Sposób ujęcia przez Franciszka w ramach konferencji prasowej problemu odpowiedzialnego rodzicielstwa, aż prosi się o refleksję nad odpowiedzialnym papiestwem, szczególnie w jakże istotnej warstwie komunikacji. Mnogość podobnych sytuacji w czasie stosunkowo krótkiego pontyfikatu każe zapytać, czy możemy się spodziewać u Ojca Świętego pełnej odpowiedzialności za własne słowa. Odpowiedzialności, która musiałaby się wiązać ze świadomością jak mogą one zostać i zostaną odebrane, i zinterpretowane oraz z troską o przejrzystość komunikacyjną. Jest to coś, czego wierni chcieliby i powinni móc oczekiwać od następcy Piotra, zwłaszcza jeśli jest on tak aktywny medialnie i kiedy porusza kwestię, która w samym Kościele jest ciągle przedmiotem kontrowersji, i którą część katolików rozwiązuje w sposób mało katolicki. Słowa papieża mają bowiem największe znaczenie nie dla mediów czy niewierzących, ale dla samych członków Kościoła.
Problem z kontrowersyjnymi wypowiedziami Franciszka jest trzypoziomowy. Po pierwsze, są one często uproszczonymi hasłami (ta o królikach praktycznie przekracza granice dobrego smaku) czy skrótami myślowymi, wyrażonymi w dodatku w pośpiesznej formie wypowiedzi medialnej mieszającej treści z różnych poziomów. Hasła te często przysłaniają w przemożny sposób swój własny kontekst. Powoduje to, że choć istnieje jak najbardziej możliwość pokazania, iż nie stanowią one takiej „rewolucji” w jaką automatycznie ubierają je medialno-liberalne narracje, to ta ortodoksyjna wykładnia dalej jest nieoczywista, ale staje się po prostu jedną z możliwych interpretacji. To uproszczenie jest w ostatnim wywiadzie szczególnie widoczne na płaszczyźnie przywoływanego przez papieża przykładu kobiety w ósmej ciąży i jego oceny. Można go bowiem odczytać jako, co prawda niestosowne w formie, ale jednak tylko przypomnienie, że nauka Kościoła o naturze małżeństwa nie implikuje koniecznie wielodzietności, i że w sytuacji zagrożenia zdrowia jak najbardziej godziwe jest odłożenie poczęcia (zwłaszcza, że przykład padł w szerszym kontekście wypowiedzi dotyczącej nauki zawartej w Humanae vitae). Ale można go również zrozumieć np. jako krytykę zaufania Opatrzności i pochwałę rodzicielstwa “planistycznego” (jako bardziej „odpowiedzialnego” od tego nie opartego na rygorystycznym planowaniu). Zresztą w sytuacji, kiedy chodziło o istniejącą ciążę, mówienie o nieodpowiedzialności poczynania dziecka jest już nieadekwatne. Oczywiście trudno podejrzewać, że zganiwszy (rimproverare, tłumaczone powszechnie jako “rugać”) bohaterkę swojej opowieści Franciszek zaproponował jej rozwiązanie ostateczne, niemniej nie ma w tej narracji nic, co ukazywałoby sytuację tej kobiety poza interpretacyjnym schematem „nieodpowiedzialności” a jej ciążę poza kategorią „poważnego problemu”.
Po drugie, w aktualnej sytuacji i wobec uprawianego przez papieża medialnego Magisterium nie jest istotne co "tak naprawdę" powiedział/chciał powiedzieć, ale gotowości do jakich interpretacji są w Kościele dominujące (abstrahując od oczekiwań mediów czy środowisk ideologicznie laickich). Oczywiście w różnych częściach Kościoła, ze względu na rozmaite uwarunkowania mogą być one różne, ale znowu można by od Głowy Kościoła oczekiwać orientacji w tych sprawach i roztropnego ujmowania myśli w słowa. W Europie problem „nieodpowiedzialnego rodzicielstwa” rozumianego jako pozwalanie sobie na ósme poczęcie po siedmiu cesarkach praktycznie nie istnieje. Problemem jest u nas mentalność antykoncepcyjna i specyficzny rodzaj planistycznego podchodzenia do dzietności opartego ni mniej ni więcej tylko właśnie na „dozwolonych środkach bycia odpowiedzialnymi”. Słowa papieża sprawią, że dyskusja z tą drugą postawą - już niełatwa - będzie jeszcze trudniejsza. Natomiast podkreślanie „odpowiedzialności” (które zresztą zostało szybko wychwycone i już niektóre portale podając omówienie słów Franciszka piszą, że jego zdaniem „w rodzicielstwie najważniejsza jest odpowiedzialność”) przy mimochodnym wspomnieniu o „dozwolonych środkach bycia odpowiedzialnymi” dość łatwo poddaje się interpretacji wskazującej, że „odpowiedzialne rodzicielstwo” można osiągnąć również, a może nawet lepiej i pełniej, dzięki antykoncepcji. Wydaje się, że z takich możliwych implikacji swojego „samolotowego” nauczania papież nie zdaje sobie sprawy. Trudno na to patrzeć inaczej niż jako na przykład braku odpowiedzialności, który - z całym szacunkiem - papieżowi jako ojcu nie przystoi.
Po trzecie wreszcie: nie każdy w równym stopniu może pozwolić sobie na pewną swobodę wypowiedzi. Kard. Ratzinger przez trzydzieści lat ciężko (i dodajmy, z ewangelicznym zaparciem się samego siebie, swojego temperamentu wykładowcy i teologa) pracował na to, by stać się uosobieniem wierności prawdzie katolickiej. Nawet więc, gdy jako papieżowi zdarzały mu się wypowiedzi mało precyzyjne to medialny radar albo ich nie “namierzał” albo namierzał, ale w gruncie rzeczy mało kto spośród publiczności był skłonny wierzyć, że Benedykt XVI mógł mieć coś przeciwnego katolickiej prawdzie na myśli.
Papież Franciszek tymczasem takiego kapitału, który mógłby “wydać” na bardziej “kolorowe” wypowiedzi nie ma. Nie ma nie tylko dlatego, że w przecieństwie do kard. Ratzingera przed wyborem na papieża nie był postacią powszechnie rozpoznawalną. Nie ma również dlatego, że zamiast w imię wyższego dobra “zaprzeć się samego siebie”, zaprzeć się tego ze swojego temperamentu, przyzwyczajeń, języka co temu dobru może szkodzić postąpił wręcz przeciwnie. Wielokrotnie podkreślał, że po wyborze na papieża chce pozostać “taki jak dawniej”. “Chce być sobą”.
Zamiast więc owego kapitału, który mógłby wydawać od początku pontyfikatu zaciągał u świata długi. A z długami, jak to z długami: w końcu wpada się w spiralę a koszty ich obsługi (które ponosi cały Kościół, zwłaszcza “zwykli wierni” bombardowani słownymi fajerwerkami papieża) szybują do góry.
Tomasz Dekert
współpraca: Michał Barcikowski
(1979), mąż, ojciec, z wykształcenia religioznawca, z zawodu wykładowca, członek redakcji "Christianitas", współpracownik Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.