Wywiady
2023.02.20 17:02

Pole decydującej bitwy. Niezgoda na fałszowanie prawdy o człowieku

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy.

 

Poniższy materiał jest rodziałem książki Pawła Milcarka i Tomasza Rowińskiego "Non possumus. Niezgoda, której uczy Kościół", Warszawa 2021.

 

Głębokim przeświadczeniem świętego Jana Pawła II było, że najważniejszą próbą naszych czasów jest spór o człowieka. Ta obserwacja była bliska już profesorowi filozofii Karolowi Wojtyle, a w latach pontyfikatu papieskiego rozwinęła się w jeszcze bardziej konkretną myśl, że dzisiejszy spór o człowieka jest przede wszystkim sporem o jego podstawowe prawo (prawo do życia od poczęcia do naturalnej śmierci), pierwsze zróżnicowanie (bycie mężczyzną lub kobietą) oraz podstawowe środowisko życia (rodzina). Dlatego objaśnianiu i obronie prawdy o tych kwestiach poświęcił Jan Paweł II wyjątkowo dużo uwagi i starania. Z czasem umieścił te zagadnienia na szerokim polu „ewangelii życia”, czyli dobrej nowiny o tym, że Bóg, Dawca życia, kocha je i jego poszanowanie czyni swoim pierwszym wymaganiem.

Wszystko to działo się na tle coraz bardziej widocznej konfrontacji, którą Papież nazywał zderzeniem cywilizacji życia i cywilizacji śmierci. Z wnętrza nowoczesnej cywilizacji sekularnej wychodziły coraz bardziej radykalne projekty upowszechniania aborcji, eutanazji oraz umożliwiania bądź sztucznej bezpłodności (antykoncepcji), bądź sztucznego wytwarzania ludzkich płodów (in vitro). Były to wówczas najdalej idące zamierzenia umysłów od dawna posługujących się hasłami wolnego wyboru i naukowej kontroli. W ostatnich latach pontyfikatu świętego Jana Pawła II stało się też jasne, że poza tym – w imię tych samych haseł uzupełnionych o zasadę bezpiecznej maksymalizacji rozkoszy – przedmiotem żądań stanie się relatywizowanie płci (ideologia gender), akceptacja dla każdej aktywności seksualnej (homoseksualnej, biseksualnej...) oraz przyznawanie dowolnym związkom przywilejów małżeńskich. Na te „postępy postępu” zdążył jeszcze zareagować celnymi przestrogami sam sędziwy Papież, a linię tę kontynuował jego współpracownik – następca Benedykt XVI.

Niestety, w latach pontyfikatu Franciszka katolicy otrzymują w tej dziedzinie dwuznaczne sygnały. Obok wypowiedzi Ojca Świętego świadczących o podtrzymywaniu tej samej nauki widoczna jest zmiana tonu Stolicy Apostolskiej oraz brak konsekwencji we wspieraniu ruchów społecznych na rzecz ewangelii życia, ruchów pro life. Zauważalne są próby znalezienia jakiejś formy akceptacji dla „wrażliwości LGBT” - co znalazło swój wyraz w forsowaniu tej kwestii przez sekretariaty synodów o rodzinie (2015) i o młodzieży (2018). Janowopawłowa agenda cywilizacji życia traci priorytet na rzecz ekologii, o której można mówić bez ryzyka konfliktu z establishmentem liberalnym.

Na tej linii zmian wydarzeniem o charakterze bardzo spektakularnym była praktyczna likwidacja przez Papieża Franciszka Instytutu Jana Pawła II zajmującego się studiami nad małżeństwem i rodziną. Na jego miejsce został w roku 2017 powołany nowy instytut – o podobnej nazwie, lecz odmiennym celu i statucie, który już nie przeszkadza w wykładaniu tam osobom o poglądach odległych od nauki Kościoła. Zmiana ta została oprotestowana przez grono wykładowców zlikwidowanego Instytutu, powołujących się na misję sprecyzowaną przez jego założyciela – lecz nie zmieniło to biegu wydarzeń.

O aktualności dzisiejszego sporu o człowieka i o tym, gdzie znajduje się tam katolickie non possumus, rozmawiamy ze Stanisławem Grygielem, filozofem, uczniem Jana Pawła II, wykładowcą zlikwidowanego Papieskiego Instytutu Jana Pawła II dla Studiów nad Małżeństwem i Rodziną.

 

W ubiegłym roku do opinii publicznej dotarły niepokojące sygnały dotyczące likwidacji Instytutu zajmującego się na życzenie świętego Jana Pawła II badaniem prawdy o człowieku i rodzinie. Czy tę likwidację mamy rozumieć jako symbol jakiegoś sporu, odbywającego się już wewnątrz Kościoła, czy po prostu jest to element czysto organizacyjnych porządków?

