Komentarze
2020.03.14 13:18

Niezbędne odróżnienia na czas zarazy

Pobierz pdf

Nagłe kryzysy stawiają nas wobec wielu pytań. Tak jest dzisiaj, w związku z coronavirusem. Czujemy się popychani w różne strony - nie tylko z zewnątrz, przez innych ludzi, ale i przez targające nami emocje. Jest to jednak czas koniecznego osądu spraw - i takiego opisania sobie granic własnej zgody i niezgody, żeby to wzmacniało, a nie osłabiało czy negowało nasze najważniejsze fundamenty życia. Chrześcijanin patrzy więc na taki kryzys jako na czas próby wierności, w której Bóg liczy zarówno na naszą stałość wiary w doświadczeniu, jak i na wyobraźnię miłosierdzia.

Powinniśmy więc powiedzieć sobie wszystkie niezbędne “tak” oraz “ale”. Spróbuję podjąć tę pracę, tak jak widzimy to w naszym środowisku - a więc jak można rozumieć te sprawy z perspektywy wierzącego katolika, uważnego na naukę Kościoła, od lat świadomie przywiązanego do jego długiej tradycji liturgicznej, korzystającego z Pisma, Katechizmu i klasycznej teologii katolickiej. Jest to próba osobista, ale w duchu sentire cum Ecclesia, przynależności do naszego katolickiego “my”. Na własny rachunek, w duchu “Christianitas”, z myślą o Całości.

Tak, jesteśmy w czasie zarazy, być może dopiero na samym początku, przed jej solidnym uderzeniem w naszym kraju. Tak, nie jest to koniec świata - ale to wyzwanie wymaga przyjęcia rozwiązań nadzwyczajnych, po czym zapewne będzie można wrócić do normalności. Dotyczy to również naszej praktyki wiary i religii.

Tak, śmierć nie jest najgorszą rzeczą w życiu człowieka, a z perspektywy wiary na pewno gorszy jest grzech. Tak, wszyscy kiedyś umrzemy, a jako ludzie wierzący wiemy, że nie możemy, nie powinniśmy uczynić teraz i nigdzie niczego, co w zwykłym czasie nauka Kościoła i związane z nią sumienie uznaje za grzech. Jednak grzechem lub jego pochodną jest również lekkomyślność, beztroska, obojętność, stawianie swej swobody jako absolutu ponad elementarną dyscypliną społeczną. 

Tak, bardzo wielu rzeczy o tej epidemii nie wiemy - nie zostały jeszcze napisane książki, które wyjaśnią skąd się wzięła, dlaczego ma taki a nie inny przebieg etc., nie ma gotowych środków leczniczych, szczepionki etc. Dopiero “w biegu” zbierane są doświadczenia i wiedza o tym jak radykalne i twarde środki są potrzebne - a więc było, jest i będzie jeszcze sporo niejasności, różnych pomyłek w aplikowaniu rozwiązań albo zbyt łagodnych, albo zbyt restrykcyjnych. Jednak jest oczywiste, że w takiej sytuacji wielu niejasności każda odpowiedzialna władza - cywilna i kościelna - musi uruchamiać programy środków nadzwyczajnych, a nasz w tym udział jest niezbędny, by miały one sens tam gdzie uda się “utrafić” i spowalniać lub powstrzymać epidemię.

Tak, wiadomo, że w dawnych czasach nasi ojcowie w wierze dawali przykład gorliwości niebojącej się groźby śmierci. Jednak Kościół katolicki - który jest gotów wysyłać swe poświęcone sługi do samego serca niebezpieczeństwa z posługą sakramentu i pocieszenia - także w dawnych czasach nie wahał się powściągać w czasach epidemii nierozważne lekceważenie niezbędnej higieny, czasami łączone z aktami pobożności - w miarę jak rosła wiedza o przyczynach zarażeń. Dzięki unii wiary i rozumu, a więc i tradycyjnej teologii świętego Tomasza z Akwinu rozumiemy dobrze, że to, co w sakramentach naturalne i materialne, podlega zwykłym prawom fizyki i biologii, więc obok nadprzyrodzonej tajemnicy Łaski, obecności Boga sakrament wnosi też zwyczajne skutki właściwe np. posiłkowi czy napojowi.

