Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl.
Z góry dziękujemy. W dniach 25–27 listopada 1999 na paryskiej Sorbonie (Paryż IV) odbyło się kolokwium zatytułowane: 2000 ans après quoi? („2000 lat po czym?“). Wśród osiemnastu zaproszonych mówców jedynym teologiem katolickim był Prefekt Kongregacji Nauki Wiary, kardynał Joseph Ratzinger. Wykład Kardynała spotkał się z bardzo dużym zainteresowaniem — nawet liberalny dziennik „Le Monde“ pospieszył z wydrukowaniem jego fragmentów na swojej pierwszej stronie. Wersja skrócona w języku niemieckim ukazała się w dzienniku „Frankfurter Allgemeine Zeitung“ z 1 stycznia 2000, a pełny tekst francuski w „La Documentation Catholique“ z 2 stycznia. Dzięki uprzejmości Czcigodnego Autora możemy obecnie przedstawić naszym czytelnikom całość tego wystąpienia w przekładzie opartym na jego autoryzowanej wersji. Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza.
U KRESU drugiego chrześcijańskiego tysiąclecia chrześcijaństwo — właśnie na terenie swego początkowego rozprzestrzenienia, w Europie — znajduje się w głębokim kryzysie, opartym na kryzysie w roszczeniu prawdziwości1. Kryzys ten ma podwójny wymiar. Przede wszystkim coraz bardziej nasila się pytanie, czy pojęcie „prawda“ może być w ogóle sensownie stosowane do religii, innymi słowy, czy człowiekowi dane jest poznać właściwą prawdę o Bogu i sprawach Bożych. Człowiek współczesny odnajduje się o wiele lepiej w buddyjskiej przypowieści o słoniu i ślepcach: Pewien król w północnych Indiach zebrał niegdyś w jednym miejscu wszystkich ślepców z miasta. Następnie kazał przyprowadzić przed zgromadzonych słonia. Jednym z nich dał dotknąć głowy słonia, mówiąc: „To właśnie jest słoń“. Innym było dane dotknąć ucho, kły, trąbę, tułów, nogę, pośladki, ogon. Po czym król zapytał każdego: „Jaki jest słoń?“ A oni, zależnie od tego jaką część byli dotknęli, odpowiadali: „On jest jak pleciony kosz; on jest jak garnek; on jest jak poręcz pługa; on jest jak spichlerz; on jest jak słup; on jest jak moździerz; on jest jak miotła“. Wtedy — jak mówi przypowieść — zaczęli się sprzeczać, i wykrzykując: „słoń jest taki to a taki“, rzucili się jedni na drugich i zaczęli się okładać pięściami, ku rozbawieniu króla. Spór między religiami wydaje się człowiekowi dzisiejszemu podobny do tego sporu ludzi ślepych od urodzenia. Albowiem, jak się wydaje, wobec tajemnic Bożych jesteśmy jak ci ślepi od urodzenia. Dla mentalności współczesnej chrześcijaństwo nie znajduje się w żadnym razie w perspektywie bardziej pozytywnej niż inne religie. Przeciwnie, ze swoim roszczeniem prawdziwości wydaje się ono być szczególnie ślepe na ograniczenia wszelkiego naszego poznania tego, co Boskie, oraz naznaczone przez szczególnie głupi fanatyzm, który w sposób niepouczalny ogłasza za całość kawałek wymacany we własnym doświadczeniu.
TO ZUPEŁNIE generalne wątpienie wobec roszczenia prawdziwości w dziedzinie religii jest dodatkowo podbudowane przez pytania podniesione przez naukę współczesną odnośnie źródeł i treści tego, co chrześcijańskie: nauka o stworzeniu zdaje się być wyprzedzona przez teorię ewolucji, a nauka o grzechu pierworodnym wyprzedzona przez wiedzę o pochodzeniu człowieka; egzegeza krytyczna relatywizuje postać Jezusa i stawia pod znakiem zapytania Jego świadomość bycia Synem Bożym; wątpliwe wydaje się pochodzenie Kościoła od Jezusa itd. Poprzez „koniec metafizyki“ problematycznym stał się fundament filozoficzny chrześcijaństwa, a jego historyczne podstawy w wyniku współczesnych metod historycznych stanęły w dwuznacznym świetle. Tak więc również dlatego istnieje skłonność, by treści chrześcijańskie wycofać w symboliczność, nie przyznawać im prawdziwości większej niż mitom z dziejów religii — uważać je za sposób doświadczenia religijnego, który powinien się pokornie ustawić obok innych. W tym sensie można jeszcze nadal — jak się wydaje — pozostawać chrześcijaninem; chrześcijańskie formy wyrazu pozostają w użyciu, aczkolwiek ich roszczenie jest oczywiście całkowicie zmienione: to, co jako prawda było dla człowieka zobowiązującą siłą i obietnicą godną zaufania, staje się teraz kulturową formą wyrazu ogólnego odczucia religijnego, formą, która nam jest bliska z powodu przypadłości naszego europejskiego pochodzenia.
