Kanwą dla tych myśli jest niewielka co do objętości i trudno mierzalna co do pożytku, jaki z niej płynie, książka C. S. Lewisa „Cztery miłości”. Rozważanie to ma jedynie charakter próby i nie chce być wykładem omawianej kwestii.
Istniał rodzaj miłości przez Greków nazywany storge. Opisywano nim głównie przywiązanie rodziców do potomstwa, ale też potomstwa do rodziców. Tak, że najlepszym obrazem tego uczucia jest wszelki widok młodego, ciepłego życia otoczonego opieką i troską: może to być równie dobrze kołyska dziecięca, jak kosz pełen kociąt czy szczeniąt z czuwającą nad nimi kotką czy suką. Miłość tego rodzaju wywoływana jest głównie przez ruch i zapach młodego życia. Rozciąga się jednak na całość tej relacji tak, że trwa wciąż niezmienna między wychowanką a jej starą nianią, niewrażliwa na wszystko, co mogłoby się okazać granicą dla tego uczucia i decydować o jego zmienności. Nie zna nawet różnicy gatunku, jako że rozwija się między człowiekiem a zwierzęciem czy zwierzętami dwóch gatunków. Storge proponuje Lewis tłumaczyć jako przywiązanie.
W przeciwieństwie do miłości innych rodzajów, określonych co do początku („i wtedy zrozumiałem, że ją kocham”) przywiązanie rozwija się niezauważalnie, jego początki zasnute są cieniem przeszłości i codzienności. Tak, że odkrywamy je w sobie dopiero, gdy ono trwa już od jakiegoś czasu, bądź gdy tracimy obiekt uczucia. Wynika ono w znacznej mierze z tego, że coś jest „stare”, „old”, „vieux”. Nie musi być dobre ani najmilsze, nie musi mieć u nas szczególnego długu wdzięczności, może wręcz być szorstkie i niezbyt przyjemne, a nawet bolesne. O tyle jednak, o ile rozciąga się nad nim „zawsze” naszego życia, o tyle darzymy je przywiązaniem. „On zawsze tak zrzędzi”, „ona mieszka tam od zawsze”, „to zawsze tu stało” etc. Wszystko to są przyczyny wywołujące w nas przywiązanie i je podtrzymujące. Przywiązanie jest przez to najpokorniejszą z miłości. Nie jest przyczyną dumy i chluby, jak miłość erotyczna czy jak przyjaźń. Jest milczące, skromne, wstydliwe, przemyka się bokiem. W przywiązaniu obecność drugiego wydaje się naturalna i oczywista sama przez się, co byłoby zniewagą w zakochaniu, gdzie obecność drugiego jest zawsze „wydarzeniem”. Storge to uczucie spokojne, wolne od wstrząsów. Nie mówi się o nim, ani go nie anonsuje, byłoby to bowiem jak wystawianie przed dom starych sprzętów, których miejsce jest w nim i które tylko tam są zrozumiałe, nie wydają się śmieszne, niedopasowane czy porysowane... Mówi Lewis: „przywiązanie przemyka się lub niemal przesącza przez nasze życie. Towarzyszą mu zwykle mało efektowne, codzienne akcesoria: ranne pantofle, stare ubranie, pajac porzucony na trawniku, stuk ogona zaspanego psa o podłogę w kuchni, warkot maszyny do szycia”.
Przywiązanie nie dyskryminuje, a jego „osobliwą zasługą” jest to, że łączy w ramach tej samej społeczności ludzi zupełnie do siebie niepodobnych, którzy w innych okolicznościach nie mieliby ze sobą nic wspólnego. Jednocześnie osiągnąwszy swój poziom najwyższy wywołuje grzeczność i kurtuazję szczególnego rodzaju: subtelną, wnikliwą, głęboką, przewyższającą formy znane z życia publicznego.
