Lektura III (dowolna)
Niech wybaczą mi ci, którzy chcieliby, żebyśmy podążali szybkim krokiem do zagadnień praktycznych „co i jak?”, wyrażanych językiem technicznej instrukcji. Postępujemy inaczej, dajemy sobie czas. Nie powinniśmy biec do źródeł edukacji klasycznej z apetytami uformowanymi przez dzisiejszą technikę dydaktyczną. Dlatego – jeśli coś mamy osiągnąć – pozwólmy sobie na spokojne i uważne przechodzenie przez różne warstwy tekstów źródłowych, tak aby formowały one stopniowo naszą wrażliwość i odbudowywały własną naturalną pomysłowość: rozum i wyobraźnię mistrza i nauczyciela. Nasza kuracja odwykowa i inicjacja w nieznaną kulturę dydaktyczną wymaga przechodzenia kolejnych etapów.
To moja rada i propozycja. Jednak jeśli ktoś nie chce jej przyjąć, niech przejdzie od razu do następnej lektury – która dotyczy praktycznych aspektów nauki czytania i pisania.
Zatem tym razem trochę relaksu, i to w promieniach najbardziej wpływowej „podstawy programowej”. Chodzi o wyjątek z obszernego dzieła Marcjana Feliksa Kapelli, afrorzymskiego prawnika i nauczyciela z przełomu IV/V wieku. Całość nosi tytuł: O zaślubinach Filologii i Merkurego (III, 221-231) – tytuł o tyle mylący, że opis zaślubin jest po prostu fabularnym punktem wyjścia do szerszej prezentacji sztuk wyzwolonych. Marcjan, stojący już jakby na granicy starożytności i średniowiecza, dokonał podsumowania długiej tradycji edukacji klasycznej – i to jemu zawdzięczamy np. uporządkowanie wiedzy o sztukach w kanon „siedmiu sztuki wyzwolonych”, podzielonych na trivium i quadrivium. Pozycja tego kanonu – wielokrotnie rozważanego i doskonalonego, począwszy od Kasjodora w VI w. – była niepodważalna co najmniej do XII wieku. Nie znaczy to, że dzieło Marcjana stało się w tym czasie jakimś super-podręcznikiem. W wielu dziedzinach wybierano wykłady inne – tak było również z gramatyką. Natomiast Marcjanowe O zaślubinach zachowywało pozycję utworu dającego schemat i formę całości edukacji klasycznej.
Będziemy wracali do tego fundamentalnego tekstu na początku każdego działu poświęconego konkretnej sztuce – żeby przez kilka chwil dotykać owego niezwykłego źródła: styl poetycki i jego alegorie łączą się tu z konkretną prezentacją. Autor konsekwentnie utrzymuje zainteresowanie jedynie sztukami, czyli narzędziami edukacji, bez wchodzenia w doktryny filozoficzne i przyrodoznawcze.
Utwór Marcjana jest – jak np. Boecjuszowe O pocieszeniu – przeplataną poezją i prozą (fragmenty poetyckie są u nas przełożone jako proza, choć odróżnione kursywą). Trwają zaślubiny boga Merkurego i panny Filologii, symbolizujących odpowiednio: wymowę i uczoność. Ich wesele odbywa się w niebiosach pogańskiego mitu, w obecności „senatu” bogów, herosów i mędrców. Początkowo brylują Muzy. Ale oto księga druga zamyka się słowami poezji: „nunc ergo mythos terminatur… Teraz więc mit się kończy, a w dalszej części wystąpią sztuki. Albowiem to, co prawdziwe, swą dojrzałością odpędza to, co zmyślone…” Z orszaku weselnego zaczną wyłaniać się kobiece postacie przewodniczek wykształcenia, przyprowadzonych przez Merkuriusza w darze dla Filologii. Rozpoczyna się księga trzecia.
Marcjan Kapella, fragment z O sztuce gramatycznej
(O zaślubinach Filologii i Merkurego III, 221-231)
z adnotacjami
I znowu w tej książeczce Muza stroi się w klejnoty i chce, przybrana w fikcję, opowiadać jako pierwsza. Pamięta, że gdy prawda zesztywnieje z zimna, na nic zdadzą się różne zabiegi. Uznaje za wadę u poety, gdy wypowiada się on bezpośrednio i swobodę odsyła do dowcipu. Upiększa więc utwór, mocno nasączony barwą.