Na początku obecnego stulecia Ernst Troeltsch filozoficznie i teologicznie sformułował ten wewnętrzny odwrót chrześcijaństwa od jego pierwotnie uniwersalnego roszczenia, które mogło mieć swoją podstawę jedynie w roszczeniu prawdziwości. Doszedł on do przekonania o nieprzekraczalności kultur i o sprzężeniu religii z kulturami. Chrześcijaństwo jest wtedy jedynie zwróconą ku Europie stroną oblicza Boga. „Indywidualne właściwości kręgów kulturowych i rasowych“ oraz „właściwości ich wielkich zbiorowych formacji religijnych“ zyskują rangę ostatniej instancji: „Któż więc odważy się tutaj dokonywać rzeczywiście rozstrzygających porównań co do wartości? To mógłby uczynić tylko sam Bóg, który wyzwolił z siebie te różnorodności“. Ślepy od urodzenia wie, że nie urodził się po to, by być ślepym, i dlatego nie zaprzestanie wypytywania o przyczyny swej ślepoty i o drogę wydobycia się z niej. Tylko pozornie człowiek pogodził się z werdyktem, że urodził się jako ślepy na właściwą rzeczywistość, która ostatecznie liczy się w naszym życiu. Tytaniczny wysiłek, by cały świat posiąść, zagarnąć co tylko możliwe z naszego i dla naszego życia, pokazuje — tak samo, jak eksplozje swoistego kultu ekstazy, przekroczenia siebie i samozniszczenia — że człowiek nie zadowala się owym wyrokiem. Jeśli bowiem nie wie, skąd przychodzi i po co istnieje, to czyż wtedy nie jest w swoim całym istnieniu chybionym stworzeniem? Pozornie obojętne pożegnanie się z prawdą o Bogu i o tym, co w nas istotne, ta pozorna satysfakcja, że nie musimy się już tym zajmować, jest ułudą. Człowiek nie może pogodzić się z tym, by miał być i pozostać od urodzenia ślepym na to, co istotne. Pożegnanie się z prawdą nie może być nigdy ostateczne.
W takim stanie rzeczy musi na nowo zostać postawione niemodne pytanie o prawdziwość chrześcijaństwa, jakkolwiek wielu jawiłoby się to pytanie jako zbyteczne i nierozwiązywalne. Ale jak? Niewątpliwie chrześcijańska teologia będzie musiała starannie sprawdzić poszczególne instancje, które w dziedzinie filozofii, nauk przyrodniczych, historii zostały ustanowione przeciw roszczeniu chrześcijaństwa do prawdziwości, oraz stawić im czoła. Z drugiej strony jednak teologia ta musi również próbować uzyskać całościową wizję pytania o prawdziwą istotę chrześcijaństwa, o jego stanowisko w historii religii oraz o jego miejsce w ludzkiej egzystencji. Chciałbym uczynić krok w tym kierunku, naświetlając kwestię, jak samo chrześcijaństwo w swoim początkowym okresie widziało swoje roszczenie w kosmosie religii.
NIE JEST MI ZNANY żaden tekst starożytnego chrześcijaństwa, który byłby w tej kwestii podobnie ujaśniający jak Augustynowa rozprawa z filozofią religii „najbardziej uczonego Rzymianina“ — Marka Terrencjusza Warrona (116–27 przed Chr.). Warro podzielał stoickie wyobrażenie o Bogu i świecie; definiuje Boga jako animam motu ac ratione mundum gubernantem („duszę, która kieruje światem poprzez ruch i rozum“), innymi słowy: jako duszę świata, nazywaną przez Greków kosmosem: hunc ipsum mundum esse deum. Ta dusza świata oczywiście nie doznaje kultu. Nie jest przedmiotem religii (religio). Innymi słowy: prawda i religia, poznanie rozumowe i porządek kultowy znajdują się na dwóch zupełnie różnych płaszczyznach. Porządek kultowy, konkretny świat religii nie przynależy do porządku res, rzeczywistości jako takiej, lecz do porządku mores, zwyczajów. To nie bogowie stworzyli państwo, lecz państwo ustanowiło bogów, których czczenie jest istotne dla porządku państwa i dla właściwego zachowywania się obywateli. Wedle swej istoty religia jest fenomenem politycznym. Tak więc Warro rozróżnia trzy rodzaje „teologii“, rozumiejąc przy tym teologię jako ratio, quae de diis explicatur — rozumienie i wyjaśnianie tego, co boskie (tak moglibyśmy to przetłumaczyć). Są to: teologia mystica, teologia civilis (politike) oraz teologia naturalis (fysike). Za pomocą czterech wyznaczników Warro wyjaśnia bliżej, co należy rozumieć jako owe „teologie“. Pierwszy wyznacznik odnosi się do teologów przyporządkowanych owym trzem teologiom: teologami teologii mistycznej są poeci, gdyż ułożyli pieśni o bogach, są więc piewcami bogów; teologami teologii fizycznej (naturalnej) są filozofowie, to znaczy uczeni, myśliciele, którzy ponad zwyczajnością pytają o rzeczywistość, o prawdę; teologami teologii cywilnej są „ludy“, które w swoim wyborze przyłączyły się nie do filozofów (nie do prawdy), lecz do poetów, do ich poetyckich wizji, ich obrazów i postaci. Drugi wyznacznik dotyczy miejsca w rzeczywistości, któremu przyporządkowana jest dana teologia. Tutaj mistycznej teologii odpowiada teatr, który miał charakter na wskroś religijny, kultyczny (według panującej opinii przedstawienia teatralne zostały ustanowione w Rzymie na polecenie bogów). Teologii politycznej odpowiada urbs, zaś przestrzenią teologii naturalnej ma być kosmos. Trzeci wyznacznik wymienia treść każdej z trzech teologii: teologia mistyczna ma jako treść bajki o bogach stworzone przez poetów; teologia państwowa ma kult; teologia naturalna odpowiada na pytanie, kim są bogowie. Tutaj warto dokładniej się wsłuchać: chodzi o to „czy są oni — jak u Heraklita — z ognia, albo — jak u Pitagorasa — z liczb, albo — jak u Epikura — z atomów, albo cokolwiek innego, co uszy mogą znieść łatwiej wewnątrz ścian szkolnych niż na