Bywa, że w trakcie jakiejś rozmowy ktoś starszy wspomni nagle o czymś, co znajduje się pod powierzchnią twojego codziennego świata. Na moment mignie wtedy coś jak zaproszenie, by szukać dalej, by znaleźć.
Było na pokładzie samolotu, w styczniu roku 2015. Wracając ze swej wizyty apostolskiej na Filipinach, Papież Franciszek w toku odpowiedzi na jedno z pytań dziennikarskich powiedział nagle: „Zdolność do płaczu jest łaską, o którą musimy prosić. Jest taka piękna modlitwa w starym Mszale, o łaskę płaczu. … Przepiękna modlitwa!”
Przepiękna modlitwa – chcę ją znaleźć!
Jest to kolekta ze Mszy noszącej przez wieki tytuł: „o uproszenie łez”. Formularz ten znajdował się we wszystkich kolejnych wydaniach wzorcowych Mszału Rzymskiego – począwszy od pierwszego, które ogłosił w roku 1570 święty Pius V. Jednak ponieważ Mszał „trydencki” powtarzał modlitwy za długą tradycją liturgii łacińskiej, także formularz „o uproszenie łez” – a z nim jego kolekta – ma o wiele dłuższą historię: idąc poprzez coraz starsze mszały i sakramentarze dochodzimy do Liber sacramentorum doradcy Karola Wielkiego Alkuina (+ 804), w którym to zbiorze formularzy mszalnych znajdujemy i nasz po raz pierwszy[1]. Wynikałoby z tego, że dotykamy tu modlitwy dość starej, choć na pewno młodszej od większości modlitw „starego mszału”.
W obowiązującym dziś dla starszej formy rytu rzymskiego Mszale Rzymskim, ogłoszonym przez świętego Jana XXIII w roku 1962, mamy niezmiennie i modlitwę, i formularz (choć zmieniła się nazwa: „o uproszenie skruchy serca”). Posoborowa reforma roku 1969 odrzuciła zaś te modlitwy, dlatego i używany teraz Mszał Rzymski dla diecezji polskich (1986) nie zna ich. A jednak wróciły one w trzeciej edycji typicznej Mszału świętego Jana Pawła II w 2002 roku, tyle że nie mamy wciąż polskiej wersji tej księgi liturgicznej.
Tak więc w użyciu liturgicznym odmawia się tę modlitwę wyłącznie po łacinie – czyli tak jak ona powstała, w czasach gdy nota bene Alkuin, wizytując biskupstwa i parafie, ubolewał, że nawet księża nie znają łaciny lub ją strasznie kaleczą (ale w końcu – nauczyli się!). Tynieckie mszaliki łacińsko-polskie podają nieoficjalne przekłady polskie. Jedna z wersji weszła zresztą, na krótko, do liturgii – gdy od końca lat 60. do końca lat 70. odprawiano u nas z wydanego we Francji Mszału Rzymskiego łacińsko-polskiego. W tej księdze liturgicznej z czasów Prymasa Wyszyńskiego wydrukowano jeszcze także wiele formularzy za dawniejszym Mszałem Rzymskim – w tym i modlitwy Ad petendam compunctionem cordis („O uproszenie skruchy serca”), z tłumaczeniami polskimi do użytku liturgicznego.
Spróbujemy jednak przetłumaczyć tę modlitwę jeszcze raz, i będzie to nasze rozmyślanie. Nasze? To znaczy: moje i twoje, świeckie i duchowne. Ja myślę o tej modlitwie tak jak może to robić również człowiek świecki. Myślę więc o niej jak o tekście, który nawet wyjęty z mszału i przeniesiony do „prywatnego” rozmyślania, zachowuje swą moc i łaskę modlitwy liturgicznej: jest lex orandi, czyli „prawem modlitwy” Kościoła, Ciała Pańskiego – a więc jest to głos Całości, z którym ma się zestroić moja cząstkowa modlitwa. Nie mierzę tej modlitwy sobą, moimi usposobieniami i wrażliwościami – odwrotnie, to one są mierzone przez tę modlitwę, prostowane przez jej tajemnice.
