Przez Warszawę 11 listopada przeszedł kolejny Marsz Niepodległości. Tegorocznym hasłem był fragment pieśni „My chcemy Boga”. Wydarzenie miała poprzedzać Msza w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego, jednak ostatecznie odprawiona została posoborowa liturgia.
Frekwencja dopisała, po Marszu odśpiewano Bogurodzicę i odmówiono dziesiątkę różańca za ojczyznę. Niestety wszystkie pozytywne elementy wydarzenia zostały skutecznie przytłumione i to nie one będą zapamiętane.
Już na Mszy wydarzył się przykry incydent – kobietę, która rozwinęła transparent z potępiającymi rasizm słowami Jana Pawła II wyrzucono z kościoła.
Potem, można powiedzieć, że było już tylko gorzej. Oczywistym skandalem były rasistowskie i inne nienawistne hasła obecne na Marszu. Nie rozumiem, dlaczego bezkarne głoszenie takich treści jest możliwe w kraju, który ze względu na taką właśnie nienawiść tyle ucierpiał. Słusznie odcięli się od rasizmu wszyscy związani z prawicą, dobrze, że odżegnują się od niego – szczególnie po absurdalnej wypowiedzi rzecznika Młodzieży Wszechpolskiej – również ci związani z ruchami narodowymi.
W tym roku brałem udział w wydarzeniu przede wszystkim ze względów towarzyskich, ale o tyle śmielej, że rozmowa z Tomaszem Kalinowskim, członkiem Stowarzyszenia Marsz Niepodległości i rzecznikiem ONR, wzbudziła we mnie nadzieję na realne pozytywne zmiany. Poczułem się uspokojony, widząc szczere wzdryganie się rasizmem i antysemityzmem oraz pragnienie realizowania katolickiej nauki społecznej. Spotkałem człowieka inteligentnego i kulturalnego, zostałem przyjęty bardzo życzliwie. Naprawdę, w ogromie swojej naiwności, jak się później okazało, liczyłem na to, że tegoroczne hasło „My chcemy Boga” samo powstrzyma zgromadzonych przed okrzykami „przekraczającymi dobry smak”, jak to ujął Tomasz Kalinowski.
Podczas marszu czułem się, jakbym brał udział w jakimś okropnym bluźnierstwie, jakbym pozwalał na profanację, trochę jak trzymający płaszcze Szaweł. Nie rozumiem, jak ci sami ludzie, których wrażliwość mobilizowała do protestowania (czasem niepotrzebnie i nieadekwatnie) przy okazji wystaw sztuki współczesnej, którzy wystawiali armaty na żenujące spektakle typu „Klątwa”, mogą nie dostrzegać, że praktycznie robią to samo. Łączą święte symbole z rzeczami ohydnymi, zestawiają rzeczywistości u podstaw sprzeczne, obrzucają obraz Boga najgorszymi obrzydliwościami.
Organizatorzy Marszu Niepodległości są odpowiedzialni za transparenty i hasła wznoszone podczas pochodu. Jeśli nie są w stanie na to wpłynąć (obojętnie, jak bardzo marginalne było to zjawisko), jeśli nie są w stanie powstrzymać agresji, przemocy (sam widziałem, jak łatwo uczestnicy dali się sprowokować i pobili dwóch chłopców trzymających na trasie przemarszu transparent z hasłem ISIS), łamania prawa (np. uczestnicy pili alkohol, zostawiając na trasie przemarszu puszki i butelki po piwie czy wódce; wyczuwalny bywał zapach marihuany; używano petard) i wulgaryzmów, niech albo konsekwentnie przyznają się, że to im odpowiada, albo ogłoszą formacyjną i organizacyjną porażkę. Taki tragiczny odbiór tegorocznego Marszu, zwłaszcza w mediach zagranicznych, jest winą poważnych zaniedbań organizatorów i nie przyćmi tego wskazywanie na nieżyczliwość czy fakenewsy. Nie rozumiem, dlaczego nie zrobiono jakiegoś wykazu haseł niedozwolonych, dlaczego organizatorzy czy straż marszu skutecznie ich nie eliminowała. Doświadczenie lat poprzednich i znajomość bardziej radykalnych grup powinny ułatwić sprawę. Dlaczego Stowarzyszenie Marsz Niepodległości nie uczy się na swoich błędach, nie wyciąga wniosków i nie próbuje zmieniać tej rzeczywistości?
Niepokoi mnie jednak również zaobserwowana postawa faryzejska u niektórych znajomych z drugiej strony barykady: „Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak ten narodowiec”… Nie rozumiem np., jak to poczucie moralnej i intelektualnej wyższości może pozwolić w proteście przeciw wypaczeniom ruchów narodowych stanąć pod komunistycznymi czerwonymi sztandarami, wśród nie mniej agresywnych postulatów i idei często również wprost uderzających w chrześcijaństwo. Cieszy, że nie wszyscy pozwalają sobie na niesprawiedliwe generalizujące osądy. Czytam krytykę narodowych organizacji, przylepianie łaty rasizmu, faszyzmu i szowinizmu, ale nigdzie nie widziałem dogłębnej analizy ich opublikowanych przecież założeń ideowych. Mam wrażenie, że dominuje poczucie bezradności i uprzedzenia.
Nie wiem, czy to znów nie przejaw mojej naiwności, ale wierzę, że można coś zrobić, konkretnie, w rzeczywistości. Ba, że trzeba, bo to wyjdzie na dobre każdej ze stron. Są rzeczy, które łączą wszystkich katolickich uczestników sporu, np. troska o dobro ojczyzny i katolicka nauka społeczna. Wierzę, że jest możliwe zorganizowanie serii seminaryjnych spotkań, podczas których będzie można przede wszystkim się poznać, może wyzbyć uprzedzeń i lęków. Merytorycznie i spokojnie podyskutować, ustaliwszy uprzednio definicje pojęć, założenia, cele. Rozmawiać o konkretnych ideach, a nie emocjach i wybrykach. Bazując na dokumentach. Wspólnie szukając sposobów do wdrażania w życie jakichś formacyjnych programów walki z rasizmem i szowinizmem, do realizowania katolickiej nauki społecznej. Wiem z rozmowy z Tomaszem Kalinowskim, że po stronie „narodowej” jest otwartość na taką inicjatywę. Marzy mi się, by za stołem znaleźli się również m.in. przedstawiciele Kontaktu i Więzi, Klubu Jagiellońskiego, Christianitas czy Instytutu Tertio Millennio.
Dopiero po tej próbie wzajemnego życzliwego poznania i zrozumienia może okazać się, gdzie naprawdę leży problem. Może uda się wspólnie wypracować sposób przyszłorocznego świętowania 100 rocznicy odzyskania niepodległości?
Dawid Gospodarek
Zobacz też:
Narodowcy, po co wam ONR - Tomasz Rowiński
(1988), redaktor, publicysta. Pochodzi z Kaszub, interesuje się liturgią, Soborem Watykańskim II, dialogiem międzyreligijnym i ekumenizmem.