 

Dr Stanisław Grygiel: Niewątpliwie mamy tu do czynienia z nową organizacją porządków w Kościele. Z nową metodologią postępowania. Metodologia jednak – wiedział to już stary Arystoteles – zależy od przedmiotu. Przedmiot, do którego zmierzamy, wytycza drogę prowadzącą do niego. Jeżeli zmienia się drogę, tym samym daje się do zrozumienia, że dokonało się zmian w samym przedmiocie, do którego ona prowadziła. Myślę, że chodzi o rozpowszechnienie w Kościele bardziej historycznie kulturowego i socjologicznego widzenia małżeństwa, rodziny, a więc także i Kościoła. W tym celu zmierza się do odmetafizycznienia teologii i antropologii – czyli do odebrania im najgłębszych i niezmiennych podstaw – czemu sprzeciwiał się Instytut dla Studiów nad Małżeństwem i Rodziną założony przez świętego Jana Pawła II. Nowej postawie wobec osoby ludzkiej i wspólnot osobowych, w których ona żyje, sprzyja marksistowska zasada, że praxis – czyli praktyczny stan rzeczy i modyfikujące lub wręcz wytwarzające go działanie – stanowi nie tylko o kształcie, lecz także o treści tego, co nazywa się logos. Praxis decydująca o prawdzie, wdarłszy się w mentalność ludzi Kościoła, powoduje, że zupełnie inaczej zaczynają oni pojmować nawrócenie się człowieka, meta-noia. Według nich człowiek ma się nawracać nie do Słowa (Logos), lecz do historycznych okoliczności i uwarunkowań. To jest zmiana pierwotnego porządku, a nie tylko zewnętrznej organizacji działania.

Czy jednak Objawienie zawiera jakieś obowiązujące wierzących rozumienie człowieka? Może to, co czytamy na ten temat w Biblii, powinniśmy traktować jako coś w rodzaju ogólnej inspiracji, uwikłanej w przebrzmiałe mity i przesądy?

Dr S.G.: Osoba ludzka jest tajemnicą podobną do tajemnicy, jaką jest Bóg. Nic więc dziwnego, że Księga Rodzaju w pierwszych rozdziałach wskazuje w sposób symboliczny na to, kim człowiek jest. Owo symboliczne wskazywanie układa się w opowieść, a więc w to, co nazywamy mitem. Mit nie utożsamia się z bajką, chociaż i bajka może być czytana i interpretowana jako symboliczna opowieść. O czym? O prawdach tak wielkich, że przekraczających nasze możliwości uchwycenia ich pojęciami. Wydarzeniem prawdy przekraczającej pojęcia jest człowiek. Na pytanie „kim jesteś?” może on odpowiedzieć, jedynie wskazując kierunek, w którym trzeba iść, aby go spotkać i poznać. Do jego tożsamości pojęcia mają się tak, jak ma się wosk do diamentu. Wyrazić ją może tylko symbol będący istotą poezji. Słowo „plama” znaczy brudny ślad na przykład po wylanym atramencie. Ale w szczególnych osobowych sytuacjach, w których człowiek wyznaje siebie (spowiedź jest najważniejszą z nich), słowo to wskazuje na coś, czego ślad po atramencie jest tylko obrazem. Ono wskazuje na nie do końca zrozumiałe wydarzenie, którego człowiek doświadcza i którego jest sprawcą, ale którego nie potrafi zamknąć w żadnym zestawie pojęć. Więc próbuje o nim mówić słowami, którym nadaje moc wskazywania, nietłumaczącego się tylko ich sensem, o którym czytamy w słownikach. Tylko ten zrozumie symboliczne wskazywanie słów, kto doświadczył takiego samego wydarzenia w swoim wnętrzu. „Plamy” doświadczamy wszyscy. Autor Księgi Rodzaju tworzy z tego symbolu symboliczną opowieść, którą nazywamy także mitem. Mówi ona o tym, że skoro człowiek teraz jest „splamiony”, to znaczy, że „splamił się”, a więc na Początku musiał być czysty. Może zatem żywić nadzieję, że powróci do stanu niewinności.

To wydarzenie „plamy” i „nadziei” ma miejsce w człowieku przychodzącym na świat jako mężczyzna i kobieta, którym zadana jest miłość łącząca ich w „jedno ciało” (Rdz 2,24). Niszczenie tej miłości, zastępowanie jej namiastkami wyprodukowanymi przez kartezjańskie cogito-volo, a więc przedmiotami, które jedni sprzedają, a inni kupują, sprawia, że człowiek sam siebie boli. Jakiś „głos” w jego wnętrzu mówi mu: „Nie tak! Myśl inaczej o sobie! Zmień swoje myślenie!”. Jeżeli posłucha tego głosu, dokonuje się w nim to, co Grecy nazywali zmianą umysłu (meta-noia), a my nawróceniem się do… Początku. Jeszcze inaczej – odrodzeniem. W doświadczeniu moralnym osoby ludzkiej oraz we wskazaniu na jego Początek przez Biblię objawia się prawda miłości ludzkiej, której pierwotnym paradygmatem jest miłość oblubieńcza mężczyzny i kobiety. W ich miłości wydarza się miłość Boga oraz miłość bliźniego jak siebie samego. Na tej organicznej całości opiera się nauczanie świętego Jana Pawła II o człowieku.