zewnątrz na rynku“. W tym miejscu staje się zupełnie wyraźnie widoczne, że ta teologia naturalna jest demitologizacją, czy raczej racjonalnością, która zagląda krytycznie poza mityczny pozór i rozkłada go w sposób przyrodniczonaukowy. Kult i poznanie rozchodzą się. Kult pozostaje koniecznym jako sprawa politycznej celowości; poznanie działa destrukcyjnie na religię, i dlatego nie powinno być zanoszone w miejsca publiczne. W końcu jest jeszcze czwarty wyznacznik: jaki rodzaj rzeczywistości jest treścią poszczególnych teologii? Odpowiedź Warrona brzmi następująco: teologia naturalna zajmuje się „naturą bogów“ (którzy w ogóle nie istnieją), a dwie pozostałe teologie traktują o divina instituta hominum — boskich urządzeniach ludzi. Tym samym jednak cała różnica jest ostatecznie zredukowana do różnicy między fizyką w rozumieniu antycznym a religią kultyczną. „Teologia cywilna nie ma ostatecznie żadnego boga, a tylko ,religię’; teologia naturalna nie ma religii, lecz jedynie jakieś bóstwo“. Tak, ona w ogóle nie może mieć religii, gdyż nie można mówić w sposób religijny do jej boga: do ognia, liczb, atomów. Tak więc religio (co oznacza w istocie kult) i rzeczywistość, racjonalne poznanie rzeczywistości, znajdują się obok siebie jako dwie odrębne sfery. Religio otrzymuje swoje usprawiedliwienie nie z realności tego, co boskie, lecz ze swojej funkcji politycznej. Jest instytucją potrzebną państwu dla jego egzystencji. Bez wątpienia mamy tutaj przed sobą pewne późne stadium religii, w którym naiwność świata religii została przełamana, a tym samym zapoczątkowany jego rozkład. Ale istotowe uwiązanie religii do wspólnoty państwowej sięga o wiele głębiej. Kult jest ostatecznie porządkiem stanowionym, którego jako takiego nie wolno mierzyć pytaniem o prawdę. Swego czasu, gdy polityczna celowość religii była jeszcze wystarczająco silna, by ją usprawiedliwić jako taką, Warro mógł jeszcze reprezentować raczej toporną koncepcję racjonalności i wyzutego z prawdy, politycznie umotywowanego kultu. Rychło jednak neoplatonizm będzie szukał innego wyjścia z kryzysu — wyjścia, na którym oparł się cesarz Julian w swej próbie przywrócenia rzymskiej religii państwowej: to, co mówią poeci, to są obrazy, których nie wolno ujmować fizykalnie; ale są to jednak obrazy wyrażające to, co niewyrażalne, dla wszystkich tych ludzi, którym nie jest dana królewska droga mistycznego zjednoczenia. Chociaż obrazy jako takie nie są prawdziwe, to jednak są oto usprawiedliwiane jako przybliżenia ku temu, co zawsze musi pozostać niewyrażalne.
TYM SAMYM wybiegliśmy naprzód. Stanowisko neoplatońskie jest bowiem ze swej strony już reakcją na chrześcijańskie ustosunkowanie się do pytania o chrześcijańskie uzasadnienie kultu i o leżące u jego podstaw umiejscowienie wiary w typologii religii. Powróćmy więc do Augustyna. Gdzie umiejscawia on chrześcijaństwo w Warrońskiej triadzie religii? Zadziwiające jest to, że bez żadnego wahania wyznacza on chrześcijaństwu jego miejsce w dziedzinie „teologii fizycznej“, w dziedzinie filozoficznej racjonalności. Tym samym Augustyn pozostaje w doskonałej ciągłości z najwcześniejszymi teologami chrześcijaństwa — z apologetami drugiego stulecia, a nawet z umiejscowieniem tego, co chrześcijańskie, dokonanym przez Pawła w 1. rozdziale Listu do Rzymian, z umiejscowieniem, które ze swej strony opiera się na starotestamentalnej teologii mądrościowej, a przez nią sięga aż do wyszydzania bożków w Psalmach. Według tego poglądu chrześcijaństwo ma swoich poprzedników i swoje wewnętrzne przygotowanie w racjonalności filozoficznej, a nie w religiach. Według Augustyna i miarodajnej dlań tradycji biblijnej chrześcijaństwo opiera się nie na mitycznych obrazach i przeczuciach, których usprawiedliwienie znajduje się ostatecznie w ich użyteczności politycznej, lecz odnosi się do tej sfery boskiej, którą może ująć rozumna analiza rzeczywistości. Innymi słowy, Augustyn utożsamia monoteizm biblijny z rozpoznaniami filozoficznymi odnośnie podstawy świata, ukształtowanymi w różnych odmianach filozofii starożytnej. Właśnie o to chodzi, gdy chrześcijaństwo, począwszy od mowy św. Pawła na Areopagu, występuje z roszczeniem do bycia religio vera. Oznacza to, że wiara chrześcijańska opiera się nie na poezji i polityce, owych dwóch wielkich źródłach religii; ta wiara opiera się na poznaniu. Czci ona to Istnienie, które jest podstawą dla wszystkiego, co istnieje — „rzeczywistego Boga“. W chrześcijaństwie racjonalność stała się religią, a już nie jej przeciwnikiem. Ponieważ tak jest, ponieważ chrześcijaństwo rozumiało siebie jako zwycięstwo demitologizacji, jako zwycięstwo poznania i tym samym prawdy, dlatego musiało się uważać za uniwersalne i musiało zostać zaniesione do wszystkich ludów: nie jako jakaś specyficzna religia wypierająca inne, nie ze swego rodzaju religijnego imperializmu, lecz jako prawda, która czyni ułudę czymś zbytecznym. I właśnie dlatego chrześcijaństwo musiało jawić się w szerokiej tolerancji politeizmów jako coś nieznośnego, wręcz wrogiego religii, jako „ateizm“: ono nie trzymało się relatywności i zamienności obrazów, a tym samym zakłócało przede wszystkim polityczną użyteczność religii i zagrażało w ten sposób podstawom państwa, w którym chciało być nie religią pośród religii, lecz zwycięstwem rozpoznania nad światem religii.
