Pismo
2014.08.07 19:23

Poza rzeką świata. Życie mnisze w Fontgombault

Fontgombault/Forgeot

fot. Paweł Kula

Trzeba powiedzieć na początku, że z ludzkiego punktu widzenia poszczególne dni mnicha są do siebie bardzo podobne – i już sam ten fakt, owa zewnętrzna monotonia jest dla jego duszy zaproszeniem do tego, by wpatrywała się w coś innego, w coś wyższego, bez zatrzymywania się na tutejszym życiu, które odmawia mu wszelkiego roztargnienia. Monotonia, będąca zaproszeniem do patrzenia na Boga i wychowująca mnicha, przygotowuje jego duszę do kontemplacji. Albowiem sam Bóg się nie zmienia, a jeśli decydujemy się patrzeć na Niego i tylko na Niego, trzeba wyrzec się rozproszenia, do którego zaprasza nieustannie życie światowe, gdy podsuwa swoją powierzchowną zmienność, której nie może się nasmakować człowiek cielesny. Bóg się nie zmienia, a jednak Jego niewyczerpana realność strzeże przed wszelkim lenistwem i znużeniem tego, kto zgadza się patrzeć ku Niemu, kontemplować Go. Całe życie monastyczne – takie jakie chcemy prowadzić w Fontgombault – cały ideał monastyczny Fontgombault jest w tym wejrzeniu duszy na Boga samego. Jednak ten wielki czynnik jedności – którym jest dla życia mnicha szukanie Boga samego – zakorzenia się i wciela w relatywnym zróżnicowaniu, będącym materialnym i ludzkim szlakiem życia codziennego w Fontgombault. Przyjrzymy się głównie tej różnorodności, jednak bez tracenia sprzed oczu prymatu, a w pewnym sensie nawet wyłączności, którą w życiu Fontgombault posiada modlitwa.

 

O piątej rano, a trochę wcześniej w niedziele i święta, głos dzwonu rozbrzmiewa w ciszy i ciemności nocnej (ciemność ta nie jest zresztą zupełna, ponieważ św. Benedykt polecił, żeby w ciągu nocy pozostawiono trochę światła, o co nietrudno z pomocą elektryczności). Nie jest to dzwon kościoła, ale dzwon kapitularza, umieszczony w pobliżu pomieszczenia noszącego tę nazwę i służący do zwoływania zebrań, które odbywają się w tej sali. O piątej dzwon ten nie wzywa na zebranie, ale budzi mnichów ze snu. Chodzi teraz o to, aby obudzić w ich sercach wrażliwość na jedynie ważną rzeczywistość, już w chwili pobudki zanurzyć duszę mnicha w klimacie chwalby, która jest całym jego życiem. Dlatego kilku ojców i braci, wyznaczonych do tej służby, stuka w drzwi, przechodząc od celi do celi i wzywając każdego mnicha do modlitwy tym radosnym zawołaniem: „Benedicamus Domino! – Błogosławmy Panu!”. Obudzony brat odpowiada na to: „Deo gratias! – Bogu niech będą dzięki!”. Dialog trwa dalej: „Laudetur Jesus Christus! – Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!”, na co odpowiada się: „Amen! – Niech się tak stanie!”

 

Pierwszym słowem, które słyszy mnich, gdy wraca do świadomości po odpoczynku nocnym, jest zatem zaproszenie do błogosławienia Boga, chwalenia Zbawcy. Pierwszym słowem, które mnich wypowiada, jest słowo dziękczynienia Bogu, wyraz jego dyspozycyjności w opiewaniu chwały Pańskiej. I aż do ósmej trzydzieści – gdy kończy się ścisła cisza, „wielka cisza” nocna – mnich otwiera usta wyłącznie do modlitwy. Nawet po zakończeniu wielkiej ciszy mnich stara się unikać wszelkiego słowa, które nie byłoby niezbędne, a mówi najczęściej przyciszonym głosem, półgłosem, dla uszanowania ciszy swoich braci. Trudno sobie wyrobić dokładne pojęcie o tym kulcie ciszy – jej głębi i ciągłości w klasztorze – jeśli się tego nie doświadczało. Być może ta cisza budzi obawę, przerażenie – ale jeśli się jej doświadcza, właśnie pragnie się jej wbrew temu. Jest to przecież ważny składnik codziennego życia w Fontgombault, na tym polega jego klimat. Jean Guitton napisał:

 

Tym, co zaskakuje w klasztorach kogoś kto je odwiedza na chwilę, jest gęstość ciszy, która – jak to się mówi – tutaj panuje. Cisza nie jest obecna w tych wirydarzach na sposób gościa czy sługi – ona panuje, króluje w pokoju i w obfitości, jako suweren. (La solitude et le silence, w: Le message des moines à notre temps, s. 263)

 

Po tym przebudzeniu, będącym zaproszeniem do modlitwy, dalszy ciąg dnia, do godziny około jedenastej piętnaście, jest poświęcony wprost Bogu, z wyjątkiem kilku chwil poświęconych potrzebom ludzkim, minimum toalety i porządków, oraz śniadaniu; jest to prawie pięć godzin poświęconych bezpośrednio Bogu, czy to w modlitwie liturgicznej, czy to modlitwie prywatnej, czy to studium Pisma Świętego (które zajmuje mnichom około godziny przed oficjum tercji, czyli między dziewiątą i dziesiątą). Potem przychodzi około siedem godzin, w trakcie których mnich szuka Boga poprzez zajęcia bardziej ziemskie; liturgia wraca tu jednak do swych praw wraz z dwoma oficjami: sekstą (na zakończenie poranka) i noną (na początku popołudnia). I znowu od nieszporów do wieczora mnich zwróci się bardziej bezpośrednio ku Bogu, aż do godziny pójścia spać około dziewiątej trzydzieści: oficjum nieszporów, pół godziny codziennego rozmyślania, czytanie lub konferencja duchowa, odmówienie Różańca, oficjum komplety oraz jakieś prywatne nabożeństwa przed spaniem. Będą to znowu trzy i pół godziny, w trakcie których mnich jest wezwany do patrzenia tylko na Boga, wolny od wszelkich innych trosk.