Opisane w Księdze Rodzaju moralne doświadczenie Początku nie przedawniło się. Autor tej Księgi opisuje domostwo, w którym płonie miłość zadana człowiekowi do pracy. Niestety, człowiek nierzadko je porzuca, szukając miejsca, w którym mógłby żyć wygodniej, zawsze jednak przekonuje się na sobie samym, że wygodnie nie znaczy godnie (Cyprian Kamil Norwid). O tym jednym i zawsze tym samym doświadczeniu moralnym osoby ludzkiej mówi nie tylko Biblia. Mówili i mówią o nim ludzie szukający prawdy człowieka. Czyż nie odnajdujemy się dzisiaj w Antygonie Sofoklesa bądź w Sokratesie Platona? Pojmować jednak ich intuicje na temat człowieka, powstające w ich doświadczeniu moralnym osoby ludzkiej, zaczynamy dopiero w chwili, w której kierujemy spojrzenie w stronę Początku wskazanego przez Autora Księgi Rodzaju w pierwszych jej rozdziałach. Pojmujemy siebie, zawierzając się Miłości wypowiadającej Słowo, w którym Ona stwarza i zbawia człowieka. Dopiero wtedy nie grozi nam niebezpieczeństwo przypisywania doświadczenia moralnego własnej osoby historycznym okolicznościom i uważania siebie za ich wypadkową. Cogito-volo może myśleć człowieka na różne sposoby w banalną i nudną nieskończoność według matematycznej logiki liczb, bo tylko z nimi ma ono do czynienia. W tym technicznym rozwoju matematyczne pomysły na człowieka mogą przeczyć sobie nawzajem. Brak jednego, jedynego Słowa (Logos), w którym, z którym i dla którego Bóg stwórczo myśli człowieka, każe nam wierzyć, że jesteśmy epifanią absurdu naszego doświadczenia moralnego siebie oraz absurdu kosmosu istniejącego od przypadku do przypadku. Platon pięknie mądrymi słowami kończy opowiadać mit o człowieku imieniem Er, który spalony na stosie, powrócił „stamtąd”, aby powiedzieć nam, co widział: „Ten mit ocalał i nie zginął. Może on i nas ocali, jeżeli go posłuchamy i poprzez Rzekę Zapomnień szczęśliwie przebrniemy, a nie splamimy duszy”.

Czy mamy uważać, że istnieje coś takiego, jak trwała, niezmienna natura ludzka, a razem z nią pewne właściwości, które nie są płynne, nie są produktem zmiennych okoliczności?

Dr S.G.: Ten, kto widzi siebie w świetle aktu stworzenia – w którym Miłość, jaką jest Bóg, myśli stwórczo wszechświat i człowieka „aż do tej chwili” (J 5, 17) – zaczyna rozumieć doświadczenie moralne swojej osoby. Poznaje prawdę człowieka w jej źródle. Objawia się ona w jego ukierunkowaniu do drugiego człowieka, a ostatecznie do Boga. Człowiek nie jest samotną wyspą. Zmierzając do innych ludzi, zmierza do Początku, powraca do niego. Dojrzewając do Słowa (Logos), w którym Bóg go zamyślił przed stworzeniem świata (por. Ef 1,4), staje się tym, kim jest – sobą. Jego meta-noia, czyli nawracanie się do Początku, utożsamia się z jego ciągłym rodzeniem się na nowo. Oznacza to, że istota człowieka ma charakter dynamiczny. Człowiek jest tym, który się dopiero rodzi. Tę dynamiczną istotę człowieka filozofia klasyczna nazwała naturą. Słowo „natura” pochodzi od łacińskiego czasownika nascor, nasci, natus sum – „rodzę się” i jest jego imiesłowem czasu przyszłego naturus, natura, naturum oznaczającymtego, który się narodzi. Dzięki naturze człowiek zmienia się, ale zawsze pozostaje ten sam. On dojrzewa. Dojrzewając, lepiej widzi i poznaje tę samą prawdę i to samo dobro, które są zawsze trochę dalej i wzywają go do siebie. Przyszłość, którą jest zawsze ta sama prawda i zawsze to samo dobro, nie pozwala człowiekowi zatrzymywać się przy straganach przydrożnych i upłynniać własnego życia po zniżonych cenach dyktowanych przez okoliczności i korzystających z nich kupców.

Spoza horyzontu dotychczasowych nowości intelektualnych wynurza się ostatnio w pełnej krasie pogląd, że czymś wyłącznie kulturowym jest płeć, a właściwie jej dwoistość: bycie mężczyzną i kobietą. Czy w tak zwanych gender studies da się oddzielić płaszczyzny teorii i ideologii? Ze Stolicy Apostolskiej słyszymy zachętę, żeby szukać tego odróżnienia. Pana zdaniem jest to możliwe?

