(...)
Bezpośrednio pod wrażeniem Katastrofy napisałem notkę o Prezydencie, przed którym po drugiej stronie zabici oficerowie z Katynia stają na baczność... A jednak uważałem, że poza oczywistymi wyrazami żałoby jako "Christianitas" nie powinniśmy teraz wchodzić w rolę najaktywniejszych żałobników - byłoby to niesmaczne, w sposób oczywisty głos teraz należał przede wszystkim do ludzi "obozu prezydenckiego". Do nich należało ewentualne uruchomienie "resetu", faktycznego odtworzenia naszej dawnej solidarności, ale na prawach odnowionych przez wstrząs - tak jak, z innych powodów, do premiera należał ruch odpowiedzialności za całą sytuację. Ale ruchy te nie zostały wykonane, wszystko płynęło po dawnemu, tylko na innych emocjach.
Napisano w tamtych dniach wiele mądrych rzeczy i sformułowano sporo słusznych postulatów praktycznych. Ze swej strony upomniałem się o jedną drobną rzecz: proponowałem publicznie, aby po głównej Mszy niedzielnej odmawiane były odtąd modlitwy za Rzeczpospolitą i Prezydenta RP, zarzucone za czasów PRLu. Mam wrażenie, że nikogo to nie zainteresowało, w każdym razie nikt tego nie podjął mimo rozpropagowania pomysłu przez przyjazne media. Nie czuję się urażony, ale pamiętam, że ta obojętność wielu zaaferowanych ludzi była dla mnie jakimś pierwszym znakiem, że to poruszenie nie idzie w stronę rekonstruowania instytucji, takich mocno duchowych i takich mocno materialnych też.
Moją ocenę dalszych wydarzeń politycznych zawarłem w obszernym tekście, który ukaże się za jakieś dwa tygodnie w najnowszym numerze "Christianitas" - a nie będę próbował powtarzać tego tutaj. Napiszę tylko tyle, że to "kolejne nieudane powstanie" (tak nazywam ruch narodowy po 10 Kwietnia) było także jakimś końcem zjawiska, które gdzieś około 2004 roku zacząłem nazywać "archipelagiem ortodoksji radykalnej". To nie znaczy, że w tym miejscu jest obecnie lej po bombie: w dalszym ciągu obecne są, a nawet jeszcze bardziej aktywne i rozbudowane środowiska młodej katolickiej inteligencji, które miałem na myśli. Zmiana polega na tym, że rozwiała się nadzieja, iż będą one stanowiły katolicką opinię polityczną, tkankę liderów opinii zdolnych do tworzenia w debacie publicznej wspólnego nacisku na siły polityczne w stronę chrystianizacji ich agendy. W sumie stało się coś innego: politycznie ogół tych środowisk oddał się całkowicie PiSowi, często co prawda nie z entuzjazmu, lecz na zasadzie wyboru "mniejszego zła". Ale nie chodzi o popieranie PiSu, bo w końcu można sobie wyobrazić, że to poparcie będzie połączone z jakimś "lobbowaniem" spraw cywilizacji życia w tej partii. Chodzi jednak o to, że nie powstał ośrodek zachowujący zdolność do samodzielnego, z perspektywy katolickiej, oceniania i programowania życia politycznego. Jeśli zważyć, że poza tym jest "Tygodnik Powszechny", uczący katolików jak się adaptować do liberalizmu, oraz Radio Maryja, uczące katolików jak utożsamiać agendę katolicką z geotermią itp., to naprawdę straciliśmy okazję na jakąś nową jakość. Nawet liczących się liderów katolickich nie udało się przekonać - zupełnie po "kaczyńsku" - że opinia katolicka będzie się liczyła jedynie wtedy, gdy sama będzie szanowała swoją suwerenność. Tej suwerenności nie szanują, więc została im rola "zaplecza intelektualnego" dla PiSu albo PJNu.A przecież ta suwerenność w niczym nie przeszkadzałaby wykonywaniu innych potrzebnych funkcji (np. upominaniu się o wyjaśnienie Katastrofy lub krytykowaniu PO).
Niedawno trafiłem na nasz list otwarty z 2006 do władz Rzeczypospolitej, wzywający do wpisania do konstytucji zasady ochrony życia od poczęcia. Zastanawiałem się, ilu ludzi podpisałoby ten list obecnie? Niestety niejeden zdążył od tego czasu odpłynąć daleko od tych perspektyw. Oczekiwania się zminimalizowały: w ostatnich wyborach wystarczało już tyle, że Jarosław Kaczyński przypominał, iż jest katolikiem... Za to, że jest katolikiem, ma być popierany przez uspokojonych katolików. Mało.
4. Kończy się ten straszny rok (strasznym nazwał go w swoim podsumowaniu Marek Jurek: straszny jak Sąd jest straszny). Zważono nas i okazaliśmy się zbyt lekcy. Znaki na niebie i na ziemi, które zinterpretowano pospiesznie jako znaki potwierdzenia naszej misji i akceptacji dla naszych ofiar, były moim zdaniem być może trzecim dzwonkiem alarmowym. W 2006 roku Ojciec Święty prosił na polskiej ziemi o wyraźny znak, przykład dla Europy. Zrozumieliśmy to, zdaje się, tak, że "wystarczy być" (wystarczy być Polakiem). Jeśli jednak polega to na powtarzaniu fraz o naszej wielkości, bez wielkich czynów duchowych także w polityce - to na co komu ta sól?
Jonasz postanowił nie iść do Niniwy. A my postawiliśmy na strategię "przeżycia", owszem z dumą. Wystarczy nam przecie zachować "naszą polską tożsamość".
W ofierze, która została od nas wzięta, jest i ostrzeżenie, i wyrównanie. Ale kolonizacji naszej świadomości katolickiej przez zeświecczone rachuby i strategie ten straszny znak nie powstrzymał. Bardzo, bardzo potrzeba nam dzisiaj dziesięciu sprawiedliwych. I przyjęcia krzyża, od którego nie uciekniemy ani do pomnika, ani tym bardziej do zgrywy.
(...)
Całość:
(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.