Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy.
Wcześniejsze głosy w dyskusji o sztuce w Kościele:
Wojciech Surówka, O zanikaniu tożsamości. W sprawie listu synodu artystów
Łukasz Murzyn, Jaka sztuka w Kościele?
Z wdzięcznością przyjęliśmy odpowiedź dr. Łukasza Murzyna na nasz komentarz do listu Synodu Artystów. Cieszymy się, że autor doprecyzował swoje stanowisko, pokazując, że nasze zastrzeżenia zdecydowanie nie były bezpodstawne. W naszym drugim tekście także chcielibyśmy wyjaśnić parę kwestii oraz jeszcze raz przedstawić swoją perspektywę.
Naszą odpowiedź wypada zacząć od wyjaśnienia pewnej ogólnej zasady. Otóż wskazanie na fakt, że osoba zgłaszająca w trybie manifestu projekt jakiejś reformy Kościoła, czerpie ze źródeł zewnętrznych wobec katolickiej tradycji, nie oznacza wykluczania jej ze wspólnoty. Nikomu nie odbieramy prawa do szukania swojego miejsca w Kościele, jak sugeruje dr Łukasz Murzyn. W krytycznym komentarzu do listu Synodu Artystów, wskazując na zauważalny w nim brak integralności refleksji artystycznej z wiarą, staramy się jedynie uświadomić autorom, a przede wszystkim czytelnikom, że droga, którą postuluje Synod Artystów może być niebezpieczna. Zauważamy, że katolicka tożsamości zanika tam, gdzie przejmowane są inspiracje płynące z obcych dyskursów – ich owoce nie są nam przecież nieznane.
W swojej odpowiedzi dr Murzyn, choć potwierdza tezy, jakie postawiliśmy w tekście O zanikaniu tożsamości, poprzez szereg wymyślnych epitetów skierowanych w naszą stronę, próbuje skoncentrować myśli czytelnika na swoich projekcjach, czym odwraca uwagę od rzeczywistego problemu. Mamy więc świadomość, że drugi nasz tekst odnoszący się do sprawy listu Synodu Artystów piszemy już raczej do czytelników niż do niego. Dobrze wiemy z historii, że rewolucję można wprowadzać nie tylko będąc rewolucjonistą, który chce zniszczyć zastany porządek, ale także można to robić „w dobrej wierze”, jeśli człowiek zafascynuje się ideą postępu.
List Synodu Artystów – jak przyznaje dr Murzyn w swojej odpowiedzi – został napisany w tonie manifestu. Oznacza to, że do dialogu z Kościołem autorzy listu wybrali formę raczej napastliwą niż otwartą na rzeczową rozmowę. Manifest ów w wielu momentach wyraża protekcjonalny stosunek artystów wobec instytucji Kościoła, dlatego w złym świetle stawia środowiska, które reprezentuje. Przede wszystkim jednak warto odnotować fakt, który być może nam umyka w dobie agresywnej publicystki – wszyscy mogliśmy przeczytać ów list Synodu Artystów, ponieważ jest to list otwarty, co oznacza, że jego nadawca od początku postawił adresata, tj. Przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski, w niewygodnej sytuacji. Listy otwarte publikuje się w mediach właśnie po to, by wywrzeć presję na adresacie. Trudno zatem powiedzieć, by był to właściwy sposób na rozpoczęcie wewnątrzkościelnej rozmowy. Pomimo tego dr Murzyn w swojej odpowiedzi twierdzi, że list Synodu Artystów odznaczał się pokornym i przyjaznym tonem, czym ujawnia, jak w praktyce redefiniuje standardy prowadzenia dialogu.
Nietypowy jest fakt, że ów list otwarty ma tylko jednego sygnatariusza, a przecież zwyczajowo publikacje takie podpisują imiennie wszyscy, którzy zgadzają się z ich treścią. Ponieważ tekst został napisany w tonie manifestu, słusznie zastanawialiśmy się w naszym komentarzu, czy rzeczywiście jest to głos wszystkich trzech podmiotów, które wymienia dr Murzyn jako zaangażowane w Synod Artystów. Redakcja tak poważnego dokumentu, jakim jest list skierowany do Przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski i rozesłany biskupom, wymagała zapewne rzetelnego uzgodnienia tonu dokumentu, trybu jego publikacji, promowanej w nim koncepcji sztuki i zgłaszanych postulatów z wszystkimi podmiotami. Dlatego wydaje się nam słuszne zadanie pytania: Czy wszystkie podmioty uczestniczyły w redakcji listu i wiedziały o planach jego wysłania oraz publikacji w mediach? Innymi słowy, czy została zachowana tak ważna dla autorów listu „podmiotowość różnych grup wiernych”, które brały udział w Synodzie Artystów?