Z DRUGIEJ STRONY z takim umiejscowieniem tego, co chrześcijańskie w kosmosie religii i filozofii, wiąże się również jego (chrześcijaństwa) siła przebicia. Już przed pojawieniem się misji chrześcijańskiej wykształcone kręgi kultury antycznej w figurze „człowieka bogobojnego“ szukały były przyłączenia się do wiary żydowskiej, która jawiła im się jako religijna postać filozoficznego monoteizmu, odpowiadająca zarówno wymaganiom rozumu, jak i człowieczej potrzebie religijnej, na którą sama filozofia nie mogła dać odpowiedzi: człowiek nie modli się do boga tylko pomyślanego. Gdy zaś Bóg znajdowany przez myślenie daje się oto spotkać we wnętrzu religii jako Bóg przemawiający i działający, wtedy pojednane są myślenie i wiara. W tym przyłączeniu się do Synagogi pozostawała pewna nie dająca spokoju reszta: kto nie był Żydem, mógł być zawsze tylko kimś „spoza”, nie uzyskującym nigdy pełnej przynależności. Te pęta zostały rozerwane w chrześcijaństwie przez postać Chrystusa, jak Paweł ją wykładał. Wtedy dopiero religijny monoteizm żydowski stał się uniwersalny, a tym samym jedność myślenia i wiary, czyli religio vera, stała się dostępna dla wszystkich. Justyn, filozof i męczennik († 167), może uchodzić za figurę symptomatyczną dla tego podejścia do chrześcijaństwa: studiował był wszystkie filozofie i w końcu w chrześcijaństwie rozpoznał vera philosophia. Według swego przekonania, stając się chrześcijaninem nie zanegował filozofii, lecz dopiero stał się całkowicie filozofem. Przekonanie, że chrześcijaństwo jest filozofią — filozofią doskonałą, to znaczy taką, która przedarła się ku prawdzie — zachowywało swoją ważność jeszcze długo po epoce patrystycznej. W zupełnie oczywisty sposób jest ono obecne jeszcze w XIV wieku w bizantyjskiej teologii Mikołaja Kabasilasa. Oczywiście filozofia nie była tutaj rozumiana jako dyscyplina akademicka o naturze czysto teoretycznej, lecz przede wszystkim jako sztuka właściwego życia i umierania, która wszakże może się powieść tylko w świetle prawdy.
Zespolenie racjonalności i wiary, które odbywało się wraz z rozwojem misji chrześcijańskiej i wraz z budowaniem teologii chrześcijańskiej, oczywiście wydało również głębokie korekty w filozoficznym obrazie Boga, z których należy wymienić przede wszystkim dwie. Pierwsza polega na tym, że Bóg, któremu chrześcijanie wierzą i którego czczą, jest rzeczywiście natura Deus, w odróżnieniu do bogów mitycznych i politycznych; na tym polega zgodność z filozoficzną racjonalnością. Jednakże równocześnie ważny jest inny aspekt: non tamen omnis natura est Deus — nie wszystko, co jest naturą, jest Bogiem. Bóg jest Bogiem wedle swej natury, lecz natura jako taka nie jest Bogiem2. Odbywa się pewien podział między wszechogarniającą naturą a Istnieniem, które jej daje podstawy i początek. Teraz dopiero fizyka i metafizyka wyraźnie się rozchodzą. Tylko rzeczywisty Bóg, którego możemy myślowo poznać w naturze, jest adresatem modlitwy. Lecz On jest czymś więcej niż naturą. On ją wyprzedza, a ona jest jego stworzeniem. Do tego rozdziału między naturą i Bogiem dochodzi drugie, jeszcze głębiej sięgające poznanie: do boga, który był naturą, duszą świata, czy czymkolwiek innym, nie można było się modlić; on nie był „Bogiem religii”, jak stwierdziliśmy. Teraz zaś — jak mówi już wiara Starego Testamentu, a tym bardziej Nowego Testamentu — ten Bóg, który wyprzedza naturę, zwrócił się ku ludziom. Właśnie dlatego, że nie jest po prostu naturą, nie jest Bogiem milczącym. On wszedł w historię, wyszedł człowiekowi naprzeciw, i tak oto człowiek może wychodzić ku Niemu. Może się złączyć z Bogiem, gdyż Bóg złączył się z człowiekiem. Dwie zawsze rozchodzące się strony religii: wiecznie panująca natura oraz potrzeba zbawienia cierpiącego i zmagającego się człowieka, są połączone w sobie. Racjonalność może stać się religią, gdyż Bóg racjonalności sam wszedł w religię. Wszak żywioł domagający się właściwie wiary — historyczne przemawianie Boga — zakłada, że religia może oto zwrócić się ku Bogu filozoficznemu, który już nie jest jedynie Bogiem filozoficznym, choć nie odpycha poznania filozoficznego, lecz je przyjmuje. Tutaj okazuje się coś zdumiewającego: dwie pozornie przeciwstawne zasady podstawowe chrześcijaństwa, więź z metafizyką i więź z historią, warunkują się nawzajem i przynależą do siebie; wespół tworzą apologię chrześcijaństwa jako religio vera.