Modlitwa, nad którą zaczynam rozmyślać, jest głosem, który – jak jej inspiracja: światło Objawienia – przychodzi z zewnątrz mnie. Gdy kładę ją świadomie na swe usta, wiem, że wchodzę w dzieło większe od swego serca, więc mogę oraz powinienem – jak polecał święty Benedykt w Regule – « serce uzgadniać z ustami », nie odwrotnie. Chcę zrozumieć te słowa, które wypowiadam lub słyszę – to znaczy chcę, by zstępowały do mego wnętrza i je porządkowały, uzdrawiały, ratowały. Zrozumienie modlitwy to właśnie wprowadzenie jej aż do serca, czyli do miejsca gdzie wytwarzają się myśli i decyzje.
Tak może myśleć o modlitwie i dbać o nią każdy wierny chrześcijanin. Ale gdy tą modlitwą jestoracja mszalna, kolekta – wówczas jej przeznaczenie spełnia się w osobistym rozmyślaniu tylko po trosze, zaś najpełniej – jedynie gdy odmawia ją kapłan, i to wykonując swoją posługę, w swym udziale w mocy Chrystusa-Głowy, z dłońmi wzniesionymi ku Bogu, stojąc zawsze na czele Ciała (nawet jeśli modlitwa ta szłaby w ciszy i sine populo).
Dlatego także i teraz chodzi o podwójne rozmyślanie – moje i twoje. To, co jest moim rozmyślaniem, niech będzie udziałem w twoim przygotowaniu – do tego, czego ja zrobić nie mogę tak jak ty.
Modlitwa chce biec szybko do Boga, nie jest przemówieniem rozwlekanym przed ludźmi. Jest tak naprawdę kilkoma słowami, które zmieścisz na małej kartce – lecz ta prośba zawsze jest opatrzona dwiema solidnymi okładkami: pierwsza to wezwanie Tego, do kogo się modlimy; druga – powołanie się na pośrednictwo Chrystusa. Ta druga nie zmienia się, ale ta pierwsza ma różne odmiany, zależnie od tego, czy wzywany Pan i Bóg zostanie jeszcze opisany przez któreś ze swych atrybutów.
Nasza oracja nazywa najpierw Boga wszechmogącym, omnipotens. To nie zaskakuje: tak zaczyna się przeważająca część tradycyjnych kolekt rytu rzymskiego – i przecież nie jest to dziwne, skoro wyrażone w nich prośby z reguły dotyczą spraw potężnych, wymagających wszechmocy, zwłaszcza gdy – jak mówi od wieków kolekta jednej z niedziel per annum[2] – Bóg ukazuje swą wszechmoc najbardziej przez przebaczenie i zmiłowanie, parcendo maxime et miserando.
Modlitwy Kościoła lubią przypominać Bogu o Jego wszechmocy. A następnie często nazywają Go miłosiernym, zaś jeszcze częściej – wiecznym. Na tym tle nasza oracja jest zupełnie niezwykła. Mówi do Boga: mitissime ! Jest to określenie zgoła niebywałe w języku uroczystych modlitw mszalnych rytu rzymskiego, użyte jeszcze tylko jeden raz[3]. Na dodatek nie jest łatwo oddać dobrze po polsku sens tego przymiotnika. Wspomniany polski przekład chce to słowo oddać jako «najłaskawszy ». Jest to dopuszczalne słownikowo i kontekstowo, ale – pozwólmy sobie na zastrzeżenia – trochę za bardzo płaskie jak na zakopane tu bogactwo.
Mitissimus to najwyższy stopień od mitis. Ten łaciński przymiotnik spotykamy w Wulgacie. Gdy stosuje się go w Psalmie do samego Boga (Ps 85, 5), nasz ks. Wujek kładzie tu : cichy – a współczesny polski przekład ks. Popowskiego z Septuaginty[4] wybiera podobnie: łagodny (za to inne polskie przekłady znów wybierają skojarzenia ze zmiłowaniem czy litością). Podobnie gdy Pan Jezus określa tymże przymiotnikiem samego siebie (w oryginale greckim jest: πραΰς), utrwalony od czasów Wujka przekład polski powie: «bo jestem cichy». Cichy lub – jak woli nasza Biblia Poznańska – łagodny[5].
Powiedzmy więc: „Wszechmogący i najłagodniejszy Boże!” Nasze wezwanie jest też wyznaniem: wierzę w Boga wszechmogącego i najłagodniejszego. Wierzę, wierzymy w Ciebie, Boże – że wszystko możesz i że to wszystko, co możesz, czynisz najdelikatniej, bez zastępowania mocy rozgłosem, bez miażdżenia tego, co małe. Tak właśnie zwykłeś postępować Ty, Najcichszy – że nie krzyczysz ani nie podnosisz głosu, że nie skruszysz do końca nadłamanej trzciny ani nie zgasisz do reszty kopcącego knota – ale wydasz wyrok oparty na prawdzie, zapalisz światło i nie dasz się powstrzymać, aż ustanowisz swe prawo na ziemi. Na Twoim imieniu opieramy swe nadzieje.