Dr S.G.: Dla Greków teoria (theoria) była oglądem rzeczy, dzisiaj powiedzielibyśmy, ich kontemplacją. Nowożytność nadaje temu terminowi inne znaczenie. Dla niej słowo „teoria” oznacza spójny zestaw hipotez i definicji, które tłumaczą nie istnienie faktów i rzeczy, lecz ich działanie oraz funkcjonowanie. Każdą taką teorię przyjmuje się tak długo, jak długo tłumaczy ona interesujące nas zjawiska i pozwala przewidzieć, a nawet w oparciu o nie tworzyć nowe. Prawdą zatem teorii nie jest prawda, lecz skuteczność. Jeżeli znajdziemy jakiś fakt, który dana teoria powinna tłumaczyć, a którego jednak nie tłumaczy, musimy ją zmodyfikować lub wręcz odrzucić. Szukamy wtedy innej hipotezy oraz tworzymy inną teorię. Nie wychodzimy jednak poza zjawiska i dlatego nie wartościujemy ich. Teorie nie mówią, jak ma się zachowywać dana rzeczywistość. Nie mówią o jej obowiązkach, a zatem także i o ich prawach. Teorie opisują funkcjonowanie wątroby, raka wątroby, ale trzeba innej instancji, która by nakazała naukowcowi pomagać wątrobie albo ją leczyć. Żadna teoria nie może decydować o tym, co jest zdrowiem, a co chorobą, co jest dobrem, a co złem, co prawdą, a co fałszem. O tym decyduje sama rzeczywistość odsłaniająca się człowiekowi w moralnym jej doświadczeniu. Odważyłbym się nazwać to doświadczenie teorią, ale tylko w greckim tego słowa znaczeniu. Doświadczenie moralne osoby ludzkiej stanowi kontemplację, czyli poznawanie rzeczywistości przez miłość i utożsamianie się z sacrum tej rzeczywistości, czyli z tym, co jest w niej świątynią – templum. Czasownik con-templor, -ari, con-templatum mówi o stawaniu się świątynią, do której się wchodzi, zdjąwszy uprzednio sandały z nóg, tak jak zdjął je Mojżesz, zbliżając się do krzaku gorejącego.

Ten, kto z pomocą teorii chce zmienić płomień, którym goreje krzak – chce zmienić sam krzak. On dokonuje na nim gwałtu. On go niszczy. Robi to zawsze w imię jakiegoś interesu podniesionego do godności absolutnej idei. Ta oderwana idea zastępuje metafizykę, czyli kontemplację prawdy, dobra i piękna, które wydarzają się w rzeczywistości niezależnej od naszych hipotez i teorii. Mamy wówczas do czynienia z ideologią, która jest nie czym innym jak tylko namiastką metafizyki. Ideologowie tworzą sztuczny świat, w którym sprzedają cykorię zamiast kawy. Byleby tylko zarobić, wmawiają ludziom, że wyjątek jest regułą i normą, że nienormalność jest normalnością, choroba zdrowiem, zło dobrem, fałsz prawdą, kobieta mężczyzną, mężczyzna kobietą. Robią wszystko, by ujarzmić rzeczywistość, przed którą oni sami biją wiernopoddańcze pokłony, i poddać ją interesom.

Pytanie, na które musimy odpowiedzieć, brzmi: czy teoria gender tłumaczy to, o czym mówi, czy raczej jest czymś narzucanym wszystkim jako norma myślenia i działania? Myślę, że mamy tu do czynienia z tym drugim przypadkiem, ponieważ wyznawcy gender tylko narzucają ją społeczeństwu siłą, jakby stracili wiarę w możliwość stworzenia skutecznej teorii na ten temat. Każda ideologia jest tyranią bałwochwalczo adorującą władzę nad innymi i przyjemność. Wielkość tej tyranii zależy od tego, jak mała jest możliwość tworzenia teorii o jej, tyranii, podstawach.

Kościół był, jest i będzie zawierzony Miłości stwarzającej wszystko, co jest. Mocą tego zawierzenia zawsze powtarza za tą Miłością, że człowiek jest stwarzany mężczyzną i kobietą, a nie jako coś nieokreślonego, dowolnego, ad libitum. Oczywiście, Kościół wsłuchuje się w to, co mówią teorie. Szuka w nich okruchów prawdy, zawsze jednak będzie patrzył na te okruchy z wyżyn Transcendencji i do niej będzie zawsze prowadził człowieka. Wierny Transcendencji będzie odrzucał jej namiastki, czyli interesy ideologicznie narzucające się jako jakieś a priori dla myślenia i działania.

Dwa lata temu obchodziliśmy pięćdziesięciolecie encykliki świętego Pawła VI Humanae vitae. Obchodziliśmy - także w sensie obchodzenia dookoła obecnego w niej zakazu antykoncepcji, bo jest to temat drażliwy. Kościół skapitulował w tej sprawie?

Dr S.G.: Kościół nie skapitulował. Skapitulowali w nim niektórzy teologowie, a nawet pasterze i arcypasterze. Co zatem robić? Sensus fideiEcclesiae, zmysł wiary Kościoła oraz związane z tą wiarą sumienie winny nam pomagać rozeznawać się w każdym „tu” i w każdym „teraz”, tak żebyśmy nie pozwolili nikomu, przede wszystkim pasterzom i arcypasterzom, zacierać różnicy między dobrem i złem, prawdą i fałszem. Wiara domaga się odwagi. Tchórzom niech Bóg raczy dać rącze konie!

