Kiedy zbliża się sesja oraz kończy rok szkolny, studenci, uczniowie, wykładowcy i rodzice wspólnymi siłami starają się zachęcić swoich podopiecznych do solidnej nauki, najczęściej czyniąc to za pomocą doczesnych argumentów. W grę wchodzi rozwój własnej osobowości, pomnażanie zdolności (bywa ono łączone również z ewangeliczną przypowieścią o talentach), inwestycja we własną przyszłość, a także możliwość przysłużenia się kiedyś swoją wiedzą dobru ojczyzny, czy też szerzej - ludzkości. Wszystkie te argumenty są słuszne i ważne, nie sposób je pominąć. Jednak u niektórych katolików może zrodzić się pytanie, czy można wysiłkowi związanemu z nauką nadać jakiś jeszcze głębszy sens? Odpowiedź na tak postawione pytanie bywa szczególnie nagląca dla młodych, zaangażowanych w Kościele. Wiem doskonale, co znaczy ślęczeć nad książką do przedmiotu, z którym nie wiąże się przyszłości, podczas gdy chciałoby się w tym czasie działać charytatywnie albo wybrać się ze swoją wspólnotą na ewangelizację. Często ogarnia nas zwyczajne ludzkie poczucie zniechęcenia i bezsensu. Patrząc z perspektywy ograniczoności zasobów, w tym zasobu czasu, zdajemy sobie niekiedy sprawę z tego, że w szkole zdarza się nam uczyć wielu z pozoru nieprzydatnych rzeczy i, w naszym mniemaniu, tracić czas. Oczywiście możemy powiedzieć sobie, że w przyszłości to, co dziś wydaje się niepotrzebne, okaże się bardzo pomocne. Możemy jednak spróbować wysiłkowi związanemu z nauką, jak i samemu procesowi przyswajania wiedzy nadać nadprzyrodzony sens.
Powoli w świadomości katolików zdobywa miejsce teologia pracy, a wraz z nią nieodłącznie związana perspektywa uświęcania życia zawodowego oraz prac domowych. Czy w podobny sposób da się mówić o uświęcaniu nauki? Czy jest możliwe traktowanie nauki jako swoistej pracy? Czy też można oddzielić te rzeczywistości i mimo to nadal znaleźć uzasadnienie dla traktowania nauki jako czynności ofiarowywanej Bogu, środka, za pośrednictwem którego możliwe jest jednoczenie się z Chrystusem Panem?
Lektura Katechizmu Kościoła Katolickiego pozwala stwierdzić, że naukę można uświęcać, a co więcej, ucząc się, jednoczyć się z Jezusem. W punkcie 516 Katechizmu czytamy: „Całe życie Chrystusa jest Objawieniem Ojca: Jego słowa i czyny, milczenie i cierpienia, sposób bycia i mówienia”. Jak doskonale wiemy, nasz Pan prowadził swoją publiczną działalność jedynie przez trzy lata. Czas od odnalezienia Go w świątyni jerozolimskiej do chrztu nad Jordanem Ewangelie streszczają bardzo krótko: Jezus był poddany swoim rodzicom oraz „czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi” (Łk 2,52). To nie przypadek (bo nic nie może być przypadkiem w życiu Tego, który przyszedł po to, aby objawić nam Ojca), że większość czasu Jezus spędził w ukryciu, żyjąc tak, jak każdy Izraelita w tamtym czasie i okolicznościach (z wyjątkiem grzechu).
Posłuszeństwo Chrystusa w codzienności życia ukrytego zapoczątkowało już dzieło naprawy tego, co zniszczyło nieposłuszeństwo Adama. Życie ukryte w Nazarecie pozwala każdemu człowiekowi jednoczyć się z Chrystusem poprzez najbardziej zwyczajne drogi życia.[1]
Konsekwencją wiary we Wcielenie jest wyznawanie także tego, że Jezus posiadał rozumną ludzką duszę oraz ludzkie poznanie i że chociaż jako współistotny Ojcu wiedział wszystko, to jako prawdziwy człowiek, stopniowo uczył się tego, czego człowiek musi się w normalny sposób nauczyć. Zgorszenie Jezusowego Ciała, tak bardzo odrzucane przez gnostyków i niepojęte dla muzułmanów, dla nas jest źródłem zbawienia – „błogosławiony, kto się Mną nie zgorszy”[2]. Był czas, kiedy Boski Zbawiciel nie umiał pisać ani czytać, a nawet taki, w którym musiał nauczyć się samodzielnie spożywać pokarm. Był też czas, kiedy Jezus pobierał nauki w odpowiadającej ówczesnym warunkom szkole.
