Felietony
2019.03.25 14:22

Między Kościołem prawa a Kościołem miłości

Zwolennicy religii serca, a także rewolucji czułości krytykując Kościół, czy też jego aktualny stan, skupiają się niejednokrotnie na krytyce instytucji. Bardzo liczą, że reforma Kurii dokonana przez kardynałów-komisarzy wyznaczonych przez Papieża Franciszka poprawi sytuację, ukróci rozpustę i jej ukrywanie nieraz oznaczające po prostu osłanianie przestępstw, nie tylko seksualnych. Jednocześnie samemu Kościołowi zalecają oni – jak sądzą, za Papieżem Franciszkiem – bezpośrednie stosowanie Ewangelii, jako stanowisko najbardziej zgodne z religią serca, czułości i bezpośredniości. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że jest to właściwe podejście, a z pewnością bliskie temu, na co dziś jesteśmy wrażliwi.

Pomiędzy tymi dwoma pragnieniami czegoś jednak brakuje. Tak rozumianej reformie instytucji i wprowadzeniu religii serca potrzeba, bowiem jakiegoś rozumnego zapośredniczenia, które zwykle w Kościele szło ze strony zinstytucjonalizowanej tradycji. Do tej tradycji należy liturgia, doktryna święta, prawo kanoniczne i dyscyplina życia kościelnego. Ciała kurialne, reformowane bez tych pośredniczących instytucji, staną się, albo jeszcze sprawniejszym narzędziem demoralizacji, ponieważ pozwolą usunąć demoralizatorom pozostałości istniejących przeszkód dla swojej działalności. Albo będą tylko sprawnym i posłusznym narzędziem tyranii najwyższej władzy. W praktyce te dwie tendencje się spotykają, ponieważ zwykle władza absolutna, niezależnie od dobrych intencji, nie jest w stanie osobiście nadzorować całego systemu rządzenia. Zatem trwa on w swoim zdemoralizowaniu omijając w realizacji własnych celów jedynie obszary, do których dociera bezpośrednia kontrola władcy. W gorszym wypadku władza absolutna wykorzystuje rozkład instytucji i serc, by sprawniej realizować swoją agendę, którą zwykle przede wszystkim jest dzierżenie władzy lub osiąganie własnych celów, pomimo rozkładu systemu. Co do reguł jest tak nie tylko w  Kościele, ale i w społecznościach świeckich.

Ostatecznie nie da się bowiem mówić o budowaniu religii serca w zdemoralizowanym środowisku, a rewolucja czułości szybko okazuje się tylko wizerunkowym zabiegiem, mającym przede wszystkim przykryć zgodę władzy kościelnej dla zupełnie innej od deklarowanej religii serca. Religii, która chce Ewangelii zaprzeczać. Religia serca zwykle jest taka jak środowisko, w którym się kształtuje. Nie dziwi zatem, że na zapleczu pontyfikatu Papieża Franciszka, w znacznej mierze ignorującego instytucjonalne zapośredniczenie religii katolickiej, ale chcącego rządzić bezpośrednio, dzieją się w mniejszym lub większym stopniu wszystkie powyżej opisane dynamiki. Zgoda najwyższych kręgów kościelnych na związki cudzołożne jest tylko zwieńczeniem długotrwałych  procesów niezrozumienia lub świadomego dekomponowania znaczenia rzeczywistych – wymieniowych powyżej – instytucji Kościoła, dla właściwego działania systemu władzy. A przede wszystkim dla kształtowania katolickiej formy życia.

Nie oszukujmy się, reorganizacja Kurii rzymskiej nie jest – w istocie – reformą instytucjonalną. Nieprawość tak bardzo wdziera się do Kościoła nie dlatego, że kongregacje są źle rozplanowane. Zmiana struktury Kurii, bez przywrócenia właściwego miejsca instytucjom Kościoła nie ożywi ewangelicznej religii serca, co najwyżej doprowadzi do sprawniejszego budowania wizerunku Papieża i skuteczniejszego dekonstruowania przekazu Ewangelii. Nieprawość tak bardzo rozpleniła się w Kościele, ponieważ te rzeczywistości, które są jego faktycznymi instytucjami są niemal całkowicie ignorowane, lekceważone. Często w imię religii serca. Tak jest z Komunią dla ludzi żyjących poza swoimi prawowitymi związkami, tak jest z przyzwoleniem dla aktywnego homoseksualizmu, ale też z samą super-komisją kardynałów mających reformować Kurię. Istnienie tego komitetu formalnie oznacza nieustanny stan wyjątkowy w Kościele i ręczne sterowanie. Działanie tego ciała jednak finalnie nic nie da. Podobnie jak nie dały dodatkowe, mające zajmować się sprawami nadużyć gremia. Kiedy serca przestają opierać się na instytucjach tradycji rzeczywista Ewangelia zaczyna być przeszkodą i nie zmienią tego środki nadzwyczajne, ponieważ w sytuacji tyranii przestępcy uznają, że poza bezpośrednią władzą Papieża, nie ma żadnej innej władzy, np. władzy kościelnych praw. Zatem traktuje się je, jako pozory.  

