Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl.
Z góry dziękujemy.
Przedstawimy dzisiaj kilka myśli zaczerpniętych z praktyki życia klasztornego, a w szczególności z tradycji benedyktyńskiej, które odnoszą się do św. Liturgii. Wszyscy ludzie są powołani do tego, by, zgodnie z ich stanem życia, ukierunkowywać się na liturgię. Mnisi są w szczególny sposób zaślubieni liturgii Boskiego Oficjum – modlitwy par excellence Kościoła. Gdy mowa o postawach właściwych monastycyzmowi, myślę, że nie można wyrazić tego lepiej, niż zrobił to św. Benedykt: „Nie stawiaj niczego przed dziełem Bożym” (RB 43). Uważam, że jest to podstawowy element monastycyzmu. Wszystko w życiu monastycznym służy podstawowemu celowi służby i chwały Bożej w Liturgii św..
Życie na ziemi stawia przed nami wiele zadań. Jako stworzenia cielesne jesteśmy zmuszeni do dostosowania się do praw natury. Musimy jeść. Aby jeść, musimy polować (czy robić zakupy w dzisiejszych czasach) i przygotować to jedzenie. Przygotowanie to zakłada przestrzeń i kontekst, który nazywamy domem. Lista idzie dalej. Po spełnieniu tych warunków sine qua non dochodzimydo momentu odpoczynku, który wyróżnia rasę ludzką w królestwie zwierząt. Pierwszy akt tego wypoczynku należy do Boga. Święty Benedykt mówi więc, że pierwszym czysto ludzkim aktem, który jest dla nas możliwy poza naszą skrajną i rzeczywiście upokarzającą zależnością od natury materialnej, jest oddanie chwały Bogu.
Troska św. Benedykta o to, by dzieło Boże było naprawdę na pierwszym miejscu, znajduje swój wyraz w różnych częściach Reguły. Mnisi mają spać w swoich habitach, aby wstać i iść z całym pośpiechem do oratorium. Zatem spanie w habicie nie jest nabożeństwem do świętego sukna, ale raczej praktycznym wyrazem gorliwości w działaniu dla Boga.
Tak więc mnisi muszą być zawsze gotowi: na znak dany niech wstają bez chwili ociągania, a każdy niech się stara pierwszy przyjść na Służbę Bożą, wszelako z zachowaniem skromności i powagi (22, 6).
Z tego właśnie powodu św. Benedykt mówi o zaprzestaniu jakiejkolwiek aktywności w momencie, gdy mnich usłyszy sygnał lub dzwon oznajmiający godzinę modlitwy:
W porze Bożego Oficjum, skoro tylko odezwie się sygnał, trzeba pozostawić wszystko, co mamy w rękach, i biec jak najśpieszniej, z powagą jednak, aby nie rozpraszać innych (43, 1-2).
Dodaje to do idei prymatu uwielbienia Boga intensywność i pilność, z jaką mnich spogląda na św. Liturgię. Nasze śluby wobec Boga mają być wypełnione w najwcześniejszym możliwym momencie. Jak słusznie powiedział Goethe: „Rzeczy, które mają największe znaczenie, nigdy nie mogą być na łasce rzeczy, które mają najmniejsze znaczenie”.
Idea pośpiechu powtarza się przez całą Regułę. Ten pośpiech jest przede wszystkim ku realizacji dzieła Bożego: „śpieszmy się i to tylko czyńmy, co nam przyniesie korzyść na wieczność” (Prol 44).
Ta fundamentalna postawa jest dziś bardzo ważna, ponieważ łatwo ją zagubić. Pierwszymi miejscami, które zamknięto w kryzysie COVID-19, były kościoły. Jeśli naszym podstawowym obowiązkiem w życiu jest chwalić Boga, to z pewnością przeważa on nad życiem doczesnym. Jezus powiedział to w jak najbardziej zrozumiały sposób:
Nie martwcie się więc i nie mówcie: „Co będziemy jedli?” albo: „Co będziemy pili?”, albo: „W co się ubierzemy?”. O to wszystko zabiegają poganie. Przecież wasz Ojciec Niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Szukajcie najpierw królestwa Bożego i jego sprawiedliwości, a wszystko inne będzie wam dodane (Mt 6, 31-33).
Oczywiście trzeba brać pod uwagę zagrożenia chorobowe i nie narażać się na niepotrzebne ryzyko. Wciąż jednak istnieje ryzyko, na przykład przy zakupach żywności lub korzystaniu z transportu publicznego. Nawet w pluralistycznych społeczeństwach, jakimi obecnie jest większość krajów, wydaje się, że niewiele miejsca poświęca się wartościom duchowym, które są wyższe i trwalsze od doczesnych.
