szkice
2021.09.08 18:53

Ostatni dzwonek

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.plZ góry dziękujemy.

 

Artykuł ukazał się jako rozdział książki "Zaraza w Kościele". "Christianitas" objęło tę publikację swoim patronatem, a przedmowę napisał Paweł Milcarek.

 

W sierpniu[1] 2020 roku ukazał się tekst pióra Marcina Kędzierskiego Przemija bowiem postać tego świata”. LGBT, Ordo Iuris i rozpad katolickiego imaginarium, który trafił do szerokiego grona odbiorców i wywołał lawinę komentarzy ze strony katolickich dziennikarzy i publicystów. Próbę zmierzenia się z kolei z tematem szkolnej katechezy podjęli Dawid Gospodarek z ks. Damianem Wyżkiewiczem w książkowym wywiadzie Ostatni dzwonek.

Rok 2021 to rzeczywiście dobry moment, aby przyjrzeć się lekcjom religii organizowanym w polskich szkołach, pokazać ich plusy i minusy, gdyż właśnie mijają trzy dekady od czasu powrotu religii do szkoły. Nie bez znaczenia jest również fakt, że nauczyciele tego przedmiotu w prywatnych rozmowach mniej lub bardziej wprost przyznają, że jeśli religia zniknie z polskiej szkoły, to nie dzięki zmianom w prawie, ale dzięki decyzjom rodziców i uczniów. Ci ostatni po prostu zrezygnują z uczęszczania na religię, a wtedy sama obecność przedmiotu w szkole stanie pod znakiem zapytania.

Na początku warto przyjrzeć się temu, czym interesujący nas przedmiot w istocie jest, a w zasadzie czym być powinien. Pomóc może w tym jego nazwa. Rozporządzenie ministra edukacji narodowej z 14 kwietnia 1992 roku precyzuje, że „w publicznych szkołach […] organizuje się w ramach planu zajęć szkolnych naukę religii i etyki”. Kiedy otwiera się te tygodniowe plany lekcji widać tam także nazwę przymiotu „religia”. Prawo przewiduje zatem przedmiot, którego oficjalną nazwą jest religia, a w większości polskich szkół jest to religia rzymskokatolicka. Warto zaznaczyć, że polska szkoła nie jest jakąś samotną wyspą na mapie państw europejskich, w których lekcja religii pozostała w szkole. Na podobnych zasadach jak w Polsce lekcja taka odbywa się m.in. w Austrii, Grecji, Niemczech, Szwecji, Wielkiej Brytanii oraz na Malcie.

Dodajmy, że w tych krajach lekcja religii jest przedmiotem obowiązkowym (w Polsce staje się przedmiotem obowiązkowym, gdy prawni opiekunowie ucznia lub sam pełnoletni uczeń zdecyduje się na udział w zajęciach). Nad Wisłą najczęściej lekcja religii to religia rzymskokatolicka, ponieważ po prostu większość uczniów to katolicy. Per analogiam, jeśli w jakiejś szkole większość stanowiliby np. prawosławni, to zgodnie z polskim prawem mieliby oni prawo uczęszczać na religię prawosławną. Prawo przewiduje zatem możliwość nauczania religii innego wyznania niż rzymskokatolickie. Konieczna jest jedynie odpowiednia liczba uczniów. Reguluje to przywołane powyżej rozporządzenie ministra edukacji narodowej z kwietnia 1992 r.