Wszechmogący to słowo, które napawa mnie nadzieją, gdyż „mam obrońcę Boga”, na niedoścignionych wysokościach. Gdy zaś myślę, żeś najłagodniejszy, przychodzi do mnie inna nadzieja: że mogę iść za Tobą, jeśli za Najłagodniejszym podążę łagodny. Powiedziano w Kazaniu na górze o szczęściu tego naśladowania: „Błogosławieni łagodni…” Beati mites, μακάριοι οί πραεις…
Dla naszego podążania za modlitwą „o uproszenie łez” nie jest bez znaczenia to, że w całym łacińskim przekładzie Piśmie Świętym tylko jeden raz pojawia się superlatywa od mitis. Czytamy mianowicie w Księdze Liczb: erat enim Moses vir mitissimus super omnes homines (Lb 12, 3). „A Mojżesz był człowiekiem najłagodniejszym z wszystkich ludzi…” Słowa te jeszcze do nas wrócą.
Wezwanie rozpoczynające orację jest ważne jak klucz otwierający bramę. Jednak modlitwa liturgiczna nie powstaje na zasadzie wyprowadzania przez nas pewnych nadziei tylko z tego, w jakiego Boga wierzymy i jak Go wzywamy; jest ona zawsze zakotwiczona w czymś co już się stało mocą Bożą, z Bożej łaski. Dlatego tekst modlitwy liturgicznej potrzebuje anamnezy, czyli wydobycia z pamięci Kościoła wspomnienia « dzieł Bożych ». To te dzieła, a nie sama wiedza o doskonałości Boga, są wciąż rękojmią, że Bóg chce dla nas tego, o co Go teraz poprosimy. Ta anamneza, znajdująca się w samym sercu kolekty, jest owym dokonanym już kiedyś poruszeniem Łaski, o której rozszerzenie, rozpromienienie na nasze teraz prosimy.
W oracji, która – jak nasza – nie jest składnikiem obchodu określonej pamiątki liturgicznej, treść tej anamnezy sama się nie narzuca wprost, nie jest dana jako punkt wyjścia w redagowaniu prośby. Raczej odwrotnie: daną wyjściową jest sama prośba, a autor musiał sam wskazać na to z wielkich dzieł Bożych, które może być generatorem łaski odpowiedniej do prośby.
Nasza oracja mówi: „qui sitienti populo fontem viventis aquae de petra produxisti… który dla spragnionego ludu wywiodłeś ze skały źródło wody żywej”.
Z narracji Pięcioksięgu wynika, że Mojżesz trzykrotnie mierzył się z sytuacją braku wody w drodze Izraela do Ziemi Obiecanej. Raz, na początku drogi, w Merra[6], potem w Rafidin[7], a trzeci raz - już niedaleko wejścia do Kanaanu, w Kadesie[8]. Tylko w Rafidin i Kadesie cud polegał na wyprowadzeniu źródła wody żywej ze skały, o czym wspomina nasza oracja.
Odmawiana liturgicznie modlitwa „o uproszenie łez” nie tylko oświetla nas samych jak latarnia, lecz i przenosi nas duchowo do wnętrza wspominanych wydarzeń. I każdy ma tam swoje miejsce. Ten, kto jako kapłan jest dziś upoważnionym głosem tego błagania, otrzymał skrzydła, by dolecieć dalej – i nielekki jest ten przywilej: czy ta modlitwa nie prowadzi go teraz do miejsca, w którym znajduje się każdy „z ludu wzięty, dla ludu ustanowiony”, pasterz Ludu? Niech więc próbuje rozpoznać tu i swoją własną posługę, i zgoła dramatyczną treść wypowiadanej prośby.
