Lektura I
Na samym początku przeczytamy dialogowane wprowadzenie Alkuina do dziełka, które w poświęconym mu tomie Patrologia Latina zostało podane jako pierwsze: Grammatica. To wprowadzenie nie mówi jednak jeszcze nic o gramatyce. Dotyczy natomiast podstaw edukacji: tego dlaczego uczeń chce się uczyć, a nauczyciel – nauczać; jaka jest ich rola, jakie oczekiwane efekty etc.
Lektura ta będzie więc dla nas dobrym narzędziem dla refleksji porządkującej kwestie podstawowe.
Konfrontujmy więc naszą świadomość czy nieświadomość tych spraw, uwagę czy nieuwagę w odniesieniu do zasad edukacji – z rozważaniami twórcy największej reformy edukacyjnej świata chrześcijańskiego.
Nie trzeba się dziwić lub zrażać specyfiką stylu poniższego tekstu. Jest to dialog, lecz oczywiście nie naśladujący zwykłej rozmowy. Występujące postacie – Magister i Discipulus, mistrz i uczeń – nie są tu po to, by nas zajmować swoimi charakterami, jak w utworze literatury pięknej; są natomiast figurami reprezentującymi to, co jest zasadą bycia uczniem i nauczycielem. Ten zatem, kto nie odrzuci zaraz tej konwencji, znajdzie co chwilę wśród zdań wykutych z mowy łacińskiej i ducha klasycznego trzeźwe uwagi inspirujące nasze myślenie o edukacji. Będziemy podchwytywali te inspirujące myśli w naszych adnotacjach, a czasami korzystali przy tym z okazji, żeby coś dopowiedzieć do dialogu Alkuinowego.
Alkuin, Wstęp do „Gramatyki”
z adnotacjami
Uczeń. Słyszeliśmy, najuczeńszy nauczycielu, jak często mówiłeś, iż filozofia jest nauczycielką wszystkich cnót i że to ona jedna wśród światowych bogactw nigdy nie pozostawia biedakiem tego, kto ją posiada. Przyznajemy zgodnie z prawdą, że tymi słowami pobudziłeś do poszukiwania tak niezwykłego szczęścia nas, pragnących wiedzieć który to jest szczyt tego nauczania lub po jakich stopniach można by na niego wstąpić. Jesteśmy w młodym wieku, i jeśli nie podasz nam swej prawicy, jesteśmy za słabi, by sami powstać. Rozumiemy, że natura naszego umysłu jest w sercu, tak jak natura oczu – w głowie. Przeto gdy oczy są oblewane blaskiem słońca lub jakąś inną obecnością światła, potrafią odróżnić najdokładniej cokolwiek znajdzie się w zasięgu spojrzeń; oczywiście to, do czego nie ma dostępu światło, pozostaje w ciemnościach. Tak do mądrości należy siła żywotna, którą może przyjąć umysł, jeśli ktoś zacznie go oświecać.
Nauczyciel. Dobrze, synu, porównałeś oczy i umysł. Lecz Ten kto oświeca każdego człowieka na ten świat przychodzącego (J 1, 9), niech oświeci wasze umysły, abyście mogli odnieść korzyść z tej filozofii, która nigdy, jak rzekliście, nie opuszcza ją posiadającego.
Uczeń. Wiemy, nauczycielu, wiemy najpewniej, że prosić należy Tego, który daje w obfitości i nikomu nie złorzeczy. Jednak nas trzeba pouczać jedynie w króciutkich odcinkach czasu, a prowadzić tak jak chorych, wolniejszym krokiem, aż urośnie w nas trochę siły. Krzemień z natury ma w sobie ogień, który zwykle wychodzi przy uderzeniu. Naturalne jest przeto dla umysłów ludzkich światło wiedzy, lecz kryje się jak iskra w krzemieniu, dopóki intensywnym staraniem nauczyciela nie zostanie wykrzesane.
