49Szósty stopień pokory: jeśli mnich zadowala się wszystkim, co tanie i ostatnie, a cokolwiek mu zlecono czynić, uważa siebie [zawsze] za sługę złego i niegodnego, 50powtarzając z Prorokiem: Byłem nierozumny i nie pojmowałem: byłem przed Tobą jak juczne zwierzę. Lecz ja na zawsze będę z Tobą (Ps 73[72],22—23).
Im dalej idziemy w „stopnie pokory”, tym mocniejsze jest wrażenie, że jest to cnota głęboko sprzeczna z mentalnością naszego świata. Już nawet nie chodzi o świat pogański, w którym pokora byłaby (i jest) czymś sprzecznym z pogańskim wyobrażeniem o honorze (to się zresztą odzywa i dziś, tam gdzie się próbuje kultywować szlachetność – zwykle tę bardziej pogańską niż chrześcijańską). Teraz chodzi o świat postchrześcijański – który żyje obsesją emancypacji: w takiej pokorze widzi on na każdym kroku formy zniewolenia, upodlenia, możliwego nadużycia etc.
Powinniśmy przyjmować te zarzuty i podejrzenia postchrześcijańskie ze spokojem. Są podszyte nieznajomością sprawy, chorobliwą fobią – dlatego nie trzeba się nimi przejmować. Niech jednak i one pomagają nam zachowywać miarę – bo przecież nikt nie powie, że chrześcijanie praktykują zawsze pokorę w sposób właściwy.
Powiedziano już, że pokora to sztuka odkrycia swego miejsca w całości. Ta „całość” (czy jest nią dom, czy klasztor, czy państwo, czy świat, czy Kościół, etc.) zawsze ma granice, a w tych granicach – swoje niedostatki, braki, pomyłki. Zawsze trafimy w tej „całości” na rzeczy „tanie i ostatnie”, na zajęcia wyglądające jak „cokolwiek”, a nie jak wielka misja; w końcu i na to, że ktoś nas potraktuje jako „kogokolwiek”, jeśli nie jako „byle kogo”.
Trudność polega tu na pewno na tym, że przykro jest dostać byle co i być traktowanym jako byle kto. Ale trudność prawdziwa – co rzadko widzimy jasno – polega nie na niskiej wartości rzeczy i ról, które nam nagle zaoferowano, lecz na tym, iż czujemy się zdezorientowani: czy to naprawdę nasze miejsce, nasza rola, nasze zadanie? Dolegliwe jest poczucie, że „coś tu nie gra”. I może tym „czymś”, co „nie gra”, jestem ja sam?
„Szósty stopień” pokory to umiejętność pozytywnego przyjęcia tej głębszej trudności – a więc nie samej przykrości otrzymywania rzeczy byle jakich i niskich ocen, lecz i niepewności kim jestem.
Idziemy ku temu, by po wszystkim co tutaj znosimy powiedzieć Bogu z cała szczerością, a bez wyrzutu i goryczy: nie wiem czemu mam nosić ubrania nie na moją miarę i czapki, które robią tutaj ze mnie przedmiot obelg; stoję przed Tobą jak baran czy wół, w miejscu, w którym płynie moje życie chciane przez Ciebie – i wiem jedno: że jeśli zechcesz, „zawsze będę z Tobą”. Jeśli zechcesz – a przecież zechcesz.
W życiu każdego z nas jest mnóstwo powodów większych i mniejszych, by rzeczywiście przyjąć trudy jako pokutę za nasze nadużycia, pokutę dającą też poprawę. To już wystarczy, by praktykować „szósty stopień pokory”. Jednak ma on w sobie coś jeszcze głębiej lub wyżej: ma w sobie teologię uszytą z „Bóg sam wystarczy” i „nie mamy tutaj trwałego mieszkania”.
PM
(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.