Irlandzki urząd Broadcasting Authority of Ireland (BAI), odpowiednik polskiej Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, zdecydował niedawno o nałożeniu kary na radio Newstalk za brak obiektywizmu i równowagi w wyemitowanej porannej audycji Breakfast Show. Audycja dotyczyła praw mniejszości LGBT i w studio byli obecni jedynie przedstawiciele i sympatycy "małżeństw" jednopłciowych. Zabrakło w dyskusji drugiej strony - zwolenników utrzymania tradycyjnego charakteru małżeństwa. BAI doszła do słusznego, moim zdaniem, wniosku, że w tym przypadku nie było mowy o dyskusji i debacie, a słuchacze mogli zostać wprowadzeni w błąd, i postanowiła ukarać nadawcę. Kara nie jest zresztą zbyt dotkliwa, nie jest nawet finansowa. Po prostu radio Newstalk zostało przymuszone do nadania oświadczenia o braku zachowania norm dotyczących publicznej dyskusji.
Nie jest to pierwszy tego typu przypadek w Irlandii. Kilka miesięcy temu w podobny sposób BAI nie oszczędziła również audycji państwowego nadawcy RTE (odpowiednik Polskiego Radia i TVP razem wziętych). Tu z kolei chodziło o udział w audycji Mooney Show wyłącznie przedstawicieli ruchów pro-choice i zupełnym braku przedstawicieli ruchów antyaborcyjnych.
Breakfast Show i Mooney Show mają w Irlandii jedne z najwyższych słuchalności i są nadawane w najbardziej atrakcyjnych porach dnia. Breakfast Show to, jak sama nazwa pokazuje, audycja poranna, Mooney Show jest audycją popołudniową. Sporo ludzi słucha tych programów jadąc do/z pracy. Moje przeróżne doświadczenia z niezbyt długiej pracy w jednej z polskich stacji radiowych, podpowiadają mi, że najważniejszy w radio jest poranek - to on decyduje o tym, czy słuchacz zostanie z radiem na resztę dnia, czy zmieni stację. Po południu zaś odbywa się walka o utrzymanie słuchaczy i przejęcie tych niezadowolonych. Są to pory dnia, w których nadawcy są gotowi zrobić wiele, aby utrzymać słuchaczy.
W obu przypadkach decyzja BAI spotkała się z ostrymi (i często niezbyt wybrednymi) atakami ruchów LGBT i pro-choice, co jest znamienne i do czego już się w zasadzie przyzwyczailiśmy. Ponieważ argumentacja towarzysząca tym atakom jest wspólna dla obu ruchów nie tylko w Irlandii, pozwoliłem sobie przyjrzeć się jej bliżej.
"Kary dla nadawców nałożone przez BAI to zamach na wolność słowa", tak twierdzą rzecznicy LGBT i pro-choice. Czy aby na pewno? Wbrew temu co usiłują nam wmówić obie grupy, nikt nie odmawia im prawa do głosu i wypowiedzi. Dowodem są choćby obie audycje w irlandzkich radiostacjach - a dotyczy to przecież wszystkich mediów. Dyskusja czy debata toczona w publicznych mediach wymaga udziału zarówno zainteresowanych, jak i ich oponentów. Inaczej staje się nieuczciwą propagandą.
"Kary nałożone na nadawców, powodują, że prawo do wypowiedzi osób homoseksulanych na temat ich dążeń i praw jest celowo osłabiane." I z tym argumentem zgodzić się nie sposób. Dlaczego? Bo to właśnie teraz mamy do czynienia z dokładnie takim typem propagandy. Z publicznej debaty z dużym "sukcesem" udaje się wykluczyć prawo poczętego dziecka do życia i do bycia wychowywanym przez dwupłciowych rodziców, czyli ojca i matkę. I takich głosów, wypowiedzianych ustami przeciwników "małżeństw jednopłciowych" i aborcji zabraknąć w mediach nie może. Rozbuchane prawa jednej grupy społecznej nie mogą bowiem w żaden sposób bezzasadnie ograniczać praw innych ludzi. To jest jedna z głównych zasad uczciwej demokracji. A odbiorcy mediów - czytelnicy, słuchacze czy widzowie - muszą mieć możliwość zdobycia wiedzy o tym, czy spór jest zasadny, na czym polega i poprzez to określenia własnej pozycji wobec tego sporu. Niestety, brak takiej rzeczywistej, uczciwej debaty medialnej i w konsekwencji niewiedza jest jedną z podstawowych przyczyn obecnej bezkrytycznej postawy sporej części społeczeństwa wobec żądań ruchów LGBT.
Z łatwością przychodzi mi wyobrazić sobie trochę nierealną dziś sytuację, że to konserwatyści dzierżą całą władzę nad mediami i nie dopuszczają LGBT i aborcjonistów do głosu wcale lub robią to od przypadku do przypadku dla zachowania pozorów. Wtedy liberałowie, podnieśliby wrzawę, że ich głos musi być wysłuchany, gdyż ich zdaniem prawo kobiety do wyboru jest ważniejsze niż prawa nienarodzonego dziecka.
Irlandia nie jest oczywiście jakimś rajem na ziemi jeśli chodzi o bezstronność mediów, choć uczciwie trzeba przyznać, że założenie tutaj lokalnego czy religijnego radia lub wydanie lokalnej gazety to "bułka z masłem" w porównaniu do Polski, co też jakoś świadczy o lepszych demokratycznych nawykach. LGBT i ruchy pro-choice są tylko przykładem, bo medialne wykluczenie z publicznej dyskusji zaczyna mocno dotykać również innych dziedzin życia społecznego i politycznego. Póki co jednak, BAI nie musi zajmować się flagą państwową włożoną w psią kupę (nawet nie wiem, czy ktoś tutaj wpadł na podobnie głupi pomysł), czy wydumaną kryptoreklamą w religijnej stacji radiowej. BAI karze za brak równowagi w publicznej dyskusji, czyli za uprawianie jawnej jednostronnej propagandy pod płaszczykiem debaty w najlepszym czasie antenowym. BAI zwraca też uwagę dziennikarzom, że w pracy powinni być uczciwi i bezstronni niczym sędziowie oraz trzymać się uznanych zasad demokratycznych.
Sławek Matacz
(1961), mąż, ojciec dwóch córek. Od niemal 10 lat w Irlandii, początkowo z przyczyn ekonomicznych, teraz z wyboru. Zainteresowany historią, religią i Irlandią.