po katolickich śladach
2018.12.06 13:26

Po katolickich śladach (1): Wprowadzenie

Nam, ludziom wierzącym, czasem wydaje się, że “oddaliśmy” niewierzącym filozofię. Nie żyjemy jednak w wieku dziewiętnastym i agresywny ateizm “naukowy” stracił już swoje najostrzejsze zęby. Mimo to świat myśli wydaje się być zdominiowany przez idee obce chrześcijaństwu, a w najlepszym razie zupełnie wobec niego obojętne. Wprawdzie ostatnim krzykiem intelektualnej mody jest “postsekularyzm” - idea, zgodnie z którą elementy religijnych idei można wykorzystać do udekorowania nowoczesnego świata, aby nie był on zbyt nudny. Niestety ta moda nie jest świadectwem życia myśli chrześcijańskiej. Rozmaite, wyrwane z kontekstu prawdziwego religijnego życia i liturgii elementy “tradycji religijnej” łączy się na zasadzie kolażu, aby wzbogaciły naszą tożsamość. Jak wiadomo “kryzys tożsamości” to zjawisko permanentne w dzisiejszej kulturze. Dlatego też zapotrzebowanie na takie religijne bibeloty w zabałaganionym nowoczesnym wnętrzu jest bardzo duże. Bardzo rzadko ci, którzy przestają wierzyć, potrafią zupełnie oprzeć się urokowi religijnych pamiątek. Dotyczy to również pamiątek życia umysłowego i duchowego.

O ile nas, ludzi wierzących, nie zwodzi chęć “nadążenia za światem współczesnym”, widzimy próżność tych pragnień. Kogoś, kogo religia interesuje jako prawdziwa forma życia, a nie jedynie pusty “element” tożsamości, nie będą interesowały takie zabawy. Niestety nie można powiedzieć tego o wielu kościelnych intelektualistach. Przekonani, że “wiara przestała być atrakcyjna”, odetchną z ulgą, kto ktoś choćby wspomni o Bogu: “a więc jeszcze o Nim pamiętają, uff!”. Sama pamięć jednak nie wystarczy. Postsekularna kultura jest właśnie kulturą pamięci o chrześcijaństwie - ale też dlatego jest kulturą, która odpada od chrześcijaństwa, kulturą postchrześcijańską. Życie chrześcijańskie to forma życia zgodna z Ewangelią ucieleśnioną w Tradycji.. Nie wystarczy więc tylko “pamiętać o Bogu”, aby być chrześcijaninem: należy go uznać i przyjąć przekazane przez niego prawo jako sposób życia.

Katolickim intelektualistom wydaje się natomiast wystarczać, że przypominają światu o Bogu, o którym ten zapomniał. Oznaki pamięci o Bogu u “mędrców tego świata” są największą radością takich katolickich apologetów, którzy bronią nie Kościoła przed światem, ale siebie samych przed poczuciem niedostosowania do tego świata. Najlepszą oznaką tej pamięci o Bogu jest samo pragnienie: brak, który ma świadczyć o “pragnieniu Boga” zastępującym cały Jego prawdziwy kult. Tak interpretuje się lament Heideggera mówiącego, że “tylko Bóg może nas uratować”; tak rozumie się religijne z ducha “bojaźń i drżenie” egzystencjalistów; tego właśnie wyrazem ma być objawienie nieuchwytnego absolutu w twarzy Innego u Levinasa; to dlatego z taką łapczywością podchwytuje się słowa tego czy innego fizyka, który jest skłonny zapewnić, że w ładzie wszechświata dostrzega zamysł Stwórcy; to dlatego perwersyjne pastisze składane z okruchów Biblii przez Badiou, Agambena czy Derridę uznaje się za oznakę “powrotu religii” w myśli postmodernistycznej. Zainteresowany myślą współczesną katolik, a bardzo często katolicki intelektualista, myśli wtedy za każdym razem, że jego zadanie ogranicza się do odnotowania z wdzięcznością tych śladów “religii” w myśli współczesnej. Uważa nawet, że w ten sposób dobrze zrozumiał “świat współczesny” i “współczesnego człowieka” z perspektywy wiary. Zrozumiał przecież jego głębokie pragnienia. Przekonanie, że “należy zrozumieć świat współczesny” okazuje się więc wrogiem prawdziwego zrozumienia tego świata. Są dwa tego powody.

