Podczas niedzielnej manifestacji w Paryżu miałam poczucie podwójnego absurdu. Raz – uczestniczenia w obronie fundamentalnej oczywistości, że człowiek posiada płeć skierowaną ku innej płci, co skutkuje posiadaniem dzieci. Dwa – bycia zmuszoną do wyrażenia sprzeciwu wobec brutalnej próby zakwestionowania tej oczywistości. Czułam się mniej więcej tak, jakbym manifestowała przeciwko tezie, że płeć nie istnieje oraz że ktoś mający dużą władzę zmusił mnie do udowadniania moją żeńską osobą, że przecież istnieje. Nie sądziłam, że oprócz manifestacji w obronie interesów lub prawd może istnieć manifestacja w obronie istnienia bytu.
Manifestacja była tak liczna i tak emocjonująca dlatego, że ponad wszystkimi podziałami uczestniczyli w niej ludzie najpierw będący mężczyznami i kobietami. Każdy przyszedł – że tak powiem – “w swoim niezbywalnym typie”: przyszła starsza pani ze starszym panem, matka w średnim wieku z nastoletnią córką, młody ojciec z synkiem “na barana”, matka z trójką dzieci, młode małżeństwo, fajny studencik, fajna studentka, trzy licealistki, ksiądz, dwie zakonnice, stary kawaler, stara panna, brat z dwiema siostrami, kolega z kolegą. (Przyszli nawet dwaj starsi gay’owie, chociaż pewnie tylko, żeby popatrzeć). Wszyscy stawili się ze swoją płcią na Polach Marsowych, by na ideologiczną agresję rządu powiedzieć: zostawcie w spokoju moją płeć, dajcie jej żyć według tego, czym naprawdę jest.
Muszę powiedzieć, że w tym wielkim tłumie było jakieś pierwotne doświadczenie jedności rodzaju ludzkiego w dwoistości płci. Sugerował to nawet rozdawany przez organizatorów afisz: “Różnica jest kluczowa dla istnienia”. Ludzie manifestowali radośnie, jakby wiedząc, że różnica ustalona w przyrodzie jest źródłem czegoś bardzo pozytywnego, co powstaje w wyniku interakcji między płciami. Ale manifestowali również, jakby przeczuwając, że wszelkie zniesienie różnic w tej sferze niesie za sobą chorobliwe naruszenie równowagi i rodzi przemoc. Kobieta przez megafon krzyczała: “Nie chcemy, aby nasze prawo było oparte na ideologii gender ”. A gender to utopijna “trzecia płeć” i – jak śpiewał w latach 80-tych zespół “Indochine” – to niejednoznaczna, niepokojąca sytuacja, gdy “Chłopak jak dziewczyna i dziewczyna jak chłopak podają sobie ręce… ”.
Tak więc, wśród różnych motywów manifestacji jest również motyw kłamstwa, które można nazwać tożsamościowym. Ktoś ludziom próbuje wmówić, że człowiek nie ma tożsamości płciowej, że bycie mężczyzną albo kobietą nie ma znaczenia i że dzieci można wychowywać poza kontekstem płci lub w kontekście tylko jednej, a więc w warunkach mniej lub bardziej radykalnego “odróżnorodnienia”.
Takie kłamstwo jest czymś, co bardzo poważnie narusza kulturę, kwestionuje same jej bytowe fundamenty. Jest również czymś nowym nawet wśród naszych zachodnich ideologii. Błyskotliwy komentator Eric Zemmour (1) w “ustawie Taubiry” widzi planowe dokończenie wojny przeciw mieszczańskiemu modelowi rodziny, jaką lewica skutecznie prowadzi od kilku dziesięcioleci. Ustawa ta ma być ostatnim wysiłkiem, postawieniem kropki nad “i”, objęciem panowania nad symboliczną sferą życia nowoczesnego społeczeństwa. Oto na naszych oczach lewica posługuje się homoseksualnym lobby i ich wpływowym magnatem Pierre’m Bergé. Jak twierdzi Zemmour, działania aktywistów LGBT opierają się na ideologicznym micie rzekomego istnienia rodziców homoseksualnych: “Nie istnieje coś takiego, jak rodzina homoseksualistów. (…) Homoseksualni mężczyźni mają dziecko z kobietą, homoseksualne kobiety mają dziecko z mężczyzną”. Ustawa więc musi prowadzić wprost do sztucznej prokreacji i “wynajmu macic”. Ale to, jak twierdzi Zemmour, należy do logiki, którą reprezentuje Bergé: na rozkładzie rodziny powstanie genderowy kult “kasy”, bo “Za pieniądze można opłacić kobiety, kupić ich brzuchy tak, jak się to robiło z rękami robotników”.
Monika Grądzka-Holvoote
(1) http://www.youtube.com/watch?v=kdjmKdm2muA
(1970), romanistka, tłumaczka. Członek redakcji "Christianitas". Mieszka we Francji.