To charakterystyczne, że tekst zaczął się od słów ucznia, jego prośby. To uczeń jest głównym działającym, agens principalis, w tym sensie, że bez jego działań (które nazywamy ćwiczeniami) nie ma w ogóle edukacji; zupełnie tak jak bez działania natury chorego nie ma leczenia, mimo zabiegów lekarzy. Oczywiście dość rzadko można liczyć na dojrzałość zamiarów i potrzeb taką jak u ucznia z tekstu Alkuina. Powinno się natomiast zawsze widzieć w swoich uczniach, małych i większych, ludzi, których rzeczywistą potrzebę dobrze się tu referuje. Czasami właśnie tę potrzebę potrafią zreferować rodzice. Rodzice – którzy zawsze zachowują godność głównych wychowawców swych dzieci – przysposabiają dziecko do tego, by było uczniem: nie tylko powierzają je opiece nauczyciela, lecz dbają, by było dysponowane do edukacji, czyli do współpracy z nauczycielem.
Przede wszystkim zaś trzeba wiedzieć, że dopóki uczeń nie będzie działać, nie rozpocznie się edukacja.
Jeśli uczeń jest, wbrew pozorom, głównym działającym, kim w takim razie jest nauczyciel, do którego uczeń przychodzi tu jak ktoś bezradny do kogoś niezbędnego? Nauczyciel – każdy wychowawca – jest oczywiście też jednym ze sprawców, ale jego działanie-przyczynowość nazwiemy pomocą: jeśli ktoś jest czy staje się nauczycielem, to dlatego że jest gotów podejmować działanie, które w sensie ścisłym nie jest jego własnym działaniem; tak jak ktoś przykładający swoją siłę do popychania cudzego wozu, pomaga, a więc działa dla cudzego celu i działania. Nauczyciel jest więc tym, kto umie – i swoją umiejętność potrafi przyłożyć do niedoskonałego działania ucznia, dostosowując pomoc do tempa i pojemności jego przyswajania. Nauczyciel jest pomocnikiem.
Nauczyciel. Jest doprawdy łatwo pokazać wam drogi mądrości, jeśli miłujecie ją jedynie z powodu Boga, z powodu znajomości rzeczy, z powodu czystości duszy, z powodu poznania prawdy, a także z powodu niej samej; a nie z powodu ludzkiej pochwały lub światowych zaszczytów, albo zwodnych rozkoszy z bogactw, które wszystkie im bardziej są kochane, tym dłużej sprawiają, że szukający ich oddalają się od prawdziwego światła wiedzy: tak jak pijany, który wraca przez wykroty, domu nie zna.
Jeśli nauczyciela nazwaliśmy pomocnikiem ucznia, może to dla kogoś zabrzmieć jak obniżenie autorytetu nauczyciela, tak jakby – zgodnie z niektórymi pięknoduchowskimi ideami pedagogicznymi – nauczyciel jedynie towarzyszył swobodnemu rozwojowi ucznia. Nie o to chodzi. Wyraziliśmy tylko oczywistą prawdę, że działanie nauczyciela nie stwarza edukacji: powstaje ona dlatego, że uczeń chce poznawać i tworzyć, lecz doznaje w tym braków i chce je uzupełnić, doprowadzić swe działanie do sprawności – a wtedy nauczyciel przykłada swe ponadprzeciętne umiejętności tam gdzie nie ma ich uczeń. Dlatego nauczyciel jest pomocnikiem, a uczeń – działającym.
Jest jednak w nauczycielu jeszcze coś: bywa on mistrzem. Łacińskie słowo magister zawiera i to, co wyrażamy słowem „nauczyciel”, i to, co wypowiemy w słowie „mistrz”. Nauczyciel bywa mistrzem. Inaczej: niektórzy nauczyciele są też mistrzami. Mistrz zaś to ktoś kto kieruje: nadaje działającym cel i formę działania.
Tak jak architekt dostarcza planu temu, kto buduje dom, tak mistrz oświetla drogę uczniowi (ale także, w inny sposób, nauczycielom nie będącym mistrzami). O ile nauczyciel pomaga uczniowi w osiągnięciu sprawności w tej czy innej dziedzinie działań, o tyle mistrz pilnuje celowości wszystkich działań edukacyjnych i wynikającego z niej doboru właściwych środków.
