4. marca 4. lipca 3. listopada
Rozdział 27. Jak opat powinien się troszczyć o ekskomunikowanych
Opat powinien z całą gorliwością troszczyć się o błądzących braci, ponieważ nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają (Mt 9,12). Tak więc musi, jak mądry lekarz używać najróżniejszych sposobów: Niechaj posyła do nich „sympektów”, tzn. starszych i mądrych mnichów, którzy by chwiejnego brata dyskretnie podnosili na duchu skłaniając do pokornego zadośćuczynienia za popełniony błąd, a jednocześnie pocieszali, by nie popadł ów człowiek w straszliwy smutek (2 Kor 2,7), bo jak mówi znowu ten sam Apostoł, trzeba potwierdzić miłość (2 Kor 2,8 Wlg) względem niego. I niechaj wszyscy za niego się modlą. Opat musi poświęcić temu zadaniu bardzo wiele troski i z całą bystrością gorliwie zabiegać, by nie utracić żadnej z powierzonych mu owiec. Powinien bowiem pamiętać, że ma być opiekunem dusz chorych, a nie tyranem zdrowych. Niech więc lęka się groźnych słów Proroka, w których słychać głos samego Boga: Co było tłuste, braliście dla siebie, a co było słabe, odrzuciliście. Niech naśladuje raczej ojcowską troskliwość Dobrego Pasterza: On przecież właśnie pozostawił w górach dziewięćdziesiąt dziewięć owiec, a poszedł szukać jednej zabłąkanej. Tak bardzo współczuł jej słabości, że raczył wziąć ją na swe święte ramiona i sam odniósł z powrotem do trzody.
Bóg rzadko powołuje do życia monastycznego ludzi o niezwykłych zaletach, nieskalanej prawości i doskonałym zdrowiu. Klasztor nie jest stadionem, gdzie pobijane są ascetyczne rekordy, ale szpitalem dla dusz, które są na różnych etapach duchowego leczenia i rekonwalescencji. Święty Benedykt potwierdza to w rozdziale 72., mówiąc: „Niech słabości swoje duchowe i cielesne znoszą cierpliwie”. Zaś w dzisiejszym fragmencie czytamy: „Powinien bowiem pamiętać, że ma być opiekunem dusz chorych, a nie tyranem zdrowych”, Nóverit enim se infirmárum curam suscepísse animárum, non super sanas tyránnidem. Bóg nie patrzy ludzkimi oczami. Tam, gdzie człowiek widzi porażkę, kryzys, niestabilność, Bóg widzi szansę by okazać człowiekowi swoje miłosierdzie, moc i wierność.
„Rzekł im Jezus: Nie czytaliście nigdy w Pismach: Kamień, który odrzucili budujący, ten stał się kamieniem węgielnym. Od Pana się to stało i dziwne jest w oczach naszych” (Mt 21,42). Mistrzowski plan Ojca, w którym Syn, odrzucony przez budujących swoich czasów, staje się kamieniem węgielnym Królestwa Bożego, kontynuowany jest przez wieki w życiu świętych, tych znanych i tych nieznanych – w życiu takich, których Kościół kanonizował i takich, których nikt nie zna. Bóg często działa za pośrednictwem tych, których odrzucają mądrzy i bystrzy. Stale ocala tych spisanych na straty przez świat (i przez to, co światowe w Kościele).
Dużo rozmyślałem o tym, dlaczego Bóg wybrał na fundament i filary swojego Kościoła Piotra i Pawła. Gdy powoływał Szymona Piotra, wiedział przecież, że okaże się popękanym i niestabilnym fragmentem fundamentu Kościoła. Wiedział, że Piotr się Go zaprze, a w obliczu cierpienia wykaże się raczej tchórzostwem niż odwagą. Wiedział jednak też, że po Zmartwychwstaniu upadły Piotr złoży wspaniałe wyznanie wiary i miłości, idealny akt zadośćuczynienia: „Panie, ty wszystko wiesz; ty wiesz, że cię miłuję” (J 21,17).
Gdy Pan powoływał Szawła z Tarsu, widział człowieka naznaczonego pychą, duchową arogancją, nadpobudliwego w słowie i w czynach, głęboko przekonanego o własnej nieomylności i trawionego przez wewnętrzny niepokój. Widział też Pawła Apostoła, bardzo pokornego, bogatego w miłosierdzie dla grzeszników i współczucie dla najsłabszych, zdolnego do wielkich poświęceń w służbie Ewangelii, całkowicie zdanego na Bożą łaskę i emanującego pokojem Ducha Świętego.
Przypatrzcie się bowiem, bracia, waszemu powołaniu, że niewielu mądrych według ciała, niewielu możnych, niewielu szlachetnie urodzonych; ale Bóg wybrał głupstwa świata, aby zawstydził mądrych, i wybrał Bóg słabych świata, aby zawstydził mocnych; i nieznanych światu i wzgardzonych wybrał Bóg i tych, których nie ma, aby zniszczył tych, którzy są; aby się nie chełpiło żadne ciało przed oczyma jego. Wy zaś z niego jesteście w Chrystusie Jezusie, który nam się stał mądrością od Boga i sprawiedliwością i uświęceniem i odkupieniem, aby jak napisano: „Kto się chlubi, chlubił się w Panu” (1 Kor 1,26-31).
