Zwracając się ku Ojcom Kościoła, jak na początku katechez im poświęconych zauważył Ojciec Święty Benedykt XVI, przyglądamy się „początkowi podróży Kościoła przez historię”. Stary Testament miał swoich patriarchów - praojców, którzy dali, jak Abraham, początek Izraelowi oraz jego znakomitym rodom, takim jak królewski ród Dawida. Chrześcijanie od początku „ojcami” nazywali tych, którzy przekazywali wiarę, ponieważ – jak to później zapisał św. Jan Ewangelista – „ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili”.
Zwyczaj ten musiał być wstrząsający dla mentalności pogańskiej, która co prawda znała szowinistyczne opowieści o własnych, niekiedy „boskich”, genealogiach, a w ojcostwie widziała podstawową instytucję prawną, lecz nie potrafiła wykroczyć poza wąskie, narodowe, ekonomiczne i kastowe spojrzenie na międzyludzkie relacje. Co więcej, najbardziej uduchowieni spośród pogan, filozofowie, szczycili się swoim ideałem samowystarczalności, który z konieczności więzi ludzkich miał ich właśnie wyzwolić. Tymczasem za „rodzinnym” językiem chrześcijan kryło się już nowe orędzie, głoszące jedność ludzkości stworzonej „na obraz i podobieństwo Boga”. Co ciekawe, mówiąc o tym, Ojcowie posługiwali się pojęciem „natury”, której odkryciem szczycili się wcześniej Grecy, ale nie potrafili wyciągnąć z tego faktu najbardziej oczywistego wniosku. Taki „los” spotkał zresztą wiele pogańskich terminów filozoficznych i prawnych, które ujawniły całą swoją moc dopiero w świetle objawionej wiary: jak zauważył Euzebiusz z Cezarei, odkrycia geniuszu pogan miały bowiem stanowić praeparatio evangelica, przygotowanie do Ewangelii.
Błądziłby jednak ten, kto uznałby Ojców za orędowników kosmopolityzmu – Dobra Nowina przekraczała granice nie tylko narodów, ale i doczesnego świata: „nasza ojczyzna jest bowiem w niebie” (Flp 3,20). Zbawienie, którym zaprzątali sobie głowy filozofowie, stało się dostępne dla wszystkich, którzy przyjęli wiarę w Jezusa Chrystusa Syna Bożego – „wiarę, będącą poręką dóbr” niewidzialnego dziedzictwa (Hbr 11,1). Dlatego przekaz wiary danej przez Zbawiciela Apostołom stał się najważniejszą misją młodego Kościoła wobec wszystkich narodów. Dlatego też pierwsi chrześcijańscy nauczyciele pieczołowicie dbali, aby „genealogia” ich nauki sięgała samych Apostołów. Już w III w. zaczęto spisywać tzw. „łańcuchy” (catena), które z Ojca na Ojca łączyły wykład wiary z depozytem apostolskim, a w V w. taka legitymacja była już wymogiem każdego katolickiego teologa (do dziś podobny zwyczaj związany jest ze święceniami nowych biskupów, będących - dzięki sukcesji - w nierozerwanej łączności z Apostołami).
Podróż Kościoła przez historię naznaczona była jednak od początku z konieczności tym, czym każda historia ludzi: słabością ich natury po grzechu pierworodnym. A skoro „sługa nie jest większy od Pana” (J 13,16), chrześcijanie musieli stawić czoła zagrożeniom płynącym tak z zewnętrznej wrogości pogan, jak od wewnątrz, z powodu rozłamów i deformacji wiary. O tym, że wytrwanie w dziedzictwie wiary apostolskiej warte było dla chrześcijan najwyższej stawki, mówi nie tylko świadectwo męczenników, ale i nieustępliwość Ojców wobec heretyków, ukazująca zarazem jak namacalne było doświadczenie tego żywego dziedzictwa (prawniczy język Rzymian wyraźnie łączy depozyt z ojcostwem słowem „patrimonium”). Jeden z wczesnochrześcijańskich pisarzy zwracał się do odszczepieńców z wyrzutem: „Kim jesteś [...] Marcjonie, jakim prawem rąbiesz moje drewno? Z czyjego pozwolenia, Walentynie, odwracasz kierunek moich potoków? Na mocy jakiej władzy, Apellesie, usuwasz moje słupy graniczne? To jest moja własność. [...] Dzierżę pewnie tytuł własności przekazany [mi] przez samych właścicieli, do których należał ten majątek. Jestem bowiem dziedzicem Apostołów!".
