Felietony
2017.05.12 18:35

Polityka i życie człowieka

Doktryną modną i często lansowaną w XX wieku byłazasada rozdzielenia tych sfer. W wersji łagodniejszej przybiera ona postać „autonomii oraz wzajemnej niezależności (...), jak również współdziałania dla dobra człowieka i dobra wspólnego”, jak to zapisano w obecnej polskiej konstytucji. W wersji skrajnej – żąda się całkowitego rozdziału sfery wyznaniowej od sfery państwowej.

 

Jest to zagadnienie, z którym światowa myśl polityczna zmaga się od tysięcy lat. Byłoby doprawdy naiwnością uznać, że sprawa jest już ostatecznie rozwiązana i że raz na zawsze zostały tu ustalone te właśnie – XX-wieczne – standardy. Mamy już bowiem wiek XXI i coraz wyraźniej dostrzegamy, że często doktryny ubiegłego stulecia nie były ani mądre, ani użyteczne praktycznie, ani powszechnie stosowane.

 

Człowiek jest wyjątkowy

 

Nie chcę wychodzić od historycznego omówienia stanowisk, choć w dalszej części tego nie unikniemy. Wypada zacząć od przyjrzenia się człowiekowi, żyjącemu w społeczeństwie. Trzeba by najpierw zapytać: kim on jest? Odpowiedź oczywiście można zawrzeć (i zawarto) na stronicach wielu filozoficznych tomów, które mogą zapełnić niejedną bibliotekę. Nie chodzi jednak o to, by wdawać się tu w różne niuanse i analizować szczegółowo rozmaite aspekty ludzkiego bytowania. Nie, nam wystarczy definicja najbardziej podstawowa, ta, którą przyjmowali i Arystoteles, i Seneka, i niemal wszyscy po nich, niebudząca chyba żadnych kontrowersji. Definicja ta brzmi: homo est animal rationale – człowiek jest istotą żyjącą i rozumną (dosłownie – zwierzęciem rozumnym).

 

Nikt przy zdrowych zmysłach nie zaprzecza, że człowiek jest rozumny, że ta cecha wyróżnia go we wszechświecie. Co jednak oznacza „rozumność”? Oznacza zdolność myślenia, a więc zdolność poznawania rzeczywistości – innych rzeczy, siebie samego, ujmowania tego w pojęcia, rozmawiania o tym. Zatem ta cecha – rozumność – definiuje, określa człowieka. Stanowi jego istotę, coś, czego nie może on się wyrzec. Wyrzekając się rozumu (gdyby w ogóle było to możliwe), przestałby być człowiekiem!

 

Ale człowiek, myśląc i poznając, zawsze dostrzegał, że jego poznawanie jest zdolne przekraczać to, co widzialne. Więcej, dostrzega nawet, że to, czego nie widać, bywa ważniejsze i bardziej interesujące od tego, co widać. Nie wchodząc jeszcze w sferę religijną, zwróćmy uwagę na przykład na tytuł słynnego dzieła ekonomicznego Fryderyka Bastiata „To, co widać i to, czego nie widać” (ulubionego dzieła konserwatywnych liberałów). Udowadnia ono właśnie, że spostrzeżenia mniej oczywiste, wymagające myślenia i wnioskowania, są często ważniejsze od tych, których dostarcza nam bezpośrednie doświadczenie.

 

Co nauka przyjmuje na wiarę

 

Czy prawdy religijne są jednak prawdami rozumu? To zagadnienie jest z pewnością jednym z najbardziej interesujących pytań filozoficznych. Najpierw zwrócę uwagę na pewien bezsporny fakt, znany każdemu, kto kiedykolwiek rzetelnie uczył się matematyki. Nauka ta, najbardziej ścisła ze wszystkich, które kiedykolwiek powstały, wywodzi każde swoje twierdzenie z definicji oraz wcześniej udowodnionych faktów. W tym udowadnianiu nie da się jednak iść w nieskończoność. Już w szkole średniej uczy się na lekcjach matematyki (albo powinno się uczyć, bo poziom ten wygląda coraz gorzej), że istnieją pojęcia pierwotne, których nie da się zdefiniować, i pierwsze twierdzenia, zwane aksjomatami, których nie da się udowodnić. Kto by więc twierdził, że nauka udowadnia każde swoje stwierdzenie, jest po prostu niedouczony.