W Kościele mówi się często o potrzebach duszpasterskich, ale niewiele o zobowiązaniach osobistych i korporacyjnych. Wyrażenie „potrzeba duszpasterska” stało się kodem dla „cięć” i ucieczki od zobowiązań wobec Boga. Właściwe ustawienie priorytetów ma zasadnicze znaczenie dla Liturgii. Obowiązek wobec Boga ma pierwszeństwo przed potrzebami ludzi. W szczególny sposób widzimy to w dawniejszej formie Liturgii. Kapłan odwraca się od ludzi i zwraca ku Bogu. Mówimy wówczas, że Msza św. jest „orientowana”. Słyszy się nie „język ludu”, ale raczej język specjalnie przeznaczony dla kultu Bożego. W ten sposób oczekuje się, że wierni wzniosą się do poziomu liturgii, a poziom liturgii zniży się do ludzi. Tu również św. Benedykt szuka mądrego środka, gdzie zwraca się uwagę, by „i mocni znajdowali wyzwanie, i słabi nie byli przytłoczeni” (64, 19).
Faktem jest, że Reguła św. Benedykta znana jest ze swojego łagodnego podejścia i rozluźnienia wielu dawniejszych zwyczajów ze względu na słabszych. Benedykt jest świadomy, że aby być skutecznym narzędziem uświęcania dusz, porządek monastyczny musi być osiągalny dla słabej ludzkiej natury. Mimo to, na przykład po daniu usługującym przy stole możliwości zjedzenia czegoś przed podaniem posiłku, wyklucza tę możliwość, gdy będzie miała miejsce Msza, podczas której udzielana jest Komunia św.. W ten subtelny sposób ukazuje, jak potrzeba duszpasterska zajmuje drugie miejsce po obowiązku zachowania postu od północy, wymaganego, aby przyjąć Komunię św.
Jednym z tych ustępstw wobec ludzkiej natury było to, że mnich, który przybył późno, miał wejść do kościoła i chóru niezależnie od jego spóźnienia, aby „nie dać okazji diabłu”. Wielu powiedziałoby, że jest to rozpraszające dla innych i z tego powodu od spóźnionych oczekiwano wcześniej, że będą czekać na zewnątrz. Wśród benedyktynów ten, kto się spóźnia, ma być „zawstydzony” i „upokorzony”, bez względu na motyw swojego spóźnienia, i ma błagać o przebaczenie zarówno opata, jak i wspólnotę. Jasne jest, że motywem tego wszystkiego jest położenie nacisku na wielkie znaczenie kultu Bożego i wypełniania naszych ślubów. To akcentowanie osobistej odpowiedzialności jest podobne do nalegania na pełne aktywne uczestnictwo, którego domagał się Sobór Watykański II. Już Pius XI i Pius XII ubolewali nad tym, że wierni uczestniczyli w liturgii jako niemi widzowie.
(...)aby wierni tym czynniej brali udział w kulcie Bożym, należy przywrócić śpiew gregoriański wykonywany przez lud, w tych częściach, które ludowi przypadają. A doprawdy konieczną jest rzeczą, aby wierni, nie jakby postronni lub niemi widzowie, lecz przeniknięci do głębi pięknością liturgii (...) w taki sposób uczestniczyli w świętych ceremoniach, aby według przepisów śpiewali na przemian z kapłanem lub chórem. Jeśli się to szczęśliwie powiedzie, to nie będzie się już zdarzać, żeby lud na wspólne modlitwy odmawiane w języku liturgicznym czy potocznym albo wcale nie odpowiadał, albo jakimś lekkim i przyciszonym mruczeniem (...)[1].
Śluby zakonne są podobne do chrztu. Cały sens conversatio morum, nawrócenia życia – jednego ze ślubów mniszych składanych w tradycji benedyktyńskiej – jest rodzajem drugiego chrztu. Przez sakramenty inicjacji chrześcijańskiej – chrzest, bierzmowanie i Eucharystię – jesteśmy, jak mówi św. Tomasz, „przeznaczeni do kultu Bożego”. Każdy bierzmowany, „umocniony”, chrześcijanin jest powołany do wypełnienia tego mandatu, aby uczestniczyć w Świętych Tajemnicach.
Liturgia jednak jest szczytem, do którego zmierza działalność Kościoła, i jednocześnie jest źródłem, z którego wypływa cała jego moc. Albowiem prace apostolskie to mają na celu, aby wszyscy stawszy się dziećmi Bożymi przez wiarę i chrzest, schodzili się razem, wielbili Boga pośród Kościoła, uczestniczyli w Ofierze i pożywali Wieczerzę Pańską (Sacrosanctum Concilium, 10).
W ten sposób Sobór Watykański II podsumowuje to, do czego wezwani są wszyscy świeccy katoliccy. Jest to wspólne zadanie wszystkich, do którego wypełniania mnisi przywiązują się przez szczególny ślub. Poza tym poczuciem obowiązku, ważności i prymatu są jeszcze inne aspekty monastycznego podejścia do liturgii.
Święty Benedykt mówi w pięknym fragmencie o konieczności utrzymania oratorium wolnym od bałaganu. Jest pewien aksjomat filozoficzny, potwierdzany też przez codzienne doświadczenie: horror vacui – natura nie znosi próżni. Gdy tylko pojawia się gdzieś pusta przestrzeń, oczyszczony blat, ktoś coś tam umieszcza. Jak to się dzieje w domu, tak i w kościołach. Święty Benedykt ukazuje przeznaczenie rzeczy jako klucz do określenia, co przynależy, a co nie przynależy do przestrzeni modlitwy.
