Komentarze
2017.07.20 16:27

PiS trzeba zmusić do lepszych rządów

Odpowiedź na pytanie dlaczego PiS wygra prawdopodobnie najbliższe wybory parlamentarne układa się z kilku pozornie rozproszonych spraw, które w swojej strukturze i oddziaływaniu powtarzają się dość regularnie. Jako pierwszy można podać sącząca się nieustannie z mediów takich jak tygodnik “Newsweek”, czy Radio TOK FM pogardę - o charakterze nieledwie klasowym i nawet rasowym, słowo “podludzie” wielu ma chyba na końcu języka - zarówno wobec PiS jak i wyborców tej partii. A także szerzej wobec polskich katolików.

 

Polacy jako “plebs”

 

Jakiś czas temu temu warszawski polityk, raczej lewicowy, Jan Śpiewak aktywnie działający na polu zdemaskowania afery reprywatyzacyjnej przywołał fragment wywiadu, którego udzielił “Newsweekowi” prof. Wojciech Sadurski. Już tytuł wywiadu jest bardzo wymowny: “Dyktatura ignorancji”. Zaraz w lidzie znajdujemy kwintesencję stosunku liberalnych i wielkomiejskich elit do ich politycznych oponentów: “O to mam największe pretensje do Kaczyńskiego, że z cynicznych powodów dał nieoświeconemu plebsowi poczucie dostępu do władzy.”

 

Sam Śpiewak słowa skomentował krótko i trafnie: “Walka klas się zaostrza. Największy zarzut jaki ma wobec Kaczyńskiego prof. Sadurski w wywiadzie dla Newsweeka jest taki, że zdradził własną kastę "wykształconej inteligencji". Wyborców PiSu nazywa plebsem. Liberałowie dalej nic nie rozumieją…”

 

Wpadkę zaliczyła też ostatnio skrajna lewica z “Razem”, która teoretycznie mogłaby zawalczyć z PiS-em o jakąś część elektoratu pokrzywdzonego przez 25 lat rabunkowej transformacji gospodarczej przeprowadzanej w imię zagranicznych lub partykularnych interesów. Jednak atak na przedsiębiorcę wspierającego działania organizacji pro-life, współwłaściciela dużego producenta wody, czyli Cisowianki osadził ich mocniej jeszcze, jak się zdaje w kącie dla grup skrajnych. Trudno rywalizować z PiS kiedy przygotowuje się agresywne kampanie proaborcyjne. I to nie ze względu na sam PiS i jego władze, które w tej sprawie są znacznie bardziej lewicowe niż elektorat tej partii, ale ze względu na znaczną jeszcze zdolność w polskim społeczeństwie do rozpoznania dobra i zła.

 

Dobra zmiana

 

Powyższe dwa przykłady należą jednak nie tyle do realnego życia, co do wirtualnej bańki, w której funkcjonują politycy, publicyści i jakaś część inteligencji. Prawdziwe życie Polaków jest gdzieś indziej i można powiedzieć, że - paradoksalnie - w statystyce.

 

Według danych GUS-u skrajne ubóstwo wśród dzieci do lat 18 zmniejszyło się z 9 proc. w 2015 r. do 5,8 proc. w 2016 r. Nie jest to spadek tak duży, jak ogłaszały rządowe dane z końca ubiegłego roku, jednak wciąż jest on znaczny i nie można go lekceważyć jako konkretnego osiągnięcia. Mówimy tu o zmniejszeniu ubóstwa dzieci o 36 proc. w ciągu kilku miesięcy. W 2016 r. odnotowano spadek zasięgu ubóstwa skrajnego oraz ubóstwa relatywnego. W skrajnym ubóstwie żyło poniżej 5 proc. osób (wobec prawie 7 proc. w 2015 r.), a w ubóstwie relatywnym – nieco mniej niż 14 proc. osób (wobec niecałych 16 proc. w 2015 r.). Obserwowane w 2016 r. ograniczenie rozmiarów ubóstwa skrajnego oraz relatywnego dotyczyło zdecydowanej większości  analizowanych grup ludności, w tym wszystkich grup społeczno-ekonomicznych.