 

Co jednak z tego wynika? Skoro zawsze musimy przyjąć pewne twierdzenia bez dowodu, rzeczą rozsądną jest przyjąć takie, które nie kłócą się z wynikami rozumowania. Tu ujawnia się niezwykły fenomen chrześcijaństwa – znany doskonale wszystkim wielkim filozofom. Człowiek, który przyjmuje – jako aksjomaty – prawdy wynikające z objawienia przekazanego przez proroków i Jezusa Chrystusa oraz Tradycję opartą na ich przekazie, nie znajduje żadnego twierdzenia, które nie dałoby się pogodzić z zasadami rzetelnego rozumu, z zasadami logicznego myślenia. Właśnie dlatego chrześcijaństwo w tak oczywisty sposób wchłonęło i przyjęło całą niemal wielką grecką filozofię! Święty Augustyn bez problemu posługiwał się pojęciami i sposobami myślenia wprowadzonymi przez Platona, święty Tomasz z Akwinu „ochrzcił” zaś Arystotelesa.

 

Tron i ołtarz

 

Po tym wstępie jesteśmy przygotowani, by wrócić do zagadnienia stosunku religii i polityki. Religia bowiem obejmuje całego człowieka. Człowiek wierzący, katolik, jest przekonany nie tylko, że istnieje Bóg, który Go stworzył, ale także, że Jezus Chrystus oddał życie na krzyżu, by odkupić winę pierwszych rodziców i nieustannie pomaga ludziom poprzez sakramenty. Czy istnieje jakikolwiek rozumny powód, by wymagać od tego człowieka, by w działalności politycznej porzucił to przekonanie, które jest przekonaniem nie tylko jego serca, ale i rozumu?

 

Nie istnieje taki powód. Dlatego przez niespełna dwa tysiąclecia chrześcijaństwo stworzyło nie tylko religię. Stworzyło cywilizację. I to taką cywilizację, w której bez problemu odnajdywali się również ludzie niewierzący, bo kierującą się zasadami rozumu! Wspomniany już tu święty Tomasz z Akwinu definiuje na przykład prawo jako nakaz rozumu i stanowczo stwierdza, że prawo, które byłyby sprzeczne z rozumem, nie jest prawem, tylko zwykłą tyranią. Tak na marginesie – gdyby tylko to jedno zdanie Tomasza z Akwinu spróbować zastosować, wprowadzić w życie w Polsce – ile spraw by się uprościło i rozwiązało!

 

Dopiero próba oddzielenia rozumu od wiary, co nastąpiło w rewolucjach – francuskiej i bolszewickiej – i w kpiarski sposób nazwało się racjonalizmem, spowodowała zagrożenie upadku tej cywilizacji. Tak być musiało, bo taki rozdział oznacza śmierć, na tej samej zasadzie jak nieuniknioną śmierć powoduje oddzielenie czyjejś głowy od korpusu.

 

Etykę dyktuje rozum

 

Problematyka ta jest mocno związana z centralnymi dylematami etycznymi naszych czasów, jakimi są dopuszczalność aborcji, eutanazji czy zapłodnienia pozaustrojowego. Wielka ostrożność i delikatność, z jaką należy podchodzić do początku i końca życia ludzkiego, jest znowu nakazem rozumu, a nie tylko religii.

 

Słynne zdanie Tertuliana „człowiekiem jest i ten, który ma się nim stać” nie jest prawdą wiary, tylko konsekwentnym logicznym wnioskiem z tego, co w rzeczywistości istnieje. Bowiem ci, którzy mówią, że embrion to tylko jakaś komórka, opierając się na tym, że nie wykazuje świadomości i innych czynności ludzkich, popadają w sprzeczność. Przecież jeśli ktoś jest lekarzem, to jest nim również wówczas, gdy aktualnie nie wykonuje czynności lekarskich. A i dorosłe osoby często nie wykazują czynności ludzkich – na przykład pod narkozą. Nikt rozsądny nie wyciąga stąd wniosku, że to nie człowiek. Mówiąc językiem filozoficznym – byt jest tym, czym jest. Nie staje się – bez zewnętrznej przyczyny – czym innym. Embrion jest zatem człowiekiem w odpowiedniej fazie rozwoju. Nic nie może zmienić tej oczywistości.

 

No dobrze, ale czy Kościół nie popada w sprzeczność, gdy mówi, że mamy tu do czynienia z prawdą rozumu, a nie z prawdą wiary, z drugiej jednak strony ze wszystkich sił broni życia? Nie, i tu ujawnia się cała tradycja Zachodu, w której Kościół bezkompromisowo recenzuje poczynania władzy świeckiej pod względem moralnym, jest bowiem przekonany – i to przekonanie należy do jego istoty – że prawda rozumu i prawda wiary to jedna i ta sama Prawda.

 

Michał Jędryka

 

 

Artykuł pierwotnie opublikowany w „Tygodniku Bydgoskim” (nr 7/8)


Michał Jędryka

(1965), z wykształcenia fizyk. Był nauczycielem, dziennikarzem radiowym i publicystą niezależnym. Jest ojcem czwórki dzieci. Mieszka w Bydgoszczy.