Gdy zatem teraz nauczyciel dotyka kwestii celu, wchodzi w rolę mistrza: owszem, można zaproponować różne projekty edukacji i obiecać uczniom usprawnienie – lecz wszystko to zależy od tego „z powodu czego” mają współdziałać nauczyciel i uczeń. (Alkuin milcząco zakłada, że i tak nauczyciel pokaże uczniom „ścieżki mądrości”, zaś uświadomienie celu jest po prostu drogą do uzyskania determinacji. Trzeba jednak pamiętać, że znaczenie celu jest jeszcze większe: z rozpoznania właściwej hierarchii celów edukacji wynika dopiero jej plan.)
Korzystając ze sposobu myślenia Alkuina, można by powiedzieć, że celem wewnętrznym edukacji jest mądrość: tak nazwiemy ogólnie ład umysłowy człowieka, z cnotami woli i sprawnościami intelektu. Mądrość współgra tu ze znajomością rzeczy, czyli wiedzą, i czystością duszy, czyli moralną przejrzystością człowieka. Jednak Alkuin wymienia także Boga (i prawdę), a to dlatego, że cel nadrzędny edukacji musi być dla niej celem zewnętrznym: podejmuje się nauczanie nie przede wszystkim dlatego żeby uczeń otrzymał i rozszerzył pewien kapitał umiejętności, lecz po to, by – mówiąc językiem Greków – z jego pomocą stał się w swym życiu człowiekiem szczęśliwym, doszedł do szczęścia jako życiowego spełnienia (to zaś – o czym tu nie będziemy mówili dłużej, mimo że to ogromnie ważne – oznacza też umiejętność ludzkiego zaangażowania dla innych i z innymi). Edukacja bierze przecież swój nadrzędny kierunek z etyki.
Uczeń. Wyznajemy, że ukochaliśmy szczęście – lecz czy jest ono gdzieś w tym świecie, nie wiemy.
Nauczyciel. Z natury bowiem dane jest umysłom ludzi pożądanie prawdziwego dobra – lecz wielu z nich szkodliwy błąd odciąga do pewnych fałszów. Z tych jedni sądzą, że największe szczęście obfituje w bogactwach, inni weselą się zaszczytami, inni cieszą się władzą, inni smakują rozkoszy, inni gorąco pragną pochwał. Gdy się te [rzeczy] uważniej rozważy, [widzi się, że] łączą się z tyloma nieszczęściami, że ledwie trochę szczęścia zdają się zawierać. Śniąc o nich, myślą niektórzy, że będzie to prawdziwe szczęście, a chociaż naturalna intencja prowadzi ich do prawdziwego dobra, jednak wieloraki błąd z powodu ignorancji odciąga [od niego].
Uczeń. Któż biorąc na zdrowy rozum, nie wie, że są to [rzeczy] przemijające? A jednak któż nie wie, że ich obfitość wspomaga wędrującego przez to życie?
Nauczyciel. Umiarkowane ich używanie wspomaga, zaś nadmierne – obciąża. Dlatego słuszne jest powiedzenie filozoficzne: „Nic w nadmiarze”.
Uczeń. Wiadomo, że wszystko w nadmiarze szkodzi. Ale w jakich granicach należy zabiegać o to, co trochę wyżej wyliczyłeś?
Nauczyciel. Na ile konieczność ciała wymaga i na ile domaga się dążenie do mądrości.
Uczeń. Sądzimy, że do doskonałych należy powściągać bieg dusz wędzidłami takiej zasady.
Nauczyciel. Do takiej doskonałości, jak długo wiek kwitnie, jak długo umysł krzepki, zachęcam was, synowie.
Fragment z rozważaniami o umiarze w używaniu rzeczy przemijających można by określić jako standard obecny w naukach moralnych Greków i Rzymian – po części przejęty przez tradycję chrześcijańską. Wszystkie klasyczne tradycje moralne naszej cywilizacji dystansowały się w ten sposób względem hedonizmu – więc o umiarze w używaniu rzeczy i przyjemności mówi i Platon, i Arystoteles, i Epikur, i Seneka, i święty Paweł, każdy z innymi założeniami. Za każdym razem ważne będzie nie tylko samo powściąganie pragnień, lecz przede wszystkim ich ukierunkowanie i hierarchizowanie.