Anamneza modlitewna mówi o „spragnionym ludzie”, sitiens populus. Pragnęli tego, co niezbędne do życia i czego im zabrakło. Z tego naturalnego pragnienia żywili jednak przekleństwo i skargę na Mojżesza. Byli wobec niego niesprawiedliwi i zaczepni, lżyli go. W tych scenach oglądamy Mojżesza jak kogoś z trudem już znoszącego swoje przewodnictwo. „Co ja mam zrobić z tym ludem? – woła do Boga. – Jeszcze trochę, a obrzucą mnie kamieniami”[9]. Odpowiedzi Boga pomijają jednak głupotę zbuntowanego ludu, pomijają też udrękę krytykowanego przywódcy – zmierzają jedynie do tego, by napoić lud, dając przy tym znak swojej obecności i opieki. Jednak w Mojżeszu, wykonawcy cudów Bożych, powoli kończy się cierpliwość. Kiedy więc w Kadesie, podobnie jak wcześniej w Rafidin, otrzymuje od Boga instrukcję jak wyprowadzić wodę ze skały, poprzedza cud Boży własnym przemówieniem do ludu: „Posłuchajcie mnie, buntownicy. Przecież nie możemy z tej skały wyprowadzić wody dla was!” Dalej jednak czytamy, że Mojżesz uderza skałę dwa (!) razy, i woda wypływa. Ale to powtórzenie cudu z Rafidin zostało owiane goryczą, gdyż na końcu Bóg powiedział do Mojżesza i Aarona: „Nie okazaliście wiary, tak by oczom synów Izraela ukazać moją świętość, dlatego nie wy wprowadzicie to zgromadzenie do kraju, który im daję”[10].
Relacja wypadków w Kadesie nie jest zupełnie jasna – ale można odnieść wrażenie, że grzech Mojżesza polegał na jakimś umniejszeniu daru, który otrzymał dla Izraela: zamiast być z cała prostotą wykonawcą dzieł Boga, ośmielił się prowadzić wobec ludu dywagacje o możliwości wyprowadzenia wody ze skały. Komentując to wydarzenie, Orygenes widzi u przywódcy Izraela to, że „nie zaufał mocy Boga”[11], mimo że miał tak jasne polecenie Wszechmogącego.
Mojżesz został napiętnowany jako ten, kto „nie okazał wiary”, więc myślimy czasami, że zawiódł po prostu niepewnością co do możliwości cudu[12]. Może jednak trudność polegała na czymś innym: nie na wątpliwości czy cud nastąpi – lecz na braku nadziei, że cud ten da buntownikom coś więcej niż chwilowe zaspokojenie pragnienia? Po co więc się trudzić, po co cuda?… Zaczął uzależniać realność cudu od możliwości przyjęcia jego wszystkich skutków przez nieznośny lud.
Mojżesz, wybraniec Boży, widział zapewne coraz wyraźniej, że prawdziwym problemem Izraela nie jest wyprowadzenie wody z twardej skały, lecz twardość serc Ludu, „buntowników”. Patrząc dalej, zaczął przejmować się bardziej tym, co było ponad jego siły – a mniej uważnie traktować swoje zadanie, w którym Bóg obiecał mu swą asystencję i powodzenie.
Ta pułapka wprowadzi w desperację nawet najlepszego – a przecież i najlepszy, z Ludu i jego przewodników, jest grzesznikiem.
Widok twardej skały własnych obowiązków zostaje zasłonięty widokiem twardych serc. Po co więc jeszcze te kolejne godziny w konfesjonale? Po co w ogóle spowiadać i rozgrzeszać, rozgrzeszać, rozgrzeszać? Po co tyle Mszy świętych i stracone przez nie godziny? Po co tyle Komunii wkładanych do ust o zdradliwych językach? Po co ryzyko kapłańskiej wstrzemięźliwości i po co opowiadanie ludowi o postach? Po co studia teologiczne i po co przygotowywanie homilii? Po co i po co?
Wyjdziesz więc, księże, przed swe krnąbrne owce, i wygarniesz im za wszystko: że co, że może myślą, że się będzie dla nich szukało gruszek na wierzbie? A potem wobec zgłupiałych rąbniesz laską w skałę – nie raz, dwa razy! I wody popłyną, niech sobie dla nich płyną: Ja ciebie rozgrzeszam… Oto ciało moje… Słowa Ewangelii…
Jednak w nic bardziej nie będziesz wkładał serca niż w skargę: żeś taki samotny, a oni – napastliwi i podli; że świat – zły. Ale pamiętaj: wtedy nigdy nie dostrzeżesz owoców pracy wykonywanej mocą Bożą przez ciebie; nie wejdziesz do ziemi obiecanej z tymi, których prowadziłeś…
Lecz to przecież tylko jedna strona tej smutnej tajemnicy. Rosnące przekonanie o bezowocności cudu – że cuda te ludzi nie zmienią – prowadzi do myśli, iż może należy porzucić gorycz, a zwyczajnie pogodzić się z tą sytuacją: czyż nie wymagamy zbyt wiele? Czyż rzeczywiście nie powinniśmy uznać, że życie jest bardziej skomplikowane niż zasady, niż nawet sam zamysł Boży?
