Komentarze
2011.02.09 13:56

Powrót z matrixa

Utwory kultury masowej rzadko mówią coś nowego, ale często wychodzą w nich na powierzchnię zbiorowe fascynacje i obsesje – a czasami zdarza się im powtórzyć po swojemu coś po prostu wiecznego. Tak jest z Matrixem, który w sztafażu science-fiction powtórzył starą przestrogę przed rozpanoszoną fikcją, która zastępuje ludziom rzeczywistość. W obrazie filmowym doprowadzono to zagrożenie do ostateczności będącej przywilejem fantastyki, jednak wielu jego widzów zaczęło się zastanawiać, czy przypadkiem nie żyjemy już od dawna w matrixach o różnym stężeniu i regułach. Człowiek współczesny boi się bardziej niż jego dawniejsi przodkowie, że życie upływa mu wewnątrz gigantycznego systemu fikcji, podtrzymywanego kosztownymi środkami zaawansowanej cywilizacji, oddanej na służbę ideologii.

W ubiegłym wieku zastanawiająco często w manifestach wybitnych myślicieli wracało wołanie o „powrót do rzeczywistości” (tak dokładnie brzmi tytuł wydanej w 1943 roku książki Gustave’a Thibona: Retour au réel – niestety u nas do dziś nieznanej - ale to sformułowanie wraca w różny sposób w wypowiedziach autorów odmiennych kierunków i szkół). Jeśli jednak mamy wracać do rzeczywistości, to gdzie żyjemy obecnie? Filmowa fantazja o matrixie, czylikompletnie sztucznym świecie programu komputerowego, uderzyła w jakieś czułe miejsce dzisiejszych społeczeństw, dotknęła jakiegoś przeczucia o społecznym panowaniu fikcji – ale oczywiście nie dała nawet opisu problemu. Jeśli mamy wracać do rzeczywistości, to z innych matrixów, niż ten filmowy.

Można powiedzieć, że wszelkie faktycznie realizowane matrixy współczesności – te, które budziły czujność uważnych obserwatorów nowoczesności - nie są tworzonymi w jakimś studio „rzeczywistościami” wirtualnymi, ale wydzielonymi częściami zwykłej rzeczywistości, poddawanej eksperymentom ideologicznej alchemii. Stąd dodatkowa komplikacja, której nie ma w filmie braci Wachowskich: w rzeczywistości matrix to jakby nasz-świat-nie-nasz. Świat, którego nie należy zniszczyć po usunięciu się z niego (dokąd?) - lecz świat, który potrzebuje uzdrowienia. O ile w płaszczyźnie duchowej i intelektualnej „powrót do rzeczywistości” może oznaczać najpierw ucieczkę ze skażonego obszaru chorych idei (które, owszem, należy po prostu wyrzucić do kosza) - o tyle w płaszczyźnie życia społecznego ten powrót może polegać jedynie na odbudowie ładu na terenach zawłaszczonych przez pajęczynę matrixa, a nie na ucieczce z tego terenu, i to z nadzieją, że „przepadnie ten świat”.