Spór o antykoncepcję to w gruncie rzeczy spór o coś znacznie rozleglejszego: o tę mentalność, która w antykoncepcji się wyraża. Czy nie jest tak, że istnieje dość prosta droga od zaakceptowania tej mentalności antykoncepcyjnej do akceptacji seksualnego partnerstwa w każdym układzie, który jest równocześnie bezpieczny i rozkoszny? Czy w całej tej rewolucji „LGBT” nie chodzi o jedną zasadę: żyjemy po to, żeby umiejętnie korzystać z przyjemności, a grzechem jest przeszkadzanie w tym?

Dr S.G.: Spór o antykoncepcję jest sporem o to, czy człowiek może traktować siebie oraz innych tak, jak traktuje się przedmioty, które po użyciu wyrzuca się do kosza na śmieci, czy musi – w znaczeniu: powinien – zbliżać się zarówno do siebie, jak i do innych w pokłonie. Spór jest o to, czy człowiek jest krzakiem gorejącym na górze Horeb, czy tylko zwykłym krzakiem, z którym można robić wszystko, co się chce. Patrząc na rzeczy w tej perspektywie, LGBT to już jest absolutna wolność, czyli swawola, która zawsze jest tragicznie śmieszna.

W szerokiej wizji cywilizacji życia, którą mamy na przykład w encyklice świętego Jana Pawła II Evangelium vitae (1995), ochrona prawa do życia dzieci nienarodzonych była zawsze bardzo konkretnym kryterium. Papież nie wahał się wymagać wprost od ludzi władzy – polityków i ludzi mediów – jednoznacznego opowiedzenia się w tej sprawie i praktycznego działania na polu między innymi stanowienia prawa. Zawsze byli ludzie Kościoła, którzy mieli mu to za złe. W czym problem?

Dr S.G.: Problem jest w tym, że trudno jest zrozumieć nawet niektórym ludziom Kościoła, że przykazanie „Nie zabijaj!” domaga się ofiary. Kto nie umie cierpieć, nie zdobędzie się na przyjęcie życia osoby, które poczęło się na przykład w gwałcie, ale które zawsze jest darem od Boga. Osobę człowieka bowiem stwarza bezpośrednio Bóg, tak że gwałt dokonany przez osobę na osobie, pozostając zawsze moralnym złem, staje się miejscem cudu stworzenia istoty „na obraz i podobieństwo” Boga samego. W tej chwili przychodzą mi na myśl słowa Chrystusa skierowane do Piotra: „Czemu zwątpiłeś, człowieku małej wiary?” (Mt 14,31).

Mamy dzisiaj w świecie coraz więcej przypadków, że na uniwersytetach świeckich utrudnia się pracę wykładowcom traktującym naukę o człowieku i etykę jako coś wynikającego z trwałej prawdy. To jakiś smutny paradoks, że w tym samym momencie również grupa profesorów Waszego Instytutu stała się dysydentami, na tle nowej wymaganej linii.

S.G.: Słowo – Logos – ma to do siebie, że nie ukrywa konsekwencji, jakie niesie ze sobą dla tych, w których się objawia i którzy Je przyjmują. „Jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować” (J 15,20). Warto jednak zastanowić się nad pytaniem: czy można nazwać dysydentem kogoś, kto trzyma się kurczowo Słowa, w którym Bóg myśli go stwórczo i zbawczo?

Jak to się stało, że doktryna antropologiczna i etyczna, na której tak bardzo zależało świętemu Janowi Pawłowi II, okazuje się dziś niewygodna i niepotrzebna w samej stolicy Kościoła? Chyba jest to ukoronowanie dłuższego procesu?

Dr S.G.: To był długi proces odchodzenia od Słowa, w którym Bóg stwarza i zbawia człowieka. Zamęt, w jakim dano nam żyć, przypomina niewolę ludzi przykutych w platońskiej jaskini do muru opinii i hipotez (doxa). Tworzył go nominalizm ciągle towarzyszący myśleniu człowieka, a kartezjańskie cogito-volo znające tylko liczby narzuciło zachodniemu światu chaos jako sposób na życie. Wielu ludzi Kościoła nie zachowało niezbędnych środków ostrożności i… ugryzło podane im jabłko. W ostatnich czasach podali je im marksiści wywodzący się z francuskiej myśli oświeconej przez samą siebie. Odcinamy się dzisiaj od rewolucji francuskiej, od rewolucji nazistowskiej i komunistycznej, ale jeszcze nie dostrzegliśmy okropnej tragedii, jaka nadchodzi w ich przedłużeniu, w rewolucji seksualnej, która negując pierwotny paradygmat miłości, jakim jest miłość łącząca mężczyznę i kobietę w „jedno ciało”, niszczy społeczeństwo. Społeczeństwo bowiem rodzi się w miłości małżeńskiej i rodzinnej. O tym niezmordowanie mówił święty Jan Paweł II. Jego nauczanie weszło w Tradycję wiary Kościoła i nikt nie ma prawa i nikt nie zdoła go z niej usunąć. Ono nadal będzie służyć pogłębieniu zawierzenia się Kościoła Słowu, którym jest Chrystus. Będzie odsłaniać bolesne konsekwencje wężowych, rajskich, antyrealistycznych pomysłów o bóstwie człowieka i tym samym będzie ukazywać piękno jego prawdy myślanej przez Boga w akcie stworzenia.