Tak, powinniśmy być ostrożni wobec tych nacisków i interpretacji, które wynikają z woli trwałego zmodyfikowania naszej pobożności i wiary - gdyż jest już dość widoczne, że w obecnym czasie z tymi interesownymi projektami “przeorania Kościoła” występują najróżniejsze grupy: zwolennicy rozpowszechnienia Komunii na rękę, zwolennicy “poluzowania” w traktowaniu obowiązku niedzielnej Mszy świętej, a z drugiej strony - prorocy pentekostalnego apokaliptyzmu, głosiciele najbardziej pesymistycznych teologii “potępienia świata”, niestabilni “prorocy” surowości Boga itp. Jednak z tej koniecznej ostrożności wobec nacisków, podstępów i nerwowych podszeptów wcale nie wynika, że wobec epidemii powinniśmy sami zachowywać się i zachęcać innych do zachowania “jakby nic się nie działo”. Również w dziedzinie naszej praktyki wiary.

Tak, to prawda, że mądrością Kościoła - widoczną zawsze nie w jednym pokoleniu, lecz poprzez wieki - jest zarówno otoczenie Najświętszego Sakramentu czcią pełną bojaźni Bożej, zabezpieczenie Sakramentu przed profanacją, jak i zobowiązanie wszystkich wiernych do regularnego uczestniczenia we Mszy niedzielnej i do przystępowania do Komunii “przynajmniej raz w roku około Wielkiejnocy”. Jednak to nie oznacza, że w czasie zagrożenia Kościół nie może - w formach zresztą przewidzianych w prawie kanonicznym - wymagać od nas przyjmowania modyfikacji w dyscyplinie dotyczącej tych kwestii.

Tak, to prawda, że Kościół świadomie zrezygnował przed wiekami z udzielania Komunii także na rękę, a ostatnio jedynie z wielkimi zastrzeżeniami zaczął znowu dopuszczać możliwość zbliżonej praktyki, uznanej zresztą przez świętego Pawła VI za zbyt podatną na niebezpieczeństwo profanacji i osłabienia czci do Chrystusa Eucharystycznego, aby mogła być normą. Jednak z tego nie wynika, że ta praktyka - której różne szkodliwe konsekwencje zauważał także święty Jan Paweł II - ma być przez nas piętnowana jako ipso facto bluźniercza czy przeciwna katolickiej wierze. Jest to praktyka, którą tradycja katolicka ocenia negatywnie, surowo, ale bez wyrokowania o jej wewnętrznym złu, a więc bez uznawania każdego takiego jednostkowego aktu za grzech czy nadużycie. 

Tak, to prawda, że czymś niewłaściwym jest wywieranie presji, żeby narzucać w obecnej sytuacji jako obowiązek i normę Komunię świętą na rękę - tym bardziej jeśli wprowadzanie tej praktyki wiąże się z szantażem moralnym wobec osób, które mają wobec tej praktyki poważne zastrzeżenia lub zwyczajnie nie chcą korzystać z tej praktyki niegdyś przez Kościół porzuconej, a legalizowanej stopniowo od końca lat 60. w atmosferze nieposłuszeństwa m.in. Episkopatów Niemiec i Francji. Natomiast jest i możliwe, i niekiedy wskazane, żeby autorytety kościelne wyjaśniały, że zgodnie m.in. z nauką Soboru Trydenckiego nie jest konieczne, by w trakcie Mszy zawsze udzielano Komunii wiernym - a ci, którzy uznają się za gotowych do jej przyjęcia, mogą w szczególnych okolicznościach epidemii praktykować Komunię duchową (a więc Komunię w tym samym Sakramencie, o tych samych skutkach). Te same autorytety mogą wyjaśniać, że Komunia duchowa różni się od zwykłego pragnienia Komunii, dostępnego również tym, którzy do Komunii sakramentalnej nie mogą przystąpić z powodu braku gotowości duchowej. Zapewne więc zamiast tworzyć sytuacje sporne i robić tu okazję do polemik można uczyć owej duchowej praktyki - bezspornej co do zasady a pożytecznej w czasie epidemii.

