Było to już ładnych parę lat temu. Wraz z grupą kilkunastu księży z Polski, przeżywaliśmy prawie dwutygodniowy, tak zwany kurs formacyjny w pięknie położonym ośrodku Opus Dei, blisko Mińska Mazowieckiego. Czas kursu został podzielony pomiędzy wspólną i osobistą modlitwę, studium, pracę intelektualną, ciekawe spotkania, sport i odpoczynek. Wszystko po to, by księża, z reguły pochłonięci aktywną służbą dla innych, mogli również coś przemyśleć dla siebie, zapoznać się z najbardziej aktualnymi problemami teologii, filozofii, czy życia społecznego, a wreszcie nieco wypocząć. W programie kursu, jak zawsze, znalazł się również dzień skupienia oraz propozycja jednodniowej wycieczki, którą sami mieliśmy sobie zaplanować. Oczywiście, pojawiły się różne koncepcje marszruty. Doskwierał letni upał. Jedni więc proponowali załatwić sprawę wycieczki jak najłagodniej i zwiedzić pobliską Warszawę. Taki projekt byłby przyjemny i nikogo z nas nie kosztowałby żadnego wysiłku więcej. Jedynie ksiądz Marcin - myślę, że najstarszy z nas, więc z prawem do realnego zmęczenia - nastawał w dyskusji z uporem, by nie odpuszczać i wybrać się na wschodnią stronę Polski, z odwiedzinami do jednego z klauzurowych klasztorów, leżącego w odległym setki kilometrów Kodniu. W korytarzu od rana trwała gorąca debata - w którym z kierunków wyruszyć? Jedni za odpoczynkiem, drudzy za solidną wycieczką. Wśród dyskutujących prawdziwą kampanię na rzecz wyczerpującego lecz ciekawego projektu wyprawy kodeńskiej prowadził niestrudzony ksiądz Marcin. Pamiętam do dziś, jak w pewnej chwili podszedł w moją stronę prowadzący kurs ksiądz Stefan, klepnął mnie po ramieniu i w charakterystyczny dla siebie, krótki lecz tłumaczący wszystko sposób, wskazując na księdza Marcina, rzucił jedno zdanie: patrz, to jest mocny zawodnik...
Rzadko mówi się dziś o tym, ale wciąż faktem jest, iż ta sama wiara, która proponuje ludziom pokój, miłość, bliskość albo odpocznienie, domaga się również poważnej konsekwencji. Pamiętam znakomicie z Polski dziesiątki już rekolekcji, piosenek szarpanych na gitarze, medytacji przy wygaszonym świetle w świątyni lub sentymentalnych homilii, w których natchniony kaznodzieja, wyciszonym głosem, zapadającym w głębię serc wzruszonych gimnazjalistek, szeptał: przytul się do Jezusa...Przyznam, że w takich chwilach, wracało do mnie krótkie zdanie, jakie jeden raz tylko w swym życiu John Henry Newman dedykował ostrzegawczo swemu rozmówcy, księciu Norfolk, mówiąc: spodziewam się, że nadejdzie kiedyś chrześcijaństwo łatwe, lekkie i przyjemne...na szczęście wiele animuszu dodała mi lektura tekstów księdza Jana Kaczkowskiego, który w jakimś fragmencie, w charakterystyczny dla siebie, odważny, a nawet prowokacyjny sposób, wykrzyknął: Jezus nie jest pluszakiem!
W porannym czytaniu z poniedziałkowej jutrzni czwartego tygodnia brewiarza, umieszczony został, choć bez ciekawego kontekstu, poruszający fragment Księgi Judyty, stanowiący zakończenie oraz istotę przemowy, którą ta dzielna kobieta skierowała do wahających się, wątpiących i upadających na duchu Chabrisa i Charmisa, dwóch starszych ludu w jej mieście. Judyta rzekła wówczas: "Przypomnijcie sobie to wszystko, co Bóg uczynił z Abrahamem, i jak doświadczył Izaaka, i co spotkało Jakuba w Mezopotamii syryjskiej, gdy pasł trzody Labana, brata jego matki. Albowiem jak niegdyś doświadczył ich w ogniu, wystawiając na próbę ich serca, tak i teraz nas nie ukarał, lecz chłoszcze Pan tych, którzy zbliżają się do Niego, aby się opamiętali" (Jdt, 8, 26-27). Jak się wydaje, w perspektywie innych form i tłumaczeń, a także niektórych badań biblijnych i komentarzy, owo "opamiętanie" nie dotyczy jedynie wątku moralnego. Nie chodzi więc o to, że ktoś grzeszył, wzbudził Boży gniew i teraz Pan wszechmocny, za pomocą chłosty, wzywa upadłego człowieka, by powstał. Porządek jest odwrotny. Bóg przepowiada opamiętanie, by zapobiec, a nie by piętnować skutki. Dlatego nie mówi się tu o problemie diagnozy upadku moralnego i konsekwentnej karze lecz o miłosiernej profilaktyce Stwórcy. Słowo "opamiętać" w tym fragmencie Księgi Judyty, bardziej sugeruje przestrogę, czyli solidne rozważenie, znak zapytania, jaki Bóg chciałby skierować w stronę człowieka: czy wiesz, co robisz? Po co zbliżasz się do mnie? Z jakim zamiarem przekraczasz granicę Bożego życia? Czy dotrzymasz potem swojego wyboru?