Jeśli religia jest lekcją w tygodniowym planie zajęć uczniów od przedszkola aż do końca szkoły średniej włącznie, to powinna być z założenia miejscem przekazywania wiedzy na temat danej religii – w tym przypadku wyznania rzymskokatolickiego – z elementami religioznawstwa. Innymi słowy, lekcja religii w szkole powinna być teologią przełożoną na język właściwy odbiorcom. Jeśli teologię z kolei, zgodnie z definicją, potraktujemy jako rozumną i metodyczną refleksję nad Bożym Objawieniem, to ten rozumny i metodyczny namysł nad treścią wiary katolickiej jak najbardziej może znaleźć się pośród przedmiotów szkolnych. Jest to ważne dopowiedzenie, ponieważ uczniowie często pytają o racjonalność i sensowność nauczania tego przedmiotu w szkole, definiując go niesłusznie jako nauczanie samej modlitwy lub lekcję, na której ocenia się wiarę, a nie wiedzę. Niestety podejście uczniów do lekcji religii jest często odbiciem sposobu nauczania tego przedmiotu, który zbyt często sprowadza się do „wykucia na pamięć” zawartości katechizmu i modlitewnika. Podejście młodzieży to także często wypadkowa podejścia władz szkoły do kwestii organizacji tych lekcji. W wielu szkołach lekcja religii jest traktowana „po macoszemu” i to właśnie na tych godzinach lekcyjnych młodzieży „funduje” się inne aktywności (spotkania z doradcą zawodowym, próby do szkolnego przedstawienia, pogadankę z dietetykiem itp.). W samych uczniach buduje to przeświadczenie, że przedmiot ten jest mniej istotny niż inne, że nie należy przykładać do niego wagi, że jak jest, to jest, ale jak nie ma, to jeszcze lepiej.

Z rozmów z uczniami wyłaniają się co najmniej dwie różne oceny lekcji religii. Część uczniów deklaruje, że te zajęcia pomogły im w zdobyciu nowej wiedzy na temat katolicyzmu oraz wyposażyły w pomocne w dyskusji argumenty. Z drugiej strony od części uczęszczających na religię można usłyszeć po latach, że źle wspominają te zajęcia, często jako zmarnowane dwie godziny w tygodniowym planie lekcji. Powodem tak rozbieżnych opinii mogą być różne oczekiwania stawiane nauczycielom przez uczniów i ich rodziców. Między innymi z tego powodu warto też zwrócić uwagę na inną nazwę tego przedmiotu, którą jest „katecheza”. I chociaż nie znajduje się ona w rozporządzeniach ministerialnych, to jest niemal naturalnym synonimem „religii”. O ile zwrot „lekcja religii” kładzie akcent na konkretną wiedzę, to słowo „katecheza” należy już stricte do języka religijnego, kerygmatycznego. Dyrektorium Katechetyczne Kościoła katolickiego w Polsce z 2001 roku wymienia sześć celów katechezy szkolnej: rozwijanie poznania wiary, wychowanie liturgiczne, formacja moralna, nauczanie modlitwy, wychowanie do życia wspólnotowego, przygotowanie do szeroko rozumianej działalności misyjnej. Są to cele, które powinny realizować wspólnie ze sobą Kościół, rodzina i szkoła. Czy to udało się w ostatnim trzydziestoleciu? Czy możliwe jest formowanie młodych ludzi do wiary pomiędzy zajęciami wychowania fizycznego, a chemią i geografią?

Jeśli celem lekcji religii będzie nawrócenie uczniów, to trudno dziwić się uśmiechom, które pojawiają się w chwili pytania o ewentualną maturę z religii. Dodajmy, że nie jest ona niczym dziwnym np. w Niemczech, gdzie możliwe jest zdawanie egzaminu maturalnego z tego przedmiotu. Nie należy spodziewać się tłumów, ale konkretny egzamin z konkretnej wiedzy teologicznej mógłby pomóc lekcji religii pokazać jej specyfikę, zakres treściowy oraz podnieść jej wartość.

Ogólną sytuację lekcji religii trafnie zdiagnozował już lata temu Joseph Ratzinger w wywiadzie z Peterem Seewaldem zatytułowanym Sól ziemi: „Ulegliśmy, jak myślę, błędnemu przekonaniu, że przekazujemy zbyt dużo wiadomości. Nauczyciele słusznie bronili się przed tym, by nauka religii była tylko przekazem wiadomości, i podnosili, że winna być czymś więcej i czymś innym, że trzeba uczyć samego życia (…). W konsekwencji starano się przede wszystkim wzbudzić sympatię dla chrześcijańskiego stylu życia, ale zaniedbano właściwą treść informacyjną. (…) Jeśli w tym świeckim świecie mamy w szkołach naukę religii, to musimy już na wstępie założyć, że w szkole nie nawrócimy wielu na wiarę”. W zamian obecny papież emeryt postulował takie przekazywanie wiedzy, aby w uczniach rodziło się pytanie o to, czy ta treść coś dla nich znaczy.