Kościoły mają być budynkami funkcjonalnymi – są przeznaczone do kultu katolickiego. Istnieje gdzieniegdzie smutna tendencja, na przykład do budowania kościołów z myślą wyłącznie o jednym sakramencie. Ofiara Mszy św. jest rzeczywiście najważniejszą ze wszystkich akcji liturgicznych i sakramentów. Nie jest to jednak jedyna akcja liturgiczna. Współczesna skłonność do tworzenia masowych, „teatralnych” przestrzeni dla kultu katolickiego opiera się na zapominaniu, że istnieje siedem sakramentów, Boskie Oficjum i wiele innych rytów oraz aktów pobożności. Wiele kościołów nie ma odpowiedniego miejsca na chrzest, dlatego też chrzty sprawowane są w prezbiterium, przez co tracą znaczenie inicjacji chrześcijańskiej jako swoistego wprowadzenia do Kościoła poprzez obmycie sakramentalne. Znam jeden z kościołów, który został zbudowany w USA specjalnie dla sprawowania tradycyjnej Mszy św. około 25 lat temu. Dopiero po jego ukończeniu projektujący zdali sobie sprawę, że nie ma w nim konfesjonałów. By temu zaradzić, musieli utworzyć dziurę w ścianie nawy, zapominając o tym, że biedny ksiądz będzie godzinami siedział w nieogrzewanej i nieklimatyzowanej szafie, znosząc ujemne temperatury zimy i upały lata. Nie możemy winić za to tak zwanych modernistów!
Kościoły klasztorne są rzeczywiście znane ze swoistego porządku wprowadzonego do tego stopnia, że są niemal surowe. Nie jest to samo w sobie konieczne, zawsze jednak właściwą postawą jest, aby kościół był budowany celowo. Krzesło dla księdza nie może być krzesłem do jadalni. Ambona nie powinna być bibliotecznym pulpitem do czytania. Ampułkami nie mogą być zestawy naczyń do oleju i octu. Kielichy nie powinny być porcelaną artystyczną. Ołtarz powinien być ołtarzem, a nie stołem do jadalni. Wszystkie elementy wyposażenia i paramenty liturgiczne powinny być wyraźnie dostosowane do ich rytualnego przeznaczenia.
Podobnie katolicka przestrzeń liturgiczna powinna zawierać tylko te rzeczy, które przeznaczone są do tego kultu. Odkurzacze i krzesła ułożone w stosy nie powinny być widoczne. Ile baptysteriów okazuje się być użytecznymi miejscami do przechowywania wszelkiego rodzaju rupieci! Stały się one szafami na miotły. Tak samo w wielu miejscach można znaleźć kościoły wypełnione „obiektami pobożności”. Widziałem boczne ołtarze pełne posągów. Czasami na tym samym ołtarzu znajduje się ten sam obraz Matki Bożej w wielu kształtach i rozmiarach. Niekiedy także ołtarz główny – zwłaszcza w kontekście współczesnych parafii – wypełnia się wszelkiego rodzaju drobiazgamii pamiątkami. Papierowe serca, imiona dzieci przystępujących do pierwszych Komunii, okulary, plastikowe obrazy itp.
W ołtarzach klasztornych nie ma nic, co do nich nie należy. Rzeczywiście, w dzisiejszych czasach jest to niekiedy doprowadzone do skrajności tak, że na ołtarzu można nie znaleźć nawet świeczników. (Uważam, że świece powinny być umieszczone na ołtarzu, jednocząc symbole obecności Chrystusa w jednym locusie lub miejscu). Musimy jednak stale czuwać nad tym, aby nasze ołtarze i miejsca kultu były rzeczywiście poświęcone ich głównemu celowi: chwale Boga.
Ten element porządku jest podkreślony w Ogólnym Wprowadzeniu do Mszału Rzymskiego:
W przyozdabianiu ołtarza trzeba zachować umiar.(...) Na mensie ołtarza bowiem można umieszczać tylko te przedmioty, które są konieczne przy sprawowaniu Mszy świętej (...)(305 i 306).
Jest to po prostu wyraźniejsze powtórzenie Rubryk Ogólnych Mszału Rzymskiego w Formie Nadzwyczajnej:
Super altare nihil omnino ponatur, quod ad Missae sacrificium vel ipsius altaris ornatum non pertineat(529).
Niech na ołtarzu nie będzie umieszczane nic, co nie odnosi się do Ofiary Mszy św. ani do dekoracji samego ołtarza.