 

Poza niedzielami i świętami, kiedy oficjum jest szersze, wysiłek mnicha w zajmowaniu się bezpośrednio Bogiem – tzn. jego wysiłek intensywniejszej modlitwy – zajmuje zatem około osiem godzin jego dnia; osiem godzin, z których większość spędza się w kościele opactwa, aby wypełnić to, co św. Benedykt nazwał Dziełem Bożym, modlitwą liturgiczną. Ten krótki rzut oka na rozkład dnia poddaje pierwszy wniosek. W Fontgombault, dziewięć wieków po Piotrze a Stella i w tym samym duchu benedyktyńskim, staramy się żyć tym, co Dom Delatte napisał na temat liturgii, komentując Regułę Świętego Benedykta:

 

To do niej sprowadzają się wszystkie inne prace monastyczne; to ona określa cały nasz rozkład dnia; ona wymaga prawie wszystkich godzin naszego dnia, i to tych najlepszych. Podczas gdy życie poświęcone studiom korzysta z ciszy godzin porannych i z jasności umysłu, którą zawdzięcza się odpoczynkowi nocnemu, aby iść dalej w radości uczonych badań – my będziemy powtarzali te same psalmy przed tym samym Bogiem. (Commentaire sur la Règle de Saint Benoît, ss. 154n)

 

Wstając o piątej, mnich dysponuje zwykle półgodzinką, aby się przygotować i znaleźć w chórze, w którym zacznie się pierwsze oficjum liturgiczne, matutinum. W czasach Piotra a Stella mnisi spali jeszcze najprawdopodobniej w dormitorium i w ubraniach, jak to przewiduje Reguła Św. Benedykta. Tak jak inni, golili się co najwyżej raz w miesiącu i nie znali mycia zębów czy innych naszych wymagań higienicznych – a więc ich zajęcia poranne były prostsze, a oni sami docierali do kościoła zaraz po wstaniu. Nawet dziś w ramach owych dwudziestu pięciu minut, zostawionych na dotarcie do chóru, mnich z Fontgombault znajduje jeszcze czas poświęcony na modlitwę prywatną w ciszy i ciemności kościoła.

 

Pięć minut przed rozpoczęciem oficjum dzwon kościoła wzywa mnichów do chóru. W słowniku monastycznym „chórem” nazywa się przestrzeń zajmowaną przez drewniane stalle, między nawą przeznaczoną dla wiernych a prezbiterium zarezerwowanym dla Najświętszej Ofiary Mszy. To właśnie w tych drewnianych stallach mnich oddaje się, wraz ze współbraćmi, modlitwie liturgicznej. Każdy zajmuje tu miejsce, które zostało mu przypisane ze względu na kolejność wstąpienia lub funkcję: i tak przełożeni mają tu miejsce odpowiadające ich randze; kantorzy, którzy mają prowadzić śpiew, mają swe specjalne miejsca pośrodku chóru; podobnie mnich-kapłan, przewodniczący oficjum w ciągu tygodnia (nazywany hebdomadariuszem), powinien zająć miejsce w określonej stalli. Byłoby uciążliwe powtarzanie tego przy każdej okazji, ale będziemy mieli często okazję wskazywać na znaczenie porządku, hierarchii, które panują w życiu benedyktyńskim. Przyznajmy zresztą, że ten zmysł porządku jest niezbędny, aby zachowany został pokój, tak na zewnątrz, jak i w sercu mnicha; ten pokój, który jest właśnie ciszą wynikającą z porządku, według określenia Św. Augustyna.

Pomyślmy o troskach, a nawet niepokojach, które niechybnie zawładnęłyby duszą mnicha, gdyby nie miał swego określonego miejsca w różnych wspólnych zajęciach. Musiałby się za każdym razem pytać, gdzie ma usiąść, przypominać sobie, gdzie był poprzednim razem, uważać, żeby nie urazić lub zdenerwować kogoś przez wybór tego lub owego miejsca itp. Zapewnienie mu minimum pokoju – to pomoc w tym, aby znalazł skupienie, przebywał w Bogu.

 

André Frossard napisał dawno temu ładną książeczkę pt. Le sel de la terre, o zakonach. To książka pełna humoru, mówi o wszystkich zakonach po kolei. Frossard mówi o wejściu benedyktynów do chóru, jak o małych automatach, które przybywają i zatrzymują się w swoim pudełku, każdy w swoim miejscu, bez hałasu i instynktownie. Do chóru wraca mnich siedem razy dziennie, aby opiewać chwałę Bożą, to znaczy aby zajmować się owym wyżej wspomnianym Dziełem Bożym, czyli dziełem, które całe jest racją bytu Kościoła na ziemi: Dzieło Boże par excellence, Jego dzieło w nas, właśnie to, z powodu którego wszystko uczynił. Albowiem to właśnie dlatego aby stworzenie opiewało Jego chwałę, Bóg dał mu istnienie; i dlatego, żeby ten śpiew był świadomy, dobrowolny i już Boski, Bóg stworzył człowieka i udzielił mu swego życia Boskiego; to dlatego, aby ten śpiew, który stał się kakofonią przez grzech człowieka, został odnowiony i stał się jeszcze wspanialszy, Bóg posłał swojego Syna – a w tym Synu wcielonym ów śpiew pochwalny dla Boga stał się śpiewem samego Boga. Sobór Watykański II ma bardzo piękne fragmenty o modlitwie liturgicznej Kościoła: jest ona śpiewem Oblubienicy, śpiewem Chrystusa dla Ojca (por. konstytucja Sacrosanctum Concilium, 83n). To właśnie po to, aby ten śpiew trwał na ziemi, Syn ustanowił swój Kościół.

