“Amerykańskie spółki od dawna wiedzą, że równość dobrze wpływa na interesy i że słusznie jest ją popierać” – powiedział w zeszłym roku Lloyd Blankfein, dyrektor generalny Goldman Sachs, jednego z największych banków inwestycyjnych na świecie. Powiedział to jako pierwszy w historii przedstawiciel światowej finansjery w spocie, w którym reklamował prawo do małżeństwa dla homoseksualistów w stanie Nowy York. A mówiąc o równości miał na myśli oczywiście nie żadną równość ludzi, ale po prostu homo-śluby.
Czyżby żonaty i dzieciaty szef ogromnej instytucji był piewcą miłości gejowskiej? Jaki związek może łączyć świat globalnego biznesu z grupkami ludzi, którzy definiują się przez pryzmat tego, co robią w łóżku? Walka z dyskryminacją? Umiłowanie równości? Troska o prawa człowieka? – Mydlenie oczu. Jesteśmy świadkami próby zawarcia komercyjnego aliansu, który ma dać nowy oddech systemowi, w którym żyjemy.
Gdy się zastanowić, co się kryje za faktem , że pierwszą dużą inicjatywą, jaką podjął nowo wybrany prezydent François Hollande jest rozszerzenie definicji małżeństwa, można dojść do ciekawych wniosków. Oto minister sprawiedliwości Christiane Taubira pośpiesznie wprowadza do parlamentu projekt ustawy dającej możliwość zawarcia małżeństwa przez osoby tej samej płci i pełnoprawnego adoptowania dzieci. Według niej, ustawa ta ma “naprawić rażącą nierówność”, jaka dotyczy jakże ważnej części obywateli i uregulować nie znoszącą zwłoki sytuację “setek tysięcy dzieci żyjących w rodzinach homorodzicielskich”. Po przejściu ponad milionowej manifestacji ludzi oburzonych projektem prezydent Hollande oświadcza, że “jest zdeterminowany przyjąć ustawę, która jest wielkim krokiem naprzód ku równości wszystkich obywateli” i że nie ma mowy, aby w tej sprawie mogło się odbyć referendum.
Atmosfera, w jakiej przeprowadza się plan jest szokująco antydemokratyczna. Rząd w tłumionym wszelkimi sposobami dialogu z narodem licytuje z najwyższego pułapu, by przy ewentualnym oporze móc odpuścić z projektu jak najmniej. Dzięki politycznej kalkulacji wie również, że ma instrumenty, żeby przeforsować ustawę, ponieważ między nim a ludem jest jeszcze klasa polityczna...
Dlaczego więc formacja, która stoi za Hollandem tak silnie dąży do tej tzw. reformy, w której beneficjentem będzie grupa dotychczas uznawana za subkulturę? Jaką wartość pragmatyczną ma obietnica dana gejom w programie przedwyborczym?
Na pewno jest to jakaś zasłona dymna. Ustawa mogłaby odwracać uwagę od złej sytuacji gospodarczej, gdyż dług Francji niebezpiecznie narasta, a pomysłów na jego zatrzymanie brakuje. Do tego mogłaby zrealizować lewicowej obietnice – lewicowego w końcu prezydenta – gdy nowe zasiłki czy nowe miejsca pracy w sektorze publicznym są takie drogie… Lecz, być może, logika manewru jest w gruncie rzeczy długofalowa i ekonomiczno-polityczna? Może Hollande, nie wiadomo na ile świadomie, poddaje się dyktatowi układu gospodarczo-polityczno-medialnego, który znalazł się w kryzysie? Ciekawe, że liberalizm, właśnie wtedy, gdy “coś się kończy”, wyciąga swoje projekty socjotechniczne. Tak postąpił w 2005 r. Zapetero, a i parę dni temu ekipa Tuska – aczkolwiek na wcześniejszym etapie “postępu”.