W swojej odpowiedzi dr Murzyn zarzuca nam nierzetelność, gdyż nie wymieniliśmy nazwisk artystów biorących udział w spotkaniu w Galerii „Zielona 13”. Nazwiska twórców nie były potrzebne, by pokazać, że znajdująca się w liście deklaracja, mówiąca, że w Synodzie Artystów wybrzmiały głosy: „artystów, teologów, teoretyków i historyków sztuki oraz ekspertów zaangażowanych w Synod Powszechny”, jest nieprecyzyjnym stwierdzeniem, które buduje pozory. Interesowali nas przede wszystkim owi „teologowie, teoretycy, historycy sztuki”, których, jak potwierdza odpowiedź dr. Murzyna, wcale nie było wielu. Nasuwa to podejrzenie, że grono debatujące w Galerii „Zielona 13” zostało opisane tak, by w oczach adresata i czytelników przedstawić je jako bardziej kompetentne niż było w rzeczywistości. Zauważenie tego faktu nie oznacza, że nie szanujemy dorobku poszczególnych osób. Wskazujemy jedynie, że suma tych dorobków odbiega od zasugerowanego obrazu debaty w gronie licznych specjalistów.
Prawdą jest, iż współautorka niniejszego tekstu, Karolina Staszak, otrzymała zaproszenie na Synod Artystów. Postanowiła jednak z niego nie skorzystać, ponieważ nikt nie ma obowiązku legitymowania swoją obecnością wydarzeń organizowanych przez osoby, których poglądy na sztukę – znane m. in. z wcześniejszych publikacji i projektów – uznaje za niepokojące. List Synodu Artystów potwierdził intuicję, która kazała jej zdystansować się od tego wydarzenia.
Doktor Murzyn rozpoczyna swoją odpowiedź na nasz komentarz odwołaniem do tradycji Kultury Niezależnej lat 80, usiłując przekonać czytelników, że skoro Synod Artystów nawiązuje do tejże tradycji, na pewno jest głosem z wewnątrz Kościoła. Jednak przywołana tradycja wymaga gruntownego przemyślenia przez Kościół, nie zaś jedynie afirmacji. Przede wszystkim należy wziąć pod uwagę, że w latach 80 zbliżenie się artystów do Kościoła, czyli organizowanie tzw. przykościelnych wystaw, wynikało ze specyficznej sytuacji niewoli, jaka dotykała wszystkich obywateli. W tej sytuacji to Kościół – a nie instytucje świata sztuki – zachował autonomię wobec komunistycznej władzy, dlatego artyści szukali w świątyniach schronienia dla swojej twórczości i je otrzymywali. Po roku 1989 w wolnej Polsce twórcy nie potrzebowali już kościelnego azylu, więc w większości przenieśli swoją twórczość do odzyskanych instytucji. Można więc wnioskować, że nie zakorzenili się oni w życiu wspólnoty Kościoła, do tego stopnia, by nadal z nią współpracować, a co dopiero – by jej służyć. Być może rzeczywiście Kościół nie potrafił wykorzystać tych okoliczności, tj. nie potrafił zatrzymać sztuki współczesnej czy nawet przez ostrożność do tego nie dążył. Na temat współpracy artystów z Kościołem znamy narrację historyczno-artystyczną, która zwraca uwagę, że artyści bywali niezrozumiani czy nawet cenzurowani przez księży, natomiast głos kapłanów, którzy dawali schronienie twórcom, jeszcze nie wybrzmiał dostatecznie. Być może mieli dość dobre powody, by nie nalegać na kontynuowanie wspólnej drogi? Biorąc pod uwagę wydźwięk wielu artystycznych projektów, z punktu widzenia Bożego kultu, trudno żałować braku poważnego ciągu dalszego tej współpracy. Czy naprawdę chcielibyśmy, aby sztuka, której mecenasem miałby być Kościół, snuła społeczną lub polityczną refleksję, zamiast opowiadać o Chrystusie? Czy latom 80. rzeczywiście zawdzięczamy rozwój sztuki, która służy wspólnocie Kościoła, czyli liturgii i osobistej modlitwie wiernych? Czy jednak nie dochodziło wtedy (nie zawsze, a jednak często) do wypłukiwania symboli i znaków z ich chrześcijańskiej treści? To wszystko są pytania wymagające poważnej refleksji.