 

Wróćmy do chóru, gdzie oficjum matutinum właśnie zbliża się do końca, po około trzech kwadransach (w przypadku zwykłego dnia tygodnia). W Fontgombault bezpośrednio po nim następuje oficjum laudesów. Te dwa nabożeństwa rozdziela jednak małe wydarzenie, które warto zaznaczyć. Grupa około dwudziestu mnichów wchodzi do chóru i zasila tych, którzy właśnie skończyli matutinum. Są to bracia-konwersi. Bez nich życie monastyczne nie byłoby tym, czym jest dzisiaj w Fontgombault. Nie ma co do tego wątpliwości: byłoby niemożliwe utrzymanie wspólnoty osiemdziesięciu osób, zapewnienie kuchni, sprzątania, pralni, tym bardziej że ta wspólnota żyje praktycznie w autarkii, co zakłada funkcjonowanie gospodarstwa, ogrodu warzywnego, ogrodu owocowego, różnych warsztatów – wszystko to byłoby niemożliwe, gdyby każdy wykonywał tylko dwie-trzy godziny produktywnej pracy dziennie. Podczas gdy jedni, którzy przyjęli rolę Marii, siedzą u stóp Jezusa i słuchają jak mówi, trzeba, aby inni wykonywali rolę Marty i zajęli się większością prac domowych i obowiązków życia czynnego. Pierwszych nazywamy ojcami chórowymi, ponieważ ich powołaniem jest wykonywanie oficjum liturgicznego w chórze. Drudzy, Marty z Fontgombault, to bracia, którzy na mocy odmiennego powołania odgrywają mniejszą rolę w życiu liturgicznym, ale umożliwiają swym braciom wykonywanie modlitwy Kościoła w całej pełni. Jedni i drudzy są mnichami – i jedni i drudzy w swych powołaniach są konieczni do życia w Fontgombault.

 

Wstawszy w tym samym czasie co ojcowie, bracia mają skrócone oficjum matutinum, co daje im czas na niezbędne zadania, zwłaszcza obsługę kuchni. Następnie dołączają do ojców w celebracji laudesów.

 

Oficjum laudesów opiewa wstanie dnia, powrót słońca – powrót, który przedstawia zmartwychwstanie Zbawiciela. Być może bardziej niż inne, jest to modlitwa radości, wdzięczności, wysławiania. Codziennie ostatnimi trzema recytowanymi psalmami są trzy ostatnie z psałterza. Dwa z nich zaczynają się od Laudate Dominum – „Chwalcie Pana”, i to właśnie one dały nazwę temu oficjum: Laudate : Laudes. Psalmy te przypominają pieśń stworzeń św. Franciszka z Asyżu:

 

Chwalcie Pana z niebios, chwalcie Go na wysokościach!

Chwalcie Go, wszyscy Jego aniołowie…

Chwalcie Go, słońce i księżycu, chwalcie Go, wszystkie gwiazdy świecące…

Chwalcie Pana z ziemi…, ogniu i gradzie, śniegu i mgło,…

góry i wszelkie pagórki,

dzikie zwierzęta i bydło wszelakie…

 

Na końcu laudesów dzwon wydzwania porannego Angelusa. Mnisi odmawiają go po cichu, klęcząc w chórze, a następnie wychodzą w porządku.

 

Nadchodzi godzina Mszy cichych, intensywny moment pobożności eucharystycznej. Każdy z mnichów-kapłanów – poza hebdomadariuszem, który odprawi uroczystą Mszę – będzie teraz celebrował Najświętszą Ofiarę na jednym z ołtarzy kościoła opactwa. Razem z czasem dziękczynienia daje to każdemu z nich prawie godzinę spędzoną w bliskości ołtarza. Liczba kapłanów wymaga dwóch tur Mszy, a to daje praktycznie półtorej godziny bardzo intensywnej pobożności eucharystycznej.

 

Opuszczając chór, mnisi-kapłani udają się do zakrystii, aby tam nałożyć szaty kapłańskie, podczas gdy mnisi nie będący kapłanami a mający służyć do Mszy przygotowują ołatrze i zapalają świece. Zakrystia obejmuje dwa piękne pomieszczenia na parterze budynku, który przedłuża południowy transept kościoła: małą sklepioną salkę z XV wieku (pierwotną zakrystię) i obecnie z nią połączony dawny kapitularz, którego obecna konstrukcja pochodzi z XVIII wieku. To właśnie w tym dawnym kapitularzu odnaleziono pozostałości po Piotrze de l’Etoile i jego płyta nagrobna, które znajdują się obecnie w nawie kościoła. Dzięki swemu religijnemu pięknu oba pomieszczenia zakrystii sprzyjają klimatowi modlitwy, która powinna otaczać przygotowania do Mszy świętej.

 

W kościele zaczynają się Msze ciche. Kościół jest otwierany dla wiernych w chwili Angelusa, i każdy może przyjść, aby doświadczyć pełni, która emanuje z tych Mszy, odprawianych w ciszy poranka i w intensywnym skupieniu. Wielu gości mocno tego doświadczyło. Nie wiadomo jak to opowiedzieć.

 

Przeczytajmy raczej to, co niegdyś napisał pewien świecki, który doświadczył tego w innym klasztorze:

 

Przemożny wdzięku owych Mszy cichych, którego nie uświadczysz w miastach, zarezerwowany dla samotników tej ziemi! Jakimi to prostymi energiami nie nasączasz dusz, które powstały ku tobie w całej czystości swego pędu? Ufność, wewnętrzny dobrostan, pieszczoty oczu i uszu – oto jakimi zwykłymi drogami przychodzą one do ciebie w synowskiej otwartości. Każdy z owych ołtarzy jest dla nich jakby osobnym ogniskiem – takim, przy którym się nie mówi, takim, przy którym w dobrej ciszy zbiera się nadprzyrodzone zwierzenia Pana. Niewątpliwie stan doskonałości nie jest z tego świata. Jednak czy dystans, który nas od niego oddziela, nie skraca się w pewnych minutach biegnących poza i ponad rzeczami, w tych nielicznych azylach skrytych przed wielką rzeką ludzką? Wtedy wydaje się bliższy. Powiedziałbyś, że trochę z jego realności zostaje uchwycone przez niematerialne palce naszej zmysłowości. Tą prawdą oddycha wieśniak w pokornym pokoju owych Mszy cichych. (E. Schneider, Les heures bénédictines, s. 8).