Święty Benedykt mówi o oratorium jako o miejscu modlitwy, powtarzając niejako słowa Chrystusa: „Mój dom ma być domem modlitwy, a wy czynicie z niego jaskinię zbójców” (Mt 21, 13). Przy tej okazji mówi też o modlitwie. Modlitwa prywatna powinna być praktykowana zarówno bezpośrednio po nabożeństwach w oratorium, jak i w każdym innym czasie. Powinna to być jednak modlitwa w ciszy. Wiemy, że było to odejście od powszechnej praktyki jego czasów, ponieważ ludzie byli przyzwyczajeni modlić się na głos w kościołach, także gdy modlili się samotnie. Dzięki takiemu nakazowi Benedykta więcej niż jeden brat może modlić się w tym samym czasie. Wskazuje on też, że ta modlitwa powinna być intensywna i ze łzami. Modlitwa jest częsta (4, 56) i powinna zawierać wyznanie swoich grzechów „ze łzami i wzdychaniem” (4, 57). Można by przypuszczać, że z tego powodu w Oficjum monastyczne włączone jest częste odmawianie spowiedzi (Confiteor...). Podobnie jest też w przypadku publicznego odmawiania Ojcze Nasz, które odbywa się w ciszy, z wyjątkiem urzędów Jutrzni i Nieszporów, kiedy to tylko opat modli się głośno. Święty Benedykt wskazuje, że jest to dla pojednania braci między sobą, gdy słyszą słowa o przebaczaniu swoim winowajcom, a każdy z nich odpuszcza sobie nawzajem „ciernie wzajemnych uraz” (13, 12-14).
Jednym z nielicznych kryteriów przyjęcia do klasztoru jest uwaga lub troska kandydata o dzieło Boże, czyli Liturgię. Poza tym, co zobaczymy później na temat podziału psalmów, Benedykt uważa, że modlitwa publiczna powinna być krótka i w miarę możliwości nie nadto uciążliwa.
A i to należy wiedzieć, że nie wielomówstwo, lecz tylko czystość serca i łzy skruchy zasługują w oczach Boga na wysłuchanie. Dlatego też modlitwa powinna być krótka i czysta, chyba że natchnienie łaski Bożej skłoni nas do jej przedłużenia. Wspólna jednak modlitwa niech będzie zawsze krótka, a na znak dany przez przełożonego wszyscy razem powstaną (20, 3-5).
Część potencjalnego „bałaganu” w oratorium to bałagan zbyt wielu słów. Drogą klasztorną jest przedstawienie błagań przed Bogiem w prostocie i wierze, a nie w skomplikowanych i niekiedy graniczących z przesądnością nowenn i niekończących się aktów pobożności. Jest to również prawdziwą pokusą wśród tzw. tradycjonalistów. Tak jak w zwykłej formie Mszy św. jest często niekończąca się liczba modlitw wiernych, tak i wśród tradycjonalistów istnieje tendencja do wybierania dłuższych i bardziej skomplikowanych ceremonii w nadziei, że będąc bardziej „starożytni”, będziemy bardziej „wierni” tradycji. Widzimy to w poszukiwaniu ekscentrycznych i ezoterycznych ceremonii, jak choćby „grzebanie alleluia” i pragnienie coraz bardziej starego Wielkiego Tygodnia. To nie mogą być cele same w sobie. Liturgia św. jest środkiem zbliżającym ku Bogu, a nie celem samym w sobie.
Święty Benedykt wskazuje w tym samym duchu, że mniejsze wspólnoty nie muszą śpiewać psalmów z ich antyfonami zmieniającymi ton, ale po prostu psalmy in directum (17, 6).
Z tego wynika też centralny dla benedyktyńskiego monastycyzmu duch ciszy i czci, o których znaczeniu Benedykt często wspomina w całej Regule. Jest to ważne zarówno w modlitwie publicznej, jak i prywatnej. W modlitwie prywatnej panuje cisza z szacunku dla innych modlących się. W modlitwie publicznej jest szacunek dla obecności Majestatu Bożego i aniołów.
Jeśli ludziom możnym pragniemy przedstawić jakąś sprawę, ośmielamy się czynić to jedynie z najgłębszą pokorą i szacunkiem. Z o ileż większą pokorą i czystszym oddaniem musimy zanosić nasze prośby przed oblicze Boga, Pana wszechświata! (20, 1-2)
Ten aspekt ma zasadnicze znaczenie dla autentyczności naszych katolickich ceremonii. Istnieje prawdziwa potrzeba powrotu do „pobożności liturgicznej”. Przy licznych reformach liturgicznych nastąpiła pewna utrata poczucia świętości. Widać to w tych momentach, kiedy ludzie przyzwyczajeni do Mszy św. sprawowanej „ku ludziom” spotykają się z orientowaną Mszą. Często czują się urażeni. Podobnie jest, gdy widzą Mszę św. łacińską. Wiele osób opuści kościół przy pierwszym zapachu kadzidła. Taka postawa w żadnym wypadku nie jest wyłączna dla wiernych przywiązanych do „nowej” Mszy. Wielu „tradycjonalistów” ma niechęć do naturalnej wyrazistości Mszy św.. Tęsknią za wygodną i krótką „cichą Mszą”, podczas której nie oczekuje się od nich niczego. Wydaje się, że straciliśmy zdolność do autentycznej pobożności w modlitwie wspólnotowej. Nadszedł czas, aby do tego wrócić.