A może to powołujące się na Słowo Boże tradycyjne nauczanie katolickie o człowieku, płci, małżeństwie, płodności jest już nie do udźwignięcia dla dzisiejszych postchrześcijan? Do tego chyba zmierza myślenie takich teologów, jak kardynał Kasper, wpływowy doradca papieża Franciszka?

Dr S.G.: Wszystko to, co jest realne, jest trudne, łatwe jest tylko to, czego nie ma. Wielka trudność bycia człowiekiem pochodzi stąd, że człowiek nie utożsamia się z taką czy inną opinią (doxa). Aby być sobą, musi stale przekraczać siebie w kierunku człowieczeństwa zadanego mu do pracy. Udźwignąć ten nadludzki, zobowiązujący człowieka ideał można jedynie z pomocą Boga. Tylko odważni przyjmują pomoc od Boga. Praxis tchórzy oddala się od Jego Logosu. Wiedział o tym Sokrates, który mówił, że państwo zarażone tchórzostwem1 nie zdobędzie się „ani na wielkie dobro, ani na wielkie zło”2. Czy pustoszącej praxis tchórzy jakaś „osobista postawa myślowa mogłaby się (…) przeciwstawić zwycięsko?” – pyta Platon i odpowiada ustami Sokratesa: „Tego nawet i próbować nie ma sensu. Bo tego nie ma i nie było, i być nie może, żeby się wbrew ich wpływom wychowawczym uchował w charakterze jakiś inny stosunek do dzielności, ja mówię o charakterze ludzkim, przyjacielu. Nie mówimy o tym, co boskie. Trzeba dobrze wiedzieć, że co się uratuje i zrobi się jak należy na tle takich stosunków w państwach, to łaska boska uratowała”3.

Ten, kto nie ma odwagi przyjęcia „daru Bożego” (J 4,10), nie zrozumie słów Norwida:

„Bo zaprawdę ci powiem: że narodów losy,
I koleje ludzkości, i świat, i niebiosy,
I słońce, i gwiazd chóry, i rdzeń minerału,

I duch!...
…i wszystko – bierze żywot z Ideału”4.
Tchórze boją się „daru Bożego” i dlatego poddają się okolicznościom.

W którym miejscu trzeba by dzisiaj powiedzieć swoje non possumus wobec takich zjawisk, jak powstawanie różnych interpretacji adhortacji Amoris laetitia czy znane postulaty Synodu dla Amazonii, albo kierunki niemieckiej „drogi synodalnej”? A może należało to non possumus mówić już dawniej? Kto miał to robić?

Dr S.G.: Wszędzie tam i wtedy, gdzie i kiedy słyszymy: „Chrystus wprawdzie powiedział, że tak a tak mają się sprawy z człowiekiem, ale w naszym przypadku trzeba Jego słowa pojmować po naszemu, bo On żył w innych czasach, a my żyjemy w innych”, trzeba mówić stanowcze „nie!”. Mówiąc „nie!” ludziom bojącym się „daru Bożego”, mówimy „tak” Bogu i łasce, którą jest Jego Słowo. W takich przypadkach stawką jest Bóstwo Chrystusa. Ludzie tchórzliwi mówią tak: „Chrystus znał czasy, w których On żył, a my znamy te, w których my żyjemy. Więc w zasadzie tak dla Jego słów, ale…”. I tak na przykład Chrystus odpowiadając na pytanie faryzeuszów o możliwość opuszczenia własnej żony, powiedział: „Przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych (sklerokardia) pozwolił wam Mojżesz oddalać wasze żony, lecz od początku tak nie było. A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę – chyba że w wypadku nierządu – a bierze inną, popełnia cudzołóstwo. I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo” (Mt 19,8-9). Chrystus nazywa cudzołożnikiem każdego, kto tak postępuje. Święty Jan mówi, że Chrystus „wszystkich znał i nie potrzebował niczyjego świadectwa o człowieku. Sam bowiem wiedział, co jest w człowieku” (J 2,24-25). Chrystus wie, co jest w człowieku, ponieważ jest Bogiem. Jeżeli nie wie, co jest w dzisiejszym człowieku, nie jest Bogiem, bo nie jest Słowem, w którym Bóg stwarza człowieka „aż do tej chwili”. Tam zatem i wtedy, gdzie i kiedy modyfikuje się Słowo Boga żywego, czyli poprawia Chrystusa będącego treścią nauczania Kościoła, a więc tam i gdzie neguje się Jego Bóstwo, każdy chrześcijanin mocą Kościoła zawierzonego temu Słowu musi powiedzieć, tak jak powiedział Pius VII do Napoleona: Non possumus, non debemus, non volumus („Nie możemy, nie powinniśmy, nie chcemy”). Tylko ludzie cierpiący na sklerozę serca uważają, że wszystko „mogą chcieć”, ponieważ wszystko „mogą pomyśleć”. Dla dzisiejszych kazuistów, którzy wprawdzie przyznają, że Chrystus mówi, iż z człowiekiem sprawy mają się tak, a nie inaczej, ale że w historycznych sytuacjach sprawy te mogą się mieć trochę inaczej, potrzeba drugiego Pascala, który by napisał nowe Prowincjałki.

