Wstęp
Alkuin będzie tu moim przewodnikiem. Urodzony około roku 730 niedaleko Yorku w dawnej Northumbrii, tamże solidnie wykształcony i wyświęcony na diakona, od 782 na kontynencie, w Akwizgranie u boku Karola Wielkiego – organizator Akademii pałacowej, czyli kulturalnego centrum państwa karolińskiego, następnie (od 796) twórca szkoły i skryptorium u benedyktynów w klasztorze św. Marcina w Tours – gdzie w roku 804 opuścił ziemski padół dla kraju obietnicy. Jak mało kto nadaje się na patrona rozważań i planów odnawiania edukacji klasycznej: znając sztuki wyzwolone, autorów starożytnych, grekę i łacinę oraz prawo, Alkuin potrafił dać swemu czasowi dostęp do skarbca klasyki, przeprowadzić reformę szkolną, odnowić tradycyjne metody nauczania, a nawet zadbać o piękno pisma (minuskuła karolińska!), którego forma trwa w naszych czcionkach. Jego imię – wraz z jego klasycznym aliasem: Albinus Flaccus – kojarzy się nie tylko z tymi herkulesowymi pracami, ale i z całą siecią wielkich postaci tamtego czasu renesansu karolińskiego – jego uczniami byli: liturgista Amalryk z Metzu, kronikarz Einhard, teolog-poeta Hraban Maur i filozofujący teolog Fredegisus.
Alkuin z Yorku stoi w tym miejscu, w którym – także mocą jego woli i zmysłu praktycznego – zdecydowało się, że Zachód barbarzyńców nauczy się porządnie gramatyki łacińskiej, a „podstawami programowymi” swoich szkół uczyni to, co zachował Kasjodor: trivium i quadrivium, czyli komplet sztuk wyzwolonych ze starożytnej Grecji i Rzymu, sztuki słów i liczb. Gdy zaglądamy do jego trwórczości, widzimy więc nie tylko teologiczny traktat O Trójcy kontynuujący myśli świętego Augustyna, nie tylko poezję, nie tylko dzieła biblistyczne i liturgiczne – ale i podręczniki lub skrypty: z uwagami gramatycznymi, z zadaniami matematycznymi dla ówczesnej „podstawówki”, wykładem o retoryce itp.
Z początku myślałem nazwać tę książeczkę Nowy Boecjusz – gdyż wydało mi się, że należy się odwołać do patronatu tego „ostatniego Rzymianina” i „początkodawcy filozofii chrześcijańskiej”, czyli kogoś kto mając świadomość głębokiej cywilizacyjnej zapaści, wręcz „końca świata”, postanawia możliwie udostępnić bogactwa posiadane – temu, kto w nowej epoce zechce po nie sięgnąć.
Ale nie! Jesteśmy w zupełnie innej sytuacji: nasza perspektywa to nie zapaść "starego świata", którego najlepsi obywatele myśleli, co będzie, skoro Rzym się zawalił. Nikt z nas, dzisiaj, nie jest w sytuacji porównywalnej z losem Boecjusza, albo Kasjodora. Oni byli rzymskimi patrycjuszami i dziedzicami kultury nawróconego Cesarstwa. Ich zmartwienie główne polegało więc na tym jak przekazać dalej cywilizację, którą otrzymali, a w niej - jej ducha, z już chrześcijańską proporcją wiary, filozofii i polityki. Patrzyli w oczy przychodzącym barbarzyńcom - i szukali słów, żeby otworzyć im kufry z mądrością.
Nie tak wygląda nasz los, nie tak. My sami jesteśmy barbarzyńcami, a nie patrycjuszami. I to jak bardzo barbarzyńcami! W dwieście kilkadziesiąt lat po pierwszej gwałtownej próbie wprowadzenia cywilizacji dogłębnie przeciwnej względem naszej; w sto lat po wybuchu wojennego samobójstwa dawnych królestw, wcześniej skompromitowanych odstępstwami od ich zasad prawowitości; w części świata zmasakrowanej społecznie przez kłamliwy „ustrój sprawiedliwości społecznej”, a potem niemal bezwolnej względem pokus adaptacji do standardów liberalizmu; w świecie globalnej wioski – i „pełzającej apostazji”…
Mieszkamy w świecie, w którym potężne rzesze mają poczucie bycia ludźmi dostatecznie wykształconymi, tylko z racji tego, że przepchnął ich przez swe tryby oraz czasami udekorował tytułami system socjalizacji kulturoznawczej nazywany mylnie systemem edukacji; a równocześnie ci sami ludzie, z tą pewnością, że „swoje wiedzą”, mają głębiej ukryte poczucie – rzekomej – niedostępności skarbów kultury rzeczywistej, a zatem jeszcze głębiej, najgłębiej – ukryty resentyment do każdego kto grzebie przy tej niepokojącej prawdzie jakimi barbarzyńcami są i jakiego barbarzyństwa ofiarami.
Ci ludzie – to my. Barbarzyńcy z aktualnego przełomu, wielkich wędrówek ludów i idei.
Chciałbym więc zaprosić do nas, do naszego świata i naszych potrzeb „dobrej szkoły” - właśnie Alkuina, tego cudotwórcę edukacyjnej przemiany. Dlatego zacząłem pisać tę książkę – w której pod patronatem Albinusa Flaccusa, nie bez przeplatania własnych namysłów konkretnymi projektami naszych Ojców, spróbuję dostarczyć równie stroskanym i zainteresowanym inspiracji do twórczego przyjęcia wielkiej tradycji szkolnej christianitas.