Uczeń. Prowadź, popędzaj i odprowadzaj drogami boskiego rozumu i przenieś na szczyt jego doskonałości. Albowiem, chociaż nierównym krokiem, podążamy za tobą, przewodnikiem.
Nauczyciel. Cóż, człowiecze, żywa istoto rozumna, w lepszej części nieśmiertelna, obrazie twego Stwórcy – cóż własnego tracisz? Czego cudzego pragniesz? Dlaczego najmniejszych szukasz, a najwyższe zostawiasz?
Uczeń. Które są własne, a które cudze?
Nauczyciel. Cudze są te, których szuka się na zewnątrz, jak np. gromadzenie bogactw; wewnątrz zaś – ozdoba mądrości. Zatem ty, człowiecze, jeśli sam siebie będziesz właścicielem, posiądziesz to, że nigdy nie będziesz bolał nad stratą i czego żaden obrót fortuny nie zdoła ci zabrać. Czegóż więc, o śmiertelnicy, zapragniecie na zewnątrz, skoro wewnątrz macie to, czego szukacie?
Uczeń. Szukamy szczęścia.
Nauczyciel. Dobrze szukacie, jeśli szukacie tego trwałego, a nie uciekającego. Widzicie jak licznymi goryczami skropione jest ziemskie szczęście – to, które nie przychodzi do nikogo albo całe, albo nie pozostaje niezawodne, gdyż w obecnym życiu nie może być nic niezmiennego. Cóż piękniejsze niż światło? A ono zostaje zakryte nadchodzącymi ciemnościami. Cóż wdzięczniejszego od kwiatów w rozkwicie? A jednak giną od chłodu zimowego. Cóż milszego od zdrowia ciała? A kto ufa, że będzie je miał zawsze? Cóż weselsze od niezmąconego pokoju? A jednak często z zarzewia smutnych niezgód przychodzi nań szkoda.
Edukacja zaprawia człowieka we własnej jego drodze do celu znajdującego się już poza nią: szczęścia. Wiedzą to tutaj uczniowie – lecz nie wiedzą gdzie szczęście się znajduje. Mistrz pokazuje przejściowość dóbr i przyjemności doczesnych. Podpowiada więc, że szczęściem człowieka jest dopiero coś trwałego.
Uczeń. Nie wątpimy, że to wszystko tak jest jak mówisz. Lecz co dalej z tym?
Nauczyciel. Abyście z tego, co większe, poznali to, co mniejsze.
Uczeń. W jaki to sposób?
Nauczyciel. Jeśli niebo i ziemia zmieniają się zawsze przez swe koleje, w ogóle wszystkich śmiertelnych piękno i pożytek – ileż bardziej przyjemność z każdej poszczególnej rzeczy musi być przejściowa? I dlaczego należy kochać to, co nie może trwać? Cóż wy, ludzie, myślicie o ludzkiej pochwale, o godności zaszczytu, o gromadzeniu bogactw? Czytacie o bogactwach Krezusa, sławie Aleksandra, zaszczytach Pompejusza? I cóż one dały tym, którzy mieli przepaść? Gdy każdy z nich przez przedwczesną śmierć szybko stracił chwałę, o którą zabiegał z wielkim wysiłkiem, a niweczyw jakiś sposób całość własnej wiedzy ten, kto z cudzej gadaniny pochwałę dla siebie wydobywa. Czemuż to zabiegacie o gromadzenie bogactw, które odchodzą lub są zabierane? Które wzbogacają bardziej przez wylewanie niż przez zachowywanie? Jako że sknerstwo tworzy przykrych, a szczodrość – sławnych. Ich obfitość tworzy się jedynie z niedostatku innych. Czemuż to szukacie zaszczytów, zarzewi pychy? Czyż nie jeden jest Ojciec wszystkich? I dlaczego niegodziwość czynicie waszemu Stwórcy, kochając gorsze, a tracąc lepsze? Chciał On, aby rodzaj ludzki przewyższał wszystko, co ziemskie, a wy godność waszą strącacie niżej wszystko najniższe. Ileż lepiej jest być ozdobionym wewnątrz, niż na zewnątrz, duszę oczyścić blaskiem wiecznym.