Nie mamy jednak pewności, czy dr Murzyn zrozumiał główną tezę naszego tekstu, skoro w swojej odpowiedzi pisze: „Nie może być zatem mowy o ‘zanikaniu tożsamości’ – Synod Artystów poszukuje jej właśnie w naszej rodzimej tradycji artystycznej”. Przecież nie pisaliśmy o zanikaniu tożsamości „rodzimej tradycji artystycznej”, lecz wyłącznie o zanikaniu tożsamości katolickiej. Wygląda na to, że autor listu nie widzi między nimi różnicy.
Tymczasem Stanisław Rodziński, który w swoich tekstach także ubolewa nad rozejściem się dróg Kościoła i sztuki w wolnej Polsce, komentując przyrost dzieł „oscylujących w sferze chrześcijańskiej ikonografii i tematyki”, stwierdza trzeźwo: „Sądzę, że to gremialne opowiedzenie się za znakami i symbolami bliskości Kościoła, narodziło się z połączenia nadziei i zawodu, uniesienia i goryczy, emocji patriotycznych i religijnych, historiozofii i polityki. Twórczość ta, wyrażająca ‘temperaturę wewnętrzną’ artystów i społeczeństwa, nie może jednak być traktowana w sporej swej części jako twórczość religijna”1.
Dalej Rodziński przestrzega nie tylko przed konwencjonalnym kiczem, lecz przede wszystkim przed formalnym eksperymentem: „Ten stan rzeczy jest nie tylko polską specjalnością. Zachodnie magazyny poświęcone sztuce sakralnej zapełnione są reprodukcjami ogromnych płócien pomazanych nieprzytomnie farbami, których tytuły rażą wprost siłą mistycznej nomenklatury, a wyglądy każą myśleć po prostu o nadużyciu. (…) Problem laicyzacji objął więc również sztukę sakralną, coraz więcej w niej pozy i kamuflażu, chłodnej myśli projektowej i formalnej gry. Niewiele zrozumienia dla wiernych, niewiele autentycznej religijności, która pozwoliłaby na śmiałość artystycznej propozycji, odkrywczość ikonograficzną”2. Do kwestii śmiałości i odkrywczości wrócimy nico niżej.
Na list Synodu Artystów nie odpowiadaliśmy w próżni. Jego ideologiczny ton był dla nas konsekwentnym rozwinięciem refleksji dr. Murzyna, którą wyraził wcześniej w tekście Kontrkulturowa nowa lewica – barbarzyństwo, którego potrzebuje dziś Kościół. Autor postuluje w nim potrzebę syntezy Katolickiej Nauki Społecznej z kontrkulturą spod znaku Josepha Beuysa. O nim też wspomina w swojej odpowiedzi, dobitnie potwierdzając nasze zastrzeżenia. Kim był Joseph Beuys? Postacią, która gruntownie zmieniła definicję sztuki, robiąc z ludzkiej twórczości narzędzie społecznej i politycznej zmiany. Teoretycznie hasło „każdy może być artystą” oznaczało, że każda jednostka może wpływać na kształt społeczeństwa, w rzeczywistości jednak otworzyło drzwi akademii artystycznych ludziom, którzy nie mając wielkich zdolności plastycznych, zajęli się artystycznym aktywizmem. Dlaczego artystyczny aktywizm jest niebezpieczny? Ponieważ artysta odgrywający rolę aktywisty bądź polityka, nie dzieli z nimi ich odpowiedzialności – sztuka jest wszak polem zdecydowanie autonomicznym czy nawet, jak zauważyła Roma Kolarzowa „enklawą bezetyczną”3. Realizacje takiego modelu sztuki znamy z polskiej sceny, są to choćby prace Artura Żmijewskiego (np. „80064”) czy Łukasza Surowca („Dziady”). W tego typu projektach zbyt często ofiarami artystów-aktywistów czy artystów-polityków stają się osoby w nie zaangażowane, często są to ludzie starsi, chorzy czy osoby w kryzysie bezdomności. W mniej drastycznych przypadkach, w których materią artystów nie jest osoba, i tak przypisują sobie oni prawo do takiego przekraczania granic, by odbiorcy ich sztuki czuli się zaniepokojeni, zakłopotani, zbici z tropu itp. Czy sztuka, która w ten sposób traktuje odbiorcę, szanuje jego podmiotowość? Czy rzeczywiście hasło „każdy może być artystą”, gwarantuje wszystkim ludziom (także odbiorcom!) wpływ na rzeczywistość, czy raczej daje możliwość kształtowania świata jednostkom silniejszym, bardziej charyzmatycznym, potrafiącym narzucić swoją wole i wizję słabszym? Zwróćmy uwagę na fakt, że z wypowiedzią artystyczną, która często jest po prostu manifestem, nie sposób wejść w dialog, a niezgoda na wydźwięk danej pracy jest automatycznie stygmatyzowana jako wypowiedź niedouczonego awanturnika.