“Moim największym przeciwnikiem jest świat finansów, który nie ma imienia, nie ma twarzy, nie ma partii, a jednak panuje” – powiedział profetycznym tonem kandydat Hollande. I być może właśnie to mówi o jego fiksacji i prawdopodobnie ogromnym strachu. Nie mogąc podjąć żadnej gruntownej reformy systemowej, z pakietu swoich obietnic Hollande wybiera projekt “banalnie” obyczajowy, by poruszyć ważne społeczno-ekonomiczne wektory. Tak, jak kiedyś komunizm posłużył się dla swoich celów emancypacją robotnika, a niedawno feminizm emancypacją kobiet, tak teraz ideologia gender posłuży się roszczeniami mniejszości seksualnych, by uczynić z nich elity nowego-starego porządku. Jeden i ten sam system mutuje się w różnych – z pozoru – awatarach. Znosi alienację jednej grupy przez naruszenie tego, co dla wszystkich bezwzględnie nietykalne.
W logice ultraliberalizmu tzw. małżeństwo homoseksualne jest niczym innym, jak marketingowym produktem. Szuka się nisz, które się “urynkawia”, tworzy się sztuczne potrzeby, by wokół nich zbudować aparat, który nimi zarządza. Każdy element natury ludzkiej – ciało, śmierć, macierzyństwo, komplementarność płci – nabiera charakteru funkcji na rzecz celów systemu... Zestarzały liberalizm dusi się w sobie i szuka czegokolwiek, na czym może jeszcze pasożytować. Żyje z nieokiełznanej wolności ludzkich zachcianek, by spełniając je, “robić pieniądze” lub chociaż… cokolwiek. Żyje przez bałagan, który sam tworzy i kontroluje. Jest podobny do wojny, bo jak ona dąży do zburzenia “starego”, by zbudować “nowe”. Dlatego nie znosi sprzeciwu tych, którzy mówią stop! dla jego zamkniętego mechanizmu. A w tym wszystkim jest destrukcyjny dla człowieka, bo miażdży to, co dla niego najcenniejsze: wartości istniejące dla samego istnienia. Jak w przypadku tej ustawy – dziecko.
Jak bardzo zmienił się charakter niedziel i okresów świątecznych – ze spokojnego i rodzinnego na konsumencki, rozrywkowy i turystyczny... Rodzina rozbita i wielokrotnie złożona przynosi więcej zysków niż prosta i trwała... Ileż to godzin pracy sędziów, adwokatów, psychologów, policjantów generuje sama instytucja rozwodu? Dla iluż to firm farmaceutycznych, szpitali, producentów urządzeń medycznych antykoncepcja, aborcja, eutanazja czy eugenika są źródłem konkretnego dochodu? A jakim dopiero sezamem może się stać obsługa “małżeństw” gejowskich? Ten sztab polityków, prawników i urzędników pracujących nad wdrożeniem nowych norm w życie społeczne, instytucje penalizujące “akty homofobii”, laboratoria eksperymentów biotechnologicznych, kliniki niepłodności, banki spermy, agencje surogatek, uwijające się wokół spełnienia homoseksualnego “prawa do dziecka”, ci wszyscy psycholodzy, seksuolodzy i pedagodzy, zarządzający problemami takich związków, w końcu – jakże ważne w świecie tak umiłowanej przez gejów kompulsywnej konsumpcji – ożywienie branży “stylu życia”…! Ideologia homoseksualizmu zwietrzyła rynek, zacierają się niewidzialne ręce.
Przez Francję przejeżdża teraz potężny walec. Istnieje ryzyko, że ta deliryczna ustawa przejdzie, odchudzona o najbardziej kontrowersyjne fragmenty. Przejdzie – dziś czy jutro – za staraniem partyjnych macherów z “opozycyjnych” partii, którzy się pogodzą w imię wspólnie wyznawanych idei. Tak się robi tzw. kompromisy. W ten sposób i system przetrwa, i macherzy... Niezauważalnie, w ciągu kilku lat, do komunistów i feministek w establishmencie może dołączyć nowa klasa, która na razie ma swoje ciepłe gniazda w mediach i branży luksusu.
Monika Grądzka-Holvoote
(1970), romanistka, tłumaczka. Członek redakcji "Christianitas". Mieszka we Francji.