - może to wystarczy?
Gdy teraz w dzień śmierci Profesora, wspominam i tamtą rozmowę i wszystkie inne, myślę oczywiście także o tym jak święty Michał Archanioł, ulubiony powiernik Profesorowych modlitw, skrzypi wagą dusz, jak ministrant podzwaniający kadzielnicą. Odczytuję więc z Gogaczowego modlitewnika słowa modlitwy do owego archanielskiego opiekuna dusz: broń nas w walce, a przeciw złu i zasadzkom czarta bądź nam ochroną.
Wieczny odpoczynek racz mu dać, Panie.
Paweł Milcarek
-----
Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.
(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.