Przemówienie Benedykta XVI w Ratyzbonie w roku 2006 zostało zapamiętane ze względu na zawarty w nim passus krytyki względem islamu. Jednak tekst ten zasłużył na znacznie więcej. Papież dał w nim intelektualny klucz do całego świata spraw duchowych. Klucz także do zrozumienia tego, co obecnie dzieje się na naszych oczach wewnątrz Kościoła.
Przypomnijmy po krótce. Przemawiając do swych kolegów-profesorów z uniwersytetu w Ratyzbonie, Benedykt XVI przypomniał m.in. o istnieniu dwóch dróg wewnątrz świata chrześcijańskiego i jego teologii - dwóch różnych dróg w pojmowaniu Boga. Pierwsza - nazwana intelektualizmem w stylu świętych Augustyna i Tomasza - pojmuje Boga jako Logos, a więc Rozum wypowiadający się Miłością. To, co pochodzi od Boga, jest "logiczne", w pewien sposób uchwytne dla rozumu ludzkiego, nawet wtedy gdy pozostaje misterium, którego ten rozum nie zgłębi. Więź z Bogiem jest logike latreja, duchową czcią, w której kluczowe znaczenie ma fakt, że Bóg jest Prawdą - i chce, by stworzenie rozumne czciło Go znając zarówno Jego życzenia, jak i mając zaufanie do ich fundamentalnej niezmienności i "wierności". W konsekwencji Bóg objawia się, wciela, podaje intersubiektywną prawdę o sobie, pozwala mówić o sobie w ludzkich pojęciach należących do konkretnych kultur filozoficznych posiadających ambicje metafizyczne. W ten sposób powstaje i tworzy się klasyczna linia teologii Ojców i złotej scholastyki w stylu Akwinaty.
Jednak - przypominał Papież w roku 2006 - w późnym średniowieczu doszła też do głosu w Europie inna teza. Zgodnie z nią głównym znamieniem natury Boga nie jest "logiczność" z jej "wiernością", lecz moc, siła, zdolność narzucania swej woli. W przeciwstawieniu do intelektualizmu Ojców można by ten nurt nazwać woluntaryzmem - jednak rzecz nie sprowadza się do przecież niezbyt mądrej alternatywy "intelekt czy wola?" Teza konkurencyjna dla klasyki chrześcijańskiej wyrasta nie z upomnienia się o wartość silnej woli, ale z przeświadczenia, że jedynym, co tworzy naszą więź z Bogiem, jest uległość; uległość wobec takiego Boga, do którego wnętrza i tajemniczych rozporządzeń nie mamy żadnego rozumowego dostępu. W tej linii myślenia dostępne jest nam poznanie co najwyżej tego, co aktualnie stanowi dekrety Bożej wszechmocy - ale skoro tej wszechmocy umysł ludzki nie ogarnie, nie sposób nam przewidzieć czy te dekrety nie zmienią się nagle; i czy na przykład dzisiejsze cnoty nie staną się wadami, a wady - cnotami. Dlatego jedyna słuszna droga to wspomniana uległość, poddanie nieobliczalnej woli Boga. Co do rozumu, to oczywiście może on analizować treść aktualnie narzuconych praw, a w kwestiach głębszych zostaje mu także "uległość", w postaci fideizmu: uwierzę zwłaszcza w to, co widzi mi się absurdem.
Można by i należałoby zanalizować powody wytworzenia się tego drugiego stanowiska - ze wskazaniem granic, w których jeszcze jest ono komplementarne z linią klasyczną. Jednak teraz zajmijmy się czymś innym: przenieśmy diagnozę Benedykta XVI w poziom konsekwencji praktycznych. Co to odróżnienie mówi nam o chwili obecnej w Kościele i świecie?
Mówi nam bardzo dużo - np. o kościelnej posłudze utwierdzania w wierze i o związanym z tym modelu posługi papieskiej. Posługa ta musi przecież przyjąć inny, mocno inny kształt w zależności od tego, która ze wspomnianych dwóch wizji Boga i służby Bożej jest jej pojęciowym fundamentem.
