Był niedawno czas gdy "wszyscy" wypowiadali się o ks. Jacku Międlarze, zwłaszcza po jego homilii w Białymstoku. Dzisiaj "wszyscy" wypowiadają się o ks. Kazimierzu Sowie - po upublicznieniu jego prywatnych narad z osobami tak jak on sam publicznymi. Czy coś łączy te dwa różne przypadki?
Wiele je różni. Wypowiedź publiczna - i prywatna. Homilia - i bełkocik restauracyjny. Patos ideologii - i retoryka jak z piosenki Młynarskiego: "Maniek, ja ci wchodzę trzy melony..." W końcu: młodość i nieopierzenie - oraz doświadczenie starego wyjadacza.
Jest i różnica podstawowa: jeden i drugi reprezentują skrajnie odmienny światopogląd, chociaż nie daje się to rozpisać na jakieś "dwie skrajności" (każdy bowiem jest raczej osobliwością niż skrajnością). Ksiądz w drugim szeregu partii systemowej - i ksiądz stojący chętnie wśród najbardziej umundurowanych uczestników Marszu Niepodległości.
Długo trzeba było wyliczać różnice. A co z podobieństwami? Jest bodaj jedno - i zbliża tych dwóch kapłanów bardziej niż by sobie życzyli, jeden i drugi: obaj nie wahali się zaryzykować współuczestnictwa w tzw. grzechu cudzym. W katechizmie tak nazywa się grzech, którego dopuszcza się w naszej przytomności ktoś inny - a my zachowujemy się tak jakby wszystko było dobrze. Gdy więc ks. Międlar wchodził w sam środek swoich ulubionych kibolsko-patriotycznych zgromadzeń, powinien tam twardo prorokować, przerabiać zastany trzewiowy "nacjonalizm" w chrześcijańską służbę narodowi. Nie słyszeliśmy, by to robił - i dlatego należało go krytykować, z nadzieją poprawy.
To samo dotyczy ks. Sowy. Od dawna można było pytać czy próbuje ewangelizować - zarówno radę nadzorczą Krakchemii, jak i swe środowisko partyjne. Niestety sposób bycia, którego exemplum zawarte jest w nagraniach z "Sowy", jest akurat obrazem tego jak ksiądz nie powinien się zachowywać, zwłaszcza wobec kumpli: poraża najbardziej zachęta, by "nie polemizować, tylko niszczyć"; ale nie tylko ona.
Są to rzeczy naganne - i demoralizujące wszystkich, zacząwszy od współbiesiadników ks. Sowy, ale kończąc aż na tych, którzy zachwycili się jego upadkiem. Formą wyjścia z tego nie jest ani pobłażliwe uznawanie - wbrew prawdzie - że "przecież wszyscy tak się zachowują", ani sprowadzenie całej sprawy do złego języka rozmów przy stole. Formą wyjścia właściwą jest to, czego oczekuje się od nas wszystkich w takiej chwili: przyznanie, że zło jest złem; gest grzesznego człowieka, który porzuca marność, która go skusiła. Nie tylko w słowach - także zmieniając sposób życia, który do złego doprowadził. Tylko wobec takiej odmiany milknie zgiełk i rechot.
I tak doszliśmy do końca porównania dróg dwóch różnych kapłanów. Obecny "koniec drogi" ks. Międlara jest nam znany. Droga ks. Sowy nie musi się skończyć podobnie. Jest to dzisiaj otwarta droga powrotu do własnej diecezji i jej codzienności duszpasterskiej.
Paweł Milcarek
(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.