Warto w tym miejscu postawić również pytanie: kto uczy religii w polskiej szkole? Jadąc chociażby autostradą A4, mijamy wyjątkowo dużą liczbę wydziałów teologicznych: Wrocław, Opole, Katowice, Kraków i Tarnów (filia UPJPII). Trudno nie zadać pytania: czy rzeczywiście taka ilość wydziałów odpowiada realnemu zapotrzebowaniu? Seminaria duchowne w Polsce nie przeżywają przecież oblężenia, na pierwszy rok akademicki 2020/2021 zgłosiło się znacznie mniej kandydatów niż w latach ubiegłych. Z kronikarskiej uczciwości na uwagę zasługuje seminarium diecezji świdnickiej, które nie otworzyło pierwszego roku, ponieważ nikt się nie zgłosił.

Na przełomie XX i XXI wieku np. we Wrocławiu na Papieskim Wydziale Teologicznym studiowało więcej świeckich niż kandydatów do kapłaństwa. Dekadę temu liczba studentów świeckich odpowiadała liczbie seminarzystów. W tej chwili nadzieją wydziałów teologicznych są głównie klerycy. Jeśli zabraknie świeckich magistrów teologii, nie będzie miał kto uczyć religii w szkole. Liczby nie kłamią. Oczywiście można mieć nadzieję, że trend jeszcze się odwróci, ale i tutaj wychodzi prawdziwość powiedzenia, że „nadzieja umiera ostatnia”. W niektórych miejscach ta nadzieja jest już sztucznie podtrzymywana przy życiu.

Przyczyn kryzysu religii w systemie oświaty nie należy upatrywać jedynie w obrębie murów szkolnych, ale trzeba właśnie zapytać o jakość kształcenia kleryków i świeckich na polskich wydziałach teologicznych. Okres studiów teologicznych upływa na poruszeniu się w obrębie katolickiej bańki egzystencjalnej. Nie uczymy się, jak rozmawiać ze współczesnym światem. Młodzi absolwenci teologii nie mają właściwego języka, którym byliby w stanie przekonująco mówić o chrześcijaństwie do młodych ludzi.

Dialog ze światem nie musi oznaczać zaprzedawania własnych przekonań lub oferowania chrześcijaństwa „po obniżonej cenie”. Dzisiejsze problemy związane np. z kryzysem nadużyć seksualnych w Kościele podejmowane są przez dziennikarzy i publicystów. Kurie i wydziały teologiczne milczą.

Powyższa diagnoza jest ważna dla lekcji religii w szkołach, ponieważ ta lekcja powinna być z jednej strony przestrzenią przekazywania konkretnej wiedzy, a z drugiej miejscem próby sformułowania odpowiedzi na problemy natury religijnej, które pojawiają się w świecie. Gdzie przyszli nauczyciele mają się tego nauczyć, jeśli nie na wydziałach teologicznych? Aby tak się stało, trzeba też na lekcji religii „wyjść z butów” tych, którzy jedynie przekazują wiarę, mają ją umacniać i korygować, ale konieczna jest postawa otwartości wobec innych i krytycznego spojrzenia na ich stanowiska. Tymczasem wśród katechetów dominuje nie odwaga, lecz strach przed nowoczesnością.

A kto przychodzi na religię? Można zauważyć „gołym okiem” spadającą frekwencję na lekcjach religii. Dzieje się tak nie tylko w szkołach ponadpodstawowych, gdzie dorośli uczniowie mogą sami zadecydować o uczęszczaniu bądź nie na lekcje religii, ale również w szkołach podstawowych. Prawie dziesięć lat temu na lekcje religii uczęszczały prawie całe klasy. Dzisiaj we Wrocławiu na porządku dziennym jest łączenie uczniów z kilku klas w jedne grupy lub zmniejszanie liczby godzin religii w tygodniu do jednej.