Istnieje zatem przede wszystkim taka, "klasyczna" wizja papiestwa, w której papież jest najpierw konkretnym i żywym rzecznikiem niezmiennej prawdy Bożej - a potem także jej interpretatorem w warunkach konieczności wydobywania nowych konkluzji dla nowych sytuacji życiowych. Pozycja papieża jest tu ogromnie ważna, ale od początku ograniczona, sprecyzowana w roli jakby analogicznej do sumienia: tak jak w wymiarze indywidualnym sumienie jest nie prawodawcą, lecz prawo-zdawcą (nie tworzy norm, lecz przekazuje je wewnątrz osoby), tak w wymiarze kościelnym i społecznym papież nie jest źródłem naszej znajomości Objawienia, lecz jego "zdawcą": podejmuje, przypomina i interpretuje to, co i jego samego obliguje. Jego nauki i działania mogą i powinny być konfrontowane - jak sumienie z normą - z przekazem Objawienia, zobiektywizowanym w Piśmie i Tradycji. A równocześnie - podobnie jak sumienie - papież przemawiający w sposób obligujący do posłuszeństwa wiary jest dla wierzących, jako społeczności, aktualnie „normą” najwyższą i - zawsze przynajmniej subiektywnie, jeśli nie wprost obiektywnie - nieomylną.
Analogia sumienia i papieża - jak każda analogia - gdzieś jest mocna, a gdzieś kuleje. Wystarczy nam ona jednak do podkreślenia, że w klasycznej wizji papiestwa - zbudowanej na wizji Boga jako Logosu oczekującego rozumnej służby Bożej - jest miejsce zarówno na uwarunkowanie obiektywnej prawomocności aktów papieskich, jak i na wymaganie, by Kościół aktualnie trzymał się tego, co papież przedkłada w ramach swej funkcji "zdawcy" Objawienia. Podobnie jak człowiek słuchający swego sumienia, jest bezpieczny nawet w przypadku gdy konkretny nakaz sumienia jest błędny. Analogicznie: Kościół słuchający się papieża jest bezpieczny nawet wtedy gdy ten, działając wewnątrz danego mu upoważnienia, wykazywałby się defektami w należytym przekazywaniu tego co otrzymał (np. wyrażałby się niezręcznie, dwuznacznie, jednostronnie). Można przyjąć, że analogia sumienia i papieża ma swoją kontynuację w trudnej kwestii sposobu naprawy błędów (dopuszczonych przez sumienie i przez papieża): w żadnym przypadku nie wolno odwracać jednostki od jej sumienia, a Kościoła od papieża - mimo że trzeba naprawiać błędne sumienia i korygować defekty w poszczególnych wystąpieniach papieskich; gdyż sumienie dla jednostki, a papież dla Kościoła są „trybunałami” najwyższymi w aktualnym rozpoznaniu słuszności, a równocześnie nie są to źródła samej słuszności.
Rozważania tego rodzaju mają sens jedynie wewnątrz klasycznie chrześcijańskiego świata pojęć. Rzeczy przedstawiają się z gruntu odmiennie w świecie pojęć ukształtowanym przez rozumienie Boga jako Siły.
Przypomnijmy: w wizji Boga-Siły - tej, o której mówił Benedykt XVI w Ratyzbonie - nikt z ludzi nie może znać zasady wyroków Bożych, komunikacja człowieka z Bogiem odbywa się wyłącznie przez uległość. W praktyce uległość ta może się wyrazić jedynie w przyjęciu tego, co w aktualnym czasie podają dekrety Boskie - ale jest coś co zawsze różni mocno tę uległość od klasycznego posłuszeństwa wiary: chodzi o uległość, która jest wartościowa jedynie wtedy, gdy zakłada, że owe dekrety Boże mogą się całkowicie zmienić, wręcz odwrócić w zależności od woli Bożej, skądinąd niemierzalnej i niepojmowalnej. Prawdziwy "wierny" zakłada zatem, że choć w danych warunkach powinien przyjąć za obowiązek jakąś "tezę", to jednak jego uległość sprawdzi się dopiero w przyjęciu "antytezy" (być może, dodajmy, w drodze do jakiejś "syntezy"?).