SKORO w konsekwencji wolno powiedzieć, że zwycięstwo chrześcijaństwa nad religiami pogańskimi stało się możliwe w znacznym stopniu dzięki roszczeniu jego rozumności, to należy dodać, że jest z tym związany drugi motyw o takim samym znaczeniu. Polega on po pierwsze, mówiąc zupełnie ogólnie, na powadze moralnej chrześcijaństwa, którą oczywiście znowu już Paweł związał był z rozumnością wiary chrześcijańskiej: to, co ma właściwie na myśli prawo — czyli oświetlone przez wiarę chrześcijańską istotne wymagania jedynego Boga odnośnie do życia człowieka — pokrywa się z tym, co człowiekowi, każdemu człowiekowi, wpisane jest w sercu tak, że on to rozpoznaje jako dobre, gdy się to przed nim ukaże. Ono pokrywa się z tym, co „z natury jest dobre” (Rz 2, 14n). Aluzja do moralności stoickiej, do jej etycznej interpretacji natury, jest tutaj tak samo oczywista jak w innych tekstach Pawłowych, chociażby w Liście do Filipian: „Wszystko, co jest prawdziwe, co godne, co sprawiedliwe, co czyste, co miłe, co zasługuje na uznanie: jeśli jest jakąś cnotą i czynem chwalebnym — to miejcie na myśli!” (4, 8)3. Ta zasadnicza (choć krytyczna) jedność z filozoficzną racjonalnością, obecna w pojęciu Boga, potwierdza i konkretyzuje się w równie krytycznej jedności z filozoficzną moralnością. Jak w dziedzinie religijności chrześcijaństwo przekroczyło granice filozoficznej mądrości szkolnej właśnie przez to, że Bóg pomyślany wyszedł nam na spotkanie jako Bóg żywy, tak tutaj także miało miejsce przekroczenie teorii etycznej ku wspólnotowo żywej i skonkretyzowanej praktyce moralnej, w której widzenie filozoficzne zostało przewyższone oraz przełożone na realne działanie, przede wszystkim przez skoncentrowanie wszelkiej moralności na podwójnym przykazaniu miłości Boga i bliźniego. Chrześcijaństwo, moglibyśmy powiedzieć w uproszczeniu, przekonywało przez połączenie wiary z rozumem, oraz przez ukierunkowanie działania na caritas, na miłującą troskę o cierpiących, biednych i słabych, ponad wszelkimi granicami stanowymi. Że to właśnie było wewnętrzną siłą chrześcijaństwa, można chyba najwyraźniej zobaczyć w sposobie, w jaki cesarz Julian próbował przywrócić pogaństwo w odnowionej formie. Jako Pontifex maximus przywróconej religii starych bogów, Julian ustanowił oto coś, czego dotychczas nie było: pogańską hierarchię z kapłanami i metropolitami. Kapłani musieli być moralnymi wzorami; mieli oddawać się miłowaniu Boga (najwyższego Bóstwa ponad bogami) i bliźnich. Byli zobowiązani do uczynków miłosierdzia względem ubogich, nie wolno im było czytać sprośnych komedii i powieści erotycznych, a w święta mieli głosić kazania o jakimś filozoficznym argumencie dla pouczenia i kształcenia ludu. Teresio Bosco mówi o tym słusznie, że w rzeczywistości cesarz próbował w ten sposób nie przywrócić pogaństwo, lecz je schrystianizować — w swoistej, nagiętej do kultu bożków syntezie racjonalności i religii.
