Felieton przygotowany do stałej rubryki Pawła Milcarka w Niedzieli. Tekst nie ukazał się decyzją redakcji tygodnika.
Parę dni temu wróciłem z Jasnej Góry, gdzie odbyła się kolejna, już siódma, pielgrzymka wiernych przywiązanych do łacińskiej tradycji liturgicznej. Przed Cudownym Obrazem odprawione zostały dwie Msze „trydenckie” (zdjęcia i multimedia można obejrzeć na internetowej stronie Jasnej Góry), były też wykłady – o muzyce w liturgii, o nowoczesnej apologetyce, o aktualnej sytuacji „ruchu tradycji łacińskiej”.
Mam z tego miłego spotkania trzy żywe wspomnienia, dość pouczające. Po pierwsze – świadectwo jednego z celebransów, ks. Romana Kneblewskiego, proboszcza z Bydgoszczy. Odkrył starą Mszę łacińską dzięki namowom ludzi świeckich – a gdy odkrył, to się zachwycił. Teraz Msza „trydencka” jest jedną z dwóch głównych Mszy niedzielnych w jego parafii: sąsiadują z sobą dwie Msze uroczyste. Doskonała ilustracja tego, czego chce Benedykt XVI, gdy mówi o współistnieniu dwóch sposobów celebrowania.
Druga pamiątka to książeczka, którą sprzedawano w czasie pielgrzymki: ks. Guido Marini, „Sługa Liturgii” (wydawca: Instytut Summorum Pontificum). Można się z niej dowiedzieć co nieco o jednym z najbliższych współpracowników Ojca Świętego, skromnym księdzu, który czuwa obecnie nad liturgiami papieskimi. Ks. Guido Marini (nie mylić z jego poprzednikiem, abp. Piero Marinim!) jest wykonawcą życzeń Papieża, który chce swoim przykładem obudzić w Kościele pragnienie modlitwy bardziej skupionej, adoracyjnej, z wyraźnymi gestami szacunku wobec Jezusa w Eucharystii. W wywiadach zebranych w książeczce ks. Marini wyjaśnia, jaki sens ma ustawienie krucyfiksu na środku ołtarza, udzielanie przez Papieża Komunii tylko na klęcząco i bezpośrednio do ust, używanie również starych paramentów liturgicznych itp. Warto po tę pozycję sięgnąć, tym bardziej że nawet ludzie kompetentni wypowiadają na ten temat nie zawsze przemyślane opinie.
A trzecie wspomnienie? Nie jest miłe. Zanim wyjechałem z Częstochowy, trafiłem jeszcze na liturgię, w czasie której śpiewy były wypisz wymaluj chrześcijańską kopią disco polo, zaś czcigodny celebrans odegrał kilka popularnych utworów… na organkach, przy akompaniamencie bum-bum z bębnów młodzieżowej kapeli… Czy to zgorszenie, profanacja? O tym nie mnie sądzić. „Występowi” towarzyszył coraz mniej nieśmiały aplauz: najwyraźniej ludzie nie spodziewali się, że „tak można” – teraz już wiedzą, że „można”, ucieszyli się…
Czy jednak faktycznie jeśli nawet „można”, to trzeba? Jeśli nawet „można” zrobić wrażenie i stać się choć na chwilę kumplem, czy warto?
Za czasów mojej młodości, upływającej pod Janem Pawłem II, mówiono mi wiele razy: zobacz, jak odprawia Ojciec Święty. Teraz tego napomnienia nie słyszę. Czy jest z nami ktoś kto chce odprawiać „po Benedyktowemu”? Albo inaczej, trochę jak w tytule jakiegoś filmu: czy leci z nami Papież?
Paweł Milcarek
(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.
Komentarze