Żeby zrozumieć strukturę matrixa, trzeba najpierw zrozumieć strukturę rzeczywistości, takiej ze zwykłego biegu rzeczy - gdyż matrix jest po prostu jej zakłóceniem, a nie kreacją ex nihilo. Starożytni filozofowie greccy odkryli i przekazali nam w dziedzictwie tę prawdę, że w opisie rzeczywistości należy uwzględnić jakby trzy warstwy: zastaną naturę (którą da się do pewnego stopnia zrozumieć dzięki wiedzy), podejmowane przez człowieka działania (te machinalne, graniczące z reakcjami naturalnymi, i te typowo ludzkie, tworzące postępowanie moralne - moderowane przez etykę) oraz wykonywane przez człowieka wytwory (od najwznioślejszych dzieł intelektu teoretycznego i sztuk pięknych, „wyzwolonych” z niewoli prostej użyteczności, do mierzonych użytecznością dzieł techniki). Już z daleka widać, że układ tych trzech warstw daje dużą złożoność, a nawet skomplikowanie rzeczywistości - nie ma ona jednego planu, nie da się sprowadzić do jednego schematu, jednej przyczyny działającej. Niemal w każdym punkcie naszego życia to, co naturalne, krzyżuje się bądź zderza z tym, co przemyślane i chciane, a to ostatnie z kolei odbija się, po mistrzowsku lub nieporadnie, w konstruktach materialnych i psychicznych. Proporcje tych podstawowych składników dają różne społeczeństwa, różne kultury, różne cywilizacje. W zwykłym stanie rzeczy człowiek żyje w środowisku, w którym te trzy warstwy – natura, działania, wytwory – występują razem i są uporządkowane w ten sposób, że ludzka myśl i wolność znajduje się pomiędzy naturą i wytworem, zachowuje zdolność odróżnienia tych dwóch sfer i w jakiś sposób kontroluje proces ich życiowego zrastania się (dzięki czemu posiada wciąż zdolność do korygowania tego, co wytworzone, w zestawieniu z tym, co naturalne).

Kiedy więc zaczyna się tworzyć społeczny matrix? Do jego powstania niezbędne jest spotkanie się dwóch czynników. Pierwszym, jakby materialnym podłożem dla matrixa, jest zerwanie żywotnej, egzystencjalnej relacji między ludzkim działaniem i naturą. Wszędzie tam, gdzie standardem staje się uniezależnianie (a właściwie przeciwstawianie) ludzkiej percepcji, odczuwania, całego życia od szeroko pojętego środowiska naturalnego – tam zaistniały warunki dla zmatrixowania rzeczywistości. Warunki życia, w których człowiek przestaje być na co dzień uczestnikiem naturalnych procesów rodzenia, wzrostu, rozwoju, zamierania, tworzą takie niebezpieczeństwo, wielokrotnie opisywane. Wiąże się ono nie tyle z samym zaistnieniem w ostatnich dwustu latach mnóstwa udogodnień technicznych, ile z monopolizowaniem przez nie naszych kontaktów ze światem i z ludźmi. Matrixowanie życia zaczyna się tam, gdzie między człowiekiem i światem natury (a więc i drugim człowiekiem) wyrasta warstwa odruchów i nawyków opartych na tym, co sztuczne, wytworzone. Człowiek przemawiający przez mikrofon do kilkorga słuchaczy, człowiek porównujący mijane kobiety do ich przetworzonych komputerowo idealnych (?) obrazów z kolorowych magazynów (a nie odwrotnie!), człowiek włączający wszędzie odruchowo radio lub telewizję (tylko dlatego, żeby nie było tak cicho), człowiek wolący z reguły transmisje od bezpośredniego uczestnictwa… - takich przykładów różnego rzędu można znaleźć wiele. Łączy je właśnie odruchowe – a więc niekiedy pozbawione sensu - „zabezpieczanie się” przed naturą wszędzie tam, gdzie człowiek odniósł nad nią swój techniczny triumf, a czasami już po prostu ucieczka przed naturą.