Chociaż nie ma jeszcze masowej mody na niechrzczenie dzieci, to powoli ujawnia się tendencja do nieposyłania ich do I Komunii Świętej. W miejsce tej uroczystości rodzice nieraz organizują alternatywne imprezy z prezentami i zabawą. Rachunek jest prosty – im mniej dzieci wychowywanych po katolicku, tym mniej osób na lekcjach religii. Założenia, które ze strony kościelnej przyświecają lekcjom religii, czyli przekazywanie i pogłębianie wiary, zdają egzamin wtedy, gdy uczeń na lekcje przychodzi z domu, w którym pewne wartości są już przekazywane, gdy rzeczywiście jest tak, że to rodzice uczą wiary swoje dzieci.

Nie zdaje to jednak egzaminu w sytuacji, gdy uczniowie – a takich jest coraz więcej, a w zasadzie większość – przychodzą na zajęcia z brakiem elementarnej wiedzy religijnej. Chociaż niektórym mogą stanąć przysłowiowe włosy na głowie, to jednak nie jest czymś niespotykanym, gdy uczeń liceum po wielu latach katechizacji nie jest pewien czy Jezus Chrystus w chrześcijańskiej teologii jest Bogiem. Ten sam uczeń jednak wie bardzo dobrze, że aborcja jest moralnie niedopuszczalna, a także, że Kościół nie zgadza się na metodę in vitro. Jedno i drugie jest bardzo ważne, ale to drugie wypływa z pierwszego. Konieczna jest solidna podstawa teologiczna, konkretna wiedza – także na temat prawa naturalnego, zasad etycznych – a dopiero po tym można przechodzić do recepcji tych prawd i kształtowania życiowych przekonań.

Dodajmy – ta niewiedza religijna nie jest w większości przypadków winą uczniów. Wypada w tym miejscu powtórzyć pytanie Apostoła Pawła z Listu do Rzymian „Jakże mieli usłyszeć, gdy im nikt nie głosił?” (10, 14). Nie chodzi w tym miejscu o narzekanie na złą młodzież, która nie zna podstaw i być może jest obojętna na pewne sprawy. Jest to raczej element diagnozy rzeczywistości. Trudniejsze jednak od postawienia diagnozy jest zdecydowanie o tym, co po niej zrobić, jakie „leczenie” wdrożyć.

Zamiast narzekać, trzeba podczas lekcji religii uwzględnić taki, a nie inny stan wiedzy religijnej uczniów. Należy przyjąć do wiadomości fakt, że rodzice już nie są pierwszymi katechetami swoich dzieci, dziś bowiem coraz częściej zrzucają ten obowiązek na katechetów szkolnych, a czasami wręcz występuje sytuacja kuriozalna: dziecko w sprawach wiary i moralności chrześcijańskiej dysponuje większą wiedzą niż rodzic.

W ostatnich latach jeden z największych spadków liczby uczniów na religii zaobserwowano w Łodzi[2]. Tam już większość uczniów nie chodzi na religię. Co ciekawe, procent tych, którzy nie uczęszczają na te zajęcia nie pokrywa się z procentem tych, którzy deklarują się jako niewierzący. Wielu nie chodzi na religię, ale nadal uważa się za wierzących. Przyczyny tego zjawiska mogą być różne. Zwróćmy uwagę tylko na jedną z nich: stosowany język. Ostatnie wydarzenia związane z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego w sprawie tzw. aborcji eugenicznej zmusiło wielu do zadania pytania o przyczyny tak jawnego opowiedzenia się młodych ludzi po stronie liberalizacji prawa aborcyjnego lub „kompromisu aborcyjnego”.