W tradycji kościelnej, ale i politycznej istnieją różne zasoby, ale można twardo powiedzieć, że prawo, instytucje, rytuały, formalizacja, procedury chronią słabych przed tyranią silnych. W ten sposób, dają oparcie religii serca i czułości by nie szła za pożądaniami, ponieważ szczególnie czułość łatwo staje się pokusą i nadużyciem, w rozmaity zresztą sposób. W tym samym zakresie instytucje sprzeciwiają się demoralizującej wszystko tyranii, ale jednocześnie rozszerzają rzeczywisty zakres władzy ograniczonej. A przecież władza w Kościele ze swojej natury, z “konstytucja” powołania św. Piotra, jest ograniczona do umacniania w wierze.

W konkretnym kontekście ostatnio pisał o tych problemach na łamach “Catholic Herald” o. Raymond de Souza:

W obliczu przypadków niewłaściwego postępowania – nie tylko seksualnego – praktyczne porzucenie procesów kanonicznych w latach sześćdziesiątych było głównym czynnikiem obecnych kryzysów.

W 2010 roku, zajmując się kryzysem nadużyć irlandzkich, Benedykt XVI przytoczył tę kwestię w książce „Światłość świata”. „Arcybiskup Dublina [Diarmuid Martin] opowiedział mi w tym kontekście coś bardzo interesującego [o niewłaściwym postępowaniu w sprawach wykorzystywania seksualnego]” – powiedział Benedykt. „Mówił, że kościelne prawo karne funkcjonowało, aż do późnych lat pięćdziesiątych; nie było wprawdzie doskonałe – wiele można krytykować – ale mimo wszystko było stosowane. Jednak od połowy lat sześćdziesiątych przestano po prostu je stosować. Panowało przekonanie, że Kościół nie może być Kościołem prawa, ale Kościołem miłości; nie powinien więc karać. W ten sposób zlikwidowano świadomość, że kara może być także aktem miłości. Doszło wtedy także do osobliwego zaciemnienia myślenia wielu całkiem dobrych ludzi.” (Światłość świata, s. 38)

W ten sposób świadomość, że kara może być aktem miłości, przestała istnieć. Doprowadziło to do dziwnego zaciemnienia umysłu, nawet u bardzo dobrych ludzi. ”

Tę samą diagnozę ­­– że po prostu porzucono prawo kanoniczne – sformułował raport Komisji Murphy'ego z irlandzkiego rządu na temat nadużyć w archidiecezji dublińskiej.

Dopiero w połowie lat 90. zaczęto ponownie stosować w Kościele kary kanoniczne. Działo się to jednak w przypadku niewłaściwego postępowania kapłanów, ale nie w zaniedbaniach nadzoru, który spoczywa na biskupach.

Zasada niekarania jest, jak widać, otwartą drogą dla tyranii, której ustanowienie może być odruchem reakcji na nieprawość. Ona sama jednak by przetrwać musi nieustannie prowadzić grę strachu, pochlebstw i przesuwania problemu – np. na inną parafię. Papież Benedykt dodał coś jeszcze we fragmencie, którego część cytuję powyżej de Souza.

Dzisiaj musimy się na nowo uczyć, że miłość do grzesznika i miłość do ofiary stoją we właściwym stosunku, gdy karze się grzesznika w możliwej i odpowiedniej formie. W przeszłości doszło do takiej przemiany świadomości, a przez tę przemianę nastąpiło niezrozumienie prawa i konieczności kary – w końcu też zawężenie pojęcia miłości, która nie jest tylko byciem miłym i uprzejmym, lecz także byciem w prawdzie. A prawdą jest także to, że trzeba karać tych, którzy zgrzeszyli przeciwko prawdziwej miłości (Światłość świata, s. 38).

W sytuacji tyranii i rozkładu prawa, akty, które normalnie traktowalibyśmy, jako dyscyplinujące, przestają być zrozumiałe w racjonalnym kluczu danym w tradycji, ale stają się tylko arbitralnymi elementami rozgrywki jednostek z władzą. I tak też są przeżywane, a nie jako akty egzekwowania zaciągniętej odpowiedzialności.

Powyższe uwagi dobrze też opisują różnice pomiędzy pontyfikatem Benedykta XVI i Franciszka. Co więcej można powiedzieć, że wykład ratyzboński Papieża Benedykta w pewnej mierze jest krytyką tego, co obecnie dzieje się w Kościele. Zachwycająca wielu wizja “Boga niespodzianek”, o której mówił Papież Franciszek, może się wydawać dobra w dobrych czasach, ale w sytuacji kryzysu, to nic więcej jak wizja Bóg kapryśnego, niezdecydowanego tyrana, od którego nie wiadomo czego oczekiwać, którego nie sposób rozumieć i chyba trudno kochać ze czcią. Na takie podobieństwo dziś nam się czyni Kościół, gdy czułość zastępuje rozsądek.  

Tomasz Rowiński

----- 

Drogi Czytelniku, skoro jesteśmy już razem tutaj, na końcu tekstu prosimy jeszcze o chwilę uwagi. Udostępniamy ten i inne nasze teksty za darmo. Dzieje się tak dzięki wsparciu naszych czytelników. Jest ono konieczne jeśli nadal mamy to robić.

Zamów "Christianitas" (pojedynczy numer lub prenumeratę)

Wesprzyj "Christianitas

 

 

 


Tomasz Rowiński

(1981), redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, publicysta poralu Aleteia.org, senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.