Życie w okresie rewolucji było naznaczone ogromną dozą paranoi. Niektórzy twierdzą, że sama fakt rewolucji był przejawem chorej wyobraźni społecznej. Niepokój życia codziennego był potęgowany poczuciem nieustannego zagrożenia – co tu ukrywać – celowo wywołanego przez rządzących Republiką. Terror miał swój cel, z całą pewnością osiągnięty, pytanie o paranoję musi zaś postawić nas wobec poważnego dylematu: czy był to skutek uboczny społecznej inżynierii stosowanej przez władców „nowego państwa”, użyteczne narzędzie w przemianach, czy też cel (miernik) budowy nowego świata.
Że paranoja była powszechna upewniają nas ostrzeżenia przed rojalistycznymi spiskowcami, jakie rozsyłały rozliczne rewolucyjne komitety. Przykładem mogła być informacja, że spiskowcy aby rozpoznać się wzajemnie noszą płaszcze z siedemnastoma guzikami. Była to – wcale nie taka skryta – aluzja do uwięzionego w wieży Ludwika XVII. I tak oto w rewolucyjnej propagandzie pojawił się wątek, utożsamiający modę z polityką i łączący polityczne fakcje z określonym strojem – do partyjnych mundurów pozostał już jedynie jeden krok.
Nic zatem dziwnego, że do polityczno-rewolucyjnego słownika wkroczyło także słowo muscadines, które w rozmowach czy w pismach ulotnych nabrało nowego – nieco złowieszczego charakteru. Bo też muskadyni nie byli bynajmniej niczym nowym we francuskim życiu. Już od połowy osiemnastego wieku terminem tym określano osoby nadmiernie dbające o swą powierzchowność. Dlatego też szalenie trudno byłoby prawidłowo przetłumaczyć słowo „muscadin”. Istnieje szereg możliwości: bufon, dandys, lowelas. Osobiście wolałbym neologizm „piżmak”, mając pełna świadomość, że słowo to nie może się przyjąć. W języku francuskim bowiem nazwa muscadines pochodzi od odświeżających oddech cukierków. Przypadłość dosyć powszechna w czasach braku jakiekolwiek higieny, zmuszała ludzi do najrozmaitszych sztuczek – jedną z nich było moscardino, włoskie cukierki rozpowszechnione przez bywalców salonu madame de Rambouillet. Niektórzy historycy-redukcjoniści twierdzą po prostu, że chodziło o perfumy z piżma, którymi owi eleganci mieliby się zlewać bez umiaru. Jak było, tak było – jednakże do czasów rewolucji słowo muskadyn, chociaż zdecydowanie obarczone negatywnymi konotacjami, nie miało wydźwięku politycznego.
Jednakże nowe czasy pozwoliły na nadawanie słowom nowych znaczeń. Wiosną 1793 roku zagrożona ze wszystkich stron republika po raz kolejny ogłosiła pobór do wojska. Lecz tym razem spowodowało to głośne protesty na paryskich ulicach. Młodzi ludzie nie chcieli iść do wojska i ginąć, ale tym razem – co było nowością – dali temu wyraz w głośnych demonstracjach. W maju i czerwcu doszło wręcz do rozruchów, a młodzi eleganccy mieszkańcy stolicy pozwolili sobie na walki z sankiulotami. Nierzadko zwycięskie…
I tak oto, czujne oko komitetów zarządzających republiką zaczęło przyglądać się uważnie elegantom, czując że w ich zniewieściałości jest siła mogąca zagrozić nowemu porządkowi. Piątego września deputowany Barère wygłosił mowę, w której potępiał pozbawioną patriotyzmu młodzież, mówiąc o muskadynach – młodzieńcach „bez odwagi i bez ojczyzny”. Warto zauważyć, że Barère jednym tchem mówił także o konieczności wprowadzenia terroru.
Muskadyni jako zjawisko polityczne powracają bardzo szybko (bo i w czasach rewolucyjnej paranoi wszystko bardzo szybko się toczyło). Tym razem po przewrocie termidoriańskim. Upadek „nieprzekupnego” Robespierre'a spowodował, że jego dawni kamraci, stali się gorliwymi przeciwnikami jakobinów. Jednym z nich był gorliwy wyznawca terroru (ongiś wielkiego, następnie termidorianskiego) Ludwik-Maria-Stanisław Fréron. Jako polityk nowej kliki oraz wydawca Mówcy Ludowego, zaczął organizować prawdziwe gangi młodych ludzi, zdeprawowanych nieustannie ciągnącym się terrorem oraz wojną i wysyłać ich na ulice aby wyszukiwały i biły, bądź zabijały osoby podejrzewane o jakobinizm. Burdy muskadynów z sankiulotami były niemalże na porządku dziennym i tak oto doszło do kolejnej odsłony walki pomiędzy elegantami a strojącymi się w „ubóstwo” przedstawicielami ludu.
Muskadyni nie wykreowali jakiejś specjalnej mody, jednakże weszli do historii politycznej Francji i dzięki specyficznej elegancji stali się – chyba jednak mimowolnie – antagonistami rewolucjonistów i sankiulotów. Tak oto mogła w czasie rewolucji powstać bojowa pieśń powstańców z Lyonu:
Tremblez donc sacrés Jacobins
Voilà, voilà les muscadins.
Juliusz Gałkowski
(1967) historyk sztuki, teolog, filozof, publicysta, bloger. Stały publicysta miesięczników: Egzorcysta i List. Współpracuje z portalami areopag21.pl, rebelya.pl, historykon.pl, teologia polityczna.pl. Ponadto pisuje w wielu innych miejscach. Mieszka w Warszawie.