Pomyślmy tylko: jak może w tym świecie pojęć wyglądać rola papieża? Może wyglądać dwojako, gdyż papież, jako rzecznik Boga, musi w swej posłudze wyrazić moc Boga w jej podwójnym wymiarze: jako moc aktualnie wyrażoną i jako moc nieograniczoną.
Jest więc moc Boża wyrażona w aktualnych "dekretach", czyli ograniczona do pewnego Boskiego prawa pozytywnego. W odniesieniu do tego papież jest jak sędzia orzekający na podstawie aktualnego kodeksu praw stanowionych (jest tu trochę podobny do „strażnika Tradycji” w ujęciu klasycznym – ale przecież zasadnicze niepodobieństwo leży w tym, że ten papież nie jest sługą Prawdy, lecz pewnego systemu prawnego).
Ale jest też przecież ta moc Boga, której istota polega właśnie na tym, że jest nieograniczona, nieuchwytna, niewyrażalna, nieprzewidywalna. I w odniesieniu do tej potentia absoluta rzecznictwo papieża mogłoby polegać jedynie na dokonywaniu działań także niczym nie zdeterminowanych, "nie dających się zamknąć", nieprzewidywalnych, „łamiących wszelkie schematy” i odwracających dotychczasowe nurty oraz bieguny. Jednak papież nie jest Bogiem, ale tylko Jego rzecznikiem. Sam należy raczej do strefy chwilowego porządku potentia ordinata, a nie do obszaru nieustannego i niepojętego wrzenia potentia absoluta. Dlatego ta nieogarniona natura Wszechmocy może wyrazić się w papieżu jedynie w jego absolutyzmie władzy: chodzi nie o to, żeby papież uprawiał jakąś duchową permanentną rewolucję, lecz o to, by mierzono jego władzę potęgą opisywaną przeświadczeniem, że "papież może wszystko", nie jest związany żadnym dotychczasowym ziemskim wyrażeniem, żadną tradycją. Jest namiestnikiem Boga właśnie dlatego, że jest w pewnym sensie nieprzewidywalny w swych dekretach.
Gdyby więc przyszło na nas coś takiego (w znaczeniu: papież uznawany za wielkiego właśnie dlatego, że stara się być w swych dekretach nieprzewidywalny, w swej myśli nieodgadniony czy wprost nie-logiczny, i przez to właśnie ma być równocześnie bardziej „boski” i „bliski ludziom”), byłby to w istocie nie tyle przypadek „nowego stylu”, ile pewnej dawnej teologii, jednej z tych dwóch charakteryzowanych przez Benedykta w Ratyzbonie. „Wszechmoc” namiestnika Boga-Siły na pewno robi wrażenie, a nawet może u niektórych rodzić nadzieje na usunięcie wszelkich dotychczasowych „niemocy” Kościoła, na czele z niemocą polegającą na nieprzekraczaniu granic znanych z „logiki” Objawienia. Jednak – o paradoksie – to nie ta teologia i nie tworzone z niej figury są „bliższe człowiekowi”. Nie ma bowiem w sprawach boskich nic bliższego człowiekowi niż Bóg-Logos, harmonie Wcielenia i nie ma miłości mocniejszej niż związana z Logosem. Jeśli miłość i posługa odrywają się od logosu, któż nas zapewni skutecznie, że któregoś dnia to, co dziś jest jeszcze cnotą, jutro nie zostanie ogłoszone jako nowa wada, gorsza od wcześniej znanych?
(marzec 2015)
PS
W dniu 28 października 2015 generał jezuitów o. Adolfo Nicolas oświadczył: „Papież ma wolne ręce. Teraz po Synodzie może zrobić co zechce. […] taki był właśnie zamysł jego współpracowników: zredagować tekst, który otwierałby przed Papieżem wszystkie drzwi. I to się udało” (Radio Watykańskie, 28 października 2015).
Paweł Milcarek
(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.