Podyskutuj o tym artykule na FB
Na temat rezygnacji Papieża z mucetu i czerwonych butów wylano morze wirtualnego atramentu. Wśród rozmaitych reakcji moją uwagę zwróciły te, które, będąc bliskie pewnemu tryumfalizmowi głoszącemu zwycięstwo żywego ducha Ewangelii nad pustym formalizmem, starały się bagatelizować tego rodzaju posunięcia jako coś, nad czym nie warto się zatrzymywać. Mało tego, jako coś co zasłania istotę rzeczy, zawartą w papieskim przesłaniu. Mamy w katonetosferze trochę osób (kojarzę zwłaszcza księży i zakonników) z silnym poczuciem wglądu we wspomnianą istotę, tak silnym, że każe im wszelkie tego rodzaju przypadłości traktować retorycznym “a co to ma wspólnego?” Czy rzeczywiście nie ma?
Tego rodzaju “oświecone” podejście wyraża pewną dość charakterystyczną niewrażliwość, polegającą na takim zaabsorbowaniu wyrażanym werbalnie moralnym znaczeniem (albo może raczej znaczeniem znaczenia), że prowadzi do lekceważenia znaków, których sens nie jest bezpośrednio dany. Te ostatnie, w jego ramach, traktuje się paradoksalnie jako coś odrębnego od owego znaczenia, a nawet – przez swą nieistotność czy drugorzędność – potencjalnie mu przeciwstawnego. Tymczasem w rzeczywistości, te jakoby nieistotne, znaki stanowią klucze interpretacyjne do samego przesłania. Nawet bowiem jeśli pewien intelektualistyczny nurt w Kościele już nie rozumie skondensowanej komunikacji rytualno-symbolicznej, ona dalej działa.
Dom Alcuin Reid OSB notuje ciekawą uwagę. Strój Benedykta XVI, który miał na sobie w czasie błogosławieństwa po ogłoszeniu jego wyboru nie zwrócił niczyjej uwagi; strój Franciszka w analogicznej sytuacji stanowił przesłanie (“Christianitas” 53-54[2013], s. 268). Jakie? Myślę, że trzeba tu oddzielić własne intencje Ojca Świętego, które, jak sądzę, miały charakter moralistyczny (danie przykładu zwykłości, ubóstwa, prostoty) od przesłania faktycznego, wynikającego z naruszenia obiektywnego system znaków, albo może raczej: z podłożenia w miejsce uniwersalnych komunikatorów urzędu papieskiego znaków stanowiących wyraz indywidualnych preferencji. To szczególne połączenie, ponieważ w przeciwieństwie do pozornie “milczącego” stroju Benedykta XVI (oczywiście nie tylko jego), komunikuje nie tylko zerwaniowy stosunek wobec tradycji, ale też prymat partykularnej osobowości nad funkcją, co stanowi swojego rodzaju apoteozę indywidualnego rozumienia spraw wiary.
Nie twierdzę (bo i skąd miałbym to wiedzieć), że papież chciał wprowadzonymi przez siebie zmianami to właśnie wyrazić. Jak wsponiałem, skłonny jestem raczej myśleć, że miało to być pouczające exemplum, a jeśli nawet się mylę i był to manifest samorozumienia pontyfikatu i własnej wizji Kościoła to nie sądzę, aby stała za nim intencja zerwania. Podejrzewam natomiast, że papież sam jest adeptem tej szkoły myślenia, która jest niewrażliwa na komunikację rytualną i traktuję ją w najlepszym wypadku jako formę, którą można mniej lub bardziej dowolnie przekształcać i nasycać arbitralnymi sensami. Oczywiście wszystko wyłącznie w dobrej wierze. Problem jest w tym, że tą ostatnią są wybrukowane różne nieciekawe miejsca. Wbrew intelektualistycznemu moralizmowi znaki naprawdę działają i stanowią klucze hermeneutyczne, których ludzie mniej lub bardziej świadomie używają do egzegezy samego nauczania. Skłonny jestem zaryzykować tezę, że informacyjno-interpretacyjne zamieszanie wokół wypowiedzi Franciszka, z jednej strony rozbuchane nadzieje kościelnych liberałów na rewolucję i zmianę nauczania, a z drugiej niezdrowa radykalizacja i pogłębiające się uprzedzenie niektórych środowisk tradycjonalistycznych są wynikiem czytania tego pontyfikatu przez pryzmat czarnych butów i braku mucetu. Tyle że nie do końca można mieć tu pretensje do interpretatorów.
Tomasz Dekert
(1979), mąż, ojciec, z wykształcenia religioznawca, z zawodu wykładowca, członek redakcji "Christianitas", współpracownik Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.