Gdy kilka lat temu czterech kardynałów złożyło Papieżowi swoje oficjalne zapytania (dubia) dotyczące doktryny papieskiej adhortacji Amoris laetitia, spodziewaliśmy się, że Ojciec Święty przetnie wątpliwości. Ale odpowiedzi nigdy się nie doczekano, a kolejnych niejasności jest tylko więcej. Wydaje się, że tamte dubia wiszą do dzisiaj w powietrzu. To niesamowity moment w dziejach Kościoła, prawda?

Dr S.G.: Lud Boży coraz bardziej łaknie tej odpowiedzi i prosi o nią, tak jak Samarytanka prosiła Chrystusa o dar „wody żywej”. Gdyby Chrystus był nie wysłuchał jej prośby, żyłaby była nadal namiastkami miłości. Namiastki miłości dzisiaj zarówno bardziej nam szkodzą, jak i bardziej nas nęcą.

W jednej z głośnych wypowiedzi świętej pamięci kardynała Caffarry czytaliśmy, że ostatnie wielkie zmaganie Kościoła będzie dotyczyło spraw rodziny i życia. Mamy podejrzewać, że jesteśmy wewnątrz tego ostatniego zmagania?

 

S.G.: W marcu 2017 roku wydawnictwo Rosikon poprosiło mnie o wzięcie udziału w prezentacji książki (księgi) Tajemnice Fatimy. Zwróciłem się wtedy do świętej pamięci arcybiskupa Bolonii, wielkiego kardynała Carla Caffarry, zmarłego kilka miesięcy później, mojego przyjaciela, z którym łączyło mnie wspólne myślenie o Instytucie oraz wspólna w nim praca od pierwszego dnia jego istnienia, z prośbą o napisanie świadectwa o swoim liście wysłanym do siostry Łucji z Fatimy oraz o jej odpowiedzi. Niech jego słowa będą odpowiedzią na Pańskie pytanie.

 

Bologna 23 marca 2017

Drogi Stanisławie, oto moje świadectwo.

Powstanie Instytutu dla Studiów nad Małżeństwem i Rodziną miało zostać publicznie ogłoszone w czasie cotygodniowej audiencji ogólnej, w środę 13 maja 1981 roku. Instytut zrodził się z inspiracji Jana Pawła II – moim zdaniem była to inspiracja pochodząca od samego Boga – z jego wielkiego umiłowania miłości małżeńskiej oraz z jego głębokiego przekonania, że przyszłość Kościoła decyduje się w małżeństwie i rodzinie.

Święty Papież osobiście określił główne założenia filozoficznego i teologicznego nauczania Instytutu, a potem prosił, aby go informować o szczegółowym programie studiów. W październiku 1981 roku przyjął w Castel Gandolfo wszystkich profesorów i każdy z nich przedstawił program swoich wykładów.

Jak wiemy, na początku audiencji 13 maja 1981 roku Jan Paweł II został ciężko ranny. Od tego momentu jestem głęboko przekonany o istnieniu ścisłego związku między pierwotną intuicją Ojca Świętego, przesłaniem Fatimskim a Instytutem. Wiedziony tym przekonaniem poprosiłem Świętego Papieża, aby pozwolił oddać Instytut pod szczególną opiekę Matki Boskiej Fatimskiej. Ojciec Święty się zgodził i Matka Boska Fatimska została patronką naszego Instytutu.

W ciągu trzeciego lub czwartego roku akademickiego, kiedy przeżywaliśmy wielkie trudności, otrzymałem niezwykłe potwierdzenie tego związku, o którym wspomniałem. Napisałem wtedy list do siostry Łucji, informując ją o istnieniu Instytutu i prosząc o modlitwę. Na końcu dodałem, że nie musi mi odpowiadać. Tymczasem niedługo potem, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, otrzymałem długi odręczny list siostry Łucji. Do dziś tkwią mi w pamięci i w sercu ostatnie słowa tego listu. Brzmiały one tak: „Nastanie czas, kiedy polem decydującej bitwy między Szatanem a Królestwem Bożym będzie małżeństwo i rodzina. Ten, kto będzie bronił małżeństwa i rodziny, będzie okrutnie prześladowany. Ale nie lękajcie się, gdyż Nasza Pani już zdeptała głowę Złego”.

Te słowa były dla mnie i dla wszystkich profesorów wielkim pocieszeniem. Był to bowiem okres, kiedy gwałtownie atakowano Instytut zarówno w Kościele, jak i poza Kościołem. Nieustannie prosiłem o wsparcie i pomoc Ojca Świętego, Jana Pawła II. Pewnego wieczoru podczas kolacji powiedział mi: „ Nie martw się, znaleźliśmy się w tym samym «worku» i dostajemy te same cięgi…”.