 

Dużą pozytywną zmianę w kwestii zmniejszenia zasięgu ubóstwa zaobserwowano szczególnie u rodzin wielodzietnych z trójką lub większą liczbą dzieci na utrzymaniu, w gospodarstwach domowych z osobami niepełnosprawnymi, wśród mieszkańców wsi i miast poniżej 20 tys. mieszkańców oraz gospodarstwa domowe z głową gospodarstwa o niskim poziomie wykształcenia.

W 2016 r. zaobserwowano istotną poprawę sytuacji gospodarstw domowych z dziećmi do lat 18. Skutkiem tego był widoczny spadek zasięgu ubóstwa skrajnego wśród dzieci w wieku 0-17 lat (z 9 proc. w 2015 r. do nieco mniej niż 6 proc.  w 2016 r.). To zmiana o ok. 36 proc. Prawdopodobnie jest ona efektem – oprócz wzrostu płac i zmniejszenia bezrobocia – programu “Rodzina 500+”, który został uruchomiony wiosną 2016 r.” (korzystam z opracowania danych ze strony pisma “Nowy Obywatel”)

Perspektywy przyszłej kadencji

To wśród ludzi objętych tymi statystykami rozgrywa się zmaganie o władzę w Polsce - skoro jedni - liberałowie i post-liberałowie - nazywają ich plebsem, a drudzy - w tym wypadku suwerenistyczna lewica z PiS - nie tylko deklaracjami, ale realnymi działaniami dbają o ich udział w dobru wspólnym, w prowizji narodowej od wzrostu zamożności państwa, to jakiego można się spodziewać wyniku wyborów?

Co jednak z polityczną opinią katolicką, co z sytuacją, w której PiS odrzuca elementarne zasady ochrony życia, a emocjami i pieniędzmi także korumpuje katolickiego wyborcę? Dodam, że nie ma tu sprzeczności - transfer finansowy do rodzin jest sprawiedliwym udziałem w dobru wspólnym, ale w momencie, gdy PiS porzuca fundamenty sprawiedliwości społecznej jakimi są ochrona życia, staje się on też politycznym środkiem korupcyjnym.

Paweł Milcarek proces taki nazwał “anglikanizacją” i tak o nim pisał:

Jeśli rzeczywiście coś mu realnie grozi, to przede wszystkim swoista „anglikanizacja”: stan religii uznawanej powszechnie za nieusuwalny składnik życia narodowego – ale niejako za cenę wypłukiwania jej z treści wymagających indywidualnej odwagi moralnej, osobistego nonkonformizmu, zdolności krytycznej względem systemu lojalności doczesnych.

„Anglikanizacją” jest także rozczłonkowanie Kościoła na kilka różnych „kościołów”, jakby chodziło o różne „kanały tematyczne” katolicyzmu (na jednym nadawano by wciąż filmy grozy o najeździe „obcych” na piękne „u Pana Boga za piecem”, na drugim trwałyby pogodne fety ku czci JP2 i apele o wsparcie Świątyni Opatrzności, a na trzecim toczyłyby się nieustanne debaty „za i przeciw Vaticanum II”). Ta fragmentacja wcale nie musi być efektem niechęci czy nawet różnicy zdań – wystarczy już samo niezrozumienie, nadawanie „na innych falach”. Dalszym etapem jest separacja kilku „kościołów” i stopniowa sekciarska degeneracja każdego z nich, oczywiście przy zachowaniu pewnej formalnej jedności.

Potrzebna jest choćby niewielka grupa parlamentarna polityków katolickich, którzy zachowując samodzielność w tej korupcjogennej sytuacji, wejdą do parlamentu nawet w ramach jakiejś - zapewne stosunkowo niewielkiej - koalicji zbierającej i katolików, i republikanów niekoniecznie zaangażowanych religijnie, ale zgadzających się z pewną podstawę cywilizacyjną. Ktoś słusznie może zapytać jakie to ma praktyczne znaczenie w sytuacji gdy Prawo i Sprawiedliwość całkowicie dominują w systemie parlamentarnym i w dodatku uzyskują coraz lepsze wyniki w sondażach poparcia. Niejednokrotnie już nawet lepsze od tych uzyskanych przy wyborczych urnach, a trzeba pamiętać, że to PiS przez długie lata rządów Platformy Obywatelskiej i silnej propagandy, w większości mediów skierowanej przeciwko tej partii był, był w sondażach niedowartościowany.

