Przekopuję się właśnie przez spuściznę dominikanina, najprawdopodobniej któremu br. Gwala Torbiński zawdzięczał odkrycie powołania, czyli o. Konstantego Marii Żukiewicza. Zakochanego na zabój w Matce Bożej, tropiącego wszelkie ślady Jej kultu oraz jego przejawy, autora olbrzymiej liczby książek na Jej temat, a przy okazji rewelacyjnego kaznodziei, rekolekcjonisty i popularyzatora maryjnego kultu.
Kiedy we wrześniu 1939 r. do Lwowa wkroczyli sowieci, o. Żukiewicz uciekł z klasztoru w przebraniu i ostatecznie trafił do Gidel, pod płaszcz Matki Bożej czczonej tam w tej malutkiej figurynce, którą widzicie na zdjęciu.
Sanktuarium to powstało w XVII w., niedaleko Jasnej Góry, więc wydawałoby się, że ma zerowe szanse zaistnienia na pielgrzymkowej mapie. Jakby tego było mało, obok jest Święta Anna, klasztor mniszek dominikańskich, ale też miejsce czci Babci Bożej, jeśli mogę tak napisać.
Mimo to ci, których Maryja chce spotkać właśnie w Gidlach, dziwnym-niedziwnym splotem wydarzeń zawsze tam trafiają. Pisząca te słowa też miała okazję tego doświadczyć, więc wie, co pisze. Matka Boża leczy tam przede wszystkim ciała, do dziś mają tam miejsce uzdrowienia, niektóre bardzo spektakularne. Troszczy się też o sam klasztor i świadectwo tego znalazłam właśnie w pudłach archiwalnych z „Żukiewiczem”.
Zachowała się nauka rekolekcyjna lub kazanie, w którym ojciec opisuje ostatnie dni niemieckiej okupacji w Gidlach. W połowie stycznia 1945 r. dotarła tam wiadomość o zbliżającym się froncie. Tamtejsze tereny nie grzeszą zbyt plastyczną rzeźbą terenu, więc wysoka kościelna wieża sanktuarium świetnie się nadawała na punkt obserwacyjny. Niemcom nie trzeba było tego wylewnie tłumaczyć: obsadzili wieżę a za klasztorem, dzięki białym ścianom stanowiącym świetnie widoczny punkt ostrzału, ustawili działka. Wyglądało na to, że z budynków pozostanie jedynie dymiąca kupka gruzu, szczególnie że, jak plastycznie opisuje Kaznodzieja: „wokoło płonęły już wioski, dudniła ziemia od armatnich pocisków i warczących samolotów”.
Zrezygnowani dominikanie wyjęli z ołtarza Figurkę, „zanosząc serdeczne modły do Naszej Opiekunki, by nam dała wskazówkę, w której stronę Jej wizerunek ponieść mamy”. Modlitwy zostały błyskawicznie wysłuchane, choć nie dosłownie, bo to nie kaznodzieje poszli, a… Niemcy. W południe tego samego dnia dowódca nagle zarządził wycofanie żołnierzy. Klasztor ocalał, podobno nie musnął go nawet jeden pocisk.
Dalej o. Żukiewicz przytacza opowieści o trzech cudach, które dokonały się w sanktuarium w 1945 r., a składający te świadectwa byli gotowi zrobić to pod przysięgą.
Pierwszy z nich spotkał dominikankę czynną z Ciężkowic, s. Marię Annę. Podczas rąbania drewna uszkodziła sobie rękę, wywiązało się zapalenie stawów a potem gangrena. Przełożona zdecydowała o wysłaniu siostry na operację (zapewne amputację) do Radomska. Po drodze siostra wstąpiła do gidelskiej Mateczki i błagała o pomoc, leżąc krzyżem w kaplicy. Poczuła w pewnym momencie, że ból w ręce ustaje. Z niedowierzaniem zdjęła rękę z temblaka, co wcześniej nie było w żaden sposób możliwe, a kiedy dotarła do lekarza i ten odwinął bandaż, okazało się, że po zgorzeli nie ma śladu. Uzdrowienie nastąpiło 9 lutego 1945 r. a zeznanie o nim zostało złożone wobec świadków i pod przysięgą.
Druga historia opowiada o starszym rolniku, któremu pijany sowiecki żołnierz przebił bagnetem płuco. Lekarz w szpitalu nie dawał mężczyźnie szans, za to żona dała gidelskiego winka, podobnie jak zrobiła zaraz po tym nieszczęśliwym wydarzeniu, kiedy jeszcze Feliks Tkacz (bo tak mu było) leżał nieprzytomny. Podwójna dawka okazała się zbawienna – rolnik nie tylko nie umarł, ale po drugiej aplikacji gwałtownie spadła mu gorączka (miał prawie 40 stopni) i rana szybko zaczęła się goić. Działo się w maju 1945 r.
Ostatnia wreszcie historia to opowieść spod Bochni. Otóż mąż p. Elizy Kramerowej (o ile dobrze rozczytałam szlaczki o. Konstantego) gwałtownie zachorował na płuca i czuł z tego powodu wielkie bóle. Był środek nocy, do miasteczka daleko, jedyna dostępna komórka to była ta na sprzęt gospodarski, więc nie było jak sprowadzić lekarza – zapowiadał się dramat. Pobożna niewiasta zawiesiła więc na wezgłowiu łóżka, na którym leżał mąż, obrazek Matki Bożej Gidelskiej i zaczęła się modlić za Jej wstawiennictwem. Ból, jak gwałtownie się pojawił, tak gwałtownie ustał a po pewnym czasie ustała także choroba.
Ojciec opisuje te wydarzenia bez ekscytacji, choć z wyraźną czułością wobec Sprawiającej cuda i bardzo szczegółowo. To on właśnie, choć w innym tekście, nazwie ją tytułem, który podaję w tytule notki, on także napisze, że jest Ona „malutka, ale w cuda potężna”. Będzie mu towarzyszyła do końca, bo jak zapisze jeden ze świadków: „umarł o. Konstanty z Różańcem i cudowną figurką M.B. Gidelskiej w ręku”. Wiedział dobrze, komu zawierzyć swoje życie.
Elżbieta Wiater
Pierwotnie tekst ukazał się na blogu autorki.
-----
Drogi Czytelniku, skoro jesteśmy już razem tutaj, na końcu tekstu prosimy jeszcze o chwilę uwagi. Udostępniamy ten i inne nasze teksty za darmo. Dzieje się tak dzięki wsparciu naszych czytelników. Jest ono konieczne jeśli nadal mamy to robić.
Zamów "Christianitas" (pojedynczy numer lub prenumeratę)
-----
(1976), doktor teologii i historyk, publicystka, autorka książek (m.in. Filotea 2.1, Hildegarda z Bingen. Mistyczka z charakterem, C.S. Lewis. Pielgrzym radości). Mieszka w Krakowie.