Dzisiaj na naszych oczach spełnia się „proroctwo” siostry Łucji, ale nie powinniśmy się martwić. Matka Boża już zmiażdżyła głowę Węża.

Dziękuję za przekazanie mojego świadectwa prof. Grygielowi, jednemu z ojców założycieli Instytutu i socius in passione Christi w obronie Ewangelii małżeństwa. AD MAIOREM DEI GLORIAM.

Kard. Carlo Caffarra

Co właściwie może i powinien dzisiaj robić każdy, kto zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji? Na czym polegają dzisiaj chrześcijańskie męstwo, rozwaga i mądrość?

Dr S.G.: Jak w każdym czasie trudnym, tak i w tym, który nas teraz gnębi, chrześcijanin powinien klękać przed źródłem Prawdy, czyli przed Chrystusem, przed Słowem Boga Żywego. Stanowczo natomiast winien odmawiać uklęknięcia przed ludzkimi opiniami, widzianymi przez innych tak, że zostają one podniesione przez nich do godności należnej tylko Bogu. Z krainy takich idolów (od greckiego czasownika eido/ideo – widzieć) chrześcijanin powinien jak zawsze, tak i dzisiaj wyjść (Exodus), aby nie żyć w faraońskiej dyktaturze grzechu, i iść na pustynię, aby tam „złożyć ofiarę Panu, Bogu naszemu” (Wj 5,3). Chrześcijaninowi potrzeba Mojżeszowego męstwa, żeby tak mówił do każdego despoty, jak on mówił do ówcześnie panującego faraona. Chrześcijaninowi potrzeba rozwagi, żeby przekonać o grzechu ludzi uwikłanych w dyktaturę grzechu i nie wywołać w nich rozterki ducha. Potrzeba mu mądrości objawiającej się w nieustannej adoracji wszechobecnego Boga, a w sposób szczególny obecnego w Eucharystii, w Tradycji wiary Kościoła oraz w Piśmie Świętym czytanym w tej Tradycji i w obliczu Eucharystii. Potrzeba wsłuchiwania się w ludzi mądrych, bo świętych. Mówiąc inaczej, chrześcijaninowi potrzeba wpatrywać i wsłuchiwać się w wszechobecny Logos Boga żywego, tak jak Mojżesz wsłuchiwał i wpatrywał się w krzak gorejący na górze Horeb. W tak adoracyjnej postawie przed chwałą Boga człowiek będzie stawał się tym, kim jest. Człowiek to słowo (logos) stworzone na „obraz i podobieństwo” Słowa (Logos) i posłane do świata, aby go otwierać na Ewangelię. Potrzeba ludzi, którzy nie będą się bali, że świat uzna ich za głupich i może zatrzaśnie przed nimi drzwi.

 

 

Stanisław Grygiel jest w jednej osobie uczonym i świadkiem, który pokazuje nam dzisiejszy los bogatego nauczania katolickiego o człowieku, opartego na Objawieniu i korzystającego z długiej tradycji filozoficznej. Nauczanie to zostało, między innymi wysiłkiem świętego Jana Pawła II, maksymalnie przybliżone w swoim wyrazie do języka i doświadczenia ludzi współczesności – jednak równocześnie zachowało swoje wymagania prawdziwości niezależnej od zmiennych historii i kultury.

Dzisiaj sytuacja tego nauczania w samym Kościele jest dwuznaczna. Z jednej strony nie jest kontrowane wprost przez najwyższe czynniki, ale jego autorytet jest podważany na różne sposoby. Jednym z nich jest po prostu nieużywanie tego nauczania, pozostawianie go w księgach – a w jego miejsce, na co dzień, posługiwanie się formułami otwartymi na zupełnie inne znaczenia. Drugim skutecznym sposobem jest pozbywanie się instytucji i autorytetów, które przypominają, „o co chodziło”. Jakaż to musi być ulga dla wszystkich potęg – politycznych, medialnych, biznesowych – dla których mocny głos świętego Jana Pawła II i mądrość Benedykta XVI stanowiły sól w oku!

Nie możemy zgodzić się na ten zaprogramowany proces zapomnienia katolickiej nauki o człowieku.

 

1 Por. Platon, Państwo, 485 c, 486 a–b.

2 Tamże, 491 e.

3 Tamże, 492 d–e, 493 a.

4 C. K. Norwid, W pracowni Guyskiego, w: Pisma wszystkie, t. II, PIW, Warszawa 1976, s. 194.


Stanisław Grygiel

(1934-2023), doktor filozofii, uczeń Karola Wojtyły, potem Jana Pawła II, wykładowca filozofii człowieka na Papieskim Uniwersytecie Laterańskim w Rzymie (kierował też katedrą Karola Wojtyły w Papieskim Instytucie Jana Pawła II przy tymże uniwersytecie). Autor licznych publikacji, w tym między innymi książki Na ścieżkach prawdy. Rozmawiając z Janem Pawłem II. Requiestat in pace!