Z desperacji – rezygnacja. Znamy i tę twarz Mojżesza – już nie gniewną czy nieufną, ale bardziej układną niż łagodną. Wspomina o tym Pan Jezus, gdy wyjaśnia faryzeuszom, dlaczego Mojżesz zezwolił Izraelitom na rozwody „z powodu twardości serca waszego”[13], πρὀς τἡν σκληροκαρδἰαν. Ad duritiam cordis vestri. Wbrew temu, czego chce Bóg.
A zatem: zgoda, zgoda, róbcie co chcecie – bo przecież tak ciężko żyć w tym świecie. Niech zatem przykazania Boże będą pewnym ideałem, wywiesimy je wysoko, będziemy je sławić i rozważać – ale przecież nie będziemy wymagać ich przestrzegania. Znajdziemy sposoby, żebyśmy my nie musieli tego wymagać i żeby nasi wierni mieli mimo to spokój sumienia. Jak sam Mojżesz, który widząc „twardość serc waszych”, napisał wam przykazanie inne od przykazania Bożego.
Zatem słowa o „twardość serca” znajdują się w naszej modlitwie niezupełnie z zaskoczenia. Jest ciągłość między zwątpieniem Mojżesza przed wyprowadzeniem wody ze skały w Kadesie – a jego kapitulacją wobec twardości serc żądających, by prawo Pańskie było „bardziej życiowe”, a w każdym razie – bardziej wygodne dla tych, którzy „chcą pożyć”.
Mojżesz otrzymywał Boże wsparcie wobec braku wody na pustyni – lecz przegrał, „vir mitissimus super omnes homines – najłagodniejszy człowiek na świecie”[14], z desperacją wobec twardości serca swego Ludu. Chrystus, prawdziwa skała dająca wodę żywą, odwraca ten układ spraw: daje swoim wybranym moc, by stawali wobec twardości serc, a niekoniecznie wobec twardości skał.
Dlatego w naszej oracji przechodzimy od anamnezy cudu wody na pustyni – do prośby: „educ de cordis nostri duritia lacrimas compunctionis – wyprowadź z twardości naszych serc łzy skruchy”.
Modlitwa mówi: wyprowadź, educ – ale proszący powinien wiedzieć, że – jak Mojżesz – będzie miał zapewne udział, niełatwy, w dziele Bożym, o którego spełnienie prosi: tak jak to Bóg wyprowadził wodę ze skały poprzez działanie Mojżesza, w którym sprawdzała się jego wierność – tak prośba o doprowadzenie serc do nawrócenia może będzie spełniona działaniem proszącego, takim, w którym ma się wyrazić jego wierność?
Po co jednak prosić o łzy? Bywa, że są one tylko zewnętrznym przejawem – tego, co dzieje się wewnątrz i jest ważniejsze: smutku lub wzruszenia. Gorzej jeśli są przejawem zastępującym to, co wewnątrz: roni się łzy „dla ludzi”, a wewnątrz pozostaje zimnym i niewzruszonym. Ani w jednym, ani tym bardziej w drugim przypadku łzy nie są żadnym dobrem, o które trzeba zabiegać – skoro to, co ważne, już nastąpiło, lub jeśli łzy mają być kłamstwem.
A jednak łzy bywają nie tylko przejawem – bywają też środkiem. Bywa więc, że to łzy otwierają serce – nie tylko powierzchniowe emocje, które dziś nazywamy sercem, ale po prostu serce, wnętrze człowieka, jego umysł i wolę, sumienie – gdy jest ono jakby zaciśnięta pięść. Gdy bowiem w sercu jest trochę bólu, człowiek gotów jest zapłakać, lecz nie musi. Gdy zaś ból wewnątrz jest naprawdę duży, człowiek nie potrafi płakać, choćby i zechciał. Wtedy łzy są łaską.
