Komentarze
2020.02.25 08:39

Procedury bezpieczeństwa. Pytania o sprawę Jeana Vaniera

Podyskutuj o tym artykule na FB

Przeto kto mniema, żeby stał, niech patrzy, aby nie padł.

1 Kor 10, 12

 

Każdy człowiek jest kłamcą

Ps 116, 11

 

Sprawa Jeana Vaniera wywołała różne reakcje. Jedni nie mogą uwierzyć. Inni przeżywają żałobę po utraconym autorytecie. Jeszcze inni, przełykając łzy, heroicznie deklarują, że nadal podążać będą w kierunku, który wskazywał. Słowa: szok, smutek, niedowierzanie odmieniane są przez wszystkie przypadki.  

Jeśli jednak z tej katastrofy wyniknąć na przyszłość ma jakiekolwiek dobro, to warto, zamiast rozdrapywać rany własnych, utraconych złudzeń, spróbować spokojnie zastanowić się, dlaczego tego typu zachowanie w ogóle mogło mieć miejsce. Dlaczego tak łatwo było znaleźć ofiary. Dlaczego trwało to tyle lat. I nie chodzi tu o wiwisekcję duszy Vaniera. On akurat, jak pisał Hemar, “poszedł pod sąd surowszy. Bo sprawiedliwszy”. Idzie o próbę odkrycia systemowych zaniedbań. Proceduralnych. 

Nie lubimy tego słowa. Procedury. Zasady. Przecież liczy się człowiek. Przecież szabat jest dla człowieka. Co ciekawe, tam, gdzie naprawdę chodzi o życie (przynajmniej to doczesne) z procedurami szybko się przepraszamy. Kolejne katastrofy lotnicze to kolejne ulepszanie procedur. Bo to one ratują życie. Długa, nudna lista czynności, które trzeba wykonać, niezależnie od stanu ducha, nastroju. Niezależnie od tego, czy licencję pilota masz od miesiąca, czy też jesteś starym wyjadaczem. Tu nie ma znaczenia, że przecież “polecisz nawet na drzwiach od stodoły”. Nawet jeśli jesteś jak Tom Cruise w Top gun, to chowasz własną dumę do kieszeni i poddajesz się procedurom. Bo one ratują życie. To doczesne. Bo uczą doświadczenia niedoświadczonego, a doświadczonego chronią przed rutyną i chodzeniem na skróty. 

Ciekawe dlaczego takiego samego zrozumienia roli procedur nie mamy, gdy chodzi o życie wieczne? Dlaczego tak łatwo przychodzi nam kreowanie różnych duchowych asów przestworzy i ogłaszanie wszędzie, że oni w każdej sytuacji będą mieli tyle samo lądowań co startów? Dlaczego Jean Vanier tak łatwo ogłaszany był prorokiem? Dlaczego tak łatwo przychodziły życzenia, by Kościół miał jego twarz? Pewnie łatwiej przyjdzie nam zrozumieć, dlaczego, jeśli przypomnimy sobie, że przy innych okazjach katoliccy publicyści potrafili ogłaszać kwintesencją Ewangelii przemówienie Berniego Sandersa czy też wpadać w bezkrytyczny zachwyt nad Jackiem Kuroniem z czasów czerwonego harcerstwa. W takiej atmosferze kanonizacje za życia szybko ulegają inflacji.

Łatwo przychodzi kreowanie herosów, a jeszcz łatwiej przychodzi wyśmianie procedur, którym nawet heros musi się podporządkować. Dekalog. Przykazania kościelne. Liczącze sobie prawie dwa tysiące lat doświadczenie monastycznie i ascetyczne Kościoła. Będące owocem doświadczeń całych wieków obyczaje. Te wyśmiewane tyle już razy wezwania, by nie tylko nie grzeszyć, ale by unikać okazji do grzechu. By nie lekceważyć ludzkiej natury, która jest słaba i wymaga systemowej, proceduralnej pomocy. 

Gdybyż kobiety, które na swojej drodze trafiły na Jeana Vaniera zostały uzbrojone w dekalog. Gdyby wiedziały, że choćby nie wiem jaki “debeściak”, choćby nie wiem jaki “anioł z nieba” głosił im inną Ewangelię - niech będzie przeklęty. Te kobiety nie były uzbrojone w pas prawdy, w buty Ewangelii, w tarczę wiary, w hełm zbawienia i miecz Ducha, które pozwoliłyby im dostrzec w zachowaniu Vaniera brud i fałsz.  Zamiast tego zostały przez własnych biskupów, duszpasterzy i publicystów katolickich rozbrojone opowieściami o tym, że zasady są dla słabeuszy. Neurotyków. Rygorystów. Faryzeuszy.

A nawet gdybyż w to wszystko ich nie wyposażono, to czyż proceduralna nieufność w trwałe życie ze sobą osób różnych płci, nie związanych pokrewieństwem, pod jednym dachem nie uchroniłaby Vaniera od wpadnięcia w korkociąg grzechu? A w każdym razie, czy nie zmniejszyłaby prawdopodobieństwa, że dopuściłby się krzywd, których się dopuścił? 

Nie jest przypadkiem, że św. Benedykt w swojej Regule tak mało miejsca poświęcił wychwalaniu indywidualnych predyspozycji duchowych mnichów. Że nie zachęcał do podejmowania aktów duchowej brawury. Wręcz przeciwnie. Zajmował się tak mało ekscytującymi sprawami jak to, o której mnich ma wstawać, jakie psalmy odmawiać, w co się ubierać, z kim się spotykać a z kim nie.

Procedury ratują życie. A Prawo Pańskie jest doskonałe i pokrzepia duszę, świadectwo Pana niezawodne, uczy prostaczka mądrości. Jego słuszne nakazy radują serce.
Michał Barcikowski

 

Zobacz także:

Tomasz Rowiński - "Nowe wspólnoty" stanowiły podatny grunt dla psychomanipulacji na tle religijnym

----- 

Drogi Czytelniku, skoro jesteśmy już razem tutaj, na końcu tekstu prosimy jeszcze o chwilę uwagi. Udostępniamy ten i inne nasze teksty za darmo. Dzieje się tak dzięki wsparciu naszych czytelników. Jest ono konieczne jeśli nadal mamy to robić.

Zamów "Christianitas" (pojedynczy numer lub prenumeratę)

Wesprzyj "Christianitas"

----


Michał Barcikowski

(1980), historyk, redaktor "Christianitas", mieszka w Warszawie.