Można by jednak pomyśleć, że połączenie kontrkulturowej definicji sztuki z Katolicką Nauką Społeczną wniesie w aktywistyczną twórczość element odpowiedzialności i obowiązującego szacunku. Zobaczmy jednak, że dr Murzyn w swojej odpowiedzi, odnosząc się do słów cytowanej przez nas Christine Sourgins, przekonuje, że artysta ma prawo do naruszania intymnych granic jego odbiorców, gdyż rzekomo „wytrącanie z równowagi” jest warunkiem „duchowej transgresji”. Stawia to artystę w roli „tego, który wie lepiej”, jak gdyby powołanie artystyczne miało coś wspólnego z powołaniem prorockim, co nie jest prawdą. Taki mit na temat powołania artysty nie jest spójny z refleksją opartą na Piśmie Świętym4. Stoimy na stanowisku, że chrześcijański twórca nie ma prawa imitować doświadczeń duchowych, które są w gestii Pana Boga.
Warto zwrócić uwagę, skąd czerpał Joseph Beuys postawiony przez dr. Murzyna jako wzór do naśladowania. Sam autor w tekście dla Klubu Jagiellońskiego wskazał na źródła inspiracji ojca sztuki krytycznej – antropozofia Rudolfa Steinera, który był filozofem, ezoterykiem, okultystystą. Wyraźnie więc widać, że za tymi dwoma komponentami wizji dr. Murzyna – kontrkulturą i Katolicką Nauką Społeczną – stoją zupełnie inne wizje świata duchowego i różne antropologie. Uważamy, że nie można tego faktu ignorować nie tylko ze względu na wymiar duchowy, ale także intelektualny.
Tymczasem dr Murzyn pisze: „Wizja połączenia tych dwóch pozornie przeciwstawnych pierwiastków przywodzi na myśl obraz młodego Kościoła, który został uchwycony w Dziejach Apostolskich. To pulsująca życiem wspólnota ‘naelektryzowana’ Duchem Świętym, z zasady działająca w poprzek schematom, immanentnie transgresywna. W takim ujęciu Ewangelia przestaje się jawić jako nobliwy kanon z dwutysiącletnią siwą brodą, a zaczyna być znowu Dobrą Nowiną – aktualizacją, świeżym odkryciem dobra tu i teraz. W tym sensie żywe chrześcijaństwo jest zawsze kontrkulturowe. Sprzeciwia się aktualnemu stanowi rzeczywistości i proponuje alternatywę płynącą ze źródłowego odkrycia i doświadczenia dobra”5. Uważamy, że wizja, w której miejsce Ducha Świętego zajmuje kontrkulturowa myśl jest wyjątkowo niebezpieczne. Skoro dr Murzyn twierdzi, że jest nam potrzebna nowa energia, oznacza to, że według niego działanie Ducha Świętego w Kościele jest co najmniej niewystarczające. Dopóki był to głos jednego autora, nie widzieliśmy potrzeby reagowania. Zauważyliśmy jednak, że refleksja ta stała się podstawą dla postulatów listu Synodu Artystów, dlatego postanowiliśmy spróbować naświetlić tę sprawę.
Szczerze współczujemy autorowi tak przykrego doświadczenia Tradycji Kościoła („nobliwy kanon z dwutysiącletnią siwą brodą”), jednak nie możemy się zgodzić na fałszywą diagnozę i niedorzeczną receptę. Przy czym staramy się wierzyć, iż dr Murzyn rzeczywiście jest przekonany, że proponowane przez niego rozwiązanie przysłuży się Kościołowi. Problem, jaki tu dostrzegamy, polega być może nie na złych intencjach, lecz na braku zintegrowania wiary z refleksją intelektualną. A przecież w Kościele katolickim obowiązuje nas zasadafides et ratio, innymi słowy – wiara i rozum muszą się wzajemnie oświetlać. W tym kontekście ważna jest wspomniana przez nas w poprzednim tekście konieczność nawrócenia twórców. Wszak nawrócenie – metanoia – to „zmiana myślenia”, która często oznacza porzucenie własnych wydumanych wizji.
