Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl.
Z góry dziękujemy.
Obserwuję mimochodem aktualną dyskusję na temat nowych pomysłów MEN, w tym – wprowadzenia zakazu zadawania uczniom prac domowych. Inicjatywa wywołała niemałe poruszenie zarówno wśród rodziców i uczniów, jak też nauczycieli. Reakcje są, jak można się domyślać, skrajne: od gloryfikowania pomysłu i upatrywania w nim „oddechu po dotychczasowym ucisku” serwowanym ponoć przez system edukacji, po odgłosy oburzenia, że „teraz to już w szkole niczego nie nauczą”.
Podejmując ten temat nie mam wcale zamiaru przyłączać się do jednego lub drugiego chóru głosów. Nie z powodu braku własnego zdania na ten temat. Jestem jednak przekonana, że w tej całej dyskusji, uruchomionej przez zapowiedzi ministerstwa, brakuje pewnej głębi, mianowicie: refleksji nad edukacją jako taką. I choć jestem w zasadzie jedynie szeregowym nauczycielem (jak to się mówi czasem – „tablicowym”), bardzo mi takiej perspektywy brakuje w tym, co tzw. opinia publiczna o nauczaniu w szkole mówi.
Przywołajmy aktualną sytuację: pojawia się pomysł „szkoły bez prac domowych”.
O reakcji dzieci nie napiszę, bo raczej niewiele z nich będzie kontestować taki pomysł. Rodzice z kolei myślą sobie: „W sumie to dobry pomysł; dzieci i tak tyle godzin spędzają w szkole, to niech mają wolne po powrocie; co potrzebne, powinni ogarnąć w placówce, a i my sami nie będziemy musieli codziennie doglądać, czy wszystko zrobione. W końcu jakaś dobra zmiana!”. Tymczasem punkt widzenia nauczyciela może być nieco inny: „Jak mam zrealizować podstawę programową i uzyskać utrwalenie potrzebnej wiedzy i umiejętności bez ćwiczenia pewnych rzeczy w domu? To jest niewykonalne!”.
Obie reakcje (nie biorę tu pod uwagę dzieci) – choć wiadomo, że siłą rzeczy podane w uogólnieniu i uproszczeniu – mają u swej podstawy błąd. A jednocześnie w obu jest jakaś racja. Jak to możliwe?
Rzecz w tym, że edukacja i wychowanie nie są etatem do „odbębnienia” w czasie kilku godzin w placówce, po którym następuje tzw. „wolne”. Nie są też jedynie zdobywaniem jakiegoś zakresu wiedzy czy umiejętności, pozwalających na zaliczenie semestru, przejście do następnej klasy czy nawet uzyskanie w przyszłości dobrego zawodu lub wysokiego stanowiska. Dopóki będziemy myśleli o edukacji w kluczu utylitaryzmu a nie rozwoju człowieka jako człowieka (doskonalenia natury), nic nie pomogą kosmetyczne, populistyczne reformy, które po chwilowym entuzjazmie (lub wzburzeniu) „wsiąkną” w edukacyjny ugór, nie użyźniając go w żaden sposób. Potrzeba „przeorania”, żeby coś się zmieniło. I to przeorania naszego myślenia o edukacji, a nie tylko systemu.
Jeśli tego nie zrobimy, wychowamy kolejne pokolenia, przekonane, że kwestia zdobywania wiedzy i pracy nad sobą kończy się razem z uzyskaniem matury, dyplomu czy dobrej pracy. Cel został osiągnięty, teraz można skupić się na zarabianiu i wykorzystywaniu zarobionych pieniędzy. Czy na pewno takiej przyszłości chcemy dla naszych dzieci, dla społeczeństwa?
A gdyby tak potraktować możliwość uczenia się jako przywilej, a nie przykry obowiązek do odhaczenia? Gdyby wyrobić w dzieciach nawyk doskonalenia nie tylko intelektu, lecz także woli, która jest w stanie nagiąć się do tego co dobre, nawet jeśli nie jest przyjemne? Gdyby zaszczepić w młodych ludziach przyzwyczajenie do nieustannego rozwoju (nie tylko zawodowego, ale siebie jako człowieka) i samodyscypliny? Czy wtedy problem prac domowych nadal będzie tak palący?
Musimy pamiętać, że my tę utylitarystyczną wizję edukacji mamy głęboko wdrukowaną w świadomość. Próba pomyślenia o niej inaczej wymaga więc szczególnego wysiłku. Wysiłku refleksji nad celem, do którego chcemy podążać jako społeczeństwo, bo do niego winniśmy dostosowywać podejmowane środki, a nie dokonywać efektownych (za to niezbyt efektywnych) zmian.
A wierzę, że tym celem wcale nie jest naród złożony z wyspecjalizowanych jedynie w swojej dziedzinie, użytecznych i żyjących na pozór wygodnie i spokojnie obywateli-trybików.
Patrycja Przybysławska
-----
Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.
(1990), absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim, wychowawca i nauczyciel języka polskiego, redaktor czasopisma "WychowujMy!" Interesuje się edukacją klasyczną i jej zastosowaniem we współczesnej dydaktyce.