Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl.
Z góry dziękujemy.
Francuski „La Croix” – niegdyś dziennik katolicki – zamieścił niedawno tekst, w którym państwo Aline i Alain Weidert (przedstawieni jako „para małżonków zaangażowanych w Kościół”) wyjaśniają, że Msza „trydencka” reprezentuje „inną wiarę”. Wiary tej nie wyznaje się już w Kościele po Vaticanum II (swoją drogą, biedne to Vaticanum II, wciąż ktoś mu coś doczepia, tam gdzie się lepi…). Para autorów uznaje więc, że gdyby taka Msza „innej wiary” była wciąż dostępna, byłoby to „przeciw-świadectwo”.
Autorzy tego tekstu nie są ani znani, ani wpływowi. Ale – tak sądzę – z cała swobodą i otwartością wyrazili pewien sposób myślenia, bez którego nie byłoby w ogóle tej wojny z tradycją liturgiczną Kościoła. To równocześnie niemal (hmm, po co to "niemal"?) czysty przypadek tego, czemu miała zapobiec praca kard. Ratzingera/Benedykta XVI. Ten wielki chrześcijanin i teolog uważa(ł), że uwolnienie starej liturgii to swoisty "test" na ciągłość, sprawdzian tego czy dzisiaj ludzie w Kościele wierzą w to, w co wierzył Kościół przez wieki, czy Kościół rozpoznaje się w wierze, z którą szedł wiekami przekazując dalej Objawienie, oświetlając i oświecając to, co ludzkie, w drodze do życia wiecznego.
Tak rozumiał rzecz Benedykt XVI także wtedy gdy ogłaszał nareszcie swobodę dla „starego rytu”. Owszem, myśl o pojednaniu ludzi w Kościele była tam ważna – ale najważniejsza, zawsze, była myśl o tym, żeby dzisiejsza wspólnota Kościoła przejrzała się znowu w zwierciadle swej tradycji czci Bożej, rozpoznała się tam i uznała swoją ciągłość przez wieki.
Ale dzieło to zostało przerwane dokumentem Franciszka. Wielu, nawet spośród zasmuconych tym surowym aktem, próbowało jakoś osłabić jego brutalność. Ci przyjaciele powiadali nam: "w końcu chodzi tylko o ryt" lub że "tradsi sami sobie winni, burdy wszczynali". Rozumiem staranie o wyjście z szoku czy zakłopotania – ale nie, to nie tak!
Powiedzmy sobie jasno: my tradsi możemy sobie być najgłupszą mierzwą Kościoła, tępakami z broszurkami, śmiesznymi ze swoimi niezrozumiałymi idiosynkrazjami, durniami i chamami, którym wciąż sprawdza się buty zanim wejdą do kościoła. Co więcej, naprawdę możemy być – i zapewne bywamy, jesteśmy – nie dość dobrymi ludźmi i nie dość przekonującymi chrześcijanami. Ale, wiedzcie to dobrze, nie o smakoszostwo w rytach tu chodzi, nie o - skądinąd zrozumiałą - miłość wiary poprzednich pokoleń. Nie tylko o nie. Chodzi o to, że ze starym rytem w praktyce Kościoła wciąż za trudno jest zmienić wiarę Kościołowi. Stąd ta zawziętość niektórych, ich aplauz dla najtwardszego rygoryzmu Kurii. Chcą, żeby zabić - bo tylko ta śmierć ma dać "nowe życie".
Zwracałem na to uwagę nazajutrz po Traditionis Custodes. Zapewne akt ten zawdzięcza swoje zaistnienie wielu okolicznościom, w tym i – w jakiejś mierze – powodom czy pretekstom, które zostały dane po stronie tradycjonalistów. Wszystkie te rozmaite powody – z tej czy innej strony – wpływały na możliwość pojawienia się działania tak gwałtownego. Ale w istocie gdzieś w środku, jako główna sprężyna pracowała i pracuje ta mentalność, która tak świetną reprezentację znalazła m.in. we wspomnianym artykule z „La Croix”.
Przypomnijmy: uznanie Mszy trydenckiej za „Mszę innej wiary” jest możliwe tylko wewnątrz hermeneutyki zerwania, czyli przeświadczenia, że – na Soborze Watykańskim II lub po nim – Kościół zerwał z tym, czym był przez właściwie wszystkie dobrze nam znane wieki swojej historii.