Warto również wyjaśnić, że chrześcijaństwo, wbrew temu, co twierdzi autor, nie jest kontrkulturowe, gdyż chrześcijaństwo nie jest „kontra”, nie jest istotowo „przeciw” kulturze, choć zsekularyzowana kultura oczywiście często występuje przeciw chrześcijaństwu. Chrześcijaństwo jest zdolne przemienić kulturę, kiedy przemienia, czyli nawraca poszczególne twórcze jednostki. W tym miejscu powtórzymy zdanie, które dr Murzyn zacytował w taki sposób, aby nadać mu sens oskarżycielski. Napisaliśmy: „JEŚLIobecnie artyści nie tworzą na chwałę Boga, TO nie dlatego, że Kościół instytucjonalny ich nie wspiera, lecz dlatego, że z ich strony nie ma rzeczywistego pragnienia podejmowania naprawdę doniosłych tematów”. Słowa „jeśli” i „to” w cytacie nie powinny być pominięte! Doskonale wiemy, że jest wielu twórców, którzy nie czekając na wsparcie kościelnych instytucji, konsekwentnie opowiadają swoją twórczością o Panu Bogu.
Doktor Murzyn proponuje podążanie drogą Josepha Beuysa, która „ma prowadzić od rewolucji pojęć ku nowej formie organizacji społeczeństwa złożonego z wolnych i świadomych twórców kształtujących swoją wspólną rzeczywistość”. Tymczasem tak jak chrześcijaństwo nie jest kontrkulturowe, tak nie jest także rewolucyjne – jest przemieniające. Ale rewolucję pojęć w sztuce, np. tych związanych z płciowością osoby ludzkiej, obserwowaliśmy jeszcze parę lat temu jako wyraz artystycznej wolności. Dziś tę rewolucję widzimy już w m. in. edukacji dzieci i młodzieży. Jaka ma być zatem odpowiedź chrześcijan? Czy mamy na rewolucję dopowiadać rewolucją? Chrześcijanie zaangażowani w kulturę powinni raczej dążyć do przemienienia jej w Chrystusie – tak jeśli chodzi o jej treści, formy, jak i strategie. Chrześcijaństwo nie jest i nigdy nie było rodzajem aktywizmu, a co dopiero aktywizmu artystycznego, wolnego od odpowiedzialności. A przecież i tak życie chrześcijanina jest twórcze, gdyż polega na twórczym zmierzaniu do świętości, a zatem na świadomym kształtowaniu swojej egzystencji. Jan Paweł II w Liście do artystów prawdę na temat chrześcijańskiego życia ujął w następujący sposób: „Bóg powołał człowieka do istnienia, powierzając mu zadanie bycia twórcą. W twórczości artystycznej człowiek bardziej niż w jakikolwiek inny sposób objawia się jako ‘obraz Boży’ i wypełnia to zadanie, przede wszystkim kształtując wspaniałą materię własnego człowieczeństwa, a z kolei także sprawując twórczą władzę nad otaczającym go światem”6. Czy znając wezwanie Chrystusa skierowane do Jego uczniów oraz historię zastępów świętych, którzy zrobili ze swojego życia arcydzieło, naprawdę możemy przyjąć, że sposób myślenia Josepha Beuysa jest w jakimkolwiek stopniu atrakcyjny dla wspólnoty Kościoła?