Pamiętając o obu celach edukacji – mądrości i szczęściu – mistrz kieruje uwagę ucznia na to, gdzie mają się dokonywać zmiany właściwe edukacji. Oczywiście jest to najściślej związane z tym jak się rozumie to kim jest człowiek: jeśli rozumiemy, że jest to ktoś kto poza rosnącym, dojrzewającym i wyczerpującym się organizmem cielesnym ma też duchową indywidualność, możemy przyjąć, iż najważniejszym polem edukacji jest właśnie ona. Jeśli jest w duchowym centrum człowieka podstawa, by poznawać to, co niezmienne i trwałe, należy zadbać właśnie o to, a nie tylko o umiejętność orientowania się w aktualnym przepływie opinii.
Uczeń. Które to są [wieczne] ozdoby duszy?
Nauczyciel. Pierwsza ze wszystkich – mądrość, do zabiegania o którą najbardziej was zachęcam.
Uczeń. Skąd wiemy, że mądrość jest wieczna? A jeśli wszystko to, co wcześniej wyliczyłeś, jest przemijające, dlaczego i wiedza o nich nie przemija?
Nauczyciel. Mniemacie, że dusza jest wieczna?
Uczeń. Nie tylko mniemamy, ale najpewniej wiemy.
Nauczyciel. A czy mądrość jest ozdobą i godnością duszy?
Uczeń. Jest naprawdę.
Nauczyciel. W jaki sposób bez mądrości, swej ozdoby, dusza będzie mogła być szczęśliwie wieczna? Czyż to nie bezrozumne, że dusza bez swej ozdoby i godności jest wieczna? Wydaje się, że w konsekwencji obie są wieczne: dusza i mądrość. Czy nie widziciew każdym razie, że najczęściej bogactwa opuszczają posiadacza, a wszystkie zaszczyty światowe często rozpadają się?
Uczeń. Widzimy, że i władza króla nie przetrwa.
Nauczyciel. Czym bogactwa bez mądrości?
Uczeń. Czymże ciało bez duszy, jak mówi Salomon: „Po co głupiec posiada bogactwa? Nie mając rozumu, nie potrafi zdobyć mądrości” [Prz 17, 16]?
Nauczyciel. Czyż to nie ona jest tą, która pokornego wywyższa i podnosi z gnoju ubogiego, by zasiadł z książętami i dzierżył ich chwałę?
Uczeń. Jest, zaiste, lecz tak jak jest piękna w posiadaniu, tak mozolna w nabywaniu.
Nauczyciel. Kto będzie wieńczył żołnierzy bez walki? Który rolnik obfituje w zboże bez trudu? Czyż to nie stare przysłowie, że korzenie nauk są gorzkie, a owoce – słodkie? Zatem i nasz mówca w Liście do Hebrajczyków to samo potwierdza. Każda dyscyplina bowiem w obecnym [życiu] nie wydaje się należeć do radości, lecz do zmartwienia; [jednak] potem wyćwiczonym w niej przynosi najdelikatniejszy owoc sprawiedliwości.
Mówiąc o „wiecznych ozdobach duszy”, mistrz wskazuje na takie efekty edukacji, które w każdych okolicznościach są człowiekowi pomocą, a nie obciążeniem lub przedmiotem złudzeń. Wszelki trud edukacji ma zmierzać do uzyskania tych „wiecznych ozdób”: sprawności intelektu i woli.