Będąc najmniej refleksyjne, jest najbardziej instynktowne, będąc instynktownym jest najbardziej zwierzęcą z form miłości, co sprawia, że - gdy trzeba - potrafi być odpowiednio okrutne. Okrucieństwo to ma swoje racje i samo w sobie nie jest zwyrodnieniem przywiązania. Jego „konserwatywna wytrwałość” staje się niewłaściwa wówczas, gdy uniemożliwia innym rozwój, samodzielność, gdy staje się celem w sobie. Można rzec, gdy przywiązani stajemy się nie tyle do kogoś lub czegoś, ile do naszego własnego przywiązania. Lewis podaje tu przykład pani Fidget, która darzyła rodzinę tyloma oznakami przywiązania, by żaden z jej członków nie mógł się czuć od niego choć przez chwilę wolny. Tak, że gdy w końcu zmarła, rodzina stała się wyraźnie żywsza i radośniejsza.
Wykładzik Lewisa daje asumpt do zamyślenia się nad tym, czy możliwe jest „przywiązanie do wartości” w tym właśnie Lewisowskim rozumieniu. Przez wartości rozumieć tu będę to, co sam człowiek może jako wartość przeżywać. Chodzi mi o ocenę życia dobrego i złego, o zespół motywacji, o to, co stoi za ludzkimi wyborami. Mam tu zatem na myśli na wskroś egzystencjalne rozumienie tego, co się uznaje za wartość. Odtąd też narażę się na zarzut ckliwej, panieńskiej nostalgiczności. Odsuwam go twierdzeniem, że przywiązania nie da się zrozumieć bez doświadczenia nostalgii. Nie musi ona jednak oznaczać brązowienia historii. Najbliżsi zrozumienia istoty przywiązania są zatem ci, którzy są zdolni pojąć, że można nim darzyć rzeczy niedoskonałe. To zresztą znane prawidło psychologiczne: odnajdujemy je choćby u dzieci przywiązanych do domu złego. Zdrowo przeżywane przywiązanie oznacza zatem tyle, co pełne uznanie doświadczenie dobra jako dobra, ale też zastanego punktu wyjściowego własnego życia (owego „zawsze”). Nie oznacza - a przynajmniej nie musi oznaczać - woli kontynuacji zła, niedoli, krzywdy etc. Przywiązanie, jakie mam tu na myśli, jest zatem również umiejętnością znoszenia ambiwalencji. Te niełatwe kwestie potrzebują oddzielnego omówienia. Tu pytanie brzmi wąsko: czym może być przywiązanie do wartości?
Najprostszym źródłem naszego aksjologicznego storge byłoby to, że pojawiając się jako młode, pachnące, ciepłe życie sami zostajemy za wartość uznani. Nasze przywiązanie następuje później i jest przede wszystkim responsywne. Rozwija się we wdzięczną zależność i wolę podjęcia.
Czy jednak może się rozwinąć wówczas, gdy nie jesteśmy za wartość uznani? Czy jego brak w kulturach i środowiskach, które (naszego) życia nie cenią i nie celebrują sprawia, że jesteśmy niezdolni do przywiązania? Lewis twierdziłby, że przywiązanie jest tam obecne wedle owej dynamiki „zawsze”: tak po prostu zawsze było. Nie jest to wcale mało, a posiadać miejsce niedobre to wciąż więcej, niż nie posiadać go wcale.
W obu przypadkach źródło wartości jest zakryte swą własną oczywistością tak, że nie potrzeba namyślać się wielce nad tym, dlaczegośmy zostali (na tym optymistycznym wariancie tu poprzestaję) za wartość uznani, i dlaczego otoczono nas troską i przywiązaniem. Refleksyjne, dialektyczne „dlaczego” ma tu zatem sens niewielki, chodzi raczej o doświadczenie relacji jako dziejącej się, wzywającej nas i sprawczej.
Wnioski, które byśmy mogli wysnuć z dalszych partii Lewisowskiego wykładu dają obraz skrajnie konserwatywny. Wydaje się jednak, że ujęte z pewną rozumną powściągliwością nie przekraczają granicy groteski. Zastane wartości byłyby tu źródłem pokornej miłości, spokojnej, trzymającej się z dala nie tylko od rewolucji, ale w ogóle wstrząsów. Byłaby to po prostu wola podjęcia, cichego wejścia w buty matki czy ojca, obrońcy rodziny czy ojczyzny, sprawy wielkiej bądź małej. Wysiłek ten wyrażałby się również w tysiącu gestów podtrzymujących. Podtrzymywać można znajomość kanonu, tradycji, miłość do sztuki, do literatury, do piękna przyrody. Ale też może być storge do starzejących się na naszych oczach drzew w ogrodzie czy sztachet płotu.