Jednak to dopiero początek. Izolacja od zwykłej rzeczywistości i od normalnych wymagań życia jest niepokojącym zjawiskiem, ale do powstania regularnego matrixa nie wystarczy. Do tego niezbędne jest dołączenie się ideologii, która odruch lekceważenia rzeczywistości naturalnej uzupełni jego przemyślanym „filozoficznym” uzasadnieniem – a przede wszystkim przeniesie tę wrogość do rzeczy zastanych i danych na rzeczywistość społeczną człowieka. Od samego początku ideologie nowoczesności głosiły, że w życiu społecznym nic nie jest naturalnie dane czy zastane, po prostu wynikające ze „społecznej natury” człowieka – lecz wszystko wynika z racjonalnego kontraktu albo z praktycznego kompromisu między sprzecznymi popędami. Zarówno kontrakt, jak i kompromis podlegają jednak renegocjacji i korekcie – dlatego nie ma w zasadzie nic, czego nie można by urządzić inaczej. W swoim traktacie o władzy św. Tomasz pisze, że tyran boi się każdej naturalnej więzi społecznej – a więc każdej grupy przyjaciół, każdej zdrowej rodziny. Podobnie jest z każdą swoiście bezosobową tyranią ideologii – ale ta sięga dalej: nie tylko chciałaby mieć pod kontrolą jednostki, pozbawione naturalnego zakorzenienia społecznego, ale i systemowo zapanować nad wszystkimi relacjami społecznymi, przynajmniej nad ich publicznym definiowaniem. Także tutaj techniki, przekazu i nadzoru, dają coraz większe możliwości. Znakomitym i strasznym przykładem walki ideologii o zamazywanie różnicy między naturą społeczną człowieka i jej monstrualną karykaturą matrixową jest dzisiejsze staranie o społeczno-prawne zrównanie związków homoseksualnych z małżeństwem. Nie chodzi tylko o gorszące uznanie za zasadę społecznej tolerancji dla zboczeń – ale i o uznanie, że można zmieniać naturę społeczeństw przez zmianę definicji prawnych i uzupełnianie fundamentalnego „kontraktu społecznego” o nowe „prawa”. Niestety to postępowanie jest wpisane w system ideologicznych demokracji nowoczesnych (choć niekoniecznie w naturę demokracji jako takiej, np. w jej sensie greckim czy konserwatywnym).

Rzeczywiście człowiek może dziś czuć się w swej codzienności życia publicznego trochę tak jak filmowy haker Neo przeczuwający w matrixie, że coś tu nie tak. Być może przeczuwa, że wraz z milionami innych stał się „kuracjuszem”, od urodzenia osadzonym przez ideologię w jakimś obozie reedukacyjnym, z ogrodzeniem soft w postaci tej czy innej „politycznej poprawności” i z perswazją mediów zamiast brutalnego przymusu. Niestety w takich lękach i przeczuciach, o ile dochodzą do głosu (a dochodzą do głosu na ogół tylko u garstki), często zdrowa intuicja miesza się z niezdrową egzageracją, a naturalny instynkt wolności wyradza się w szaleństwo skrajności. Na obrzeżach świata „kuracjuszy”, konsumujących wartości matrixowe - z zadowoleniem, choć nie bez utyskiwania na to czy tamto „nadużycie” - tworzy się margines matrixa, ludzie dotknięci przez system, nieraz przezeń wykreowani a z reguły przezeń jakoś uszkodzeni, teraz zaś szukający po wariacku wyjścia z niego (zwykle budzący sympatię normalnych ludzi – przypomnijmy sobie postać taksówkarza z Teorii spisku). Tragiczny paradoks polega na tym, że ci „wściekli”, zupełnie wbrew swoim intencjom, są także elementem systemu: ekscentryczne zachowania i „odlotowe” teorie tych zwykle dzielnych ludzi są podobnie oderwane od rzeczywistości, jak matrix, przeciw któremu się buntują. Pojawienie się „wściekłych” jest akurat zjawiskiem naturalnym w patologii matrixowej – ten chory system potrzebuje swojego własnego marginesu, w którym ewentualny odruch intuicyjnej kontrrewolucji kanalizowałby się w dość łatwym do ośmieszenia rozpaczliwym „ruchu ostatniej nadziei”; system potrzebuje „wściekłych”, których mógłby co jakiś czas publicznie rozstrzeliwać medialnie (a więc nie na śmierć) na oczach swych „kuracjuszy”. Oczywiście system pilnuje, żeby ten interesownie dopuszczany margines faktycznego „oszołomstwa” nie rozszerzał się zbytnio (a nie zawsze mu się to udaje, choć wielu funkcjonariuszy systemu biedzi się nad tym, w poczuciu misji i z lękiem przed Goldsteinem). To jednak w żadnym razie nie znaczy, że jego rozszerzenie, a w końcu nawet aneksja całego matrixa przez „wściekłych” byłaby zwycięstwem normalności, przywróceniem ładu. Co najwyżej byłoby to zastąpienie matrixa przez jakiegoś antymatrixa, z innym Ministerstwem Prawdy i z innym Ministerstwem Miłości.