Pierwszym jest kompleks mniejszości. Ludzie wierzący często orientują się, że stanowią mniejszość, a przynajmniej, że ich wiara nie znajduje powszechnego uznania. Wiarę, Kościół, jego nauczanie i sposób życia - wszystko to jest przedmiotem (jak od wieków) w najlepszym razie niezrozumienia, w najgorszym zaś szyderstwa. Uświadomienie sobie tych niewątpliwych faktów niesie jednak z sobą poważne ryzyko. Ryzyko to polega na tym, że zaczynamy postrzegać samych siebie - naszą wiarę i Kościół - z perspektywy ludzi niewierzących, tzn. jako przedmiot niezrozumienia, a może szyderstwa. Gdy tak się stanie, bardzo łatwo uznać, że naszym podstawowym zadaniem jest uczynić nas zrozumiałymi dla świata, a więc “mówić jego językiem”, nie dawać powodów do szyderstw. Ta reguła, w warunkach kompleksu mniejszości, działa w ten sposób, że nieustannie “przekładamy” język naszej wiary na język niewierzących i to on staje się naszym językiem ojczystym. Wtedy wystarcza nam sama pamięć o domu naszej wiary. Nie potrzebujemy już katolickiego życia i nauki, wystarczy nam “pamięć o naszej chrześcijanskiej tożsamości” i świadomość “chrześcijańskich wartości”.

Drugim powodem jest wynikające z niewiedzy przekonanie o spójności i potędze intelektualnej tzw. “współczesnego” albo “nowoczesnego” świata. W połączeniu z kompleksem mniejszości prowadzi ono do tego, że nieustannie prowadzimy dialog wewnętrzny z wyimaginowanym “światem nowoczesnym”. Mam nadzieję, że czytelnicy nie stracą do mnie zupełnie zaufania (jeśli jeszcze je mają) jeśli powiem, że “nowoczesność” nie istnieje. Jak to rozumieć? Oczywiście socjologia zajmuje się rozmaitymi aspektami procesu modernizacji. Z pewnością da się też wskazać na zachodzące w konkretnych dziedzinach życia czy wiedzy procesy, polegające na ulepszeniach, optymalizacji czy zwiększeniu funkcjonalności naszego życia. Procesy te zresztą zachodzą od wieków. Technologiczny skok, którego doświadczamy od dwustu lat, w połączeniu ze zmianami politycznymi, wytworzył w nas jednak iluzję. Polega ona na uznaniu, że ten bardzo zróżnicowany, pozbawiony jasno wyznaczonego celu, a przede wszystkim pozostawiający wiele ważnych spraw niezmienionymi proces modernizacji, jest tak naprawdę “nową epoką”, w której żyje “nowy człowiek”. Tak jakby sam świat przeszedł jakąś apokaliptyczną przemianę stając się “światem nowoczesnym”, a my sami znaleźliśmy się na “nowym świecie i nowej ziemi”. Nic takiego nie zaszło: taki “świat” nowoczesny nie istnieje i nie istnieje nowoczesny człowiek.

“Nowoczesny człowiek” już zbyt długo jest fetyszem myśli katolickiej. To właśnie w imię tego nieistniejącego przedmiotu popycha się nieustanną reformę Kościoła w stronę jej deformacji. Tak rozumiany “nowoczesny świat” jest idolem, na ołtarzu którego ludzie Kościoła składają swoją intelektualną, a w konsekwencji praktyczną, suwerenność. Próba zrozumienia “świata współczesnego z perspektywy wiary” kończy się najczęściej tym, że wiarę zaczyna się rozumieć z perspektywy świata - ale już nie tego zmyślonego “świata współczesnego” socjologów, ale “tego świata”, którego władcy nie pojęli “tajemnicy mądrości Bożej, gdyby ją bowiem pojęli, nie ukrzyżowaliby Pana chwały” (1 Kor 2,6-8). Dlatego współczesnych myślicieli, którzy pojęliby “mądrość tego świata” z perpspektywy wiary i Kościoła, jest naprawdę niewielu. A może nawet jest ich najmniej tam, gdzie należałby się ich spodziewać: wśród zawodowych teologów, “filozofów chrześcijańskich” i kościelnych ekspertów.