Wydaje się przy tym, że owo „zawsze” działa w przywiązaniu paradoksalnie. Z jednej strony niejako wyprowadza przywiązanie poza czas (jako że nie interesuje się momentem, chwilą, datą), z drugiej zaś sprawia, że wszystko zostaje przez owo „zawsze” uczasowione. Sztachety, które były w tym płocie zawsze, to te same, które są w nim i teraz. Tak, że niełatwo wymienić je „teraz”, nie naruszając „zawsze”. Widok zamarzniętej rzeki za domem jest „zawsze” ten sam i jednocześnie za każdym razem przeżywany jako aktualny. Kwiaty wyryte na szybie rylcem mrozu powracają „zawsze”, czyli każdej zimy i w pewnym sensie zawsze są te same mimo, że za każdym razem inne. W tym sensie rzeczywistość przeżywana w przywiązaniu staje się powtarzalna, rytmiczna. To zaś sprawia, że jest nasycona rytuałem. Rytualność ta zaś rozciągnąć się może na całą naszą dziedziną, również na to, co responsywne (będące odpowiedzią) i performatywne (związane z naszym działaniem). Sposób ścielenia łóżka, zagniatania ciasta, ułożenie narzędzi w garażu, droga od miejsca postoju do domu wszystko może być nasączone owym „zawsze”, które samo w sobie jest nagrodą za wysiłek i pociechą w strapieniu. W tym też sensie przywiązaniem można darzyć modlitwę i jej niezmienne od „zawsze” formy. Nie należy jednak wystawiać przed dom sprzętów rytuału, w tym rytuału religijnego, przyglądać im się i oceniać, bo zaczną wyglądać na niemodne, porysowane i śmieszne. Tylko w domu są bowiem u siebie i tylko, gdy są u siebie, my jesteśmy w domu.
Tak rozumiane przywiązanie do wartości zdolne jest istotnie łączyć ludzi sobie niepodobnych i wytwarzać między nimi szczególną grzeczność. Może też jednak zwracać się błyskawicznie i okrutnie przeciw każdemu odstępstwu i każdej inności niepopartej jakimś „zawsze”. Odróżnienie w danym przypadku obrony od egzekucji i przemocy od walki jest zadaniem szczególnym. Wymaga ono już wyjścia poza samo przyjęcie i responsywne oddanie. Domaga się świadomości, stania się refleksyjnym.
Tu, jak mi się zdaje, dochodzimy do sprawy szczególnie ważnej. Oto refleksyjność rozumiana jako namyślanie się i podawanie powodów każdego działania, poszukiwanie uzasadnień zawsze w sobie i w swym chceniu, w woli aktualnej i bieżącej, z której wypłukano wszelkie „się”, w której nie ma miejsca na proste „bo tak” jest znakiem szczególnym współczesności. „Się” oznacza postawę przyjęcia przy do pewnego stopnia ograniczonej refleksji, działanie oparte na uczuciu, intuicji, wglądzie etc. W cywilizacji zachodniej zaś dziś nad wszystkim się rozmyśla i namyśla, a podjęcie prostych choć ważnych decyzji (np. małżeństwo, rodzicielstwo) staje się przedmiotem gorącej debaty wewnętrznej. Tak oto „zawsze” przechodzi w „kiedyś” bądź „nigdy”. Nie umieć podać precyzyjnych powodów własnego działania jest dziś rzeczą niepoważną. Wypływająca z przywiązania naturalność powołań, responsywność na własny los i konstytucję w coraz mniejszym stopniu kształtują ludzkie życie. Wszystko jest przemyślane, a zatem wszelkie działanie jest wydarzeniem. Oczywiście refleksyjność jest zawsze w cenie we wspólnocie rozumnych istot ludzkich i nie może być zastąpiona. Może jednak, twierdzę, być nadto wysilona. Przy tym nie wiemy, czy poznanie „dlaczego” każdego działania wykształca wspólnotę, a w niej ową kurtuazję szczególnego rodzaju. Wydaje się raczej, że ono oddziela, jako że decyzja podjęta przez moje refleksyjne „ja” może być zbieżna z refleksyjnym „ty” wedle zasady „myślę tak samo”, ale nie „myślę z tobą”. Myśli się samemu. Niższa refleksyjność, związana z dynamiką przywiązania, wprowadza w działanie wedle dynamizmu „się”, które ma mniej separacyjny charakter. Nie musi to być jednak „się” głupoty, niewiedzy i wstecznictwa. Chodzi tu o „się” toczenia się spraw ich biegiem, włączenia się, podjęcia. „Się” rytmu i rytuału. „Się” nawyku. „Się” trwania. „Się” matki i ojca. „Się” obyczaju i wzorca, konwenansu i normy.