Jednak system wyborczy w Polsce w swojej specyfice jest tak skonstruowany, że nawet wysokie zwycięstwo PiS w wyborach roku 2015 nie musiało oznaczać samodzielnych rządów. Samodzielne rządy są w Polsce raczej ewenementem. Można to oczywiście różnie oceniać - z jednej strony nieustanne rządy koalicyjne utrudniają zdecydowanie reformatorskie działania, z drugiej ograniczają możliwości radykalizmu politycznego, poszerzają także zasięg reprezentacji narodowej i agendę spraw będących w horyzoncie możliwych działań rządu. Zostawiając jednak te sprawy na boku trzeba powiedzieć, że PiS miał wiele szczęścia w ostatnich wyborach. Błąd strategiczny, czyli start w formule koalicji - podnoszący wymagany próg wyborczy dla komitetu - który kosztował Sojusz Lewicy Demokratycznej wypadnięcie z parlamentu, pomimo uzyskania wyniku na poziomie powyżej 5 proc. już może się nie powtórzyć. Gdyby w 2015 r. SLD dostało się do parlamentu dobry wynik partii Jarosława Kaczyńskiego nie okazałby się wystarczający by samodzielnie rządzić, a zatem konieczna byłaby koalicja. Kto mógłby tę koalicję utworzyć? Prawdopodobnie byliby to dziś jacyś posłowie z Kukiz’15, mniej możliwe, że z PSL. Ta krótka analiza skłania jednak do konkretnych wniosków na przyszłość dla całej prawicy - jeśli uznamy że PiS to jednak lewica - lub prawicy niepisowskiej - jeśli jednak awansem PiS za (centro)prawicę uznamy.

PiS nie porządzi sam

Nawet lepszy wynik wyborczy PiS w sytuacji powrotu do parlamentu (SLD, a może i wejście Razem) będzie oznaczał, że partia Jarosława Kaczyńskiego zostanie zmuszona do poszukiwania koalicjanta. Wtedy katolicka i republikańska reprezentacja w Sejmie mogłaby już prowadzić z PiS prawdziwą politykę. Nikt nie da gwarancji, że polityka ta byłaby na pewno skuteczna, ale równocześnie rezygnacja z próby ukształtowania katolicko-republikańskiej listy wyborczej musiałaby być uznana za zaniedbanie w sytuacji, gdy otwierałaby się szansa wpłynięcia na realizację w Polsce agendy katolickiej i republikańskiej. Nie będzie przesadą, że jej realizacja to ważny punkt realizacji elementarnej sprawiedliwości społecznej, ale też interesu narodowego.

Koniecznie jednak taka formacja musi się trzymać w retoryce i praktyce pewnych zasad, które stanowić będą właściwe kryterium dla oceny polityki wszystkich partii, a także partii teraz rządzącej. Kryteria takie są konieczne, ponieważ ideologia partyjna w dzisiejszej polskiej konstelacji politycznej skłania każdego do przyjmowania w pakiecie dobrych i złych poczynań. Chodzi zatem o “tak” dla suwerenności w wojskowości, w uzdrawianiu finansów publicznych, wsparciu życia i rodzinu, “nie” dla radyklanego dzielenie Polski na dwie, psucia instytucji państwa, korupcji politycznej i niecnego wykorzystywania Kościoła bez realizacji postulatów podjętych razem z przyjęciem roli reprezentantów politycznych katolików.

Tę korupcję stosują na różne sposoby zarówno PiS jak i PO - ten pierwszy przez różnego rodzaju grant materialny i duchowy (w postaci publicznego uznania), a ci drudzy przez korupcję moralną i emocjonalną tych, którym leży na sercu sprawa cierpienia uchodźców. Żadna ze stron nie chce jednak podjąć tematu centralnego dla ładu społecznego w Polsce, czyli zabijania nienarodzonych.

Od podejmowanych w najbliższych dwóch latach działań prawicy niepisowskiej zależy w znacznej mierze czy rządy PiS w kolejnej kadencji będą dobrą czy złą wiadomością dla Polski.

Tomasz Rowiński

Znacznie poszerzona wersja felietonu, który ukazał się na portalu malydziennik.pl

  

 


Tomasz Rowiński

(1981), redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, publicysta poralu Aleteia.org, senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.