Ale przecież zapowiedź z poprzedniej księgi mówi, że mit został odrzucony, a polecenia w następnych tomach są dziełem owych Sztuk głoszących prawdę.
Na to [ona] śmieje się i mówi żartobliwie: Nie będziemy kłamali, ale Sztuki niech się odzieją. Czy masz zamiar przedstawić oblubieńcom zastęp sióstr nagi? Czy tak mają stanąć wobec senatu Gromowładnego i niebian? A jeśli już mamy nie mówić o pięknym stroju, to jakiego porządku będziemy się trzymali?
Oczywiście niech mówią o tym, czego nauczają, a ich strojem niech będzie bezcielesna wymowa.
Teraz zaiste fałszywie przemawiasz i łamiesz obietnicę. Dlaczego nie przyznasz, że na nic tworzenie dzieła bez wyobraźni?
Tym mnie Muza zwyciężyła.
Uciekasz? Dołączam do gry.
Jest to poetycki wstęp do księgi trzeciej utworu. Z przekomarzania Muzy i autora wyjść ma tekst będący ich kompromisem: nie tak „fikcyjny” jakby stworzyła go Muza, ale i nie tak „naukowy” jakby – zapewne – wyszło z upodobań samego Marcjana. Obecność Sztuk wyznacza poważne rozważanie o tym jak dochodzić do prawdy – ale Sztuki nie wystąpią tu nagie, zostaną jako tako przybrane, zatem i zasłonięte. Rzeczowa prawda wypowie się w wielobarwnych alegoriach. Zapowiada to tekst, który przynajmniej na początku będzie jak szyfr czy szarada. Nic bardziej odmiennego od naszych edukacyjnych „instrukcji obsługi”.
Uciekacie? Ja dołączam do gry, iugabo ludum.
Przyprowadził więc Latoida [Apollo] z jej wcześniejszego miejsca jedną ze służebnic Merkuriuszowych – w podeszłym wieku, lecz o najmilszej powierzchowności. Przedstawiła się jako urodzona w Memfis za panowania Ozyrysa, długo ukrywana przezeń w zakamarkach, odnaleziona i wychowana przez Merkurego. Kobieta ta oświadczyła, że chociaż w Attyce, gdzie zakwitła w dojrzałości, nosiła się po grecku, jednak wobec senatu bogów stanęła zwyczajem Romulusowym w płaszczu z kapturem, ze względu na moc bóstw latyńskich i Kapitol oraz ze względu na Marsowy lud i potomstwo Wenery.
Zaczyna się więc gra – w alegorie. Pani Gramatyka ma i wdzięk, i wiek. Marcjan, piszący u końca starożytności rzymskiej, zdaje sobie sprawę, że gramatykę wynaleziono już dawno temu. Za ogółem autorytetów (Platon, Cyceron, Tacyt, Plutarch…) powtarza opinię, że powstała ona w Egipcie, jak wiele innych nauk. Nie jest to prawda. W rzeczywistości studia gramatyczne zaczęli uprawiać sofiści, działający w Grecji w V w. przed Chrystusem. Następnie swój wkład dołożył Platon i inni.
Zatem początki gramatyki były greckie, attyckie. Marcjan przedstawia jednak Gramatykę, która już wczuwa się w mowę latyńską, i dlatego zmieniła swe greckie odzienie – i to od razu na paenula, czyli płaszcz z kapturem, zapewne będący jakby urzędowym strojem nauczyciela lub mówcy.