 

Ci, którzy doświadczyli tych Mszy cichych – jako celebrans, jako ministrant czy jako uczestnik – zwykle pojmują, że nie czujemy się uprawnieni do pozbawienia dusz tych bogactw tradycji monastycznej, tego szczytu pobożności eucharystycznej.

 

O ósmej piętnaście – gdy już każdy mógł zrobić porządek w swej celi – nadchodzi pora prymy. Bracia na nią nie przychodzą. Niektórzy z nich musieli zjeść śniadanie zaraz po dziękczynieniu i około ósmej iść do gospodarstwa, gdzie trzeba wydoić krowy. Inni odmawiają oficjum tercji w porze, gdy ojcowie odmawiają prymę. Potem jedzą śniadanie i zaczynają swój pracowity poranek, który trwa około trzy i pół godziny. Są to godziny ciszy i modlitwy – takie, jakie spędzał w swym warsztacie w Nazarecie święty Józef. Bracia modlą się, ofiarowują swą pracę, i mają radość z myśli, że ta praca – której oddają się zgodnie z wolą Bożą – pozwala ponadto ich braciom mieć umysł swobodniejszy w wykonywaniu wielkiej modlitwy Kościoła. Czyż nie są więc oni w ten sposób – pośrednio lecz realnie, na zasadzie niezbędnych współpracowników – rękodzielnikami tej modlitwy Kościoła?

 

Wróćmy jednak do kościoła. Oficjum prymy zaczęło się o ósmej piętnaście, mnisi opuszczają chór około ósmej trzydzieści – i zobaczymy ich tu znowu dopiero o dziesiątej, na Mszy konwentualnej. Co zatem robią w tym czasie za swoimi nieprzeniknionymi murami?

 

Przede wszystkim pryma jeszcze się nie skończyła, lecz kontynuuje się w kapitularzu. Ojcowie przechodzą tam w porządku, dwójkami. Ich orszak przechodzi w ciszy wirydarzem i wkracza do sklepionej sali , która kiedyś była skryptorium-ogrzewalnią. Znaczy to, że kiedyś była to jedyna ogrzewana sala w klasztorze, a mnisi gromadzili się tutaj, aby zajmować się lekturą i przepisywaniem manuskryptów. Dwie kolumny, na pewno dość subtelne, na których wspiera się sklepienie na środku sali, musiały niestety zostać wzmocnione w XVIII wieku i stały się dwoma grubymi słupami godnymi krypty romańskiej, ale tutaj nieco zaskakującymi. Jednak taki jaki jest, nasz obecny kapitularz jest piękny, pełen ducha religijnego i bardzo przyjemny. Tak więc każdego poranka ma tu swój ciąg dalszy oficjum prymy: słuchamy czytania z martyrologium na dzień następny, to znaczy listę świętych, których święto nastąpi, następnie modlimy się za zmarłych, wreszcie słuchamy czytania rozdziału z Reguły świętego Benedykta, przeznaczonego na dany dzień. To od tej codziennej lektury rozdziału (capitulum) ze świętej Reguły pochodzi nazwa kapitularza.

 

Gdy skończy się druga część prymy, ojcowie udają się do refektarza na śniadanie. Z wyjątkiem dni postnych ten pierwszy posiłek w ciągu dnia – wstajemy cztery godziny wcześniej, a trzeba wytrzymać następne cztery godziny – jest treściwy. Skończywszy każdy wraca do swej celi. Jest około dziewiątej. Do dziesiątej ojcowie poświęcają się modlitewnej lekturze Pisma świętego, która będzie karmiła ich medytację w ciągu dnia (co św. Benedykt nazywa lectio divina, czyli „Bożym czytaniem” – bardzo piękna nazwa czytania, które dotyczy spraw Bożych i ma karmić naszą duszę życiem Bożym, życiem Boskim).

 

O dziesiątej nadchodzi oficjum tercji i Msza konwentualna, odprawiana ze śpiewem każdego dnia. Bracia nie są obecni, z wyjątkiem niedziel i wielkich świąt – a jednak łączą się przez cichą modlitwę, każdy przy swojej pracy, a kiedy dzwon kościoła ogłasza moment konsekracji, przerywają tę pracę, aby na klęczkach, zwróceni w stronę kościoła, w jedności ze swymi braćmi adorować Pana, który stał się obecny na ołtarzu w swej Ofierze. Msza konwentualna (czyli Msza konwentu, wspólnoty) jest szczytem dnia monastycznego: wieńczy prawie pięć godzin modlitwy, w tej wielkiej jedności duchowej całej wspólnoty, która reprezentuje Kościół, wraz z jego różnymi powołaniami, wokół Baranka, który ofiarowuje się w adoracji i chwalbie jak w samym niebie. W tych chwilach niebo jest naprawdę na ziemi. Kapłan, jedyny przy ołtarzu w asyście diakona, działa w samej osobie Chrystusa, którego jedyne kapłaństwo sprawuje. Jego oddalenie w głębi naszego pięknego kościoła akcentuje tajemniczy charakter tego, co się wówczas dzieje, i prowadzi do szacunku, do adoracji. Liturgia jest bardzo monastyczna, przeniknięta duchem naszego wspaniałego romańskiego prezbiterium, a akcenty melodii gregoriańskich są tak bardzo hieratyczne i pozaczasowe.