Monastycyzm kładzie również duży nacisk na porządek osób w liturgii. Chór monastyczny ma bardzo określony porządek, w którym każdy mnich ma swoje miejsce. Zanim pomyślimy, że jest to porządek naturalny, musimy wysłuchać św. Benedykta. Jego porządek jest, po ludzku, przypadkowy. Nie ma tu uznania dla wieku i pochodzenia. Nawet od księży oczekuje się, że zajmą swoje miejsce za tymi, którzy wstąpili do wspólnoty przed nimi. Porządek tej hierarchii opiera się na Opatrzności kierującej kolejnością przybycia do klasztoru. „Bóg bowiem nie ma względu na osoby” (Rz 2, 11). Święty Jakub ostrzegał pierwsze wspólnoty chrześcijańskie przed błędem szczególnego traktowania bogatych lub potężnych. Dla Benedykta niewolnik i szlachcic, kapłan i świecki – wszyscy oni wstępują w nową hierarchię, gdy wchodzą do klasztoru. Dla Benedykta porządek ten wyraża się przede wszystkim w odniesieniu do ich miejsca w chórze.
Dotyczy to również katolickich parafii. Tam wykształceni ocierają się o analfabetów, a bogaci o biednych. Nikt nie ma przypisanych miejsc w ławkach. Niemniej jednak w kulcie chrześcijańskim istnieje hierarchia. Święty Benedykt mówi, że chociaż księża nie mogą spodziewać się specjalnego traktowania, zajmują swoje miejsce w pobliżu opata i na ogół otrzymują pozwolenie na „udzielanie błogosławieństw” i sprawowanie Mszy (60, 4). Wyróżnia ich to w obrzędach liturgicznych, ale nadal w monastycyzmie ogromne znaczenie ma nowy porządek kościelny, oddzielony od porządku świeckiego.
Fundamentem tego porządku wydaje się być to, że, w odróżnieniu od naturalnych podziałów i hierarchii społeczeństwa, religia jest właśnie „ponownym wiązaniem, łączeniem” (re-ligare) osób. Z tego nowego związku pochodzi nowy porządek i rozróżnienia oparte na Bożym powołaniu. Jest to najbardziej widoczne w nowo wyświęconym kapłanie. Przewodniczy on liturgii i głosi kazania zgromadzeniu, które jest w przeważającej mierze starsze od niego i które ma więcej doświadczenia życiowego. Jednak dla Kościoła to on, a nie doświadczony mąż stanu w przedniej ławce, jest presbyteros – starszym. Jest to sprzeczne z ludzką strukturą społeczną i buduje nową hierarchię opartą na zasadach eklezjalnych.
Jedna z antyfon ku czci św. Benedykta, czerpiąc z jego życiorysu spisanego przez Grzegorza Wielkiego, mówi o tym, że św. Benedykt zmarł, stojąc na modlitwie w kościele, podtrzymywany przez innych mnichów. Wiadomo, że, przynajmniej oficjalnie, mnisi stoją, gdy śpiewają Oficjum. (Czasem opierają się na półsiedzeniach zwanych misericordiami). Może to być pozostałość po czasach – ponad tysiącem lat – w których zgromadzenie liturgiczne nie miało ławek, ale po prostu stało przez cały czas trwania uroczystości. Oczywiście zawsze była możliwość siedzenia dla starszych i chorych, ale na ogół ludzie uczestniczyli w długich uroczystościach, stojąc.
W Regule św. Benedykta staje się to częścią ducha wojskowego, którego oczekuje on od swoich mnichów. Są oni powołani do walki w posłuszeństwie (P. 40), w armii służby Bogu (2, 20), do prowadzenia wojny pod Regułą (58, 9), i są żołnierzami Chrystusa Króla (61, 10). Ponieważ są żołnierzami, ich postawa podczas świętych obrzędów jest wyrazem dyscypliny, posłuszeństwa i porządku. Z pewnością bardziej naturalne jest to, że żołnierze stoją na baczność przed swoim Królem, niż gdyby mieli siedzieć czy nawet klęczeć.
Przykładając to podejście do liturgii w sposób bardziej ogólny, dostrzeżemy potrzebę połączenia liturgii z pewną formalnością. Wiele parafii popełnia błąd, czyniąc z kościoła miejsce „domowe”. Tak nie jest. Nie jest to miejsce, gdzie przychodzimy, by się zrelaksować lub odpocząć. Kościoły benedyktyńskie słyną z chłodu. Nie chodzi tu o sztuczne umartwianie się, ale o duchowość liturgiczną. Czucie się zbyt wygodnie w kościele jest prawdziwym błędem. Byłem w kościołach, gdzie wszystkie ławki są wyściełane jak kanapy. Powoduje to odczucie podobne do tego towarzyszącego chodzeniu do kina. Miękkie pluszowe krzesła, które wzmacniają ideę, że liturgia jest spektaklem, w którym nie oczekuje się od ludzi niczego więcej niż „zapłaty” przy zbieraniu tacy.
Z tego powodu wiele osób idzie na liturgię, chcąc się zabawić, spełnić, pocieszyć... Liturgia ma jednak być wspólną akcją wszystkich członków zgromadzenia. Liturgia jest dla nas raczej służbą niż byciem obsłużonym. Dostosowywanie jej do „potrzeb” lub wygody stworzeń to robienie szczeniąt z psów stróżujących. Aktywne uczestnictwo oznacza aktywne działanie niezależnie od tego, w jakiej formie jest celebrowana liturgia.
