Pani minister Anna Zalewska odsłania już założenia przygotowywanej reformy edukacji, która ma zostać oficjalnie zaprezentowana 16 września. W Krynicy stwierdziła na konferencji prasowej, że „zmiany w systemie muszą być przeprowadzone, bo w obecnych czasach potrzeba więcej matematyki, fizyki i nauk przyrodniczych”.
Zdanie to jest warte uwagi. Może się bowiem wydawać, że zmiana taka byłaby korzystna dla uczniów i dla społeczeństwa, gdyż istotnie technologiczna cywilizacja potrzebuje ludzi świetnie wykształconych w dziedzinie tak zwanych „nauk ścisłych”. Taka konieczność wydaje się więc na pierwszy rzut oka bezdyskusyjna.
Jednak w zaproponowanym postawieniu sprawy kryje się poważne niebezpieczeństwo. Do szkół, z których ponad ćwierć wieku temu słusznie wyrzucona została na śmietnik ideologia marksistowsko leninowska, przeniknął bezrefleksyjny utylitaryzm. Przyjęto za świecki dogmat, bez konieczności dowodzenia, że szkoła służyć musi przede wszystkim przygotowaniu uczniów do życia zawodowego. Zostało to świetnie zrozumiane przez nauczycieli i uczniów. Ci ostatni coraz częściej odmawiają uczenia się rzeczy „niepotrzebnych”. „Do czego mi się to przyda?” – oto pytanie, które uczniowie stawiają już nie tylko na lekcjach języka polskiego, ale nawet na matematyce i fizyce, kiedy tematem zajęć stają się zagadnienia teoretyczne, a nie praktyczne.
Dlatego nawet owe przedmioty ścisłe uczone są coraz częściej z pominięciem ich podstaw. Rozmowy z uczniami i wyniki matur pokazują to w sposób niepozostawiający wątpliwości – jeżeli pojawia się zagadnienie wymagające znajomości podstaw, analizy założeń, wyciągania wniosków z przesłanek – co jest tak naprawdę istotą matematyki, dają sobie z tym radę jedynie wybitne jednostki.
Nie byłoby może jeszcze najgorzej, gdyby istniał mechanizm, który pozwala na tej podstawie wyselekcjonować elity potrafiące logicznie myśleć. Nic z tego. Istnieje jedynie pęd ku karierze i przekonanie, że wiedza służyć ma jedynie zdobyciu dobrego zawodu i stanowiska.
Nie chcę w tej sprawie dramatyzować – zdobycie zawodu jest przecież dla młodego człowieka czymś ważnym. Chciałbym jedynie zwrócić uwagę jaki jest koszt społeczny, który musimy ponieść.
Po pierwsze samo nauczanie matematyki i fizyki zdecydowanie przez to obniżyło poziom. Matematyka zamiast bowiem być przedmiotem przede wszystkim kształcącym umysł, uczącym abstrakcji, rozumowania, wyciągania wniosków, uogólniania twierdzeń, stała się techniką rachunkową umożliwiającą przedstawienie pewnych trendów na wykresach albo wyliczenia stopy procentowej zysku z jakiegoś przedsięwzięcia, a w najlepszym razie narzędziem do inżynierskich obliczeń służących wspomnianemu już rozwojowi technologii.
Podobnie fizyka – zamiast prowadzić umysł ucznia do zrozumienia przyczyn i skutków zjawisk w przyrodzie, zamiast pokazywać zadziwiającą harmonię wszechświata koncentruje się na zastosowaniach technicznych. Na marginesie, istnieje pewna ciągłość od pitagorejczyków przez Platona i Arystotelesa do Newtona, Heisenberga i Einsteina, wszyscy oni bowiem wykazywali owo arystotelesowskie zdziwienie porządkiem świata; jednak nasza współczesna edukacja woli podkreślać przeciwstawienie i zerwanie między dawną a nową fizyką.
Oczywiście zastosowania techniczne są ważne. Ważne jest by młody człowiek wiedział w jaki sposób człowiek wypełnia nakaz Boży by „czynić sobie ziemię poddaną”, jak dzięki swemu rozumowi potrafi wykorzystać zadziwiające prawa przyrody.
Tu jednak dochodzimy do punktu centralnego, głównego argumentu, dla którego zapowiedziane przez panią minister „więcej matematyki, fizyki i nauk przyrodniczych” w szkole budzi niepokój nawet u mnie – fizyka z wykształcenia.
Owo „więcej” dokonać się musi jakimś kosztem. Nie mówię o kosztach budżetowych, ale będzie to albo kosztem tzw. przedmiotów humanistycznych albo też kosztem wolnego czasu ucznia, którego pozostaje mu coraz mniej. Żadne z tych rozwiązań nie jest dobre.