Uczeń. Prowadź, popędzaj, jak chcesz, idziemy za tobą chętnie, gdyż nadzieja nagrody zwykle ujmuje trudu. Przecież każdy kto orze, orze w nadziei zebrania plonów. Mówią przeto, że ów Diogenes, wielki filozof oddalił od siebie wszystkich swoich uczniów, mówiąc: Idźcie, szukajcie sobie mistrza, ja zaś sobie [znalazłem]; jako jedyny przylgnął do niego Platon; i pewnego dnia przybiegł szybko do rozłożonego posłania mistrza, by usiąść przy nauczycielu, a Diogenes odgrażał się, że go uderzy kijem; chłopiec odpowiedział mu z pochyloną głową: Nie ma takiego twardego kija, który mógłby mnie wypędzić od ciebie[1]. Skoro więc ów płonąc ogniem światowej mądrości, a nie znając niebiańskiej, która wiedzie do życia wiecznego, tak gorliwie trwał w podążaniu za mistrzem, tym bardziej my powinniśmy iść twoimi, mistrzu, śladami, gdy wchodzisz i wychodzisz; ty potrafiłeś prowadzić nie tylko szlakiem literackim studiów wyzwolonych, lecz także będziesz umiał otworzyć lepsze drogi mądrości, która prowadzi do życia wiecznego.
Mają rację uczniowie, że motorem edukacji jest nadzieja: to ona uczy, że coś co już daje się posmakować, może być z naszym udziałem poszerzone i utrwalone, tak że przedsmak zamieni się w codzienny pokarm, zaś ten kto się karmił, urośnie i sam dojrzeje, by przynosić owoce. Mistrz i nauczyciel są dla ucznia rękojmią tej nadziei: skoro w nich, ludziach, powstała już mądrość, to i w nim, człowieku, może ona rzeczywiście być czymś więcej niż przedmiotem pragnień. Trzeba więc stać przy nauczycielu, choćby nawet bywał groźny jak kij w słowach filozofa z anegdoty: żadne prawdziwe czy urojone przykrości w obcowaniu międzyludzkim nie mogą być ważniejsze niż to, że między uczniem i nauczycielem istnieje pakt nadziei.
Nauczyciele są powiernikami tej nadziei, że ta czy inna umiejętność jest naprawdę do uzyskania. Mistrz jest zaś powiernikiem nadziei idącej dalej: że uzyskiwanie tych i owych umiejętności ma logiczne znaczenie, prowadzi do czegoś co decydujące o przyszłości życia – a czasami i o życiu przyszłym.
Nie można liczyć na to, że będzie na to zawsze zważał człowiek mały, który zwykle myśli tylko o tym, co dzieje się w tej chwili, i szybko uogólnia chwilowe trudności czy przykrości. Ale – znowu – to, co widzimy w słowach ucznia tutaj, powinni pamiętać sami nauczyciele i mistrzowie, a także rodzice. Kiedyś też dojdą do tego obecni uczniowie.
Nauczyciel. Niech nas poprzedza boska łaska i niech wyprowadzi do skarbów mądrości duchowej, w której ze źródła boskiej obfitości moglibyście się napoić, aby było w was źródło wody wytryskające na życie wieczne. Lecz skoro czytamy, że Apostoł przykazuje: Niech wszystko co czynicie szlachetnie, dzieje się w porządku [por. 1 Kor 14, 40], uważam, że powinno się was prowadzić przez pewne stopnie wykształcenia, od niższych do wyższych, aż powoli urosną pióra cnót, na których lecąc aż do widoków czystego nieba będziecie mogli powiedzieć: „Wprowadził mnie król do swojej komnaty, będziemy się tam cieszyli i weselili” [Pnp 1, 3].
Mistrz pozwala, by nadzieja uczniów rosła aż ku szczytom życia ludzkiego. Nie mierzymy przecież możliwości dzieci i uczniów naszymi własnymi osiągnięciami lub, tym bardziej, tylko swoimi potrzebami. Trzeba prowadzić ucznia znanymi stopniami, od niższych do wyższych – lecz z myślą, że „pióra” umiejętności czynią ich coraz bardziej samodzielnymi, aż sami wzlecą ponad te stopnie kształcenia, które są opisane w programie edukacji.
Uczeń. Daj prawą dłoń, mistrzu, i podnieś nas z gleby niedoświadczenia, a postaw nas razem z tobą na stopniach mądrości, na których ty częściej stajesz, jak wiemy, z powodu godności obyczajów i prawdziwości słów, oraz na które od wczesnego wieku prowadziło cię, jak słyszeliśmy, najpiękniejsze zrozumienie rzeczy; a jeśli nadstawianie uszu na poetyckie baśnie nie wyda się nieodpowiednie dla nas, to mówią, że przysmakami bogów są rozumienia.