To właśnie w tyglu wysiłków apologetycznych oraz burzliwych sporów wokół ortodoksji zostały sformułowane kanoniczne kryteria pozwalające spośród autorów chrześcijańskich wyróżnić Ojców Kościoła. W oparciu o dzieło św. Wincentego z Lerynu Commonitorium (zwł. rozdz. II i III), przyjęto, że Ojcami mogą być ci nauczyciele wiary, którzy żyjąc w starożytności, cieszyli się uznaniem Kościoła za prawowierność nauki oraz osobistą świętość życia (w ten sposób sam Wincenty został zaliczony w poczet Ojców). Tradycja w szczególny sposób uczciła czterech Ojców łacińskiego Zachodu - żyjących od IV do VI w. świętych Ambrożego, Hieronima, Augustyna i Grzegorza Wielkiego, oraz czterech Ojców greckiego Wschodu - żyjących w IV i V w. świętych Atanazego Wielkiego, Bazylego Wielkiego, Grzegorza z Nazjanzu i Jana Chryzostoma.
Byli to ludzie z krwi i kości: znany był choleryczny temperament Hieronima, który przekładając Pismo św. na łacinę „o mało nie zwariował”, i któremu zdarzało się ostro krytykować Augustyna, jednego z największych umysłów chrześcijaństwa, który z kolei opisał swoje burzliwe życie w słynnych Wyznaniach. Biskup Atanazy zasłynął z heroicznej walki z arianami, przed którymi bronił prawdy o bóstwie i wcieleniu Pana Jezusa. Bazyli, znakomity wychowawca, jest obok św. Benedykta autorem Reguł, które położyły podwaliny pod życie zakonne Kościoła, a w ten sposób, pośrednio, pod cywilizację chrześcijańską. Benedyktyn, a następnie papież, Grzegorz był odnowicielem życia kościelnego; to od jego imienia pochodzi nazwa „chorału gregoriańskiego”. Kazania Jana Chryzostoma, czyli Złotoustego, często nawracały słuchaczy i czytelników jeszcze w dobie baroku, a liturgia rzymska do dziś korzysta z hymnów biskupa Ambrożego. Grzegorz z Nazjanzu zaś ze szczególnym kunsztem bronił Soboru Nicejskiego i prawdy o Trójcy Świętej.
*
Historia Kościoła widziała przynajmniej dwa momenty, w których tworzony przez Ojców łańcuch Tradycji, łączący współczesnych z dziedzictwem Apostołów, wydawał się już to nadmiernie splątany, już to zbyt ciążący. Pierwszy nastąpił w średniowieczu, po „ciemnych wiekach” barbarzyńców, kiedy pojawiły się głosy, że na podstawie obfitej spuścizny Ojców można udowodnić wszystkie sprzeczne i wykluczające się twierdzenia, jakby prawdziwe zarazem miało być sic et non, „tak i nie”. Drugi przyszedł wraz z Marcinem Lutrem i reformacją, która uznała w Tradycji zbędny balast postulując powrót do „czystości” samego Pisma św. O ile jednak pierwszy kryzys pozwolił pomnożyć dziedzictwo i w efekcie poszukiwań ukrytego pod plątaniną słów porządku jedności wiary ponownie wydać plon nauczania wielkich Doktorów, takich jak św. Tomasz z Akwinu, o tyle ten drugi, przestawiając na terenie wiary „słupy graniczne” na trwałe zdezorientował liczne chrześcijańskie narody. Jeśli więc Sobór Trydencki, a za nim Sobór Watykański II powtarzały, że Pismo należy czytać wraz ze zgodnym wykładem Ojców, to właśnie dlatego, żeby przypomnieć, iż prawdziwa wiara nie pochodzi z istniejącego poza historią tekstu, lecz z żywego świadectwa Apostołów, przekazywanego z pokolenia na pokolenie w konkrecie ludzkiej historii przez prawowiernych nauczycieli (por. KKK 688).
Czy dziś, w XXI w., wciąż możemy czerpać z mądrości Ojców i pewnie włączać się w misterny splot ogniw łańcucha wiary? Na pewno, choć może to wymagać większego niż kiedyś wysiłku. Niezawodnym źródłem jest codzienna modlitwa Kościoła, w której ogniskuje się i Pismo, i Tradycja: to ona, w Brewiarzu Rzymskim i Liturgii Godzin, pozwala słuchać jak Ojcowie dają wykład tajemnic zbawienia. Spójrzmy dokładniej, pamiętając, że to Ojcowie uczyli innych modlitwy przekazując liturgie sięgające swymi korzeniami samych Apostołów – a dostrzeżemy może wyraźniej topografię depozytu wiary.
13 września, w dniu św. Jana Chryzostoma, Ojca Kościoła
Piotr Kaznowski
Artrykuł powstał dla pisma "Imago".
(1981), historyk filozofii, w latach 2009-2012 redaktor naczelny "Christianitas", mieszka w Warszawie.