Przez lata prowadziłem dyskusje – na źródła i argumenty racjonalne – o tym, że hermeneutyka zerwania to diabelski bullshit, i to niezależnie czy głoszony za czy przeciw Vaticanum II. Nadal uważam, że warto w tej sprawie argumentować, dyskutować, cytować – prawdziwe dokumenty przeciw urojeniom lub dla poprawienia błędnych uogólnień. Mógłbym nawet powiedzieć, że i dziś egzaltuję wartość argumentowania – bez względu na to czy dla kogoś kto decyduje o moim życiu argumenty cokolwiek ważą.
Sądzę, że nadal powinna nas interesować prawda – a nie mity o Soborze, na których zbudowano tak wiele. Nadal jest ciekawe, ważne, owocne to, że się wie jak rozumieli rzeczy ci, którzy głosowali, redagowali i ogłaszali dokumenty soborowe. Wnikając w to przy pomocy źródeł można wiele się przy tym nauczyć.
To dobre i przekonujące motywy kontynuowania studiów i dyskusji. Natomiast w żadnym stopniu nie zmniejsza to doświadczalnej wiedzy, iż argumenty prawdziwościowe w obecnej grze władzy w Kościele nie znaczą nic. Nie interesują one ludzi przekonanych, że i Prawda zmienia się wraz z nimi i ich chęciami, albo że prawda idzie w ślad za mocą.
Dlatego – przyznam – mnie również te gry nie interesują. To, co mam do zrobienia, adresuję do ludzi nie znajdujących się w komorze ciśnień obecnych gierek kurialnych – czyli do tych, którzy być może przyniosą odnowę Kościoła poza tą grą. To nie pierwszy przypadek w dziejach gdy tak jasno widać jak jedność pod Piotrem nie polega na zaufaniu w ludzkie siły i stałość dobrych chęci Piotra. Obecny następca Piotra uczynił dużo, żeby mi powiedzieć swoim słowem, zarządzeniem i zrzędzeniem, że mojego głosu i sposobu wiary, na co dzień przez niego osądzanego i karykaturyzowanego, nie potrzebuje w Kościele. Zrozumiałem to, zostałem oddalony i się oddaliłem, stoję wraz z innymi podobnymi w którejś bocznej nawie i kaplicy. Niech się przy głównych ołtarzach celebrują z balonikami te cuda hipokryzji, które się nazwały synodem o synodalności. Bycie katolikiem nie polega na obowiązku takiej "koncelebry" i na bywaniu wszędzie.
Nie wiemy „co będzie”. Nie sądzę, żeby obecne problemy wiary, chrześcijaństwa rozwiązały się dzięki uroczystym watykańskim psychoterapiom i psychomanipulacjom. Rozwiązania są raczej gdzieś odłożone, jak to nieraz w dziejach – puszczone na boczny tor.
Może zresztą na tym polega fenomen tradycjonalizmu, że jest to element zdrowej reformy, której chciał Kościół na Soborze? (Mówię o Kościele celowo, a nie o lobby tych czy innych działaczy i ekspertów). Może więc po prostu dzisiejsi tradycjonaliści instynktownie łączą np. to, co najlepsze w linii tradycji liturgicznej Kościoła - z tym, co było najlepsze w normach ogólnych Sacrosanctum Concilium? Nie wszyscy, nie wszędzie, nie zawsze - ale co do zasady, w ogólnej orientacji. Może fenomen polega na tym, że nikt spośród np. mojego pokolenia tradycjonalistów nie chciał "odprawiać jak przed Soborem", tylko raczej chcieliśmy, żeby jak najlepiej odprawiała się Msza sprzed Soboru i sprzed wieków? Wiem, że do czegoś takiego nie przyznałby się dziś ogół tradsów - jedni przez złość na chochoła-Sobór, którego się używa jak pałki, a inni przez zwykłą nieświadomość tego "jak to było", idealizację czasu przedsoborowego. Ale znam to środowisko, byłem w nim od początku. Nie byłoby tego ruchu i renesansu, gdyby nie było miłości i poznania liturgii właściwego ruchowi liturgicznemu sprzed Soboru - i jego spuścizny.
Paweł Milcarek
-----
Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.
(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.