O taką łaskę prosi nasza modlitwa: o łzy skruchy, lacrimae compunctionis. Czytamy u proroka Ezechiela o losie ludzi, którzy za karę zostali pozbawieni łez, płaczu i lamentu: „Stępiejecie z bólu z powodu swoich nieprawości, będziecie próbowali pocieszać się…”[15] Inne tłumaczenie mówi też dosadnie: „Będziecie schnąć”.
Łzy nawrócenia są jak kaszel dla człowieka z płucami zajętymi przez chorobową wydzielinę: próbujemy wywołać w nim kaszel, żeby wyrzucił ją z siebie. Łzy nawrócenia rozpuszczają i wyrzucają na zewnątrz zaskorupiałe złości. Serce poruszone do nawrócenia woła w Lamentacjach: „O mury Syjonu, dniem i nocą toczcie łez potoki! … wylej swe serce jak wodę przed obliczem Pana”[16]. Oto zmieniają się strony i działania: kiedyś skała uderzona z woli Bożej drzewem wylewała wodę przed Ludem, teraz serce ludzkie wylewa łzy swej skruchy przed Bogiem.
„Uderz, Jezu, bez odwłoki, w twarde serc naszych opoki” – te słowa umieszczone w naszych Gorzkich żalach dopowiadają niejako prośbę z oracji. Jak to bowiem widzi – dzięki świętemu Pawłowi – święty Augustyn, skała wypuszczająca wodę żywą zapowiadała Chrystusa, a laska uderzająca skałę – Krzyż[17]. I to Krzyż, z Chrystusem – z którego boku wypłynęła krew i woda – jest jedynym narzędziem, które przemówi do twardości serca tak, że zapłacze ono ze skruchy.
Lecz uwaga i ostrożnie: święty Paweł mówi nam[18], że przecież wszyscy z Izraela pili „napój duchowy” wypływający ze skały – a przecież „nie w większości ich nabrał upodobania Bóg”. Nie przestali bowiem pożądać złych rzeczy. Oddawali się bałwochwalstwu, nierządowi, kuszeniu Boga, szemraniu. Na nic im było uczestniczyć w cudzie.
Tak jest i ze łzami skruchy, wylewanymi z twardości serca. Nie są one zasłoną, za którą może pozostać ta sama pożądliwość, jakobyśmy mieli siłę opłakiwać grzechy, lecz nie z nich powstawać. „Doświadczenie was nie ogarnęło, chyba że ludzkie; wierny zaś Bóg, który nie pozwoli, żebyście wy zostali doświadczeni ponad co możecie, ale uczyni razem z tym doświadczeniem i wyjście, tak byście mogli wytrzymać”[19].
Pamiętamy więc, że łzy są tu jedynie środkiem – zatem przedmiot prośby wyjaśnia się i usprawiedliwia w naszej modlitwie jedynie przez wskazanie celu. W oracji został on zaś przedstawiony jakby teleskopowo, tak że z wnętrza pierwszego elementu uzasadnienia wysuwa się jego rozwinięcie.
Mówimy więc najpierw: „ut peccata nostra plangere valeamus – abyśmy mogli opłakiwać nasze grzechy”. Dar łez pozwala opłakiwać. Chodzi nie tylko o wspomniane wyżej prawidłowości psychologiczno-moralne, ale i o wnoszoną jedynie przez łaskę Bożą zdolność szczerego opłakiwania grzechu, i to nawet wtedy gdy nie zdążył on jeszcze – lub w ogóle w tym życiu – przynieść skutków bolesnych materialnie czy zmysłowo. Prosimy o poruszenie łaski, które uczyni nam nieznośnym i wywołującym płacz także to, co choć niszczy tajemnie duszę, to nie kole nieprzyjemnie ciała i zmysłów. Prosimy więc o płacz, który nie powstaje z bólu fizycznego lub z uczucia, ale – z żalu za grzechy, ze skruchy. Płacz, który dla świata „nie wiadomo skąd się wziął”.
W oracji mówimy: ut plangere valeamus – gdyż należycie opłakiwać grzechy trzeba umieć, i jest to już dar łaski dla grzesznika. Kapłani Chrystusa, słudzy Pokuty, są powołani do tego, by utrzymać to opłakiwanie na właściwym tonie duchowym, a wypędzać z niego wszystkie fałsze; to oni „umieją jęczeć”, sciunt plangere. Każdy kapłan, jeśli używa pokutnych pieśni Boga i Kościoła, staje się naprawdę jak ów „rolnik wezwany do żałoby i lamentu i do grona tych, którzy są biegli w bolesnych zawodzeniach”[20].