Nie jestem zwolennikiem ortodoksyjnej „teorii spisku” – nie sądzę, że wszystko, co się wokół dzieje w skali społecznej, jest zaplanowane, ukartowane przez zamaskowanych graczy z lucyferiańskich lóż, kierujących się swoimi racjonalistycznymi „filozofiami”. Owszem, tacy gracze istnieją i działają, a ich rola „spiskowa” jest od wieków złowroga, dorobek niebagatelny. Jednak żaden ze społecznych matrixów nie ma jednego wszechmocnego konstruktora. Ludzie w nim działają jako animatorzy, twórcy, konserwatorzy systemu, wykonawcy jego zaleceń – ale dynamika rzeczywistości zmatrixowanej przekracza plany i moce sprawcze nawet bardzo wpływowych aktorów. Jest tam i działanie ludzkie, i bierność ludzka, i powtarzalność błędów wynikająca z chorych inklinacji natury po grzechu, i bezsilność „ucznia czarnoksiężnika” wobec magii maszyn.

Trzeba cały czas pamiętać, że matrixy, z którymi musimy sobie poradzić – a więc nie ten z filmu - nie są czymś całkowicie sztucznym, czysto wirtualnym, a zatem zachowują coś z naturalnej złożoności świata, w którym przecież działają na raz różne siły, rozum i przypadek, konieczność i wolność. To słaby punkt systemu. Panuje on nad regułami życia publicznego, chce redefiniować relacje społeczne i kontrolować je nawet na poziomie więzi rodzicielskiej – ale wciąż nie jest w stanie (nie chce? Nie może?) zanurzyć człowieka w całości i na stałe w swojej zniekształconej „nierzeczywistości”. W chwili obecnej linia demarkacyjna między naturą i wymogami matrixa nadal pokrywa się – mniej więcej, nie ściśle – z granicą między prywatnością i życiem publicznym. Ludzie na co dzień żyją w dwójmyśleniu i dwuprzeżywaniu – a przejście między naturalnym reagowaniem i matrixowymi pozami odczuwa się jako coś niewygodnego. Tutaj system co jakiś czas zawodzi. I miejmy nadzieję, że tu system jest wciąż słabszy od natury – że zatem toczące się w tej chwili zmaganie między stylem zrodzonym w łonie prywatności ostatecznie przeważy nad schematem wyprodukowanym przez ideologie matrixa. Jednak matrixowanie prywatności także się dokonuje (czy nie jest jego kamieniem milowym Big Brother?), a obecny stan rzeczy wskazuje raczej na to, że ludzie mają już siłę i chęć bronić tylko swojej prywatności, niekiedy obsesyjnie – a panowanie matrixa w sferze publicznej przyjmują jak jego bezsilni „kuracjusze” (wielu zadowolonych, że ktoś „tamto” za nich zrobi). A więc konserwowanie „wartości rodzinnych” w zaciszu domowym nie wystarczy.

Staje przed nami zadanie przemiany „kuracjuszy” w wolnych obywateli – dopiero tacy są zdolni odbudowywać ład. Nasi przodkowie karczowali lasy, żeby zakładać pierwsze uprawy, tworzyć osiedla, budować miasta. O paradoksie: przychodzi czas, gdy zadaniem cywilizacyjnym będzie mądre „karczowanie” na przestrzeniach życia ludzkiego lasów tworów wirtualnych, które przesłaniają (i pożerają) naturę, obezwładniają człowieka.

Paweł Milcarek

Opcja na prawo (2003)

 


Paweł Milcarek

(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.