 

W przypadku mnicha chórowego po Mszy konwentualnej zaczyna się okres działań zewnętrznych. Wychodząc ojcowie zatrzymują się kilka chwil w wirydarzu na wspólną recytację modlitwy, którą uświęcają swą pracę ręczną – echo tej modlitwy rozbrzmiewające w kościele czasami intryguje wiernych, którzy się tam zatrzymali po Mszy.

 

W praktyce – ponieważ dość duża część wspólnoty jest w okresie formacji (nowicjusze, mnisi studiujący filozofię i teologię w przygotowaniu do kapłaństwa) – poranek będzie dla wielu zajęty przez wykłady i konferencje, które zatrzymują nie tylko nowicjuszy i studentów, ale także wykładowców, którzy mają głosić lub przygotowywać wykłady. Ojcowie już uformowani i nie dający wykładów zajmują się natomiast pracą ręczną.

 

O dwunastej czterdzieści pięć dzwon kapitularza – którego nie słyszeliśmy od czasu pobudki o piątej – wydzwania koniec pracy lub wykładów. Pięć minut później dzown kościoła wzywa na oficjum seksty. Pomyślicie – i słusznie – że dzwon musi zajmować niemało czasu w ciągu dnia temu, kto się nim zajmuje. „Reglamentarz” (jak się go nazywa) wykonuje piętnaście dzwonień codziennie, z ciężką odpowiedzialnością za punktualność wszystkich regularnych zajęć. Jest tu niezbędna prawdziwa odpowiedzialność: w swojej Regule św. Benedykt wymaga, aby to sam opat dzwonił na oficjum – lub, jeśli sam nie może, aby powierzył tę służbę komuś bardzo starannemu, żeby wszystko odbywało się naprawdę w swoim czasie. Potrzeba tu sumienności, precyzji, ale także spokoju i pewnej odporności fizycznej.

 

Oficjum seksty gromadzi znowu całą wspólnotę, i będzie tak już z pozostałymi oficjami dnia. Godzina seksty – szósta godzina dnia, czyli południe – przynosi wspomnienie ukrzyżowania Zbawiciela oraz Jego wniebowstąpienia: „kiedy zostanę podniesiony nad ziemię, przyciągnę wszystkich do siebie”. „Wznoszę me oczy ku Tobie, który mieszkasz w niebie” – mówi pierwszy psalm, który śpiewamy wtedy w oficjum powszednim. Jest to również godzina gorąca, które jest figurą wielkiego natężenia namiętności; w hymnie prosimy dla Kościoła o umiar w tym natężeniu, o zdrowie ciał i pokój dusz.

 

Na końcu seksty ojciec reglamentarz dzwoni południowy Angelus, i podczas gdy dzwon jeszcze brzmi radośnie na cześć tajemnicy Wcielenia, wspólnota – wciąż w porządku i według kolejności wstąpienia – udaje się do refektarza na obiad. Jeden lub dwóch braci musi poświęcić uczestnictwo w sekście na ostatnie konieczne prace kuchenne – odmawiają oni oficjum prywatnie w innej chwili. Refektarz to duże sklepione pomieszczenie, znadujące się w budynku równoległym do kościoła i oddzielonego odeń przez ogród w środku wirydarza. Jest to pomieszczenie podłużne, szczęśliwie zrekonstruowane w XIX wieku zasadniczo w tym kształcie jaki miało w XV wieku, od tego czasu gruntownie odnawiane. Jasne witraże napełniają je złocistym światłem. Na ścianie zachodniej, ponad stołem opata, wielki malowany krucyfiks z drewna, będący reprodukcją tego, który przemówił do świętego Franciszka z Asyżu. Po drugiej stronie, ponad dużym wejściem z dwoma półdrzwiami – przez które właśnie wchodzi wspólnota – czuwa nad tym miejscem drewniana rzeźba Maryi z Dzieciątkiem. Mnisi zajmują swe miejsca w milczeniu. Tak jak w chórze, każdy ma tu miejsce określone przez datę wstąpienia (nic nie jestem zostawione fantazji – ponieważ tam, gdzie ma trwać modlitwa, musi być zapewniony pokój).

 

Po odśpiewaniu Benedicite lektor wyznaczony na ten tydzień odczytuje krótki fragment z Pisma Świętego, a następnie zaczyna się posiłek. Towarzyszy mu lektura, którą przy obiedzie jest najczęściej książka historyczna, co pozwala każdemu rozwijać lub pogłębiać swoje wykształcenie (cztery lub pięć tomów w roku to nie bagatela!). Poza tym pomaga to również umysłom pozostawać bez większego trudu trochę ponad poziomem talerza. Swoją drogą, goście klasztoru są najczęściej miło zaskoczeni jakością pożywienia – jest to szczęśliwy skutek łaski posiadania przez Fontgombault braci: poświęcają się oni kuchni, a ponieważ pracują dla miłości Dobrego Boga, rezultat jest godny Niego. Gospodarstwo i ogród prawie wystarczą do wyżywienia wspólnoty – trzeba dokupować ryby i niektóre środki spożywcze. Chleb jest wyrabiany w klasztorze, podobnie jak wino, dozwolone przez świętego Benedykta w Regule. Stoły obsługuje kilka ojców, ubranych na tę okazję w wielkie białe fartuchy nałożone na czarne habity. Nie odwyzwa się nikt poza lektorem. Kiedy wszystko jest skończone, śpiewamy modlitwy dziękczynienia i wychodzimy. Posługujący, lektor oraz bracia, pracujący w kuchni w trakcie posiłku, jedzą teraz obiad w ciszy. Lektura, odbywająca się w czasie obiadu wspólnoty, jest nadawana przez głośnik w kuchni, co pozwala korzystać z niej wszystkim.