Z pewnością mają rację ci, którzy dostrzegają wiele powodów, dla których tyle niedawno bierzmowanych osób wzięło udział w protestach „Strajku kobiet”. Mogą być nimi także m.in. ponowny lockdown, frustracja, brak możliwości odreagowania i strach przed koronawirusem. To niekoniecznie wyrok w sprawie aborcji w każdym przypadku był pierwszym powodem udziału w manifestacjach, ale jednak stanowił zapalnik emocji społecznych. Dlaczego zatem wielu upatruje w tym porażki szkolnej lekcji religii? Wydaje się, że przez trzydzieści lat nie zauważono, że zmienia się język i rzeczywiście przez ostatnie trzy dekady zdecydowanie się zmienił. Znaczenie słów, niegdyś oczywistych prawie dla wszystkich, w 2021 roku może dla młodego pokolenia być zupełnie inne.            

Jaki zatem jest bilans obecności lekcji religii w polskiej szkole? Nie jest całkiem pesymistyczny. Warto jednak najpierw zaznaczyć, że ci, którzy postulują całkowity powrót religii do salek przy parafiach zdają się nie zauważać tego, że przed trzydziestoma laty zupełnie inaczej wyglądał sposób spędzania wolnego czasu. Młodzi mieli go więcej, a parafia bywała jednym z alternatywnych miejsc do jego spędzania. Odtworzenie tamtego systemu wymagałoby rekonstrukcji sposobu życia ludzi w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych.

Zasadnym zatem jest pytanie: kto dzisiaj przyszedłby na lekcje religii w salkach katechetycznych? Religia z pewnością przegrałaby z korepetycjami, zajęciami rozwijającymi indywidualne talenty lub czasem spędzonym z rodziną. Nie bez znaczenia jest fakt, że także stosunek Polaków do Kościoła zmienił się w przeciągu ostatnich kilku lat. Warto pamiętać, że nauczyciel religii musi być zorientowany we współczesnych problemach, dzisiaj już nie można prowadzić religii przy parafii metodą zbiórek ministranckich sprzed lat. Inaczej mogłoby się okazać, że religia przy parafii stałaby się bardziej anachronizmem niż szansą dla młodych ludzi na kontakt z Kościołem.

Trzeba wspomnieć w tym miejscu o niewątpliwych plusach, którym jest już sama próba wyjścia Kościoła, a może lepiej powiedzieć teologii, z ofertą do osób w różnym przedziale wiekowym. Plusem jest zaoferowanie młodzieży – właśnie poprzez lekcje religii – możliwości kontaktu z jakąkolwiek wiedzą i przestrzenią religijną. Oczywiście nic i nikt nie zastąpi religijnego przykładu, który wynosi się z domu. W takim kontekście nauczanie w szkole religii powinno pełnić funkcję pomocniczą i uzupełniającą wobec domowego wychowania religijnego, rozumianego również jako przekazywanie wiedzy. Praktyka pokazuje, że lekcja religii często nie tyle uzupełnia, co w wielu newralgicznych miejscach zastępuje to wychowanie religijne, a nie taka jest jej rola. Przykładem może być lekcja w klasie maturalnej, która zamiast rozwiązywać trudniejsze problemy moralne staje się niejednokrotnie zajęciami o tym, czym jest sakrament pokuty i pojednania oraz co to w ogóle jest grzech. Brak podstawowej wiedzy nie zawsze jest winą domu rodzinnego, lecz czasami także miernych nauczycieli religii albo sposobem organizacji tej lekcji w konkretnej szkole. Pokazuje to jednak, że lekcja religii staje się czasami miejscem pierwszego spotkania ucznia z wiedzą teologiczną i praktykami religijnymi. Współcześnie w dużej mierze zatem identyfikacja dorosłego z Kościołem i wiarą zależy bardziej od spotkania młodego człowieka z lekcją religii i jej nauczycielem niż z własnymi rodzicami.

