Przy okazji przetaczającej się aktualnie w mediach społecznościowych dyskusji wokół projektu ustawy antyaborcyjnej, w ustach jego krytyków (również spośród publicystów katolickich) pojawiło się wyrażenie „maksymalizm etyczny”. Krzysztof Wołodźko na swoim profilu facebookowym pisze: „(…) nie sądzę, żeby wiele kobiet i wielu mężczyzn o prawicowych poglądach chciało maksymalizmu etycznego, który dziwnie czuć moralnym barbarzyństwem (…). Święta hipokryzja moralnego terroru zawsze kończy się tak samo - odrzuceniem tych, którzy go zadekretowali”. Jeśli dobrze rozumiem, chodzi o to, że ujęcie w prawie zakazu zabijania nienarodzonych, łamiące aktualny schizofreniczny kompromis, oznaczałoby zmuszanie ludzi do maksymalistycznie rozumianego dobra i karania ich, kiedy go nie dokonają.
Przyznam, że jest to punkt widzenia wybitnie dla mnie niezrozumiały. Fakt, iż życia całkowicie niewinnych i totalnie bezbronnych istot ludzkich musi bronić prawo, można uznać za naszą cywilizacyjną, moralną i intelektualną porażkę. Obrona życia poczętego, niezależnie od sposobu jego poczęcia i stanu zdrowia to kwestia elementarnej sprawiedliwości, która powinna być dla każdego człowieka oczywista, niezależnie od jego poglądów religijnych i politycznych. Tak nie jest i dlatego konieczne jest zagwarantowanie tym istotom prawa do życia za pośrednictwem prawa. Nie ma to jednak żadnego związku z maksymalizmem etycznym, przeciwnie jest to wyłącznie niezbędne minimum. O maksymalizmie można by mówić, gdyby projekt ustawy przewidywał, np. karę za nieobjęcie przez matkę – ofiarę gwałtu opieki nad poczętym w ten sposób dzieckiem, albo penalizował sytuację kiedy matka podjęła decyzję o poddaniu się leczeniu, którego ubocznym skutkiem była śmierć dziecka. Byłoby to podejście zdecydowanie szkodliwe, nie mające zresztą zbyt wiele wspólnego z chrześcijańskim punktem widzenia. Tak czy inaczej wiadomo, że projekt takich przepisów nie proponuje, używanie więc w jego kontekście pojęcia maksymalizmu etycznego jest pozbawione sensu, a fraza o moralnym terrorze brzmi wręcz kuriozalnie.
Z chrześcijańskiego puntu widzenia sam fakt konieczności zadekretowania prawa niewinnych dzieci do życia jawi się jako optyka żałośnie minimalistyczna. Ale taka musi na płaszczyźnie prawa pozostać. Nie można i nie powinno się zmuszać nikogo do dobra, nie wspominając o przyjęciu uzasadnienia tego dobra wiarą. I wbrew wszystkim, doprawdy aż zdumiewająco histerycznym reakcjom na projekt ustawy, nie zakłada on tego. Chodzi tu wyłącznie o przeciwdziałanie złu, jakim jest dokonywane w majestacie prawa morderstwo. Nazywanie tego maksymalizmem etycznym to grube nieporozumienie.
Tomasz Dekert
(1979), mąż, ojciec, z wykształcenia religioznawca, z zawodu wykładowca, członek redakcji "Christianitas", współpracownik Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.