Felietony
2014.07.09 10:08

Part-time Christians

Wszyscy zapewne znają piosenkę zespołu "Brathanki" W kinie, w Lublinie kochaj mnie. Chociaż jej tekstu nie można zaliczyć do religijnych, to jednak podobnie jak w przypadku wielu innych utworów na temat ludzkiej miłości, zmusza do refleksji. Twórczość artystyczna pełna jest tekstów traktujących o uczuciu, jakim darzą się kobieta i mężczyzna. Jeśli zdamy sobie sprawę z tego, że podstawową zasadą w naszej relacji z Bogiem także powinna być miłość, powinniśmy się zawstydzić. Okazuje się bowiem, że zakochani ludzie niejednokrotnie myślą o sobie częściej i stać ich na więcej poświęceń dla "drugiej połówki", niż chrześcijan względem Stwórcy. Jest to tym bardziej przykre, jeżeli uświadomimy sobie, że nasz Bóg „uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci - i to śmierci krzyżowej" (Flp 2,8), bo tak nas ukochał. W innym miejscu św. Paweł napisze:

Chrystus bowiem umarł za nas, jako za grzeszników, w oznaczonym czasie, gdyśmy [jeszcze] byli bezsilni. A [nawet] za człowieka sprawiedliwego podejmuje się ktoś umrzeć tylko z największą trudnością. Chociaż może jeszcze za człowieka życzliwego odważyłby się ktoś ponieść śmierć. Bóg zaś okazuje nam swoją miłość [właśnie] przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami. (Rz 5,6-8)

Bóg tak bardzo nas ukochał, a w życiu wielu chrześcijan, także katolików, dominuje postawa „part-time”. Myślimy o Bogu w niedzielę i podczas pacierza, może czasami, gdy przechodzimy koło kościoła, albo gdy potrzebujemy Bożej pomocy. Ale przy codziennych czynnościach? W „maju, w tramwaju, na piasku plaży, w metrze” myślimy o wszystkim i wszystkich, ale tak rzadko o Nim. A przecież kiedy św. Paweł pisze „nieustannie się módlcie” (1 Tes 5,17), to nie uratuje nas nawet bzdurna - o czym za chwilę - wymówka, że „to na pewno nie do świeckich”. Ależ oczywiście, że także do świeckich! List jest adresowany do całej wspólnoty wiernych w Tesalonikach, a kilka zdań wcześniej padają słowa: "Prosimy was, bracia, abyście uznawali tych, którzy wśród was pracują, którzy przewodzą wam i w Panu was napominają” (1 Tes 5,12), wskazujące jednoznacznie, że wspomniany fragment bynajmniej nie jest kierowany tylko do prezbiterów, czy biskupów. Zupełnie inną kwestią jest fakt, że przekonanie o jakimś „chrześcijaństwie drugiej kategorii” dla świeckich, z obniżoną poprzeczką, nie znajduje swojego potwierdzenia ani w Biblii, ani w Tradycji Kościoła. Kto nie wierzy, niech zapozna się z wymogami, jakie stawiano w pierwszych wiekach kandydatom do chrztu. Jest oczywiste, że nie każdego Bóg powołuje do profesji rad ewangelicznych, a nawet do celibatu ze względu na Królestwo, ale nie jest prawdą, iż chrześcijanin świecki ma mieć w życiu duchowym obniżone wymagania, że należy machać ręką na jego niedociągnięcia, cieszyć się, gdy chodzi co niedzielę do kościoła i skakać do sufitu, gdy nie żyje w grzechu ciężkim. Niestety wielu katolików przejawia takie przekonanie. Co więcej, niektórzy duszpasterze w zderzeniu z neopogańskim, czy postchrześcijańskim społeczeństwem sami obniżają wymagania stawiane wiernym. Duży problem stanowi np. trudność w znalezieniu kierownika duchowego wśród zwykłego kleru diecezjalnego. Często sami wierni nie wiedzą w ogóle, na czym polega kierownictwo duchowe („po co ci kierownik duchowny, to jest dla księży i zakonnic”), a kapłani jakby bali się podjąć ryzyko otwarcia duszom szerszych horyzontów życia wewnętrznego. Równocześnie wielu ludzi, chociaż często nieświadomie, szuka głębszej duchowości i ląduje w sektach. Poza tym właśnie w tak trudnym czasie, jakim jest współczesność, szczególnie naglące zdaje się, nauczyć siebie i innych walki wewnętrznej i prowadzić ją każdego dnia, bo zdanie, które ostatnio znalazłam w Internecie - „Part-time Christians cannot defeat full-time devils” - jest niestety prawdziwe.

Potrzeba nam zamiast rozdzierać szaty nad złym środowiskiem, niewiarą, czy niemoralnością innych ludzi, zadać sobie szczere pytanie czy nie jestem „part-time Christian”? Czy moje życie duchowe nie jest jakimś „chrześcijaństwem light”? Nawet jeśli co niedzielę jestem na Mszy świętej… Przecież to nie wszystko, to dopiero początek. Czy mogę o sobie powiedzieć, że staram się (bo dopóki żyjemy, dotąd upadamy) naprawdę wszystko czynić na chwałę Bożą, jak radził św. Paweł („Przeto czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko na chwałę Bożą czyńcie”, 1 Kor 10,31)? Zakończę myślą jednego ze świętych, która mam nadzieję zainspiruje Czytelników do szukania Boga w codzienności i okazywania Mu miłości nie rzadziej niż naszym bliźnim:

Wola nasza, jeśli towarzyszy jej łaska, staje się wszechmocna wobec Boga. — Tak więc, jeśli pamiętając o niezliczonych obelgach, zadawanych Panu, powiemy Jezusowi, ze zdecydowaną wolą, na przykład podczas jazdy tramwajem: „Boże mój, pragnąłbym poczynić tyle aktów miłości i zadośćuczynienia, ile obrotów poczyni każde koło tego wozu” — to właśnie, w tej samej chwili rzeczywiście dokonaliśmy aktu miłości i zadośćuczynienia wobec Jezusa, tak jak to było naszym zamiarem. Ta „głupota” mieści się całkowicie w ramach duchowego dziecięctwa. To wieczysty dialog między niewinnym dzieckiem i ojcem, rozkochanym w nim do szaleństwa: — Powiedz, jak bardzo mnie kochasz? I malec zaczyna sylabizować: Wie-le mi-lion-nów ra-zy! (Św. Josemaria Escriva de Balaguer, Droga, pkt. 987)

 

Monika Chomątowska

 


Monika Chomątowska

(1989), doktorantka Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, publikuje w Christianitas i Frondzie. Mieszka w Krakowie