SPOGLĄDAJĄC wstecz, możemy powiedzieć, że siła chrześcijaństwa, która pozwoliła mu stać się religią światową, polegała na jego syntezie rozumu, wiary i życia; właśnie ta synteza jest skrótowo wyrażona w wyrażeniu religio vera. Tym bardziej narzuca się pytanie: dlaczego ta synteza dzisiaj już nie przekonuje? Dlaczego dzisiaj, przeciwnie, racjonalność i chrześcijaństwo są uważane za wzajemnie sprzeczne, a nawet wykluczające się? Co zmieniło się w racjonalności, a co w chrześcijaństwie, że taki jest stan rzeczy? Ongiś neoplatonizm, zwłaszcza Porfiriusz, przeciwstawił był syntezie chrześcijańskiej inną interpretację relacji między filozofią i religią, interpretację, która rozumiała siebie jako nowe ugruntowanie filozoficzne religii bogów. To na niej budował Julian, i poniósł klęskę. Ale dzisiaj właśnie ta inna forma pogodzenia religii i racjonalności zdaje się przebijać jako sposób religijności bardziej odpowiedni dla świadomości nowoczesnej. Jej pierwszą podstawową myśl Porfiriusz formułuje następująco: Latet omne verum — prawda jest ukryta. Przypomnijmy sobie przypowieść o słoniu, która jest określona dokładnie przez tę myśl, w której spotykają się buddyzm i neoplatonizm. Według niej nie ma pewności co do prawdy, co do Boga — lecz są tylko mniemania. W czasie kryzysu Rzymu u końca IV wieku senator Symmach sprowadził koncepcję neoplatońską — a więc lustrzane odbicie Warronowej teorii religii – do formuł prostych i pragmatycznych, które możemy odnaleźć w jego mowie z 384 roku, wygłoszonej przed cesarzem Walentynianem II w obronie pogaństwa i na rzecz ponownego ustawienia bogini Wiktorii w Senacie rzymskim. Cytuję jedynie decydujące i słynne zdanie: „Tym samym jest to co wszyscy czczą, jednym to co myślimy, widzimy te same gwiazdy, niebo nad naszymi głowami jest jedno, ten sam świat nas otacza. Cóż ma za znaczenie, przez jaki rodzaj mądrości ktoś szuka prawdy? Do tak wielkiej tajemnicy nie można dotrzeć jedną jedyną drogą”. Dokładnie to mówi dzisiaj racjonalność: nie znamy prawdy jako takiej; w różnych obrazach mamy jednakże to samo na myśli. Tajemnica tak wielka, jaką jest Boskość, nie może być ustalona w jednej postaci, która wykluczałaby wszystkie inne, w jednej drodze, która obowiązywałaby wszystkich. Jest wiele dróg, wiele obrazów, wszystkie odbijają coś z całości, a żaden nie jest sam całością. Częścią tego jest etos tolerancji, który uznaje w każdym kawałek prawdy, który tego, co swoje, nie stawia ponad to, co obce, i pokojowo włącza się we wielopostaciową symfonię wiecznie Niedostępnego, zasłaniającego się w symbolach, które wydają się być naszą jedyną możliwością sięgania ku temu, co boskie.
CZY ZATEM roszczenie chrześcijaństwa do bycia religio vera zostało wyprzedzone przez postęp racjonalności? Czy chrześcijaństwo musi odstąpić od swego roszczenia i włączyć się do neoplatońskiej, buddyjskiej czy hinduskiej wizji prawdy i symbolu? Czy musi zadowolić się — jak to był proponował Troeltsch — ukazywaniem zwróconej ku Europejczykom strony oblicza Bożego? Czy może musi nawet uczynić krok dalej niż Troeltsch, który jeszcze uważał chrześcijaństwo za religię odpowiednią dla Europy, podczas gdy dziś wszak właśnie Europa wątpi w tę odpowiedniość? To jest właściwe pytanie, któremu muszą dzisiaj stawić czoła Kościół i teologia. Wszystkie kryzysy wewnątrz chrześcijaństwa, które obserwujemy obecnie, opierają się jedynie zupełnie wtórnie na problemach instytucjonalnych. Problemy zarówno instytucji, jak i osób w Kościele wynikają ostatecznie z potężnego naporu tego pytania. Nikt nie będzie oczekiwał, że to zasadnicze wyzwanie, powstałe u kresu drugiego tysiąclecia chrześcijańskiego, znajdzie w jednym referacie odpowiedź zamykającą problem, choćby tylko z oddali. To wyzwanie w ogóle nie może znaleźć odpowiedzi czysto teoretycznej — tak jak religia, jako ostateczna postawa człowieka, nie jest nigdy jedynie teorią. Wymaga ono owego sprzężenia rozpoznania i działania, które dało podstawy przekonującej sile chrześcijaństwa Ojców.
TO NIE OZNACZA żadną miarą, jakoby poprzez wskazywanie na konieczne odniesienie do praktyki wolno było wymykać się intelektualnemu wyzwaniu danego problemu. Na zakończenie spróbuję tylko zarysować perspektywę, która mogłaby ukazać kierunek. Widzieliśmy, że pierwotna — oczywiście nigdy nie będąca zupełnie bezsprzeczną — relacyjna jedność między racjonalnością i wiarą, ta jedność ostatecznie u Tomasza z Akwinu doprowadzona do formy systematycznej, została rozdarta nie tyle przez rozwój wiary, co raczej przez nowe postępy racjonalności. Jako etapy tego rozejścia się można by wymienić Kartezjusza, Spinozę, Kanta. Próba nowej syntezy ogólnej u Hegla nie przywraca wierze jej filozoficznej pozycji, lecz próbuje przetworzyć ją zupełnie w rozum i jako wiarę unieważnić. Owej absolutności ducha Marks przeciwstawia jedyność materii; filozofia ma być odtąd całkowicie sprowadzona do nauk ścisłych. Już tylko ścisłe naukowe poznanie jest w ogóle poznaniem. Myśl o tym, co boskie, zostaje tym samym zdymisjonowana. Zapowiedź Auguste'a Comte'a — że pewnego dnia nastanie fizyka człowieka, a wielkie pytania zostawiane dotychczas metafizyce będą miały być w przyszłości tak samo „pozytywnie” traktowane jak wszystko, co już teraz jest nauką pozytywną — pozostawiła w naszym stuleciu wyraźne echo w naukach humanistycznych. Dokonane przez myśl chrześcijańską oddzielenie fizyki i metafizyki jest coraz bardziej wycofywane. Wszystko ma się znowu stać „fizyką“. Teoria ewolucji wykrystalizowała się coraz bardziej jako droga ku temu, by spowodować ostateczne zniknięcie metafizyki, uczynić czymś zbytecznym „hipotezę Bóg“ (Laplace) i sformułować „naukowe“ wyjaśnienie świata. Teoria ewolucji, wyjaśniająca globalnie całość rzeczywistości, stała się swego rodzaju „pierwszą filozofią“, stanowiącą jakby właściwą podstawę racjonalnego rozumienia świata. Każda próba włączenia innych przyczyn niż wypracowane w owej „pozytywnej“ teorii, każda próba „metafizyki“ musi jawić się jako powrót przed racjonalność, jako wyłączenie się z powszechnego roszczenia nauki. Tym samym chrześcijańska myśl o Bogu musi być uważana za nienaukową. Tej myśli nie odpowiada już żadna theologia physica (theologia fysike), co więcej: jedyną theologia naturalis w tej wizji jest doktryna ewolucji, a ta nie zna żadnego Boga, ani Stworzyciela w znaczeniu chrześcijańskim (żydowskim i islamskim), a także nie zna duszy świata czy wewnętrznej siły napędowej w znaczeniu stoickim. Co najwyżej można by w znaczeniu buddyjskim patrzeć na cały świat jak na ułudę, a na nicość jak na właściwą rzeczywistość, i w tym znaczeniu usprawiedliwić mistyczne formy religijne, które przynajmniej z racjonalnością nie konkurują bezpośrednio.