Dusza ludzka, którą przyjął Syn Boży, jest wyposażona w prawdziwe ludzkie poznanie. Jako takie nie mogło być ono nieograniczone; realizowało się w warunkach historycznych Jego istnienia w czasie i przestrzeni. Dlatego Syn Boży, stając się człowiekiem, mógł wzrastać "w mądrości, w latach i w łasce" (Łk 2,52), a także zdobywać wiadomości o tym, czego, będąc człowiekiem, trzeba się uczyć w sposób doświadczalny. Odpowiadało to rzeczywistości Jego dobrowolnego uniżenia się w "postaci sługi".[3]
Jezus musiał się uczyć i czas, który spędził nad zwojami papirusu albo glinianą tabliczką nie był „stracony” dla dzieła naszego Odkupienia.
Całe życie Chrystusa jest misterium Odkupienia. Odkupienie przychodzi do nas przede wszystkim przez krew Krzyża, ale to misterium jest obecne w całym życiu Chrystusa: jest już w Jego Wcieleniu, przez które, stając się ubogim, ubogaca nas swoim ubóstwem; w Jego życiu ukrytym, w którym przez swoje poddanie naprawia nasze nieposłuszeństwo (…).[4]
Katechizm mówi nam wyraźnie, że również godziny, które Jezus spędził ucząc się, miały wartość odkupieńczą. Co więcej, każdy z uczniów czy studentów może jednoczyć się z Jezusem nie mimo swojej nauki, ale przez nią, w niej:
Wszystko, co Chrystus przeżył, czynił po to, abyśmy mogli przeżywać to w Nim i aby On przeżywał to w nas.[5]
W bardziej rozwinięty sposób wypowiedział to św. Jan Eudes, którego słowa możemy przeczytać w brewiarzowej Godzinie Czytań z piątku 33 tygodnia zwykłego:
Powinniśmy przedłużać i dopełniać w nas stany i misteria Jezusa; powinniśmy prosić Go często, aby doprowadził je do ostatecznego wypełnienia w nas i w całym Kościele… Albowiem Syn Boży zamierza rozwijać i przedłużać w pewien sposób swe misteria w nas i w całym swoim Kościele przy pomocy łask, których chce nam udzielić, oraz skutków, których dzięki tym misteriom pragnie w nas dokonać. W takim znaczeniu Chrystus pragnie dopełnić w nas swoje misteria.[6]
W chwilach pokus, bądź to wprost zachęcających do lenistwa, bądź proponujących inny, rzekomo bardziej wartościowy sposób spędzania czasu niż rozwiązywanie układów równań albo czytanie lektur, warto sobie uświadomić, że Jezus dał nam także przykład nauki. Przecież teoretycznie mógł zacząć swoją działalność dużo wcześniej. Może uzdrowiłby wówczas większą liczbę osób i powiedział jeszcze więcej o Ojcu? A jednak „Mądrość usprawiedliwiona jest przez swoje czyny”[7] i objawiła nam Ojca także w milczeniu Nazaretu. Warto naśladować Pana i przeżywać w nas Jego misterium, także gdy spędzamy czas w szkole. Ponadto można naukę ofiarować Chrystusowi w konkretnych intencjach, na przykład właśnie za tych, którym pomagalibyśmy w danej chwili, gdyby nie szkolne obowiązki. Bóg przyjmie nasz trud i ofiarę, gdy zjednoczymy go z Jego dniami, w których uczył się zawodu cieśli. W tych dniach był On tak samo zjednoczony z Ojcem, jak wówczas, gdy nauczał na Górze Błogosławieństw; nie tylko przeżył je doskonale, wypełniając całkowicie także ludzkie powołanie do czynienia sobie ziemi poddanej, ale uczynił je misterium Odkupienia i jako prawdziwy Człowiek wziął udział w naszych wysiłkach, wynosząc je „pod nieba empirejskie”.
Na zakończenie pozostaje wspomnieć, że szczęście w niebie, choć niepojęte dla żadnego człowieka, zaangażuje także nasz rozum. Św. Tomasz z Akwinu nazywał je „wizją uszczęśliwiającą”, a św. Paweł określał wprost „poznaniem”[8]. Teraz jeszcze za zasłoną, ale jednak już w pewien sposób, również w procesie nauki, możemy „przez podobieństwo stworzeń, poznawać ich Stwórcę[9]” oraz pomagać w tym innym ludziom. Takie podejście do nauki jest szczególnie ważne w dzisiejszych czasach, kiedy niektórzy próbują z niej uczynić broń przeciw chrześcijaństwu. Jak z nimi dyskutować i obalać ich argumenty, nie znając dobrze dziedzin, w których są specjalistami? A zatem – do książek! – jednocząc się z Chrystusem, ofiarując Mu swoją naukę i czyniąc z niej narzędzie apologetyki.
Monika Chomątowska
[1] KKK 532-533
[2] Mt 11,6
[3] KKK 472
[4] KKK 517
[5] KKK 521
[6] Św. Jan Eudes, Tractatus de regno Iesu
[7] Mt 11,19
[8] Por. 1 Kor 13,9.12; Flp 3,8
[9] Mdr 13,5
(1989), doktorantka Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, publikuje w Christianitas i Frondzie. Mieszka w Krakowie