I słusznie, ponieważ w ludzkim życiu co rusz to napotyka się jakby dwa rodzaje wartości. Jedne z nich mają charakter ziemski i stąd nigdy nie będą naznaczone wieczną konsekwencją. Każda decyzja doczesna: zakup domu, wybór pracy, dzień trudnej operacji czy wyjazd na emigrację, doczeka się w końcu kiedyś swego, ziemskiego finału. Dlatego doczesne błędy mogą boleć, jednak nigdy nie prowadzą do rozpaczy. I doczesne sukcesy mogą cieszyć, tak samo jednak nigdy nie nasycą w pełni - euforia przemija. Bywa tymczasem, że człowiek w końcu wkracza kiedyś w przestrzeń wartości Bożych, które przeciwnie - mieć będą konsekwencje na wieki. Stąd o ile zwykły namysł i rozsądek winien towarzyszyć nam przed podjęciem każdej decyzji doczesnej, o tyle - posługując się językiem dzielnej Judyty - prawdziwe opamiętanie, przestroga rozumu, serca i sumienia, musi uprzedzać każdy absolutny wybór, jaki może nastąpić w naszym życiu. Ten bowiem, kto zbliża się do wartości Bożych, dla swojego dobra, powinien uznać wcześniej powagę ich absolutnej konsekwencji.
Bóg domaga się i zarazem strzeże poszanowania wobec wartości absolutnych na poziomie porządku łaski, porządku prawdy i porządku miłości. Dlatego właśnie każde, poważne i trwałe wkroczenie człowieka w obszar tych trzech porządków, będzie miało swój konsekwentnie absolutny charakter. Porządek łaski przechowuje Bóg w naczyniach sakramentów. Nie da się więc przyjąć Chrztu Świętego na próbę, na moment, na kilka lat. W prawdzie zapis o udzieleniu pierwszego z sakramentów, na żądanie delikwenta, można wymazać z parafialnej księgi lecz Bóg zawsze będzie już widział odciśniętą w człowieku ochrzczonym pieczęć odkupienia. Myśl więc, co robisz, gdy pragniesz przyjąć Chrzest. Konsekwencje tego będą trwać na wieki. Porządek prawdy chroni Bóg w przekazie autentycznej doktryny. Nie jest tym samym obojętne, kto w co wierzy, na ile zmaga się z ignorancją lub jak skuteczna jest w przekazie chrześcijańska katecheza. Myśl, jaką książkę stawiasz na swej półce i co przyjmujesz za najwyższy argument w życiu. Konsekwencje tego będą trwać na wieki. Wreszcie porządek miłości konserwuje Bóg w powołaniu: do małżeństwa, kapłaństwa lub życia konsekrowanego. Autentyczne powołanie tylko raz spotyka człowieka. Nikt, kto trwoni powołanie w bezmyślny sposób, nie posiada szczęścia. Konsekwencje tego będą trwać na wieki. Dla tych motywów angażowanie się w wybór spraw doczesnych wymaga jedynie odrobiny sprytu, inteligencji lub smaku. Nie wystarczą jednak już one w chwili wejścia w krajobraz wartości absolutnych, których konserwacja to współpraca w duszy ludzkiej stanowczych, konsekwentnych dyspozycji woli, rozumu i serca.
Chwilami ośmielam się przypuszczać, że w dużej mierze, dyskutowany dziś na wiele sposobów kryzys chrześcijańskiej ekspansji apostolskiej, to wynik braku uświadomienia sobie konsekwencji w wierze. Trudno powiedzieć jak doszło do zamiany porządków. Człowiek współczesny, a zarazem współczesny chrześcijanin odwrócił rzeczywistość jakby do góry nogami i tam, gdzie znajdowały się wymagania konieczne do uporządkowania spraw tylko doczesnych, ustawił dyspozycje absolutne. I odwrotnie. Wie zatem, jak w pewny sposób zrobić zakupy w markecie i nieomylnie zainwestować na giełdzie, by absolutnie nie stracić nic. Zapomniał jakby jednocześnie, jak wzrastać wewnętrznie, traktując z drażniąca lekkością odwieczne sprawy Boże. Tymczasem przecież niewiele to zmienia, gdy kupi się w sklepie zbyt ciasne obuwie - co najwyżej tydzień bolą nas odciski. Wieczność zaś tracić może ten, kto roztrwoni łaskę, zakłamuje prawdę lub lekceważy miłość. Długo rozmyślałem, wychodząc z Centrum Formacji Misyjnej, po dobrej rozmowie z doświadczonym misjonarzem, księdzem Janem. Bo w mojej, misyjnej, urugwajskiej diecezji, przygotowanie do Chrztu Świętego to zaledwie dwa, krótkie spotkania. Do tego chrzestnym może być każdy, kogo kiedyś tam przyniesiono do Chrztu. Ksiądz Jan opowiedział mi natomiast, że większą część swej piętnastoletniej, misyjnej pracy w Burkina Faso, poświęcał na dobre prowadzenie katechumenatu. Program przygotowania do Chrztu w jego, misyjnej diecezji, rozłożony był na trzy lata. Być może dlatego Afryka biegnie dziś ku Bogu, podczas gdy Urugwaj niezdolny jest utrzymać się na nogach?
Przygotowując się do kolejnych zajęć w seminarium, czytałem znakomity komentarz autorstwa Orygenesa, w którym antyczny mędrzec wyjaśnia naturę relacji między Bogiem a duszą, która pragnie w Niego wierzyć. Orygenes znał i cytował w swej homilii chrzcielnej jakiś fragment Ewangelii, który nie zachował się do naszych czasów. Aleksandryjski teolog relacjonuje ten zaginiony tekst w następujących słowach: "Ktokolwiek jest blisko mnie - powiedział Jezus - jest blisko ognia". Kto więc nie chce się poparzyć, niech lepiej nie podchodzi - wytłumaczyć nam chciała Judyta.
(1975), kapłan diecezji płockiej, doktor teologii duchowości. Obecnie pełni posługę misyjną w diecezji Minas, w Urugwaju oraz prowadzi regularne wykłady na Wydziale Humanistycznym Universidad de Montevideo