 

Około trzy kwadranse następujące po obiedzie są poświęcone rekreacji. Nazwa ta wywołuje uśmiech, gdyż przypomina szkołę i dzieciństwo – ale celem życia mniszego jest właśnie doprowadzenie do dziecięctwa względem naszego Ojca niebieskiego (który powiedział nam, że jeśli nie staniemy się jako dzieci, nie wejdziemy do Królestwa Niebieskiego. Rekreacja jest jedynym momentem w ciągu dnia, kiedy mnich ma pełną swobodę rozmawiania ze współbraćmi. Jest to moment odprężenia, w którym chętnie się żartuje, ale poważne rozmowy też nie są wykluczone. Ojciec Opat często korzysta z początku rekreacji, aby podać kilka nowin z tego, co się dzieje w świecie, a więc często też intencje modlitwy. Potem wychodzimy nabrać oddechu, a każdy stara się konkurować w dobrym humorze i w odprężeniu współbraci. Czasami powtarzam niektórym mnichom zdanie świętej Teresy od Dzieciątka Jezus, że na rekreację należy iść nie po to, by samemu odpoczywać, ale by dać odpoczynek innym, i dodawała: to najlepszym sposób, żeby samemu odpocząć, gdyż zapomina się o sobie i myśli raczej o innych.

 

Dzwon kościoła, wzywający na oficjum nony, ogłasza koniec rekreacji, a w tejże chwili wszyscy milkną i przygotowują swe serca do wznowienia Dzieła Bożego. Nona to godzina śmierci Pana na Krzyżu. Hymn, który śpiewa się na początku oficjum, podkreśla fakt, że dzień zaczyna się kończyć, co prowadzi do myśli o śmierci i wzywa do prośby o światłość nieśmiertelności, która nigdy nie zgaśnie.

 

Po nonie przychodzi dla całej wspólnoty czas pracy ręcznej. Prace są bardzo zróżnicowane. Są więc zajęcia delikatne, wymagające ręki specjalisty. Niektórzy ojcowie i bracia są z reguły przypisani do jakichś posług. Ci specjaliści mają do pomocy, o ile potrzeba, zmienne zespoły pomocników, złożone głównie z nowicjuszy. Ta codzienna praca ręczna jest oczywiście poddana posłuszeństwu: nikt nie chodzi tam, gdzie mu się podoba, lecz ma taki obowiązek, jaki powierzy mu opat, lub taką posługę, jaką poleci mu w imieniu opata przełożony danego zespołu. Praca ta podlega również – tak jak reszta dnia poza rekreacją – prawu milczenia: można mówić tylko o tyle, o ile jest to konieczne do wykonania bieżącej pracy. W ten sposób, sprzyjając równowadze życia, praca ta staje się z łatwością dziełem modlitwy, bardzo prostej i spokojnej. Wszyscy zajmują się nią od piętnastej do szesnastej piętnaście. O szesnastej piętnaście dzwon kapitularza wzywa tych, którzy chcą, do napicia się czegoś w refektarzu. To dzwonienie jest także sygnałem końca pracy ręcznej dla studiujących i nowicjuszy, którzy muszą zaraz wrócić do wykładów. Najstarsi ojcowie i bracia kontynuują swe prace przez co najmniej godzinę. Zanim porzucimy tę bardziej czynną część dnia mniszego, zróbmy mały przegląd wszystkich warsztatów, w tych godzinach, w których klasztor przypomina ul.

 

Po wyjściu z nony, otrzymawszy polecenie dotyczące pracy na to popołudnie (chyba że jest się przypisanym stale do jakiegoś zajęcia), mnich idzie do swej celi i zakłada tam tunikę lżejszą i łatwą do prania, przwidzianą do pracy ręcznej. Następnie schodzi do wspólnego pomieszczenia, w którym stoją saboty i kalosze, spośród których wybiera sobie parę (chyba że ma pracować wewnątrz klasztoru), a potem przechodzi do odpowiedniego warsztatu.

 

Wśród prac pierwsze miejsce zajmują te, które są konieczne do służby Bożej w liturgii: utrzymanie porządku w kościele, wysokim i długim; różne prace w zakrystii, przygotowanie świec, kadzidła, pastowanie stall. Tymi pracami zajmuje się ojciec zakrystianin, a przez część tygodnia także kilku akolitów. Poza tym codziennie trzeba dbać o czystość świętych naczyń, o przygotowanie ornatów na poranne Msze ciche itp.

 

Dalej idą prace dotyczące pierwszych potrzeb – ubrania, obuwia i czystości mnichów: dwóch lub trzech braci-krawców szyje habity; brat-szewc (wyuczony i praktycznie wspomagany przez zawodowego szewca, który zamieszkał na stałe w klasztorze i bardzo nam pomaga); w pralni jest na stałe dwóch lub trzech braci(pranie dla osiemdziesięciu osób nie jest lekką pracą!), którzy korzystają z pomocy dużych maszyn pralniczych, a także nowicjuszy, którzy co tydzień składają pościel. Żeby zdać sobie mniej więcej sprawę z ważności tej służby i z wysiłku, którego ona wymaga, pomyślmy tylko, że osiemdziesiąt osób używa sto sześćdziesiąt prześcieradeł, nie licząc prześcieradeł gości, które są czasem liczniejsze, choć używa się się ich np. jedną czy dwie noce. Nawet przy rozsądnym używaniu daje to średnio sześćdziesiąt prześcieradeł tygodniowo!

 

Także praca w kuchni jest nie byle jaka: do wykarmienia osiemdziesiąt żołądków, a poza tym żołądki gości (rzadko mniej niż dziesięć, a czasem i pięćdziesiąt, w najbardziej uczęszczanych okresach, np. w Wielkim Tygodniu). Zajmuje się tym trzech lub czterech kucharzy, z pomocą wielu innych braci – trzeba nakryć do stołu, posprzątać refektarz, nakroić chleba itp. Piekarnia – spełniająca po części także funkcję cukierni, z której wychodzą herbatniki cieszące się niezłą reputacją wśród naszych gości – zajmuje licznych braci przez część tygodnia. Chodzi tu o sprawy, w których kompetencji nie nabywa się nagle i które wymagają wyrzeczeń przez cały rok.