Nauczyciel. Zaprawdę, o synowie, możecie powiedzieć, że rozumienia są raczej pokarmem aniołów, ozdobą dusz, niż przysmakami bogów.
Uczniowie posługują się metaforą literacką, z poety-poganina Wergiliusza. Mistrz przypomina, że zamiast powtarzać machinalnie sformułowania należące do wyobraźni karmionej mitami, można powiedzieć to samo w prawdzie, korzystając z mądrości chrześcijańskiej.
Jest to dobre miejsce, by zdać sobie najkrócej sprawę z tego, że chociaż będziemy wciąż korzystali ze źródeł starożytnych, często spoza tradycji Objawienia Bożego, naszym kryterium i światłem będzie zawsze to Objawienie, podawane w nauczaniu katolickim. Inaczej mówiąc: nie będzie nam chodziło o to, by zamiast Homera i Wergiliusza czytać wyłącznie Biblię – lecz o to, by czytać Autorów zawsze w świetle Bożego Logosu.
Uczeń. Niezależnie od tego jak by to należało powiedzieć, prosimy, byś nam pokazał pierwszy stopień mądrości, abyśmy gdy Bóg da, a ty nas wyuczysz, zdołali przejść do [rzeczy] wyższych.
Nauczyciel. Czytamy, w tym to co mówi Salomon, jak opiewa się sama [Mądrość]: „Mądrość zbudowała sobie dom, wzniosła siedem kolumn” [Prz 9, 1]. Zdanie to dotyczy co prawda boskiej mądrości, która zbudowała sobie dom, to jest ciało, w dziewiczym łonie i utwierdziła go siedmioma darami Ducha Świętego (lub: Kościół, który jest domem Boga, oświeciła tymiż darami); jednak mądrość nauk wyzwolonych jest utwierdzona siedmioma kolumnami. I nie inaczej każdy poprowadzi do doskonałej wiedzy, jak przez wzniesienie tych siedmiu kolumn lub stopni.
Mistrz przygotowuje w umysłach uczniów miejsce dla całego programu edukacji wstępnej. Posługuje się symbolami z mądrościowej księgi Pisma Świętego, lecz wprowadzi przez tę symbolikę to, co od początku stanowi podstawowe instrumentarium edukacji klasycznej: siedem sztuk wyzwolonych.
Uczeń. Otwórz wreszcie kiedyś to, co obiecałeś, a ze względu na kruchość naszego wieku zacznij karmić tym, co miększe, abyśmy łatwiej doszli wraz z wiekiem do twardszych.
Nauczyciel. Z boską łaską uprzedzającą i dokonującą uczynię to, o co prosicie, i okażę waszemu widzeniu siedem stopni filozofii, a przez nie – gdy Bóg da, a życia wystarczy odpowiednio do naszych sił, dzięki odpowiednim warunkom czasu i wieku – wyprowadzę ku szczytom wiedzy spekulatywnej.
Od samego początku zarówno uczeń, jak i mistrz, mówią o filozofii, jako pierwszym etapie edukacji. Należy pamiętać, że w owym czasie filozofią nazywano nie jakąś konkretną naukę czy określony przedmiot nauczania, lecz właściwie cały obszar wiedzy o rzeczywistości. Dyscyplinami filozoficznymi nazywano to, co nie wychodziło od nadprzyrodzonego Objawienia, podczas gdy teologią było właśnie objaśnianie tajemnic objawionych. Niemal wszystkie nasze obecne przedmioty szkolne wywodzą się zatem z tak pojętej „filozofii”.
Uczeń. Prowadź więc, prowadź i nareszcie zanieś z gniazdka niedołęstwa ku konarom danej ci przez Boga mądrości, a stamtąd będziemy mogli dostrzec jakieś światło prawdy. A jak już tylekroć obiecywałeś, pokaż nam siedem stopni dyscypliny teoretycznej.