Ludzie są wzywani do śpiewania przeznaczonych dla nich części Mszy św., odpowiadając na wezwanie księdza i jednocząc się w różnych aklamacjach. Oczywiście, wymaga to pewnego przygotowania. Jest to jednak praca – „dzieło Boże”. Słowo „liturgia” – praca publiczna – jest kluczem do zrozumienia, że każdy człowiek w ławce jest wezwany do wstania i bycia policzonym do prowadzenia walki pod sztandarem Chrystusa.
Dobrym tego przykładem jest chorał gregoriański. Mimo że melodie są często dość proste, przygotowanie się do dobrego śpiewania zajmuje całe życie. Każdy utwór to też medytacja nad Pismem Świętym. Pismo Święte jest interpretowane w melodii, akcentując pewne słowa bardziej niż inne, umiejscawiając je w kontekście konkretnych „modusów”. Te śpiewy są porównywalne z ikonami, które pozwalają pokornie podejść do przedstawianych tajemnic Bożych. Jako tajemnice zarówno ikony, jak i śpiew święty nigdy nie są w pełni wyczerpane i zawsze pozostawiają coś niedopowiedzianego, czyniąc każde spotkanie świeżym i nowym.
Nie oznacza to oczywiście, że musimy sklerykalizować świeckich. Jest to nowoczesne zjawisko. Nie bierze się bardziej aktywnego udziału w liturgii przez zbieranie tacy, służbę przy ołtarzu czy śpiewając w chórze – a na pewno nie przez czytanie lekcji i rozdawanie komunii. To wszystko jest samo w sobie zadaniem dla duchownych. Aktywności te stanowią raczej szczególny sposób uczestnictwa niż jego wyższy stopień. Mogą nawet odwracać uwagę. Czasami są oczywiście konieczne, zwłaszcza w środowisku parafialnym, ale zawsze pozostają raczej wyjątkami niż normami.
Widzimy to też w praktyce. Im bardziej sklerykalizowani stają się świeccy, tym mniej rozumieją swoją właściwą rolę i tym mniej uczestniczą w nabożeństwach kościelnych. Ludzie czują, że jeśli nie robią „czegoś ważnego”, nie ma w tym nic dla nich. A jednak tylko niewielka liczba osób może zgromadzić się w prezbiterium. Byłem na Mszach św., podczas których więcej ludzi siedziało w prezbiterium niż w ławkach.
Obecność na liturgii może być dość wymagająca. I tak też powinno być. Kościół, o czym pamięta też św. Benedykt, nałożył na nas obowiązek postu przed Komunią św.. Oczywiście, Jezusowi nie zaszkodzi napotkanie jedzenia w naszym brzuchu. Byłoby śmieszne wyobrażać sobie, że z postem tak krótkim, jak wymagany jest dzisiaj, zaledwie godziną, że Hostia nie napotyka na jakieś pozostałości po ostatnim posiłku. Chodzi raczej o to, że liturgia zakłada pewien stopień ascezy – i im więcej, tym lepiej! Im więcej wkładamy, tym więcej otrzymamy. Właściwe przygotowanie się do przyjęcia łaski jest takie samo dla każdego chrześcijanina: modlitwa, post i jałmużna. Odpowiadają one poniekąd ewangelicznym radom ubóstwa – jałmużna, która jest wyrazem oderwania się od dóbr doczesnych, czystości – post, który powstrzymuje się od cielesnych przyjemności (dozwolonych lub nie) oraz posłuszeństwa – modlitwa, która potwierdza porządek relacji „Stwórca–stworzenie”, „Ojciec–syn” w naszym życiu.
Żołnierz Chrystusa musi przygotować się do bitwy. Im bardziej „karci ciało” i studiuje wroga, tym bardziej zwycięski będzie.
Wszystko przecież czynię dla Ewangelii, abym miał w niej swój udział. Czy nie wiecie, że na stadionie biegną wszyscy zawodnicy, ale tylko jeden z nich otrzymuje nagrodę? Tak biegnijcie, abyście ją zdobyli. Każdy zawodnik podejmuje wiele wyrzeczeń. Tamci, by zdobyć wieniec zniszczalny, my – niezniszczalny. I ja biegnę, ale nie tak, jakbym nie znał mety, i nie wymachuję bezładnie pięściami, ale biorę w karby i opanowuję swoje ciało, abym głosząc innym naukę, sam nie został odrzucony (1 Kor 9, 23-27).
Dużą część dzisiejszego zamieszania liturgicznego można przypisać temu brakowi ascezy w kulcie. Naprawdę można to postrzegać jako „bezładne wymachiwanie pięściami”, jak trafnie mówi św. Paweł.
Tak więc dyscyplina monastyczna, cielesna i przede wszystkim duchowa ma wiele do nauczenia nas o naszym podejściu do liturgii. To prowadzi nas do innego aspektu, szczególnego dla benedyktynów. Święty Benedykt wymaga od swoich mnichów umiejętności czytania i interpretowania tekstów. Nie znam żadnej innej starożytnej reguły, która tak wyraźnie wymaga od wszystkich mnichów umiejętności czytania i pisania. Święty Benedykt wydaje się nawet okazywać frustrację, gdy mnisi uparcie nie czytają. Mają wówczas otrzymać trochę pracy fizycznej. Niemniej jednak ma się wrażenie, że nawet to jest tylko tymczasowym rozwiązaniem.