Garncarnia potrzebuje niewielu rąk, ale wykwalifikowanych. Potrzeba wielu lat, aby nauczyć się dobrze kręcić kołem garncarskim, modelować kształty naczyń, pokrywać je emalią, wypalić je w piecu. Prace te można wykonywać w ciszy i skupieniu, bez przerywania modlitwy. Czyż sam Dobry Bóg nie porównał się do garncarza?

 

Gospodarstwo to zajmujący mały świat, w którym zajęcia są dość zróżnicowane: dwa razy dziennie trzeba wydoić krowy (na szczęście z pomocą elektrycznej dojarki), poza tym orka, siew, karmienie krów, świń, kur. A cały ten światek zwierzęcy trzeba dostosować do wymagań klasztornego rozkładu dnia – podczas gdy z drugiej strony mnisi uczą się robić jak najwięcej w jak najkrótszym czasie, bez utraty pokoju. To nie zawsze wychodzi samo, lecz łaska posłuszeństwa w tym pomaga. Także tutaj bardzo nam pomagają nasi stali rezydenci świeccy.

 

Uprawa warzyw i ich zbiór dla wyżywienia całej wspólnoty także wymaga trudu. Tutaj na szczęście bardzo pomocne są także ręce niezbyt wykwalifikowane: nowicjusze plewią, przecinają, sadzą i zbierają – gdy nadchodzi sezon, zwłaszcza fasolka szparagowa wydaje się im nie kończyć!

 

Uprawa owoców zajmuje zwykle jednego brata, który otrzymuje pomoc w chwilach najcięższych prac. Kilka lat temu zdołaliśmy unowocześnić owocarnię, i lepsze warunki przechowywania owoców pozwala rozłożyć spożycie zbiorów na dłuższy czas.

 

Mała elektrownia wodna, która dostarcza nam prądu, jest królestwem kilku specjalistów. Jednak także tam mniej wykwalifikowane siły pomagają czasami w pracach bieżących.

Ale godzina się zbliża i nie mamy czasu na zakończenie naszej przechadzki. Przechodząc, rzućmy okiem na warsztat ciesielski: pewien dobrze wyekwipowany i kompetentny brat daje tam sobie radę z konserwacją drzwi, okiennic, odrzwi, a także z robieniem trumien (mnisi również umierają w tym małym raju, którym jest klasztor). Brat-cieśla jest obecnie od wielu lat bardzo zajęty wielkim przedsięwzięciem budowania organów (nasze wielkie organy oddały ducha pewnego pięknego dnia jakieś siedem czy osiem lat temu, i po namyśle zdecydowaliśmy się na budowanie nowych, której wszystkie części drewniane są robione tutaj – podczas gdy wytwórca organów zadba o resztę i zharmonizowanie całości.

Trzej specjaliści warsztatów malarskich korzystają z pomocy w przypadku sytuacji nadzwyczajnych – ale mają pracę cały czas, gdyż dom jest wielki, a więc gdy kończy się jego malowanie w jednym końcu, trzeba już zaczynać je ponownie w innym miejscu.

Jeden z ojców przewodzi robieniu cukrzonych galaretek owocowych w odpowiednim warsztacie kuchennym – a nowicjusze pełni abnegacji pomagają mu je dzielić i pakować – bez jedzenia!

Inny z ojców, wspomagany przez nowicjusza, opiekuje się samochodami opactwa w warsztacie mechanicznym. Ślub stałości, który nakazał nam składać święty Benedykt, ogranicza znacznie wysiłki w tej dziedzinie. A jednak trzeba zrobić jakieś zakupy każdego tygodnia, pojechać do lekarza od czasu do czasu (a dla osiemdziesięciolatków „od czasu do czasu” znaczy bardzo szybko: dość często!). Jeśli o to chodzi, nasz dentysta oszczędził nam wielu wycieczek, odwiedzając nas w domu – co wymaga kilku instalacji na miejscu, ale jest całkowicie w duchu Reguły świętego Benedykta: chciał on bowiem, aby w klasztorze znajdowało się wszystko, co konieczne – aby mnisi nie musieli wychodzić. Opatrzność pozwala nam słuchać się go w tym całkiem dobrze.

Gdybyśmy mieli czas, poszlibyśmy jeszcze odwiedzić kuźnię, z kowadłem i kilkoma maszynami, prasę i piwnicę dla przechowywania wina, warsztat introligatorski (w którym dwóch ojców pracuje na potrzeby biblioteki i ksiąg liturgicznych), warsztat zajmujący się szatami liturgicznymi, warsztat strażacki, warsztat elektryczny, ogród kwiatowy (gdzie uprawia się kwiaty przeznaczone dla upiększenia ołtarza czy figur, albo używane dla uczczenia każdego ładnym bukietem w refektarzu w dniu jego imienin), służbę drzewiarską, która opiekuje się parkiem i kilkoma działkami leśnymi będącymi własnością klasztoru; warsztat drukarski, bardzo delikatny, którego produkty są przeznaczone przede wszystkim do użytku liturgicznego.

Musimy zatrzymać się tutaj, z nadzieją, że nie rozczarowaliśmy was nadmiernie szybkością tej przechadzki. Mnisi właśnie zakończyli pracę ręczną. W małych grupach odmawiają na miejscu pracy modlitwę, w której dziękują Bogu za to, że im pomagał – a teraz do wszystkich swych praw wróci życie wewnętrzne.

O szóstej wieczorem śpiewamy oficjum nieszporów. Trwa ono pół godziny, i jest to modlitwa dziękczynna za wszystkie dobrodziejstwa otrzymane w ciągu dnia. Jest to godzina, w której Kościół śpiewa Magnificat. Po tym oficjum mnisi zajmą się modlitwą myślną, modlitwą prywatną w kościele lub czytaniem duchowym.