Czy zatem wypowiedziano ostatnie słowo? Czy rozum i chrześcijaństwo są tym samym definitywnie od siebie oddzielone? W każdym razie żadna droga nie ominie dysputy co do zasięgu doktryny ewolucji jako filozofii pierwszej oraz co do wyłączności metody pozytywnej jako jedynego rodzaju nauki i racjonalności. Ta dysputa musi przeto przez obydwie strony być przedsięwzięta rzeczowo i z gotowością słuchania, co dotychczas miało miejsce tylko w nieznacznej mierze. Nikt nie będzie mógł poważnie poddawać w wątpliwość naukowych dowodów na procesy mikroewolucyjne. R. Junker i S. Scherer mówią o tym w swoim „krytycznym podręczniku“ o ewolucji: „Takie wydarzenia (procesy mikroewolucyjne) są znane z naturalnych procesów przeobrażeń i przekształceń. Ich badanie przez biologię ewolucyjną dało znaczący wgląd w jawiącą się jako genialna zdolność dostosowawczą żywych systemów“. Zgodnie z tym ci sami autorzy wypowiadają się, że badanie pochodzenia można słusznie nazwać królewską dyscypliną biologii. Nie do tego więc odnosi się pytanie, które człowiek wierzący postawi w obliczu nowoczesnego rozumu, lecz dotyczy ono rozciągnięcia teorii ewolucji do philosophia universalis, która chce się stać całościowym wyjaśnieniem rzeczywistości i nie ma ochoty pozostawić żadnej innej płaszczyzny myślenia. Wewnątrz samej doktryny ewolucji problem daje o sobie znać przy przejściu z mikro– do makroewolucji, co do którego Szamarthy i Maynard Smith — obydwaj przekonani zwolennicy wszechogarniającej teorii ewolucji — bądź co bądź oświadczają: „Nie ma żadnej teoretycznej podstawy, która by pozwalała oczekiwać, że linie ewolucyjne przybierają z czasem na kompleksowości; nie ma żadnych empirycznych danych na to, że tak się dzieje“.
PYTANIE, które tutaj należy postawić, sięga oczywiście głębiej: chodzi o to, czy doktryna ewolucji ma prawo występować jako uniwersalna teoria wszystkiego, co rzeczywiste, poza którą dalsze pytania o pochodzenie i istotę rzeczy nie są już dopuszczalne, a także nie są potrzebne, czy też — przeciwnie — takie pytania ostateczne nie przekraczają jednak dziedziny tego, co można zbadać w sposób czysto przyrodniczonaukowy. Chciałbym postawić pytanie jeszcze konkretniej. Czy wszystko jest wypowiedziane wraz z typem odpowiedzi, jaki znajdujemy chociażby u Poppera w następującym sformułowaniu: „Życie, jak je znamy, składa się z fizykalnych ,ciał’ (raczej: z procesów i struktur), które rozwiązują problemy. Różne gatunki ,nauczyły’ się tego poprzez naturalną selekcję, to znaczy przez metodę reprodukcji oraz odmiany; metodę, która ze swej strony została przyswojona według tej samej metody. To jest regres, lecz jest on nieskończony“? Nie sądzę. Koniec końców chodzi o alternatywę, która nie daje się rozwiązać jedynie na sposób nauk przyrodniczych i w zasadzie także nie w sposób filozoficzny. Chodzi o pytanie, czy rozum, względnie to co rozumne, jest czy nie jest u początku i u podstawy wszystkich rzeczy. Chodzi o pytanie, czy rzeczywistość powstała na zasadzie przypadku i konieczności (lub za Popperem, nawiązującym do Butlera: z luck and cunning — ze szczęśliwego przypadku i przewidywania), a więc z tego, co bezrozumne — innymi słowy, czy rozum jest przypadkowym produktem ubocznym tego, co nierozumne, i jest także ostatecznie bez znaczenia w oceanie bezrozumności, czy też — przeciwnie — prawdziwym pozostaje to, co stanowi zasadnicze przekonanie wiary chrześcijańskiej i jej filozofii: In principio erat Verbum — na początku wszystkich rzeczy znajduje się stwórcza siła rozumu. Tak dzisiaj, jak i wczoraj, wiara chrześcijańska jest opcją dla pierwszeństwa rozumu i rozumności. Ta ostateczna kwestia nie może być, jak zostało powiedziane, rozstrzygnięta przez argumenty przyrodniczonaukowe, a także myślenie filozoficzne dochodzi tutaj do swoich granic. W tym znaczeniu nie ma ostatecznej możliwości dowodu dla chrześcijańskiej opcji fundamentalnej4. Czy jednak rozum może właściwie bez unieważnienia siebie samego zrezygnować z pierwszeństwa tego, co rozumne, względem tego, co nierozumne, z pierwotności Logosu? Przedstawiony przez Poppera model wyjaśnienia, w różnych odmianach powracający w innych prezentacjach „pierwszej filozofii”, pokazuje, że rozum w ogóle nie może myśleć także tego, co nierozumne, inaczej jak tylko według swej własnej miary, a więc rozumnie („rozwiązywać problemy, uczyć się metody“!), w ten sposób jednak przywracając implicite dopiero co negowany prymat rozumu. Przez swoją opcję na rzecz prymatu rozumu chrześcijaństwo pozostaje także obecnie „racjonalnością“, i myślę, że racjonalność, która pozbywa się tej opcji, wbrew wszelkim pozorom musiałaby oznaczać nie ewolucję, lecz inwolucję racjonalności.