Człowiek mądry i dobrze wykształcony nie tylko potrafi wykonywać świetnie i fachowo swój zawód. Tego bowiem nauczy się w większości przypadków dopiero praktykując i powtarzając czynności zawodowe. Tylko nieliczne zawody (takie jak np. lekarz lub inżynier w niektórych branżach) wymagają naprawdę wcześniejszego przygotowania teoretycznego. W pozostałych przypadkach nacisk należy położyć przede wszystkim na wykształcenie ogólne. Człowiek jest mądry i dobrze wykształcony przede wszystkim wtedy, kiedy rozumie kim jest, czym jest świat, w którym żyje, kim są inne osoby, czym jest społeczeństwo, czym jest jego naród, jakie są jego korzenie, co jest dobre a co jest złe, czym jest piękno a czym brzydota, kim wreszcie – nie bójmy się tej kwestii – jest Bóg.
Ktoś powie, że w takim razie najbardziej pożądanym dla człowieka przedmiotem byłaby filozofia, a zwłaszcza klasyczna metafizyka. I w zasadzie należałoby przyznać mu rację. Jednak należy sobie zdawać sprawę, że systematyczna akademicka filozofia, choć dotyka prawd dla człowieka najważniejszych, nie jest nauką dostępną dla wszystkich, nie każdy może jej poświęcić czas, nie każdy jest zdolny do tak wysokich stopni abstrakcji.
Historia pokazuje jednak, że prawdy te były przez tysiąclecia w kulturze grecko-rzymskiej a potem chrześcijańskiej przekazywane nie tylko w postaci czystej, suchej i hermetycznej filozoficznej spekulacji. Były bowiem przekazywane przez wymowę dzieł sztuki: obrazów, rzeźb i budynków mających idealne proporcje, przez muzykę, która dzięki zasadom harmonii miała jakoś odzwierciedlać ową „muzykę sfer niebieskich” (której przecież nie należy rozumieć dosłownie, ale jako wyraz harmonii wszechświata). Nośnikiem tych samych prawd była literatura od Horacego i Wirgiliusza przez Dantego po naszego Sienkiewicza, Prusa i innych. Sam Pan Jezus stosował przecież tę metodę, by o prawdach zasadniczych nie mówić ścisłymi pojęciami, ale przypowieściami, alegoriami, porównaniami.
Dlatego tym co najważniejsze w kształceniu nie jest matematyka i fizyka, zwłaszcza jeśli traktujemy je utylitarystycznie jako umiejętności techniczne, służące osiągnięciu jakichś partykularnych celów, np. wykonaniu bilansu rocznego lub obliczeniu natężenia prądu przepływającego przez silnik, albo zaprojektowaniu złożonego układu elektronicznego. Najważniejsza w edukacji jest szeroko rozumiana kultura, dzięki której człowiek rozumie siebie i świat i zyskuje motywację by dążyć do prawdy, dobra i piękna.
Nie można jednak wpadać w drugą skrajność, co autorom „humanistycznym” nieraz się zdarza, i twierdzić, że edukacja matematyczna w ogóle nic nie wnosi do wykształcenia ogólnego kulturalnego człowieka. Matematyka ma w kulturze ludzkiej doniosłe znaczenie, z czego zdawano sobie sprawę już w średniowieczu, gdzie program całego w zasadzie drugiego szczebla kształcenia (quadrivium) poświęcony był w zasadzie jej. Matematyka bowiem kształtuje umiejętność abstrahowania, bez której nie ma prawdziwego użycia rozumu. Matematyka wywarła wielki wpływ na kulturę, zwłaszcza na muzykę, której rozwoju nie sposób sobie wyobrazić bez towarzyszącego jej przekonania, że harmonia wszechświata odzwierciedla się w liczbach. Architekturę i sztukę europejską kształtowała matematyczna zasada złotego podziału.
„Matematyka jest królową wszystkich nauk, jej ulubieńcem jest prawda, a prostość i oczywistość jej strojem; ale przybytek tej Monarchini jest obsadzony cierniem, po którym przechodzić trzeba; nie ma on powabu, tylko dla umysłów, zamiłowanych w prawdzie i lubiących walczyć z trudnościami” – pisał Śniadecki. „Matematyka jest melodią myśli” – mówił niezapomniany profesor Politechniki Warszawskiej, ś. p. Witold Pogorzelski.
Dlatego należy na nowo przemyśleć cele nauczania matematyki, przywrócić i pokazać uczniom jej piękno i majestat, a nie bezrefleksyjnie sprowadzać tę naukę do roli niewolnicy technologii, do roli kalkulatora służącego do pożytecznych, ale intelektualnie drugorzędnych wyliczeń.
Michał Jędryka
(1965), z wykształcenia fizyk. Był nauczycielem, dziennikarzem radiowym i publicystą niezależnym. Jest ojcem czwórki dzieci. Mieszka w Bydgoszczy.