Tak, to prawda, że chcemy i możemy mieć możliwie jak najdłużej dostęp do naszych świątyń - jesteśmy wdzięczni naszym Pasterzom, że to dobrze rozumieją, że wskazują nam wszystkie sposoby, abyśmy nie tworząc w kościołach wielkich zgromadzeń, mogli tam bywać na modlitwie. Jednak ci sami Pasterze mają władzę i obowiązek, by ten nasz dostęp regulować, także dyspensując od spełniania obowiązku niedzielnego lub wyznaczając liczbowe ograniczenia  - a gdyby pozostając w wolności Kościoła uznali, że kościoły trzeba czasowo nawet zamknąć - co nie daj Boże - mamy to przyjąć bez buntu, korzystając nadal ze wszystkich możliwych sposobów więzi duchowej i ludzkiej komunikacji w modlitwie, a wyglądając chwili gdy wrócimy do świątyń.

Tak, to prawda, że pozostając wierni Chrystusowi i zachowując możliwość komunii z Nim w Kościele możemy w tym czasie zgodzić się na wiele ograniczeń, o których najważniejszych odmianach wyżej wspomniano (włącznie z czasowym oddaleniem od zwykłego doznawania źródła naszej mocy wiary: zewnętrznego udziału w Ofierze Chrystusa i materialnego sposobu przyjmowania Komunii). Jednak nie możemy się zgodzić na to, żeby w ogóle ustało odprawianie Mszy świętej (czyli żeby księża przestali ją odprawiać sine populo) i żeby ustała posługa kapłańska (m.in. wobec chorych). Nie możemy przystać na to, żeby zarządzenia w tej sprawie przychodziły bez zgody naszych Pasterzy (także tej wynikającej już z konkordatu z Państwem polskim), ani na to, żeby przy okazji epidemii za normalne i bezkarne zostały uznane przejawy nienawiści do wiary i pogardy do Kościoła; żeby możliwość praktykowania religii została uznana w płaszczyźnie cywilnej za luksus, podczas gdy jest uprawnieniem wynikającym co najmniej z wolności religijnej.

Tak, to prawda, że sprawą dla nas, chrześcijan, żywotnie ważną jest zachowanie godnego kontaktu z sakramentalnymi źródłami naszego życia duchowego, prowadzącymi do życia wiecznego, poza śmierć. Ale również prawdą - podobną do tamtej jak drugie przykazanie miłości do pierwszego - jest to, że zwłaszcza w czasach zagrożenia życia ludzi starych, chorych i słabych nasza służba Boża to odpowiedzialna i odważna pomoc bliźnim, gdzie Pan czeka. Jest też okazją, żeby zamiast patrzeć na świat w kryzysie duchowym jako na “masę potępioną”, głosić Chrystusa i Jego pocieszenie konkretnym ludziom, niekiedy wystawionym jedynie na nasze miłosierdzie. Wszystkie uczynki miłosierne co do duszy i co do ciała nabierają w tych dniach dodatkowego znaczenia.

Paweł Milcarek

 

----- 

Drogi Czytelniku, skoro jesteśmy już razem tutaj, na końcu tekstu prosimy jeszcze o chwilę uwagi. Udostępniamy ten i inne nasze teksty za darmo. Dzieje się tak dzięki wsparciu naszych czytelników. Jest ono konieczne jeśli nadal mamy to robić.

Zamów "Christianitas" (pojedynczy numer lub prenumeratę)

Wesprzyj "Christianitas"

-----


Paweł Milcarek

(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.