WIDZIELIŚMY poprzednio, że w koncepcji wczesnego chrześcijaństwa pojęcia natury, człowieka, Boga, etosu i religii, były nieodłącznie powiązane ze sobą, i że właśnie to powiązanie przyczyniło się do rozsądności chrześcijaństwa w kryzysie bogów i antycznej racjonalności. Zorientowanie religii według rozumnego widzenia rzeczywistości w ogóle, etos jako część owego widzenia oraz jego konkretne zastosowanie pod prymatem miłości — to wszystko łączyło się ze sobą. Prymat logosu i prymat miłości okazały się jako tożsame. Logos ujawnił się nie tylko jako rozum matematyczny u podstawy wszystkich rzeczy, lecz jako miłość stwórcza, która posuwa się aż do tego, że staje się współcierpieniem wespół ze stworzeniem. Aspekt kosmiczny religii, która czci Stwórcę w mocy istnienia, oraz jej aspekt egzystencjalny, kwestia Odkupienia, przeniknęły się nawzajem i stały się jednym. Oczywiście każde wyjaśnienie rzeczywistości, które nie może w sposób sensowny i rozumny dać także podstawy etosu, musi pozostać niedostateczne. Tak oto faktycznie teoria ewolucji — tam, gdzie waży się rozszerzyć do philosophia universalis — podjęła próbę nowego ugruntowania również etosu w sposób ewolucyjny. Lecz ten ewolucyjny etos — który w sposób nieunikniony znajduje swoje kluczowe pojęcie w modelu selekcji, a więc w walce o przetrwanie, w zwycięstwie silniejszego, w udanym dostosowaniu się — ma niewiele pocieszającego do zaoferowania. Również tam, gdzie się go w różny sposób usiłuje upiększyć, pozostaje on ostatecznie okrutnym etosem. Wysiłek, aby wydestylować to, co rozumne, z tego, co samo w sobie jest bezrozumne, ponosi tutaj klęskę w sposób dość widoczny dla oka. Wszystko to jest mało przydatne dla etyki powszechnego pokoju, praktycznej miłości bliźniego i koniecznego przezwyciężenia tego, co własne — dla etyki, której potrzebujemy.
STARANIE o to, by w obecnym kryzysie ludzkości nadać na nowo zrozumiały sens pojęciu chrześcijaństwa jako religio vera, musi, że tak powiem, stawiać w równej mierze na ortopraksję, jak i na ortodoksję. Treść tego pojęcia będzie musiała dzisiaj — ostatecznie tak jak niegdyś — w swym najgłębszym pokładzie polegać na tym, że miłość i rozum jako właściwe podwaliny rzeczywistości są ze sobą zbieżne: prawdziwy rozum jest miłością, a miłość jest prawdziwym rozumem. W swej jedności są one prawdziwą podstawą i celem wszelkiej rzeczywistości.
Joseph Ratzinger
Z oryginału udostępnionego przez Sekretariat Jego Eminencji przełożył ks. Dariusz J. Olewiński.
-----
Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.
1 Autor używa tutaj wyrażenia trudno przetłumaczalnego Wahrheitsanspruch, mając na myśli zarówno przekonanie, jak i głoszenie, iż reprezentuje się prawdę, czyli, innymi słowy, że konkretnie chrześcijaństwo jest religią prawdziwą, reprezentującą prawdziwe poznanie Boga. W niniejszym kontekście wydaje się najbliższe temu wyrażenie polskie „roszczenie prawdziwości”.
2 Wskazane wydaje się zwrócenie uwagi na dwuznaczność niemieckiego (a pierwotnie łacińskiego) słowa Natur (natura). Po pierwsze oznacza ono „naturę rzeczy”, czyli to, co dla danego bytu jest konstytutywne, co stanowi o tym, że dana rzecz jest tym, czym jest; w tym właśnie znaczeniu Autor mówi o natura Deus, „Bogu wedle natury”, czyli o takim Bogu, który jest Bogiem ze swej natury (boskiej), a nie np. według tylko nazwy czy mniemania ludzi. Po drugie jest ono równoznaczne z polskim słowem ,,przyroda” w znaczeniu stworzeń (które oczywiście mają także swoją "naturę", różną od natury boskiej).
3 Tłum. wg Biblii Tysiąclecia, Poznań—Warszawa 1971.
4 Autor mówi: Grundoption.
(1926), teolog, kardynał i papież Kościoła katolickiego (2005-2013) jako Benedykt XVI.