Przeżyć pierwszy raz wielkoczwartkową Mszę Krzyżma w nowej kulturze, w obcym języku i wśród dopiero co poznanych księży to wymagająca łaska, dar a zarazem lawinowy zawrót głowy misjonarza. Na tę poranną Eucharystię, złączoną z odnowieniem przyrzeczeń kapłańskich, dotarliśmy do katedry w Minas wszyscy, w liczbie dwunastu otaczając ołtarz i naszego biskupa. Z potoku sentymentów, wspomnień i refleksji skutecznie wyprowadziło mnie dobre kazanie biskupa Fuentesa, który w pewnej chwili cofnął się do pierwszego z Wielkich Czwartków, jaki rok temu przeżywał z Kościołem powszechnym nowy Papież Franciszek. Mój biskup Jaime przywołał w swoim rozmyślaniu fragment papieskiej homilii sprzed roku, w której Ojciec Święty mówił do księży: jak dobrego pasterza poznaje się po tym, czym pachną i jak tłuste są jego owce, tak dobrego księdza poznaje się po tym, czym nasycone są dusze jego parafian. Można by więc zawsze wnioskować tak: jeśli parafianie znają Ewangelię, szanują przykazania, modlą się i celebrują sakramenty, ich duszpasterz jest niewątpliwie godnym podziwu kapłanem. To rozmyślanie pochłonęło mnie bez reszty. Ciekawy to motyw i ciekawy argument kapłańskiej apologetyki na niełatwe czasy, które nieproszone przyszły.
Pokusiłem się też i o to, by w kontekście powyższej refleksji Papieża, wrócić chwilę do innego momentu Jego dyskursu z księżmi. Pod koniec Adwentu ubiegłego roku Franciszek przyłożył bowiem z kolei siekierę do korzenia, wygłaszając słynną już mowę o piętnastu chorobach kapłańskiego żywota. Co prawda sprawa wówczas dotyczyć mogła jedynie pracy urzędników kurialnych lecz w szerokiej perspektywie uznać ją trzeba za radykalny komentarz adresowany do kapłanów w ogólności. Papież zatem wyliczał bezlitośnie to, co dręczy duszę księdza w szeregu następujących po sobie piętnastu toksyn ascetyczno-moralnych: choroba utraty autorefleksji, nadaktywizm, skamienienie umysłowe i duchowe, sztywny funkcjonalizm, chora rywalizacja, brak osobistej więzi z Chrystusem, szukanie próżnej chwały kosztem innych, podwójne życie, plotkarstwo i szemranie, lizusostwo wobec przełożonych, obojętność, smutek pogrzebowej twarzy, materializm, kolesiostwo zamkniętych kręgów i pożądanie władzy. Wtedy, w Adwencie ten opis wydawał się być bezlitosną diagnozą nowotworu, który toczy środowisko duchownych. Kiedy jednak zestawimy ten adwentowy rachunek sumienia z wielkoczwartkową nauką o duchowej kondycji owiec, zrozumiałe jest to, że Franciszek jedną ręką twardo przecina zgorzel i gangrenę - lecz zaraz drugą łagodnie podaje kapłanom zbawienne medykamenty.
Myślę, że istnieje kilka typów antyklerykalizmu. Przede wszystkim uznać trzeba fakt antyklerykalizmu dobrego, ewangelicznego, który od serca Kościoła, od wewnątrz dąży do zdarcia fałszywej maski z oblicza księdza. Wszyscy święci byli tak naprawdę ewangelicznie antyklerykalni. Dowód na to znalazłem w myśleniu choćby świętego Josemarii, założyciela Opus Dei, który w opublikowanym już lata temu wywiadzie pod tytułem "Rozmowy z prałatem Escrivą", w punkcie 47 tej książki dowodził, że wolno nam mówić o dobrym antyklerykalizmie, który zabrania księdzu przekraczać swoje kompetencje, marginalizować i ubezwłasnowolniać świeckich, parać się politykierstwem lub zaniedbywać świat duchowy poprzez przesadne zaangażowanie w sprawy remontów, zakupów i przetargów. Taki antyklerykalizm ratuje księdza - mówili święci. Jest też antyklerykalizm prymitywny, autobusowy, złączony z szyderstwem, obelgą i opluciem. Nie można jednakże traktować go poważnie, bo stanowi niestety smutny, chodnikowy przejaw upadku kultury codziennego życia. Bywa jeszcze antyklerykalizm pobożny, taki z pierwszej ławki kościoła, kiedy niedoceniony, parafialny dewot, miast kierować się zasadą szczerości w cztery oczy, zwyczajnie obmawia swojego księdza, trawiąc godzinami w kościelnej kruchcie jego zwykłe, ludzkie, naturalne wady lub niedociągnięcia. To przykre. Jest wreszcie i antyklerykalizm ideologiczny, spadek komunizmu lub wykwit masoński, który w białych rękawiczkach, medialnie i systematycznie, inteligentnie, z drakońską konsekwencją, przerabia kapłanów na męczenników. I dobrze.