Raz lub dwa razy w tygodniu o siódmej opat zbiera całą wspólnotę w kapitularzu na konferencję duchową (albowiem święty Benedykt chce, aby opat nauczał, aby był mistrzem życia duchowego dla mnichów). Opat kształci nowicjuszy i studiujących przy pomocy ojców-profesorów, których wyznacza – lecz kształtuje potem mnichów przez całe życie, ponieważ aż do końca pozostają oni jego dziećmi. Kształtuje przez różne lektury, które poleca czytać publicznie (w refektarzu lub w kapitularzu), także przez lektury, które daje każdemu według jego osobistych potrzeb, oraz przez konferencje duchowe, do których wygłaszania daje mu okazję jego funkcja – której ciężaru trochę się domyślacie.

O siódmej trzydzieści wszyscy razem jedzą kolację, zgodnie ze scenariuszem analogicznym do tego z obiadu. Jednak lektura kolacyjna to zasadniczo żywot świętego lub jakaś budująca książka, która prowadzi do modlitwy bardziej bezpośrednio niż ta z obiadu. Po kolacji każdy odmawia codzienny Różaniec – jedni w wirydarzu, inni w ogrodzie, jeszcze inni w kościele. Oficjum komplety ostatni raz zgromadzi wspólnotę w chórze, po kilku minutach wspólnego czytania w kapitularzu.

Kompleta to ostatnia modlitwa Kościoła przed nocą – nocą, która kojarzy się z mocami ciemności i nieustannie wzywa, aby się powierzyć świętym aniołom, ich Królowej, a zwłaszcza Temu, który zwyciężył moce ciemności; Temu, który jest Światłością świata. Jest to oficjum bardzo spokojne, odmawiane w półmroku. Przy końcu jeden z braci zapala świecę, której blask wydobywa z mroku figurę Matki Bożej Mądrości przy wejściu do prezbiterium – na chwilę ostatniego publicznego hołdu Najświętszej Pannie, Pani tego miejsca i Matce Kościoła. Śpiewa się wtedy Salve Regina lub jedną z trzech innych antyfon dostosowanych do różnych okresów roku liturgicznego. Na końcu opat przemierza szeregi swych synów, skrapiając głowę każdego z jich wodą święconą, jakby w czułym pozdrowieniu, które umacnia ich na noc. Dzwon bije wieczornego Angelusa i każdy – po modlitwach zwróconych do Najświętszego Sakramentu, do Matki Bożej, do świętymi, którym dedykowane są różne ołtarze lub których relikwie są tu obecne – udaje się w ciszę swej celi, aby tam odpocząć. Cisza satje się znów absolutną regułą aż do prymy dnia następnego.

Nadszedł moment, by zakończyć.

Wydaje mi się, że najlepiej zrobię to prosząc was o modlitwę, zapewniając was o naszej. Nie wydaje mi się bowiem możliwe, byście nie odczuli – czy to w ciągu tego krótkiego przeglądu, czy przez osobistą znajomość Fontgombault – siły i wielkości instytucji, którą ustanowiło tu dziewięć wieków historii, mimo ludzkich upadków, które zdarzają się w każdym czasie. Siły tej instytucji, która daje przykład małego społeczeństwa chrześcijańskiego, w którym wszystko jest zorganizowane, aby było uznane Królowanie naszego Pana Jezusa Chrystusa: święty Benedykt chce w swych klasztorach tylko ludzi zdecydowanych, by walczyć dla Chrystusa Pana, prawdziwego Króla, mówi to na początku swej Reguły. Siły tej instytucji, która daje przykład społeczeństwa braterskiego, w którym mimo różnicy pochodzenia, zdolności, wykształcenia, powołania, wszyscy pracują jednym sercem, aby żyć orędziem miłości Pana, według wielkiej karty Jego królestwa, którą są błogosławieństwa. Siły tej instytucji, której realność świadczy nie tylko o tym, że Bóg jest, lecz że warto wyrzec się wszystkiego na ziemi, aby oddać się Mu i Go posiąść: Szczęśliwi ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie! I wszystko inne dane jest z naddatkiem, gdy zgodzimy się szukać tylko Boga: Szukajcie najpierw królestwa Bożego i jego sprawiedliwości… Szczęśliwi cisi, albowiem oni posiądą ziemię! Siły bardziej ukryte, ale jeszcze większe, należące do tej instytucji modlitewnej, w tej samej godzinie, gdy powołania kapłańskie są zbyt rzadkie, gdy parafie się opróżniają. Pewien kartuz napisał:

Prośmy … naszego wodza. Jest tak wiele żniwa, a robotników tak mało! Myślicie, że On powie swym apostołom, aby się spieszyli z pójściem na żniwo? Posłuchajcie jego słowa. Ponieważ żniwo jest wielkie, a brak robotników, wniosek ludzki byłby następujący: Spieszcie się, rzućcie się w żniwo. Posłuchajcie wniosku Boskiego: Módlcie się zatem. Proście Pana żniwa, aby posłał robotników na żniwo. Jest wiele do zrobienia, zatem trzeba wiele się modlić, oto rozumowanie Boskie. Modlić się dlaczego? – Aby Mistrz posłał robotników. (La vie contemplative : son rôle apostolique, s. 24n).

Niech wasza modlitwa pomaga nam być wiernymi tej wielkiej instytucji; niech uzyska nam, jeśli Bóg zechce, pomnażanie ognisk, gdzie będzie się ona rozwijała na Jego większą chwałę.

Gloria Patri, et Filio, et Spiritui Sancto. Amen!

 

Dom Antoine Forgeot OSB

 

Christianitas 37/38


Dom Antoine Forgeot OSB

Mnich benedyktyński, trzeci opat Fontgombault (1977-2011), od 2011 opat senior.