Dzierżyła zaś podłużne naczynie, dobrze wytoczone, które jaśniało na zewnątrz delikatną kością słoniową. Z niego to, jako biegła mistrzyni medycyny, wydobywała oznaki odnoszące się do leczenia ran. Najpierw wyjęła z niego skalpel z błyszczącym ostrzem – którym, wedle tego co mówiła, może wyciąć wady językowe u dzieci; następnie mogą być one uzdrowione dzięki podaniu przez trzcinę jakiegoś czarnego proszku, który zdaje się jest przyrządzany z popiołu lub atramentu z mątwy. Potem wyjęła jakieś bardzo ostre lekarstwo, które przyrządziła z kwiatu żarnowca i koziego grzbietu – lekarstwo najczystszej barwy czerwonej, które polecała stosować do gardła, gdy podrażnione nieokrzesanym prostactwem wydaje z siebie cuchnącą czkawkę wadliwej wymowy. Pokazała także jakiś najwyborniejszy smakołyk, sporządzony przez wiele wieczorów i nocy, dzięki któremu – jak mówiła – nawet najbardziej nieprzyjemnie chrypiący głos może stać się melodyjny. Oczyszczała również arterie płucne podając jakieś lekarstwo, w którym znajdował się i wosk rozsmarowany z buczyną, i mieszanina galasówki z żywicą, i plastry papirusu. Siła tego okładu chociaż przysparzała pamięci i uwagi, jednak ze swej natury wzmagała też czuwanie. Przyniosła także pilnik kunsztownie wygładzony, który połyskiwał ośmioma pozłacanymi, rozmaicie połączonymi częściami, i nim przez leciutkie pocieranie oczyszczała chropowate zęby oraz znajdujące się na językach liszaje i brudy, które wzięły się z miasta Soloe.
Tu kończą się alegorie dotyczące lekarskich przyborów Gramatyki. No cóż, nie będziemy nawet próbowali analizować szczegółowo mnóstwa rozmaitych aluzji rozsianych w obrazie, który właśnie zaczyna się przed nami rozwijać. Z tego bogactwa wyobrażeń wyłonią się niekiedy przedmioty, których związek ze szkołą gramatyczną jest oczywisty: rylec, atrament, tabliczki pokryte woskiem… Niektóre zagadnienia dydaktyczne zostały jednak zaszyfrowane głębiej (np. brudy z Soloe to solecyzmy). Pocieszmy się: już dla biskupa Remigiusza z Auxerre z IX wieku, objaśniającego poszczególne zdania z tego tekstu, tylko niektóre rzeczy są oczywiste, zaś przy niektórych wyrażeniach rozważa różna możliwe znaczenia.
Uznawano, że poprzez trud ciągłych obliczeń poznała tajemnicze pieśni i wielorakie liczby.
Widziano tu powiązanie gramatyki z poetyką (poetria) i muzyką – powiązanie zakładające u gramatyki także umiejętności matematyczne.
Wreszcie, ilekroć przyjmowała kuracjuszy, jej zwyczajem było zajmowanie się najpierw imieniem (nomen). Nie milczała też o przypadkach (casus) – zarówno jak wielkie mogą z nich powstać błędy, jak i że najodpowiedniej się odmieniają (declinari). Wówczas to – odwołując się do rozumu swych kuracjuszy – chwytała rodzaje rzeczy, także słowa (verba), aby nie zastępowali jednego imienia drugim, jak to się dzieje zwykle u słabujących. Następnie wymagała trybów, czasów i form (figurae) oraz rozkazywała, aby ci, których opanowała zupełna tępota i gnuśne otępienie, podążali po stopniach i wspinali się po jak najliczniejszych pracach, zajmując się przyimkami i spójnikami, aż się pacjenci utrudzą całą sztuką.
Nomina i verba – czyli nazwy-imiona i czasowniki –to, zgodnie z najstarszymi gramatykami, dwie części mowy, z których wyrastają wszystkie pozostałe. Na nich to ćwiczy się odmiany
Tę zatem kobietę, tak biegłą w leczeniu wielu, niektórzy z bogów nazywali Jatrice, a inni – Genethliace, ze względu na wiele spraw z jej dzieł, z uwzględnieniem tego jak umiejętna jest w przywracaniu wiarygodności, tak że ani Pallas, ani syn Mai nie przypisaliby jej uczestnictwa w błędach wymowy; wydawało się jednak niestosowne, że ma ona chodzić jako lekarz w płaszczu z kapturem. Zapytano ją zatem o imię i jej pracę i o całe objaśnienie sztuki. Wtedy ona – jako że było dla niej czymś zwyczajnym wykładanie tego, o co pytano, oraz czymś łatwym nauczanie tego, o co poproszono – z umiarem i skromnością zsunęła płaszcz z prawej ręki i zaczęła następująco:
W Grecji nazywają mnie Γραμματική (Grammatike), gdyż linia nazywa się γραμμή (gramme), a litery γραμματα (grammata), a mnie przydzielono stawianie na linii właściwych kształtów liter. Dlatego też Romulus nazwał mnie Literaturą, chociaż gdy byłam dzieckiem wolał nazywać mnie Literowaniem (litteratio), tak jak u Greków pierwotnie wołano mnie Γραμματιςτική (Grammatistike). Wtedy dał mi kapłana i zgromadził młodocianych czcicieli.