Dlatego w cyklu tekstów, w który ten jest wprowadzeniem, chciałbym poszukać ich gdzie indziej. Chciałbym pochylić się nad myślą tych “współczesnych” autorów, którzy wnieśli do naszego rozumienia kultury i filozofii coś trwałego i istotnego, a zarazem zgodnego z katolickim “logosem”: prawdą Ewangelii i Tradycji oraz zdrowym zmysłem wiary. Będę szukał myślicieli, którzy byli wolni od tego przymusu “zrozumienia człowieka nowoczesnego”. Nie chciałbym jednak, aby czytelnicy spodziewali się czegoś, czego nie zamierzam im dać.

Po pierwsze, wbrew temu co mogłoby się wydawać, nie interesują mnie autorzy dobrani według kryterium “sprzeciwiania się światu” ani tacy, których “nie interesuje” otaczający ich świat, czyli świat współczesny. Szukać będę raczej takich myślicieli, którzy po prostu nie uczestniczą w niekończącej się i bezpłodnej licytacji na sprostanie wymaganiom “nowoczesności”. Postaram się odnaleźć tych, którzy umieją nazwać i opisać istotne problemy współczesności bez kompleksu mniejszości i w wolności od przekonania o potędze “nowoczesnego świata”. Nie wymagam od nich niechęci do tego świata, ale raczej rozsądnego oceniania jego rzeczywistych możliwości i siły.

Po drugie, rozstrzygającym kryterium nie będzie dla mnie to, czy dany autor posiada wszelkie możliwe “atesty” “katolickiego myśliciela”, ani tym bardziej, aby droga jego życia zawsze była drogą nienagannie katolicką (czego skądinąd zawsze każdemu życzę, ale czym zasadniczo nie będę się zajmował). Wprawdzie nie planuję tracić czasu na jawnych bluźnierców - których nie brakuje wśród współczesnych “mędrców” - ale też nie szukam nowych “doktorów Kościoła”. Chciałbym zwrócić tu uwagę na pewną istotną sprawę: myśl katolicka jest dzisiaj rozproszona wśród wielu autorów, którzy skądinąd nie zawsze uważają siebie (lub są uznawani) za “myślicieli katolickich”. Mądrość Kościoła, również mądrość jego filozofii, ma swoje drogi uczęszczane od wielu wieków. Mnie interesują ci, którzy idą po tych katolickich śladach, nawet jeśli przychodzą z daleka. Ważne jest dla mnie to, że są prawdziwie to katolickie ślady: nie interesują mnie banalne wzmianki o Panu Bogu, ogólne deklaracje religijnych pragnień czy pojawianie się religijnych “motywów”. Szukam tych myślicieli, którzy w swoich dociekaniach zbliżają się, po owych śladach, do prawdy chrześcijaństwa przekazanej nam w tradycji Kościoła katolickiego - i robią to w taki sposób, że my, ludzie wierzący, możemy dzięki temu lepiej tę prawdę zrozumieć.

To właśnie u takich myślicieli znajdziemy dziś “myśl katolicką” - kryterium jest tutaj sama katolicka prawda i siła, z jaką zostaje ona przez nich wyjaśniona. Nie szukamy ich po to, aby móc powiedzieć o katolikach w świecie myśli, czyli o nas samych: “yes, we can!”. Nie szukamy tych myślicieli też po to, żeby upewnić się, że świat intelektualny “jeszcze pamięta” o chrześcijańkich korzeniach. Myśliciele ci interesują nas po prostu dlatego, że mówią prawdę. Mową ją w sposób przekonujący i głęboki, dotykający prawdziwych problemów współczesności - ale bez obsesji na punkcie “współczesnego człowieka”. Dają nam oni przykład katolickiej suwerenności: myślenia katolickiego wolnego od kompleksów mniejszości, pogodzonego z tym, że wielu “ludzi współczesnych” pozostanie nieprzekonanych i świadomego tego, że samo musi być “skandalem” dla tego świata. Myślenie takie nie szuka sobie wrogów i nie istnieje po to, aby tropić “błędy tego świata” - ale gdy już je napotyka, nie stara się ich bagatelizować. Jedyne, czego szuka, to prawdziwej i pełnej odpowiedzi. Z konieczności zarazem stanowi ona najwyższy cel dociekania intelektualnego jak i jest zgodna z prawdą chrześcijaństwa.

Idąc po katolickich śladach w myśli współczesnej szukamy właśnie tych, którzy znaleźli takie odpowiedzi.

Paweł Grad


Paweł Grad

(1991), członek redakcji „Christianitas”, dr filozofii, adiunkt na Wydziale Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Autor książki O pojęciu tradycji. Studium krytyczne kultury pamięci (Warszawa 2017). Żonaty, mieszka w Warszawie.