Natomiast w rozmowach z niektórymi księżmi - szczególnie uformowanymi w kulturze polskiej, starszymi, przyzwyczajonymi do bardzo wysokiej pozycji kapłana w społeczeństwie - wyczuwałem od dłuższego czasu obawę o to, że we współczesnym świecie głowę podnosi osobliwa i nowa forma antyklerykalizmu: antyklerykalizm papieski! Czy zatem papież Franciszek jest antyklerykałem? Nie sądzę. Runie życie tego, kto pod sobą samym wybija fundament, na którym stoi. Ojciec Święty jest natomiast typowym jezuitą XX wieku z lekkim, latynoamerykańskim nachyleniem lewicującym. Jako typowy i taki właśnie jezuita totalnie utożsamia się z duszpasterzem, który przestał pilnować plebanii, nasłuchując odgłosów z kamienic, placów, slumsów i przedmieści. Papież jest też misjonarzem z delikatnym kompleksem niedokończonego doktoratu, który nie godzi się na to, by elitarnie wysłużone lub wykształcone tytuły i stopnie, oddzielały księdza od świata biednych, zwykłych ludzi, jaki w pejzażu życia społecznego ciągle jest absolutną większością. Franciszek czuje się wreszcie reformatorem Kościoła - taką zresztą misję nałożył na Niego kontekst epoki - i ukryć się nie da, że w pierwszym szeregu aktualnej reformy trzeba ustawić relacje świata kapłańskiego i biskupiego.
Może więc zamiast obrażać się, narzekać, robić Ojcu Świętemu na złość, powołując nowe kapituły kanoników i prałatów, wyciszać oraz przeczekiwać, warto raz jeszcze przełknąć podawane nam lekarstwo? Zabieg Franciszka, jaki Papież chce przeprowadzić na ciele pacjenta - kapłana, polegać właściwie ma na tym, co On sam, w swojej jedynej jak dotąd adhortacji, nazwał nawróceniem pastoralnym. Mimo, iż diagnoza jest trudna, to rehabilitacja powinna być prosta: ksiądz odnajdzie zdrowie duszy, gdy przesunie centrum weryfikacji wartości swojego życia, apostolstwa i posługi z opinii kurialnych struktur na miłosną wdzięczność i zażyłość owiec. To naprawdę proste. Przestań myśleć, kiedy otrzymasz lepszą parafię, tak zwany awans, zgodę na dłuższy urlop lub zagraniczne studia, kiedy taki czy inny funkcjonariusz kurialny obdarzy cię strzępem zaufania oraz to, czy pod koniec życia ktoś przypomni sobie o twoich zasługach i wyślę ci jakiś tytuł na otarcie łez? To jest źródło zapalne choroby. Wielokrotnie ja sam, ze zdumieniem widziałem, jak dziesiątki wybitnych duszpasterzy, zmęczonych poważnym trudem apostolskim w swoich placówkach, wchodziło w progi tej czy innej kurii diecezjalnej: jakby z góry skruszeni, pochyleni, w poczuciu niższości, zastraszeni, poniżeni w lęku. Nie ma do tego żadnego powodu, bo po po to właśnie w każdej diecezji działa struktura urzędowa kurii, by to ona pełniła dyskretną, kompetentną, grzeczną i całkowicie służebną rolę wobec każdego, uczciwego wysiłku duszpasterza, który przecież stoi na pierwszej linii frontu. Zacznij więc bardziej niż kurialnej opinii szukać tego, czego pragnie twoja owca i czego jej jeszcze brakuje, zbuduj pomost między ulicą, aulą, teatrem a plebanią, godzinami rozmawiaj z ludźmi i bądź dla nich mistrzem życia wewnętrznego. Pod wieczór twojego istnienia odkupiony człowiek zweryfikuje obiektywnie wartość twoich święceń. To jest papieskie źródło kapłańskiej rewitalizacji.
Ucieszyłem się bardzo, gdy prawie rok temu, na prymicyjnym obrazku jednego z zaprzyjaźnionych i młodych księży mojej diecezji, znalazłem - wyjęte z ust Franciszka Papieża - argentyńskie motto o pasterzu pachnącym owcami. Czas oczyści intencje, nieubłaganie udowadniając, czy sutanna młodych księży przeniknięta będzie kiedyś zapachem kurialnych korytarzy, czy też kurzem konfesjonału? Przed laty zapamiętałem znakomite kazanie, jakie głosił w seminaryjnej, płockiej kaplicy ksiądz Tomasz Opaliński, dziś już moderator krajowy Kościoła Domowego. Środowy Kaznodzieja odwołał się wówczas do jednego z aforyzmów księdza Twardowskiego, pytając nas: ośle, gdzie są twoje ideały? I kazał nam wtedy do zaklejonej koperty włożyć list napisany do samego siebie - list z jasnym ustaleniem ideału służby, apostolstwa i kapłańskiej modlitwy. Należało go otworzyć po latach, po latach, po latach. Rzeczywiście, na piętnaście śmiertelnych chorób księdza, istnieje tylko jedno, autentyczne lekarstwo.
ks. Jarosław Tomaszewski
(1975), kapłan diecezji płockiej, doktor teologii duchowości. Obecnie pełni posługę misyjną w diecezji Minas, w Urugwaju oraz prowadzi regularne wykłady na Wydziale Humanistycznym Universidad de Montevideo