Wymieniony Romulus to, prawdopodobnie, rzymski erudyta Marek Terencjusz Warron (zm. 27 p. Chr.) – chyba że Romulus jest personifikacją łaciny, zaś „kapłanem” gramatyki jest właśnie Warron, jeden z faktycznych protoplastów podręcznikowej gramatyki łacińskiej.
Przeto obecnie nasz reprezentant nazywany jest literatem, a wcześniej wołano go liternikiem (litterator). To również przypomina Katullus, pewien poeta nie pozbawiony wdzięku, mówiąc: Munus dat tibi Sylla litterator [Carmina XIV, 9]. Ten sam nazywany jest przez Greków γραμματοδιδάσκαλος (grammatodidaskalos).
Zadaniem moim było wtedy umiejętnie pisać i czytać. Teraz również doszło mi to, bym uczenie rozumiała i dowodziła. Te dwie rzeczy wydają się być wspólne mnie oraz filozofom i krytykom. Zatem z tych czterech dwa [zadania] trzeba nazwać czynnymi, a dwa – badawczymi.
Punktem wyjścia sztuki gramatycznej jest oczywiście czytanie i pisanie – jednak nie jest jej pełnym dziełem uzyskiwanie jedynie poprawnej praktyki w tej dziedzinie. Gramatyka – tak jak pojmuje się ją w tradycji edukacji klasycznej – jest także teorią języka, a więc poznaniem struktur, z których układają się wypowiedzi o tym, co pojmujemy i wyrażamy.
O ile więc zajmujemy się czynnością (gdy piszemy i czytamy), następnie zatrzymujemy się badając (gdy to, co napisane rozumiemy lub potwierdzamy); [obie te rzeczy] są jednak sobie w pewien sposób pokrewne, tak jak to stwierdzamy i w innych sztukach. Albowiem i aktor poznaje najpierw to, co będzie w stanie zagrać, a astronom tworzy coś przez co pozna, co ma potwierdzić. Miesza zaś oba [zadania] geometria, gdyż tworzy i poznaje formy twierdzeń, łącząc to z pewnymi obliczeniami.
W przypadku gramatyki praktyka używania języka wyprzedza jego badanie. Chodzi tu bowiem o języki naturalne, a nie sztuczne.
Należą do mnie cztery części: litery, literatura, literat, po literacku. Literami jest to, czego uczę; literaturą – to, o czym nauczam; literat – to ten, kogo wyuczę; po literacku – to znaczy, że ten, kogo ukształtuję, będzie wyrażał się umiejętnie.
Litery (głoski) są jakby podstawowymi elementami, od których zaczyna się składanie sylab i słów – oraz do których dają się one rozłożyć. Literatura to obszar gotowych tekstów – a gramatyka klasyczna chętnie prowadzi swoje ćwiczenia na tekstach wybitnych Autorów. Człowiek wykształcony gramatycznie nazywany był litteratus, czyli „literatem” – co jeszcze w staropolszczyźnie miało ten sam sens (stąd np. działająca w Warszawie od wieku XVI Archikonfraternia Literacka przyjmowała w swoje szeregi wyłącznie „literatów”, czyli umiejących czytać i pisać).
Dopiero tutaj, po alegorycznym przedstawieniu pani Gramatyki i po jej wstępnej autoprezentacji zaczyna się właściwy wykład gramatyki. My jednak przerywamy w tym miejscu. Musimy przecież zatrzymać się przy sprawie podstawowej: nauce pisania i czytania. Kończymy więc naszą chwilę odpoczynku z Marcjanowymi alegoriami.
Tłumaczenie i adnotacje Paweł Milcarek
(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.