Kiedyś ktoś z przyjaciół zwrócił mi uwagę na zamieszczony na youtubie filmik, na którym zarejestrowano śpiew amerykańskiej młodzieży z Crusaders for Life, po Marszu pro life w styczniu 2017: stojąc na “koronie” stanowego kapitolu w Springfield (Illinois), połączeni w braterskim uścisku młodzi ludzie wykonali Coventry Carol, angielską kolędę opowiadającą - lamentem Maryi - o nakazanej przez Heroda rzezi niewiniątek. Lullay, lullay, My little tiny child...
Oglądałem wiele razy ten nieprofesjonalny, cudowny filmik z pięknym śpiewem, we współczesnej aranżacji Philipa Stopforda. On przyciąga, leczy, przekonuje. Niech więc w końcu spłynie do tekstu prosta myśl, która jest dłużnikiem śpiewu amerykańskich “krzyżowców” obrony życia nienarodzonych: w sercu naszego oporu musi być coś co przynajmniej na pierwszy rzut oka do oporu “nie pasuje”.
Pomyślałem: cywilizacja chrześcijańska będzie trwała dotąd, dopóki ci, którzy jej bronią, swoją siłę będą czerpali z czegoś tak nie-bojowego, znikomego i zbyt delikatnego - w stosunku do walki i jej zgiełku - jak łagodny śpiew kolędy, spokojne gesty celebransa cichej Mszy, pokój mniszy, biel Niepokalanego Poczęcia i pokora Bożego Narodzenia. A może raczej: dopóki ci, którzy chwalebnie nie zwalniają się z walki, tam gdzie już płynie krew, łzy i niewiara - dopóki ci sami czują dobrze wyższość pokoju nad walką, chcą więc i do wnętrza samej walki wprowadzić coś z tego “pokoju, którego nie daje świat”.
Aby tak było, potrzeba gotowości, by nie powtarzać cudzych scenariuszy, lecz samemu wybierać narzędzia, środki, tony i style. Potrzeba też innej pracy: widzimy przecież, że amerykańscy “krzyżowcy” nie tylko chcieli, lecz i potrafili zaśpiewać dość wymagający utwór. Ejże, czy ktoś nie powiedział im w porę, że to strata czasu, a mogliby go poświęcić na namalowanie więcej transparentów i zakup tub nagłaśniających? Tymczasem oni najwyraźniej tyleż starania włożyli w organizację protestu, co w przygotowanie się do śpiewnej modlitwy. Właśnie tak: wewnątrz (!) swego oporu umieścili coś co kultywuje się już niemal wyłącznie w trwożnym oddaleniu od miejsc zwykłego życia, najczęściej w wąsko zarysowanych kategoriach artyzmu.
Żyjemy w dniach, w których realne życie milionów chrześcijan często nie potrafi znaleźć innego wyrazu niż nakręcane emocje - te rzewne, i te rozkrzyczane. Nie integruje nas żadna piękna Biblia pauperum - gdyż kultura wiary, począwszy od obrzędu liturgicznego, a skończywszy na dewocyjnym obrazku, została zredukowana do cieniutkiej warstwy “jasnego i wyraźnego”. Nic dziwnego, że nasze manifestacje to obecnie głównie, jeśli nie wyłącznie, skandowanie haseł i wymachiwanie rękami, albo wywoływanie płyciutkich nastrojów. Lecz to umieją i poganie, znacznie lepiej…
To na tym tle filmik ze śpiewającymi Crusaders for life z Illinois jest jakimś sygnałem, że można inaczej: że to, co święte i wielkie w przekazie wiary sprzed wieków, może być nie tylko aranżowane dla dalszego wykonywania w kościołach, ale i pójść z nami tam gdzie trzeba walczyć, prosić, protestować. Jeśli tylko my sami wierzymy, że więcej światła i ognia jest w tym przekazie z “wyższej półki” wiekowego świętych obcowania - niż w naszych okrzykach. I że czasami śpiew z naprawdę tradycyjnego repertuaru mocniej i dłużej brzmi w sercach tych, którzy muszą iść do bezkrwawej walki.
Co pisząc, zwracam uwagę, że nie brak i nam pieśni - o czym w najbliższych tygodniach przypomni Bogurodzica, nowa płyta zespołu Jerycho. Nie brak pieśni na płycie - ale czy będziemy potrafili je zanieść tam gdzie mogą być naszym wspólnym słowem wobec świata?
Paweł Milcarek
(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.