Felietony
2015.07.16 18:15

Ottomania jak się patrzy

Co by nie powiedzieć o twarzoksiążce, w oryginale zwanej facebookiem, ma ona też kilka zalet. Na przykład można się z niej dowiedzieć o wielu interesujących wydarzeniach w okolicy bliższej i dalszej. Tym razem będzie mowa o okolicy szczególnie bliskiej przystankowi, na którym dość często wsiadam, a mianowicie Gmachu Głównym Muzeum Narodowego.

W czerwcu miał miejsce tam wernisaż wystawy poświęconej Imperium Ottomańskiemu w okresie jego największego rozwiktu, a więc w XVI w. Twarzą tej wystawy jest sułtan Bajazyd I, którego portret znajduje się na plakacie i reszcie materiałów promocyjnych.

Autorem tego obrazu jest nie kto inny, jak sam Paolo Veronese, i trzeba przyznać, że cała kolekcja namalowanych przez niego portretów sułtańskich robi wrażenie. Historia ich jest zresztą ciekawa, bo powstały pod wpływem fascynacji Ottomanami i miały służyć przybliżeniu ich postaci Europejczykom, a ostatecznie kopie tych portretów zostały zamówione, jako pamiątka rodzinna, przez sułtana i znajdują się w pałacu Topkapi w Stambule.

Tematem wystawy jest nie tyle imperium samo w sobie, co to, jak było widziane w szesnastowiecznej Europie, dla której stanowiło zagrożenie (coś o tym moga powiedzieć Węgrzy i południowi Słowianie oraz częściowo państewka włoskie) lub sojusznika (taka Rzeczpospolita Obojga Narodów w XVI w. miała z Turkami bardzo zgodne relacje). Zachodni Europejczycy przechodzili od mylenia w ikonografii ostatnich przedstawicieli Bizancjum z Turkami (zob. część wystawy poświęcona motywowi Il Gran Turco będącego de facto Janem VIII Paleologiem, tylko ze smokiem na czapce), do zachłyśnięcia się wzornictwem i jakością wyrobów rzemieślniczych sprowadzanych znad Bosforu i okolic. Muszę przyznać, że nieco mnie zjeżyły założenia wystawy, których nie da się na szczęście bezpośrednio odczytać z niej samej, ale które pobrzmiewały w wypowiedziach oprowadzającego. Dzięki fejsowi dowiedziałam się, że będzie można uczestniczyć w darmowym oprowadzaniu po wystawie, z czego z chęcią skorzystałam i dzięki czemu miałam okazję usłyszeć także, że nie należy patrzeć na relacje między Ottomanami a Europą wyłącznie w kategoriach konfliktu, że miała miejsce też wymiana kulturalna a niektóre artefakty wręcz trafiły do sfery sakralnej jak np. wschodnie tkaniny wykorzystywane w liturgii.

Normalnie odkrycie stulecia a nawet kilku… Ech.

Zapachniało mi wtedy przez chwilę polityczną poprawnością i miałam intelektualną cafkę z całej obecnej dyskusji o tym, jak to nie wolno dyskryminować ze względu na wyznanie uchodźców i jacy wspaniali są muzułmanie. Są jacy są. Na ogół różni, podobnie jak różni są chrześcijanie.

Jednak reszta opowieści przewodnika a także esponaty wynagrodziły mi te cierpkie przemyślenia. Ekspozycja pomyślana jest jako przenikające się przestrzenie: odsłaniające, by przesłonić. Dominuje sztuka malarska i grafiki. I tutaj wiele wielkich nazwisk: wspomniany Veronese, Tycjan, Durer, Tintoretto, Bellini. I Memling. Ale jaki cudowny memling!

Dokładnie obejrzeć można „Madonnę z dwoma aniołami”. Zrobiłam jej (jak się potem okazało – nielegalnie) zdjęcie, ale boje się publikować a w sieci nie ma tego przedstawienia. Obraz jest wspaniale skomponowany, dopracowany kolorystycznie a szczególnie zachwycił mnie jeden detal. Anioł stojący po prawej stronie Madonny (Jej prawej) opiera się z taką pewną niedbałością o gotycki podłokietnik tronu. Jego lewa dłoń lekko zwisa pod prawym łokciem a prawą podaje Dzieciątku czerwony gożdzik. Malec wyciąga po niego rączkę, jednak na Jego buzi widać świadomość dorosłej osoby, która wie, że to nie zabawka – to znak przyszłej Paschy. Anioł patrzy na Chłopca z czułością i delikatnym smutkiem – za to tylko, jak mistrz Hans namalował jego twarz, mógłby dla mnie przejść do historii sztuki jako geniusz. Scena jest zarówno hieratyczna, jak pełna dynamiki i emocji. Mogłabym patrzeć na ten obraz godzinami.

Interesująca, choć z innych względów, jest część wystawy poświęcona wykorzystaniu motywu „potwornego Turka” w propagandzie. To opowieśc o tym, jak Habsburgowie zachęcali do walki z Ottomanami, ale też jak protestanci w Niderlandach nosili półksiężyce, wyznając zasadę, że „lepszy Turczyn niż papista”. Katolicy też chętnie używali motywu budzącego lęk Turka, ale zawsze w negatywnym kontekście (grafika siedmiogłowego Lutra robi wrażenie, powiem wam!).

Jest na wystawie też nieco wyrobów rzemiosła – na przykład piękna zbroja Stefana Batorego podarowana mu przez sułtana. Co prawda jest to „składanka”, ponieważ oryginalny zestaw nie zachował się w całości, ale i tak robi wrażenie – i estetycznie, i jeśli chodzi o rozwiązania praktyczne. Można też prześledzić, jak zbroje, hełmy i broń turecka wpływały na uzbrojenie drugiej strony.

Z rzeczy cennych a rzadko wystawianych jest też jeden z pierwszych dokładnych grafik przedstawiającyc widok Stambułu w XVI w. i druk będący serią grafik prezentujących życie codzienne mieszkańców miasta.

Nie mogło oczywiście zabraknąć uklonu w stronę fanów „Niezwykłego stulecia” – w zaciemnionej części sali, jakby w głębi haremu, mamy część wystawy poświęconą Sulejmanowi Wspaniałemu i Roksolanie. Z tym ukłonem to oczywiście żart, bo z estetyką i opowieścią tego tasiemcowego serialu wystawa ma niewiele wspólnego. Co nie zmienia faktu, że jest to pewien argument, żeby się na tę wystawę przejść.

Całość kończy piękny siedemnastowieczny pejzaż przedstawiający pałac Topkapi. Gdzieś w tle, za wspaniale namalowanymi obłokami, słońce powoli zbliża się do horyzontu. Widok nostalgiczny, podobnie jak okres historii imperium, w którym powstał. Powolne zapadanie w sen, z którego dopiero na początku XX w. wyrwie ten kraj Ataturk Pasza.

Elżbieta Wiater

 


Elżbieta Wiater

(1976), doktor teologii i historyk, publicystka, autorka książek (m.in. Filotea 2.1, Hildegarda z Bingen. Mistyczka z charakterem, C.S. Lewis. Pielgrzym radości). Mieszka w Krakowie.