Odnosząc to do liturgii, św. Benedykt oczekuje, że jego mnisi będą gotowi do racjonalnego zaangażowania się w teksty liturgiczne. Mają oni rozumieć odmawiane modlitwy. Musimy pamiętać, że w czasach św. Benedykta większość jego mnichów nie była kapłanami, ale w znaczeniu liturgicznym – świeckimi. Edukacja monastyczna nie była koniecznie ukierunkowana na święcenia kapłańskie. Mnich mógł być wybrany przez opata do przyjęcia święceń, ale głównym kryterium była jakość jego życia monastycznego, ponieważ zakładało się, że wszyscy otrzymali tę samą formację, w tym przygotowanie intelektualne (62, 1-7).
Zakonnik jest więc modelem osoby świeckiej. Formacja religijna nie może zakończyć się z sakramentem bierzmowania, ale raczej się od niego rozpoczyna. To właśnie przez ten sakrament jesteśmy wezwani do zaangażowania się w liturgię, jesteśmy posłani do pełnienia naszej funkcji w Liturgii z wszystkimi jej prawami i obowiązkami.
Z drugiej strony św. Benedykt zwraca uwagę w swojej Regule, aby asysta w liturgii w funkcji lektora czy kantora odbywała się wyłącznie w duchu posłuszeństwa, bez próżności i tylko wtedy, gdy mnich jest naprawdę do niej zdolny. Nie jest dobrze, aby osoba, która nie czyta dobrze, była dopuszczona do pełnienia zadań lektora. Tekst święty jest przeznaczony dla zgromadzenia, a nie tylko dla osoby czytającej. Podobnie nie powinno być tak, że ten, kto ma intonować muzykę, nie będzie w stanie śpiewać. To atakuje samą istotę i dobry porządek Liturgii. Szczególną korzyścią życia w klasztorze jest to, że osoby, które wykonują liturgię, żyją razem i powtarzają obrzędy dzień w dzień. Można ich określić jako profesjonalistów. Z racji wykonywanego zawodu są biegli w dziedzinie rzemiosła liturgicznego.
W parafiach jednak sytuacja jest inna. Ogólnie rzecz biorąc, istnieje otwarte zaproszenie do czytania, śpiewania lub służenia przy ołtarzu. Z definicji ci, którzy się zgłaszają, są zarówno wolontariuszami, jak i amatorami. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego administracja kościelna tak często systematycznie odmawia zatrudniania profesjonalistów, zwłaszcza w delikatnej dziedzinie muzyki kościelnej. Nie ma też na ogół dużego zainteresowania szkoleniem ludzi w zakresie pełnienia funkcji kościelnych. Lektorzy, zakrystianie i ministranci powinni być zaproszeni i wyznaczani przez kapłana. Wszyscy jednak powinni być gotowi do pomocy w potrzebie, wykorzystując swoje talenty w sposób wolny od próżnej chwały i w posłuszeństwie potrzebom wyrażonym przez Kościół.
Benedykt mówi dalej w rozdziale 19 o dyscyplinie w modlitwie publicznej.
Wierzymy, że Bóg jest wszędzie obecny i że oczy Pana patrzą na dobrych i na złych na każdym miejscu (Prz 15, 3). Przede wszystkim jednak powinniśmy być tego niewzruszenie pewni wówczas, gdy uczestniczymy w Służbie Bożej. Dlatego też pamiętajmy zawsze, co mówi Prorok: Służcie Panu z bojaźnią (Ps 2, 22), a również na innym miejscu: Śpiewajcie mądrze (Ps 46, 8 Wlg) i będę śpiewał Ci psalm wobec aniołów (Ps 138[137], 1). Pamiętajmy zatem, jak należy zachowywać się w obliczu Boga i Jego aniołów, i tak śpiewajmy psalmy, aby nasze serce było w zgodzie z tym, co głoszą nasze usta (19, 1-7).
Inną ciekawą, ale ważną rzeczą w odniesieniu do liturgii jest jej reforma, a raczej przystosowanie do konkretnych okoliczności. Święty Benedykt jest słynny z reorganizacji porządku psalmów w Oficjum. W jego czasach – pod koniec V wieku – zwyczajem stało się odmawianie wszystkich 150 psalmów w ciągu tygodnia. Benedykt, który przybył z Rzymu, znał sposób, w jaki tam się modlono. Zdecydował się jednak na zmianę tego porządku, tak aby odpowiadał on celom jego klasztorów. Podany konkretny powód jest znowu rewolucyjny: nakazał on mnichom kończyć Nieszpory i Kompletę w świetle dziennym. Ponieważ ten nowy sposób życia proponowany przez św. Benedykta jest przeznaczony również dla słabych, najwyraźniej obawiał się on, aby mieli oni wystarczająco czasu na sen. Monastyczne ascezy są wystarczające bez dodawania do nich braku snu. Benedykt zrobił więc śmiały krok, zmieniając czas Nony – przesuwając ją na godzinę wcześniej; i podobnie potraktował Nieszpory i Kompletę. Pomiędzy Nieszporami i Kompletą jednak przepisany jest również posiłek i duchowa konferencja. Dlatego aby zmieścić je wszystkie w świetle dziennym, Benedykt postanowił usunąć jeden psalm z Nieszporów. To wpływa na cały rytm odmawiania psalmów. Ponadto być może aby niektórzy mnisi nie musieli wracać do oratorium na godziny mniejsze, Benedykt zarządził, by odmawiane w nich psalmy były takie same w ciągu tygodnia. Efektem jest zupełnie nowy porządek. Święty Benedykt skromnie dodaje też, że każdy opat może dokonać własnej aranżacji psalmów w razie znalezienia bardziej mu odpowiadającej. Jedynym wymogiem jest, aby wszystkie 150 psalmów zostało wypowiedzianych w ciągu tygodnia (18, 22-23).