Ksiądz Franciszek Blachnicki pisał, że „budowanie kultury jest procesem, który zaczyna się wewnątrz człowieka, od jego odnowy, przemiany – od wychowania nowego człowieka”7. Ten Sługa Boży wskazał właściwy kierunek: nowy człowiek buduje nową wspólnotę, a dopiero nowa wspólnota tworzy nową kulturę. Precyzuje jednak: „Nie chodzi o nowość w znaczeniu ‘nowoczesność’. Ludzie dzisiejsi są często zafascynowani tą nowością; chcieliby, żeby wszystko było nowe, to znaczy inne w stosunku do tego, co było przedtem, dawniej; z pewną pogardą patrzą na rzeczy już przedawnione (…). Objawia się wszędzie jakaś żądza nowości. Stawia się znak równości pomiędzy ‘nowy’ a ‘lepszy’, ‘doskonalszy’, zakładając, że to, co nowsze, musi być doskonalsze od tego, co było przedtem. U podstaw takiej oceny leży jakieś bezgraniczne zaufanie do idei ewolucji, postępu”8. Tymczasem ks. Blachnickiemu, co oczywiste, chodzi o kategorię „nowości” zaczerpniętą z Pisma Świętego. Z perspektywy chrześcijan, którzy żyją wiarą w zmartwychwstałego Chrystusa na co dzień, nie można mieć wątpliwości, że to nie kontrkultura da Kościołowi jakąkolwiek „nowość”, lecz tylko Kościół – jak ma to miejsce od wieków – przynosi „nowość” całemu światu. Może stać się to także za sprawą twórców i teoretyków kultury, jeśli zdecydują się zwrócić do jedynego źródła Prawdy i nim się jedynie inspirować. Osobiście znamy takich twórców. Natomiast dr. Murzyn zdaje się sympatyzować ze stanowiskiem głoszącym, że „głównym motorem rozwoju sztuki” – jak czytamy w jego odpowiedzi – jest postęp.
Doktor Murzyn w swojej odpowiedzi stara się nam wykazać, że nie rozumiemy, czym jest sztuka współczesna, twierdzi, że ją redukujemy oraz tłumaczy nam, że dzisiaj artyści tworzą w rozmaitych mediach. Powód, dla którego przywołaliśmy w swoim komentarzu lewicową koncepcję sztuki jest oczywisty – dostrzegliśmy ją w treści listu Synodu Artystów, który współbrzmi ze wspomnianym tekstem dr. Murzyna. Także jego odpowiedz na nasz komentarz potwierdza jego sympatie i dążenia.
W żadnym z tych tekstów nie widać świadomości różnicy zachodzącej pomiędzy sztuką sakralną a religijną. Dla nas jest to rozróżnienie zupełnie podstawowe. Sztuka sakralna musi być podporządkowana wierze rozumianej nie jako indywidualne odczucie, lecz jako treść, na straży której stoi Magisterium i która przekazywana jest wspólnocie Kościoła w sposób czytelny, nie budzący kontrowersji. Sztuka sakralna nie może także zatrzymywać na sobie. Nie może być efektem „nowej multimedialnej kreatywności” po pierwsze dlatego, że liturgia jest działaniem, którego nie wymyślamy, a więc go nie „kreujemy”. Po drugie dlatego, że liturgia działa na nasze zmysły w bardzo subtelny sposób, trzeba je więc oczyszczać i wyostrzać, nie zaś zagłuszać „nową multimedialną kreatywnością”. Domaganie się szacunku dla tego rozróżnienia, postulowanie czytelności sztuki sakralnej, jej służebności wobec liturgii, transparentności na obiektywne treści wiary oraz jakości, która zależy od stopnia opanowania warsztatu przez twórcę, nie oznacza, że sympatyzujemy z kiczem. Nie jesteśmy w Kościele skazani na opozycję kicz-eksperyment. Przy okazji zgadzamy się z dr. Murzynem, że kicz występuje także w sztuce konceptualnej, widzimy go wyraźnie, niestety także w twórczości artystów chrześcijańskich.
A jednak trudno nam się zgodzić z jednoznacznym deprecjonowaniem tradycji malarskiej, którą niektórzy inteligenci lubią nazywać „kiczowatym realizmem”. Wiele z tych prac, które znamy dziś głównie z oleodruków, spełnia kryteria dobrze namalowanego obrazu, co uczciwie trzeba odnotować. Teza pojawiająca się w liście Synodu Artystów, jakoby Kościół „pod koniec XIX wieku podjął błędną i brzemienną w skutkach decyzję o wyborze konwencji artystycznej zbliżonej do przeestetyzowanego, graniczącego z kiczem realizmu”9, bardzo upraszcza rzeczywistość, sugerując, że jakąś konwencję narzuciła hierarchia kościelna wiernym. A może fenomen popularności tego malarstwa polega właśnie na jego czytelność? Może wobec eksperymentów artystycznych nasilających się z końcem XIX wieku, wierni kierowani eklezjalną intuicją, sami niejako zatrzymali się w poszukiwaniach formy, która miałaby odpowiadać ich wierze? Kwestię tę można zrozumieć poprzez analogię. Od dawna zawrotną karierę w Polsce robi ikona, tak jakby stanowiła bardziej adekwatną odpowiedź wiernych na ich potrzeby niż propozycje współczesnych artystów. Warto więc zadać sobie pytanie: skoro bizantyjska forma jest dla katolików wciąż czytelna i atrakcyjna, dlaczego mielibyśmy zakładać, że przeżytkiem jest obraz XIX-wieczny? Realistyczny ogląd sytuacji skłania do ważenia słów krytyki wobec tej tradycji, nawet jeśli nie odpowiada ona naszej indywidualnej estetyce.