Opat musi zaakceptować wspólnotę słabych i poranionych ludzi, którą Bóg mu powierzył. „Niech więc lęka się groźnych słów Proroka, w których słychać głos samego Boga: Co było tłuste, braliście dla siebie, a co było słabe, odrzuciliście”. Nie oznacza to, że każdy, kto wyraża chęć wstąpienia do klasztoru, ma być przyjęty. Nie oznacza też, że trzeba trzymać nowicjusza, który po pobycie przez pewien czas w klasztorze, wydaje się stworzony do innego życia, nie chce współpracować albo stale jest nieszczęśliwy. Powołania trzeba badać dokładnie; nie wszyscy nadają się do życia w klasztorze i takie osoby trzeba odesłać. Wiara w moc łaski i zdanie się na uzdrawiające działanie Ducha Świętego nie zwalniają z używania zdrowego rozsądku, roztropności i odpowiedniej sumienności.
Gdy jednak poprzez śluby człowiek został już adoptowany do rodziny klasztornej, musi być traktowany jak syn. Ślubując stałość, mnich wiąże się z konkretną rodziną monastyczną, z jej ojcem i braćmi. Śluby czasowe dają wyraz tej relacji i ją potwierdzają, są dla wszystkich znakiem, że będzie ona kontynuowana. Po ślubach wieczystych adopcja jest zakończona.
Klasztor to nie firma, z której można wyrzucić pracownika, który się nie sprawdza. To nie uczelnia, z której odpadają ci, którzy się nie przykładają do obowiązków. To nie ekskluzywny klub, do którego odmawia się wstępu tym, którzy nie spełniają odpowiednich wymogów. Klasztor to rodzina, wedle ludzkich standardów całkowicie dysfunkcyjna, a jednocześnie, działająca dzięki łasce jak żywa część Ciała Chrystusa.
Inne zakony religijne mogą słusznie odmówić przyjęcia ludzi pozbawionych pewnych cech czy talentów potrzebnych do apostolatu konkretnego typu. Klasyczny Jezuita musi być bystry, gotowy do wyrzeczeń, a jednocześnie zdolny poruszać się z łatwością w świecie, nie stając się przy tym światowy. Dominikanin musi być dobrym kaznodzieją i potrafić ukazywać wspaniałość prawdy, chwaląc przy tym Boga nieustannie. Franciszkanin musi potrafić żyć mając bardzo niewiele, całkowicie wyrzekłszy się prywatnej własności, w radosnym i beztroskim oddaniu Opatrzności i w gorącej miłości do Ukrzyżowanego. Redemptorysta musi umieć ewangelizować biednych w odległych zakątkach Ziemi, używając prostego języka, który chwyta za serce.
My benedyktyni nie mamy żadnego konkretnego apostolatu, żadnej specjalnej posługi, żadnego sprecyzowanego celu poza nieustanną modlitwą i czystością serca. W 58. rozdziale Reguły święty Benedykt wymienia tylko trzy cechy, które musi posiadać kandydat do klasztoru: (1) ma prawdziwie szukać Boga, (2) być gorliwy w Służbie Bożej i (3) gotowy do posłuszeństwa i znoszenia upokorzeń. W człowieku, który posiada te trzy cechy, opat dostrzeże syna, którego można zaadoptować do rodziny monastycznej. Jeśli zaś ktoś tych trzech predyspozycji nie posiada, nie można powiedzieć, że ma powołanie do bycia benedyktynem.
Chociaż mnisi w niektórych klasztorach trudnią się jakimiś dodatkowymi zajęciami, prace te nie definiują ich życia monastycznego. Gdy jakieś przedsięwzięcie benedyktyńskie się nie powiedzie, zbankrutuje lub dodatkowa działalność zostanie zabroniona przez nieprzyjazny klasztorom rząd, życie benedyktyńskie jako takie nie dozna uszczerbku. Mnisi nie są po to, by wyrabiać dżemy, sery, ciastka czy piwo, chociaż często to robią i są w tym mistrzami. Zadaniem mnichów nie jest projektować i szyć szaty liturgiczne, pisać ikony, układać uczone traktaty czy prowadzić doskonałe szkoły, chociaż nie rzadko się tym zajmują i odnoszą sukces. Mnisi nawet nie są po to, by śpiewać chorał gregoriański, choć miejmy nadzieję, że będą to robić i że będzie im to dobrze wychodzić!
Wykroczyliśmy jednak trochę poza ramy rozdziału 27. Dla mnie jest to jeden z najpiękniejszych rozdziałów Reguły, bowiem ukazuje on ojcowskie serce świętego Benedykta. Opat jest lekarzem dusz chorych z powodu grzechu; jest ojcem, który pilnuje, by żaden z synów nie pogrążył się w zbyt głębokim smutku; jest Dobrym Pasterzem, gotowym szukać jednej zbłąkanej owcy, litować się nad jej słabością i nieść ją na ramionach przez skalisty i zdradliwy teren. Obowiązkiem opata jest utrzymać rodzinę w całości, z mocą i łagodnością dbać zarówno o słabych i delikatnych, jak i o zdrowych i silnych. W naszej benedyktyńskiej rodzinie każdy powinien móc śpiewać dzisiejszą antyfonę na Komunię sapienter i z głębi serca:
Nawet wróbel znalazł sobie dom, a synogarlica gniazdo, gdzie złoży swe pisklęta: ołtarze Twe, Panie Zastępów, Królu mój i Boże mój! Błogosławieni, którzy mieszkają w domu Twoim, na wieki wieków wychwalać Cię będą (Ps 83(84),4-5).
Mark Kirby OSB
tłum. Natalia Łajszczak
-----
Drogi Czytelniku, skoro jesteśmy już razem tutaj, na końcu tekstu prosimy jeszcze o chwilę uwagi. Udostępniamy ten i inne nasze teksty za darmo. Dzieje się tak dzięki wsparciu naszych czytelników. Jest ono konieczne jeśli nadal mamy to robić.
Zamów "Christianitas" (pojedynczy numer lub prenumeratę)
-----
(1952), przeor klasztoru Silverstream w hrabstwie Meath w Irlandii.