Religia to wreszcie okazja do poważnej dyskusji z uczniami na tematy, które pojawiają się np. na lekcji biologii. Sztandarowymi przykładami są ewolucja, aborcja, antykoncepcja czy problem orientacji seksualnej i jej moralnej oceny. Aby ten cały mechanizm działał, a lekcja religii nie była „lekcją o aniołkach”, potrzeba dwóch czynników: dobrze przygotowanych nauczycieli oraz zauważenia zmian społeczno-kulturalnych, które dokonały się na przestrzeni ostatnich lat. Obie te rzeczy muszą zaistnieć równocześnie, bo nawet najlepszy system może rozbić się o osobę i odwrotnie. Należy pożegnać się z przekonaniem, że przychodzą na lekcję religii osoby wierzące, a trzeba dostrzec, że to niejednokrotnie ochrzczeni, którzy nie wiedzą co znaczy żyć i odczuwać z Kościołem, jak mówi stara kościelna maksyma. Nie wiedzą, bo nikt ich nigdy tego nie nauczył. A nie nauczą ich tego „indeksy” uzupełniane przed bierzmowaniem i traktowanie ich przez księży i świeckich nauczycieli z góry, z przekonaniem o posiadaniu autorytetu. Nauczyciele religii – świeccy i duchowni – nieraz zapominają, że współcześnie sutanna ani skończone studia nie dają z automatu autorytetu, trzeba go wśród uczniów zdobyć.

Czy oto ostatni dzwonek na poprawę wizji i jakości lekcji religii w Polsce? Wydaje się, że tak. Bez gruntownego przemyślenia pozycji religii w szkole, jej języka i przygotowania nauczycieli lekcja ta pozostanie w polskiej szkole, ale tylko na papierze. Lekcja religii nie jest tematem jedynie dla specjalistów i pasjonatów życiem Kościoła nad Wisłą. To od obecności religii, a patrząc szerzej od głosu i pozycji m.in. Kościoła katolickiego, może zależeć w dużej mierze kształt polskiego społeczeństwa w przyszłości. Decyzje etyczne, społeczne i narodowe będą takie, jaka będzie dusza Polaków, a jej kształt zależy od przekazanych wartości. Z pewnością sama obecność lekcji religii nie zbawi tej duszy (już widać, że w obecnym kształcie lekcja religii nie spełnia tych nadziei), ale po reformie może być ważnym kierunkowskazem dla wierzących oraz szansą na zapoznanie się z nauczaniem Kościoła dla tych, którzy z wiary w Chrystusa świadomie rezygnują. I w tym tkwi sedno obecności religii w szkole – przekazywanie wiedzy i wskazywanie na wartości, które mogą w przyszłości pracować i owocować w społeczeństwie.

Agnieszka Łoza i Paweł Beyga

----- 

Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.

 

[1] Tytuł rozdziału zaczerpnięty z publikacji: D. Gospodarek, K. Wyżkiewicz, Ostatni dzwonek, Kraków 2020.

[2] Zob. https://www.rp.pl/Kosciol/311049989-Lodz-55-proc-uczniow-nie-chodzi-na-lekcje-religii.html (dostęp: 24.05.2021); a także: https://dzienniklodzki.pl/w-lodzi-wiekszosc-uczniow-nie-chodzi-na-religie-rezygnuja-z-niej-nie-tylko-w-ogolniakach-ale-i-w-podstawowkach-a-jak-jest-w/ar/13636016 (dostęp: 24.05.2021).

 

 


Agnieszka Łoza i Paweł Beyga

Agnieszka Łoza (1986), doktor nauk teologicznych w zakresie teologii dogmatycznej (PWT Wrocław), autorka tekstów naukowych i popularnonaukowych, interesuje się nowym ateizmem oraz relacjami pomiędzy rozumem i wiarą.

 

Paweł Beyga (1990), doktor nauk teologicznych (teologia dogmatyczna). W 2018 roku obronił pracę doktorską na Papieskim Wydziale Teologicznym we Wrocławiu na temat tradycji anglikańskiej w Mszale dla ordynariatów personalnych byłych anglikanów. Interesuje się związkiem liturgii z treścią wiary. Publikował m.in. w „Teologii w Polsce”, „Wrocławskim Przeglądzie Teologicznym” oraz „Studia Europaea Gnesnensia”.