Obstajemy także przy słuszności stanowiska przywołanej przez nas Zofii Trzcińskiej-Kamińskiej. Rzeźbiarka pisała: „Sztuka sakralna jest w pierwszym rzędzie tworzona dla ludzi prostych”. Aby zrozumieć, o co jej chodziło oraz jakim torem idą nasze myśli, wystarczy pamiętać o słowach Jezusa: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom” (Mt 11,25). Jeśli sami uważamy się za takich prostaczków, to rozumiemy te proste potrzeby. Natomiast jeśli uznajemy się za kogoś lepszego od ludzi prostych, to pewnie razi nas już samo słowo „prostota”, „ludzie prości” – jeśli się z nimi nie utożsamiamy, pozostaje nam zewnętrzna, konwencjonalna „empatia” inteligentów.
Konwencją – „konwencją literacką”, jak pisze dr Murzyn – jest także język wyrażający specyfikę naszej wiary, jeśli wiara nie jest podstawową treścią naszego życia. Pewnych kategorii, które opisują chodzenie z Chrystusem, nie sposób zastąpić, jak: dziecięctwo Boże, komunia, ofiara, łaska, powołanie itp. Kategorie te są także niezwykle ważne dla zrozumienia, że zaproszenie artysty przez Boga do służby jest kwestią intymnego spotkania, na które twórca musi się otworzyć poprzez rzeczywiste nawrócenie, oczyszczanie intencji. Tego spotkania nie sposób zaaranżować poprzez odgórne reformy.
Choć ważne jest dla nas rozróżnienie sztuki sakralnej od sztuki religijnej, to wysokie wymagania stawiamy także tej drugiej, nie bojąc się do krytyki artystycznej angażować języka wiary. Dobrze wiemy, że silna relacja z Bogiem skutkuje niekiedy takimi indywidualnymi obrazami wewnętrznymi, które dla wspólnoty Kościoła nie będą czytelne bez objaśnienia. Ich plastyczne wizualizacje nigdy jednak nie mogą być heretyckie i zawsze powinny dać się wyjaśnić w świetle nauczania Kościoła. Właśnie w sztuce religijnej widzimy wspaniałą szansę na rozsądne dzielenie się doświadczeniem Boga, które może owocować „śmiałością artystycznej propozycji” i „odkrywczością ikonograficzną”. Ze względu na ten potencjał tym bardziej od artystów sztuki religijnej oczekujemy świadomego dążenia do świętości, autentycznej modlitwy, integrowania swojej twórczości z nawróconym intelektem oraz – owszem – z życiem zgodnym z katolicką moralnością. Aby sztuka religijna inspirowała wiernych oraz mogła oddziaływać na świat, jej twórcy powinni współpracować z łaską, czyli m. in. nie trwać w ciężkich grzech, nie ulegać pokusie próżnej chwały czy fascynacji niebezpiecznymi kierunkami myślenia. W tej perspektywie drugorzędna staje się kwestia mediów, jakimi artyści chcieliby się posłużyć kreując przekaz religijny. Sami niedawno przekonywaliśmy, że np. nowe media, doskonale mogłyby się sprawdzić w realizacjach szopek bożnorodzeniowych, które nie muszą być pokazywane w przestrzeni świątyni, ale jak to bywa, np. na placach. Jednak także prace zrealizowane dzięki nowym mediom powinny charakteryzować się wysoką jakością warsztatową przede wszystkim ze względu na to, że rzetelności wymaga katolicka etyka pracy. W jej świetle wiele współczesnych prac można odczytać jako żart.