Proste przywiązanie jest tym, czego brakuje człowiekowi współczesnemu. Refleksyjność przeszła tu w arcyrefleksyjność, a ta opóźnia bądź blokuje ludzkie biografie, jako że każe podać „dlaczego” każdego działania, tymczasem poszukiwanie własnej odpowiedzi na każde pytanie jest czasochłonne i nie zawsze owocne. Z tego samego powodu arcyrefleksyjność jest na swój sposób bezpłodna, jako że nie pozwala na proste podjęcie warsztatu starego mistrza czy mistrzyni. Sprawia, że wszystko zaczyna się w każdym ludzkim istnieniu od nowa tak, że nie może powstać żadna suma biografii, a dalej żaden cywilizacyjny dorobek. Nie ma nic dziwnego w tym, że główną rolę w budowaniu wszelkich cywilizacji odgrywali ludzie po prostu głęboko przywiązani do swej kultury i wolni od nawyku kwestionowania jej w uporczywy, pretensjonalny sposób. Jeśli przywiązanie jest najbardziej pokorną z miłości, to właśnie dzieje kultur - w tym zapisanych w nich losów ludzkich - pokazują nam, do jak wielkich rzeczy czyni zdolnym pokora.
Justyna Melonowska
Justyna Melonowska (1976), doktor filozofii. Absolwentka Prywatnego Żeńskiego Liceum Ogólnokształcącego Sióstr Urszulanek we Wrocławiu (1991-1995), wychowanka siostry Iwony Dudzińskiej. Adiunkt w Instytucie Filozofii i Socjologii Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie. Autorka książek i artykułów naukowych, m.in. „Osob(n)a: kobieta a personalizm Karola Wojtyły - Jana Pawła II. Doktryna i rewizja” (Difin 2016), „Ordo amoris, amor ordinis. Emancypacja w konserwatyzmie” (APS 2018), „Pisma machabejskie. Religia i walka” (Fundacja im. Augusta hr. Cieszkowskiego, 2020), „Pisma jakubowe. Religia i walka” (Fundacja im. Augusta hr. Cieszkowskiego, 2023). Jej zainteresowania badawcze dotyczą hermeneutyki filozoficznej, rozumienia tradycji i ortodoksji religijnej oraz piękna i estetyki liturgii. Uczestniczka licznych debat publicznych. Od 2020 roku felietonistka czasopisma „Filozofuj!”, w którym prowadzi własną rubrykę „Potęga niesmaku”. Od 2017 roku autorka w „Christianitas. Pismo na rzecz ortodoksji”, od 2023 roku członkini redakcji tegoż. W latach 2021-2023 prowadząca autorską audycję literacko - filozoficzną „Do dzieła!” w TVP Kultura. Audycja była nominowana do nagrody III Festiwalu Kultury Narodowej „Pamięć i Tożsamość” w kategoriach „Publicystyka kulturalno - historyczna” i „Romantyzm”. W 2020 komentatorka w programie kulturalnym „Tego się nie wytnie” w TVP Kultura, mającym na celu upowszechnianie kultury i sztuki współczesnej. Od 2023 roku jurorka Nagrody Identitas, autorka warsztatu z zaawansowanych metod hermeneutyki biblijnej przeprowadzonego dla nominowanych na arktycznej wyspie Uløya, redaktorka i współautorka tomiku poetyckiego „Bo to minęła już zima. Głosy z wyspy Uløya” (Pewne Wydawnictwo, 2024). Żona, matka dwójki dzieci.