Można powiedzieć, że było to możliwe w przypadku mnichów, ponieważ na ogół nie byli oni kapłanami. Wiemy jednak, że Oficja, zwłaszcza Nieszpory, były powszechnie uczęszczane przez ludzi. Ci sami ludzie opierali się św. Hieronimowi i jego nowemu tłumaczeniu psalmów na język łaciński. Na przykład Bazylika Laterańska nigdy nie pogodziła się z tłumaczeniem Hieronima i do czasu Soboru Watykańskiego II odmawiano tam inną wersję łacińskiego psałterza. Z pewnością więc szokiem było też manipulowanie przez św. Benedykta najbardziej znanymi i ukochanymi psalmami.
Morał tej historii jest taki, że Liturgia musi podążać za pryncypiami. Są czasy, kiedy Kościół postanawia dokonać zmian w swojej liturgii. Aby zmiany te były trwałe i służyły autentycznej potrzebie, muszą być one oparte na ogólnych zasadach, jak miało to miejsce w przypadku Benedykta. Powodem tego jest fakt, że liturgia nie jest ze swej natury nauką, ale w rzeczywistości jest formą sztuki. Jest też ona narzędziem teologii – jej misją jest dokładne wyrażenie nauki o Bogu. Ogólnie można to ująć tak: teologia jest dla liturgii tym, czym logika jest dla retoryki. Liturgia jest wyrazem naszej wiary i służy zbliżeniu nas do Boga. Nie jest teologią, ale jej wiernym odbiciem. W momencie, gdy liturgia odrzuca teologię, przestaje być prawdziwą liturgią, tak samo jak retoryka, która odrzuca logikę i prawdę, staje się skorumpowana i daremna, wpędzając ludzi w kłamstwa, jak robią to nowoczesne media.
To właśnie pozwala Kościołowi powszechnemu mieć więcej niż jedną liturgię. Zdaje się, że obecnie w Kościele istnieje około szesnastu rytów liturgicznych. Każdy z nich ma swoją formę sprawowania sakramentów, Boskiego Oficjum i sakramentaliów. Jednak wszystkie one są podporządkowane teologii, czyli nauce o Bogu, i dlatego przestrzegają odpowiednich uniwersalnych zasad kultu.
Stąd też wypływa kryzys liturgiczny naszych czasów. Liturgia dzisiaj często nie tylko rozmywa teologię lub od niej odchodzi, ale także przesłania słuszną doktrynę. Innymi słowy, praktyka liturgiczna nie zawsze odzwierciedla teologię w odpowiedni sposób. Przedstawia ona wówczas fałszywy lub przynajmniej nieostry obraz duchowych rzeczywistości.
Bez wątpienia św. Benedykt, a wraz z nim cały monastycyzm, ma wiele do powiedzenia i do nauczenia nas o liturgii. Liturgia, w jakiejkolwiek formie, w jakimkolwiek obrządku, musi być skoncentrowana na Bogu. To znaczy, że musi wypływać z wiary w jedynego prawdziwego Boga, wszechmogącego i trójjedynego. W związku z tym liturgia w naturalny sposób powinna być skupiona na Nim. Biorąc pod uwagę, że jest On zarówno Ojcem-Stwórcą, jak i Synem-Odkupicielem, powinniśmy podchodzić do oddawania Mu czci w szczególny sposób, w świetle wiedzy, jaka wypływa z natury świata i z Objawienia.
Kluczem do dobrej liturgii jest więc medytacja (lectio divina)nad źródłem całej teologii, którym jest Słowo Boże. Wszystko zaczyna się wtedy od pierwszego słowa św. Benedykta skierowanego do nas wszystkich: Ausculta – „Słuchaj”(Prol 1). Jeśli potrafimy słuchać w ciszy i modlić się z intensywnością i pilnością, znajdziemy proste rozwiązania współczesnego kryzysu liturgicznego. Zbliżając się do Boga z czcią i pokorą, znajdziemy otwarte przed nami drzwi, gdzie odnajdziemy to, czego szukamy, i otrzymamy nagrodę wiecznej chwały.
Dom Gregory Carey OSB
tłum. Dom Stanislaus Mycka OSB
-----
Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.
[1]PiusXII, PP., Mediator Dei,227. Papież Pius XII cytuje z: Pius XI, Divini Cultus, 9.
Uzyskał doktorat z liturgiki w Papieskim Instytucie Liturgicznym Sant' Anselmo w Rzymie. Jest mnichem opactwa Świętego Michała w Farnborough w Zjednoczonym Królestwie.