Na koniec chcielibyśmy odnieść się do ogłoszonego przez dr. Murzyna sukcesu Synodu Artystów, czyli rozpoczęcia jakiejś współpracy z Kościołem. Warto pamiętać o kluczowej zasadzie, która brana pod uwagę, mogłaby uporządkować w Kościele wiele kwestii i nie dopuścić do wielu gorszących sytuacji. Mianowicie praktyka powinna wypływać ze wspólnie uznanej prawdy, a nie na odwrót. Jeśli zaczynamy od praktyki, pomijając wspólne uznanie prawdy, dojdziemy jedynie do konsensusu, a nie do samej prawdy. Tego typu tendencje możemy spotkać w Kościele dość często, o czym pisał niejednokrotnie kard. Joseph Ratzinger. Zdarza się, że to „nie prawda jest przyczyną konsensusu, lecz konsensus stanowi jedyną, konkretną, realistyczną instancję decydującą w danym momencie o słuszności i ważności”10. Współpraca, szczególnie w przestrzeni tak delikatnej jak liturgia i modlitwa, musi być gruntownie przemyślana. Nie może się ona sprowadzać do korzystania z osiągniętych możliwości, a doraźne sukcesy nie powinny jej napędzać.
Warto pamiętać, że inkulturacja polega na tym, że to nie Kościół staje się coraz bardziej podobny do danej kultury, ale to kultura staje się coraz bardziej Chrystusowa. Dotyczy to treści, formy, a także strategii osiągania kulturowych celów.
Wojciech Surówka OP
Karolina Staszak
Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.
1 S. Rodziński, O laicyzacji sztuki sakralnej, w: Sacrum i sztuka. Materiały konferencji zorganizowanej przez Sekcję Historii Sztuki Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, Rogoźno 18–20 października 1984 roku, s. 182.
2 Tamże, s. 183.
3 R. Kolarzowa, Między grą a sumieniem. Z problematyki nowej sztuki, „Estetyka i Krytyka”, 2(5/2003), s. 20.
4 Por. Wytrzymać napięcie, rozmowa Karoliny Staszak z br. Jackiem Hajnosem OP, https://magazynverbum.pl/zycie/rozmowa/wytrzymac-napiecie/ [dostęp: 20.06.2023].
5 Ł. Murzyn, Kontrkulturowa nowa lewica – barbarzyństwo, którego potrzebuje dziś Kościół, https://klubjagiellonski.pl/2022/06/18/kontrkulturowa-nowa-lewica-barbarzynstwo-ktorego-potrzebuje-dzis-kosciol/[dostęp: 20.06.2023].
6 Jan Paweł II, List do artystów (1),https://opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/jan_pawel_ii/listy/do_artystow_04041999.html [dostęp: 20.06.2023].
7 Ks. F. Blachnicki, Oaza Rekolekcyjna Diakonii Jedności Ruchu Światło-Życie,
Światło-Życie 1987, s. 163-168. 23, za: https://liturgia.wiara.pl/doc/419906.Nowa-Kultura/2[dostęp: 20.06.2023].
8 Tamże.
9 Nota bene dr Murzyn zamiast stawiać w liście Synodu Artystów tę nieprawdziwą tezę, mógł wyjaśnić kwestię rozejścia się dróg Kościoła i sztuki dokładnie tak krótkim zdaniem, jakie znajdujemy w jego odpowiedzi: „(…) rozchodzenie się dróg sztuki i Kościoła rozpoczęło się co najmniej w dobie reformacji, nasiliło w epoce oświecenia a dopełniało w wieku XIX i XX”.
10 J. Ratzinger, Kościół – pielgrzymująca wspólnota wiary, Kraków 2005, s. 237.
Wojciech Surówka OP
Kapłan, doktor filozofii, publicysta. Redaktor naczelny magazynu „Verbum”. Przez wiele lat pracował w Rosji i Ukrainie. Autor m.in. książek pt. „Bóg i wieczność”, „Pogotowie teologiczne”. Jako duszpasterz akademicki posługuje w Poznaniu. Współautor programu kuratorskiego „Zobaczyć – uwierzyć – przekazać” przygotowanego dla poznańskiej Galerii VA.
Karolina Staszak
Zastępca redaktora naczelnego magazynu „Verbum”. Krytyk sztuki. Dawniej redaktor naczelna miesięcznika o sztuce „Arteon”. Publikowała m.in. w czasopismach „Artluk. Sztuka na spad”, „Fronda Lux” oraz w miesięczniku „W drodze”. Współautorka programu kuratorskiego „Zobaczyć – uwierzyć – przekazać” przygotowanego dla poznańskiej Galerii VA.