Opowiem o tym jak „starzy” podchodzili do gramatyki, retoryki, logiki; spróbuję opowiedzieć ich podejście do matematyki – i dlaczego w ramach matematyki uczyli się muzyki; jakie znaczenie miała dla nich astronomia. Jak wybierali autorów do czytania – i co rozumieli przez „klasykę”. Otworzę wiele wątków – po to, by zainteresowani mogli pójść dalej sami, jeśli zechcą coś zrobić, zamiast narzekać.
Patronat Alkuina nie znaczy, że będziemy tu uprawiali archeologię lub że renesans karoliński potraktujemy jako zamknięty czas, do którego kieruje się westchnienia. Oczywiście nasz Nowy Alkuin nie jest, nie może być jedynie nowym wcieleniem tego dawnego: zapewniam, że jego zadaniem i naturą nie jest zjawienie się w naszym dzisiaj tak jak zjawia się we współczesnej (już nie współczesnej...) Francji rycerz i giermek z filmu Goście, goście. Nie, Nowy Alkuin przeżył czasów wiele, także tych, które upłynęły od jego odejścia z tego świata: przychodzi do nas przez te wieki, zachwycony apogeum christianitas, a zaaferowany zerwaniem nowoczesności. Co w nim zostaje ze starego Alkuina, ministra Karola Wielkiego? Podstawowe gesty mnicha-wychowawcy, zdolnego, by wśród barbarzyństwa zgoła beznadziejnego sposobić cywilizację Państwa Bożego.
O ile więc ten Alkuin zna i Arystotelesa, i Platona, i w ogóle całe udostępnione przez wieki dziedzictwo antyku pogańskiego - w stopniu nieporównywalnym z Alkuinem z VIII wieku - to nadal jest to dla niego ewentualny składnik mądrości chrześcijańskiej, a nie przedmiot antykwarycznej konserwacji czy rekonstrukcji archeologicznej. O ile nasz Alkuin zna i Akwinatę, i w ogóle złotą scholastykę, to szuka tam zawsze raczej odważnego otwierania dysput o prawdzie niż najsubtelniejszych odróżnień. O ile nowy Alkuin zetknął się już nawet z rozwijającym się w nowożytności i nowoczesności prądem milczącej apostazji czy postchrześcijaństwa, jednak nie pali się do wchodzenia do wnętrza tych procesów.
W jednym wszakże punkcie z pewnością Alkuin naszych nadziei nie przekracza mocy Alkuina naszej historii: jest jedynie doradcą, a co najwyżej - roztropnym ministrem, nie załamującym się wśród barbarzyństwa. Na pewno zaś nie jest ani Karolem Wielkim, ani w ogóle żadnym władcą, który przy pomocy niezłomnej woli swego autorytetu wprowadza politycznie to, co zobaczy jako mądre. Także więc nowy Alkuin nie zdziała nic, jeśli nie zaufa jego radom władca, tego czy innego rządu. A - dodajmy - zaufać by mógł pewnie jedynie taki, który jak kiedyś Karol uznałby i "Państwo Boze" świętego Augustyna za zupełnie praktyczny przewodnik w tworzeniu Państwa.
Owszem, brak dziś takich władców - królów, prezydentów, premierów, ministrów edukacji etc. - i łatwo na to wyrzekać. Łatwo więc ogłaszać kapitulację projektów neo-Alkuinowych. Ale nie stwierdzajmy niemożliwości tam gdzie problemem są możliwości zbyt wąskie. Powinny być poszerzane, lecz tymczasem - dziś! - są jednak jakieś, już i wciąż, jeszcze.
Zatem nowy Alkuin nie rezygnuje, nie opuszcza rąk. Prosząc Boga o zdolność przekraczania progów nadziei, prosi też ludzi, aby korzystali ze swego autorytetu tam gdzie został im prawowicie udzielony - by korzystali ze swej władzy rodziców, dyrektorów szkół, wychowawców, nauczycieli, autorów programów i podręczników, a także z władzy kuratorów czy organów prowadzących szkoły. Dbajmy razem o każdą przestrzeń oddaną naszemu przewodnictwu i opiece - aby budować tam chrześcijańską cywilizację szkół. Nie, nie same "ciała" lub balsamowane zwłoki rzekomych "szkół katolickich", bez krztyny sensus catholicus we własnych programach! Ale pełną cywilizację szkoły katolickiej, czyli ducha z ciałem, program z instytucją. Nieważne czy będzie to, w konkretnych możliwych warunkach, Szkoła realizowana w ścianach domu - edukacja domowa - czy może mała szkółka istniejąca dzięki inicjatywie grupy rodziców; czy może nieco większa szkoła utworzona przez gminę, zakon, parafię; czy może - tu już ocieramy się o pokusę ucieczki w "wielkie plany" zamiast trzymać się twardej ziemi - sieć szkół lub wręcz system edukacji. Ważne jest tylko to czy każdy spełni swój obowiązek, choćby i nie był on potężny.
Dlatego Alkuin nie czeka dziś na ordonans mądrego władcy lub na nominację ministerialną - żeby sprawdzić się w wymiarach imperium. Natomiast z całą pozostałą mu swobodą ducha, łacińskiego, monastycznego i katolickiego, pisze program, który - całościowo, częściowo lub wręcz cząstkowo czy elementarnie - możesz zrealizować Ty, Wasza Człowiecza Wysokość, tam gdzie sięga Twoja władza, której byś nie miał nawet tej odrobiny gdyby ci jej nie dano z góry.
Paweł Milcarek
(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.