Uwaga: edukacja klasyczna zaczyna się zawsze od teorii. Teorią zaś nazywa się – inaczej niż dziś przywykliśmy – nie jakieś usprawiedliwienie praktyki (czasami dorabiane ex post), lecz obszar wiedzy dotyczący natury, czyli rzeczywistości nietworzonej przez człowieka. Poznajemy tu to, co zastaliśmy, a nie to, co jako ludzie sprawiamy swoimi działaniami i twórczością. Kształcenie powinno się więc zacząć od teorii.
Od samego swego początku edukacja klasyczna zawiera to przekonanie, że umysł człowieka łatwiej kształci się w tak pojętej teorii, niż w wiedzy praktycznej, dotyczącej ludzkiego postępowania. (Wiedza praktyczna wymaga zresztą rozwiniętego doświadczenia moralnego, którego zwykle brak młodemu człowiekowi na progu edukacji.)
Pierwszeństwo „dyscyplin teoretycznych” odpowiada rytmowi rozwoju naszych umysłów – dlatego że potrzebuje on przede wszystkim wyjścia z mgły fantazji i towarzyszących im emocji. Na tym jednak polega także trudność z edukacją klasyczną, gdy w naszym środowisku życia obowiązuje prymat emocji i „kreatywności” opartej na fantazji oraz przeświadczenie, że to praktyka jest kluczem do poznania.
Nauczyciel. Oto więc są stopnie, których szukacie, i obyście tak gorliwi byli zawsze we wspinaniu się na nie, jak teraz jesteście ciekawi w ich oglądaniu: gramatyka, retoryka, dialektyka, arytmetyka, geometria, muzyka i astrologia. Na nich to filozofowie spędzili swe prace i wypoczynki. Przez nie bowiem stali się sławniejsi od konsulów i przez nie bardziej poważani od królów, i przez nie chwalebni w pamięci wiecznej; przez nie również święci i katoliccy doktorzy i obrońcy naszej wiary w sporach publicznych okazywali się zawsze wybitniejsi od wszystkich herezjarchów.
Jak już powiedziano, siedem sztuk wyzwolonych znajduje się w skarbcu edukacji klasycznej od zawsze, to znaczy od jej początków greckich i hellenistycznych. Przez wieki nie zmienił się ich zestaw. Trzy z nich są sztukami słowa: gramatyka, retoryka i dialektyka. Cztery zaś są sztukami liczby: arytmetyka, geometria, muzyka i astronomia (tak chyba lepiej niż u Alkuina?). Powiemy o nich więcej w innym miejscu.
Tymi zatem ścieżkami, najumiłowańsi synowie, niech biegnie codziennie wasza młodość, aż wiek dojrzalszy i umysł mocniejszy w pojmowaniu dojdzie do szczytów Pisma Świętego. Abyście następnie tym uzbrojeni stawali się obrońcami i rzecznikami prawdziwej wiary.
Edukacja, o której mówi Alkuin, jest sprawą cywilizacji chrześcijańskiej, czyli takiego cywilizowania ludzkich dążeń, aby możliwie oczyszczała, napełniała i prowadziła je łaska Boża. Kto zatem pojmie cel edukacji – mądrość i szczęście – jako sprawy czysto naturalne lub tylko prywatno-osobiste, ten zaczyna drogę inną niż droga wytyczana przez Alkuina dla wierzących Bogu w Kościele.
Tu kończy się wstęp do Gramatyki, a zaczyna ona sama, ujęta w formie rozmów nauczyciela z dwoma uczniami. My jednak, zanim wejdziemy na teren gramatyki, pierwszej sztuki wyzwolonej, powinniśmy w następnym naszym czytaniu zająć się trochę dokładniej ogólnym programem edukacji i miejscem, które mają w nim sztuki wyzwolone.
Tłumaczenie i adnotacje – Paweł Milcarek
[1] Anegdota podana tu przez Alkuina wydaje się mieszanką opowieści dotyczących różnych osób. U znanego starożytnego doksografa Diogenesa Laertiosa (VI, 2) mamy opowieść, w której to Diogenes z Synopy usiłuje wymóc na cyniku Antystenesie przyjęcie go jako ucznia – i to w tym kontekście Antystenes ma grozić kijem (będącym zresztą atrybutem cyników), a Diogenes wypowiedzieć kwestię cytowaną przez Alkuina.
(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.