A dalej wysuwa się z wnętrza tego opłakiwania grzechów cel dalszy, właściwy: „remissionemque eorum, te miserante, mereamur accipere - i abyśmy, z Twego zmiłowania, zasłużyli na otrzymanie ich odpuszczenia”. Dopiero tu dochodzimy do właściwego spełnienia: łzy są środkiem, opłakiwanie – pierwszym efektem, a odpuszczenie – spełnieniem. Człowiek wychodzi z pieczary swoich złudzeń na wolność. Syn marnotrawny porzuca swe fałszywe ambicje i wraca do domu. Człowiek po wielu wędrówkach wchodzi do swego serca, zajętego dotąd przez żądze, jak Itaka przez zalotników, zanim król zapanował znowu nad swym królestwem.
Pięknym słowem ogarnia to Deuteronomium: „Zachowaj w pamięci tę całą drogę, którą prowadził cię Pan, twój Bóg przez pustkowia po to, by przez udrękę wypróbować ciebie i sprawdzić co jest w twoim sercu: będziesz czy nie będziesz przestrzegał Jego przykazań. … Czuwaj nad sobą, abyś nie zapomniał o Panu, twoim Bogu, … który cię wiódł przez owo wielkie i groźne pustkowie… gdzie nie było co pić, gdzie On wywiódł ci z urwistej skały zdrój wody”[21].
Powiedział Pan Samarytance przy studni: „Każdy pijący z wody tej pragnąć będzie znowu. Który zaś wypije z wody, którą ja dam mu, nie będzie pragnął na wiek, ale woda, którą dam mu, stanie się w nim źródłem wody wytryskującej na życie wieczne”[22].
I tak wciąż domyka się na naszych oczach historia „Ludu spragnionego” i „źródła wody żywej”, aż się czasy skończą. Mówi Pan w Apokalipsie: „Ja pragnącemu dam ze źródła wody życia darmo. … A tchórzliwym, i niewierzącym, i czyniącym obrzydliwości, i mordercom, i rozpustnym, i czarodziejom, i bałwochwalcom, i wszelkim kłamcom: udział ich w jeziorze palącym się ogniem i siarką”[23].
Paweł Milcarek
--------------
Tekst jest nieskróconą wersją artykułu opublikowanego na łamach kwartalnika „Pastores” (nr 75). Zob. http://www.pastores.pl/2017/7522017/1155-pawel-milcarek-dar-lez
-----
Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.
[1] Por. Liturgia Tridentina, opr. M. Sodi, A. Toniolo, P. Bruylants, Watykan 2010, ss. 197-198 i 424.
[2] Mowa o X Niedzieli po Zesłaniu Ducha Świętego (forma starsza)i o XXVI Niedzieli Okresu Zwykłego (forma zwyczajna).
[3] W Mszale starszej formy rytu rzymskiego: kolekta Mszy „o oddalenie złych myśli” (zresztą tego samego pochodzenia co nasza modlitwa).
[4] Z tego przekładu korzystam w cytatach ze Starego Testamentu: Septuaginta, przełożył ks. Remigiusz Popowski SDB, Warszawa 2013.
[5] Tegoż słowa używa Grecko-polski Nowy Testament, tłum. ks. Remigiusz Popowski SDB, Michał Wojciechowski, Warszawa 2014
[6] Por. Wj 15, 22-25.
[7] Por. Wj 17, 1-7.
[8] Por. Lb 20, 1-13.
[9] Wj 17, 4.
[10] Lb 20, 12.
[11] Por. Orygenes, Homilie o Księdze Liczb, homilia 6.
[12] Tę interpretację przedstawia np. Księga obietnic i zapowiedzi Bożych (II, 11), przypisywana Quodvultusdeusowi, jednemu z następców św. Augustyna na stolicy biskupiej.
[13] Por. Mt 19, 8; Mk 10, 5.
[14] Lb 12, 3.
[15] Ez 24, 23.
[16] Lm 2, 18.19.
[17] Por. św. Augustyn, Problemy Heptateuchu, IV, 35.
[18] Por. 1 Kor 10, 4-10.
[19] 1 Kor 10, 13.
[20] Por Am 5, 16.
[21] Pwt 8, 2.11. 15.
[22] J 4, 13-14.
[23] Ap 21, 6. 8.
(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.