Jeśli chcesz by "Christianitas" rozwijało się, wspieraj nas regularnie wybraną kwotą poprzez serwis Patronite.pl.
Czytelnik może potraktować ten artykuł jako rozwinięcie i uzupełnienie polemicznego szkicu, który opublikowałem na łamach tygodnika “Do Rzeczy” pt. Kseroniewolnictwo Twardocha. Tam też szerzej streściłem zasadnicze punkty dyskusji z łamów “Dużego Formatu”, w której wzięli udział obok Szczepana Twardocha (Jestem potomkiem niewolników - tekst inicjujący), Maciej Radziwiłł, Adriana Rozwadowska, czy Maria Rościszewska i Łukasz Kożuchowski, "studenci którym kwestie społeczne i historia chłopów są bliskie" - jak o sobie napisali. Do lektury “Kseroniewolnictwa” zachęcam, ponieważ części sformułowanych tam opinii tu już nie powtarzam i się do nich nie odnoszę, a przede wszystkim w poniższym tekście zrezygnowałem z referowania treści debaty sprowokowanej przez Twarocha.
Dyskusja jaka przetoczyła się przez łamy “Wyborczej” na temat wpływu systemu pańszczyźnianego na dzisiejszą pozycję społeczną Polaków jest dobrym przykładem tworzenia w polskim dyskursie publicznym sztucznych problemów, a także wciąż odnawiającego się wśród naszych elit procesu bezrefleksyjnego kserowania obcych matryc kulturowych. W tym przypadku kultury amerykańskiej. Od razu dodajmy zastrzeżenie - problemem nie jest korzystanie z doświadczeń innych narodów, ale nadużywanie analogii, które kończy się zakłamywaniem nie tylko historii, ale także, co jest dla nas poważniejsze, procesu diagnozowania spraw i problemów współczesnej Polski. Szczepan Twardoch, kreujący się w swoich dwóch tekstach (inicjującym i ripoście napisanej Radziwiłłowi) na śląskiego chłopa postawił tezę, że “podziały społeczne sprzed stu kilkudziesięciu lat ciągle jakoś trwają i kształtują rzeczywistość społeczną”, a los chłopów został zepchnięty w niepamięć przez dominację wąskiej grupy szlacheckiej, która rządziła dawną Polską i rządzi nią do dziś. W swoim wywodzie Twardoch zestawił pańszczyznę z niewolnictwem amerykańskim biorąc w nawias zarówno różnice pomiędzy tymi zjawiskami, które sam wymienia w tekście, jak i kontekst historyczny. Choć śląski pisarz bardzo sobie ułatwił sprawę stygmatyzacji wyimaginowanych wrogów stanowych (klasowych?), mogę mu przyznać rację w jednym, pańszczyzna była systemem, którego powrotu bym nie chciał. Ten drobny akt solidarności z autorem “Epifanii wikarego Trzaski” nie zmienia mojej oceny, według której przykładanie do spraw polskich szablonu amerykańskiego jest abstrakcyjnym absurdem, który nijak polskiej historii, ani teraźniejszości nie pomoże stać się lepszymi.
Jednak wykrzywiające perspektywę analogie to jeszcze nie największy z problemów. Błąd Twardocha polega na generalizacji, w której dawny kapitał kulturowy szlachty do dziś w prosty sposób odtwarza dawne struktury dominacji. Potomkowie szlachty mieliby być dziś - jak można zrozumieć - en masse klasą uprzywilejowaną, w jakiejś ciągłości z pokoleniowej z I Rzeczpospolitą, klasą która powinna się wstydzić swojej przeszłości. Argument głównego polemisty Twardocha, Macieja Radziwiłła, który zwrócił uwagę, że trudno przeszłość oceniać w bezpośredni sposób miarą dzisiejszych opinii, Twardoch w zasadzie wyśmiewa, jak i cały dyskutujący z jego tezą tekst. Kolejna polemistka - Adriana Rozwadowska - sprowadza zaś kwestię pańszczyzny do kryterium ad Hitlerum, co kończy w jakiejś mierze wszelką dyskusję, bo przecież nikt nie odważyłby się usprawiedliwiać nazizmu. Że analogia pomiędzy pańszczyzną a nazizem jest jeszcze głupsza, niż między pańszczyzną, a niewolnictwem nie trzeba długo udowadniać, wystarczy dodać, że pańszczyzna dawała stabilne życie w hierarchicznym społeczeństwie, a nazizm był ustrojem metodycznej zagłady milionów ludzi. Czy Rozwadowska naprawdę kwestionuje wyjątkowość Zagłady? Widzimy zatem u autorów “Wyborczej” pewną niewyszukaną linię moralnych analogii i związków: pańszczyzna - niewolnictwo - hitleryzm. Trudno dyskutować z taką nonszalancją. Zostawmy jednak tę sprawę.
Systemu stanowego - nie umniejszając jego postępującej degeneracji - można bronić i dziś, choćby wskazując na polityczną odpowiedzialność szlachty, która przez wieki wiązała się z większym ryzykiem przedwczesnej śmierci na obficie toczonych wojnach, niż dotyczyło to chłopów. Nawet jeśli jednak pominiemy tę dyskusję i po prostu przyjmiemy nędzę moralną pańszczyzny oraz zauważymy aktywność w sferze publicznej niektórych potomków dawnych rodów arystokratycznych, a także podkreślimy korzyści jakie osiągają oni dzięki fortunie przodków, warto zapytać czy rzeczywiście żywotnym problemem Polski są podziały klasowe wynikające z sytuacji społecznej w I RP? Czy stoimy przed koniecznością napiętnowania resztówki arystokracji, która dziś miałaby blokować chłopską emancypację?
Adriana Rozwadowska w polemice z Maciejem Radziwiłem boleśnie wypunktowała słabości finansowej aktywności prezesa Fundacji Trzy Trąby. Mówiąc wprost, postawiła znak zapytania przy deklarowanym patriotyzmie Radziwiłła pokazując w jaki sposób unikał opodatkowania w Polsce środków pozyskanych ze sprzedaży państwu obrazu “Dama z gronostajem”. Pytanie jednak znów się mnożą. Weźmy pierwsze z brzegu. Czy to, co piętnuje Rozwadowska nie jest raczej patologią kapitalizmu, o którym ona sama często pisze? Idźmy dalej, które środowiska i media w Polsce intelektualnie wspierały drenaż i upodlenie polskiego ludu po roku 1989 poprzez zaistalowanie w naszym kraju patologicznego kapitalizmu? Czy byli to przede wszystkim potomkowie dawnych magnatów? Na razie wystarczy zauważyć jedną sprawę, to ilu w Polsce jest Radziwiłłów czy Czartoryskich pojawiających się w sferze publicznej czy finansjerze można uznać za zasadniczy test dla pomysłu rozkręcania klasowych wojenek w liberalnych mediach.
Twardoch operując wiedzą historyczną na poziomie anegdotycznym, którym jest jego własny los - jak rozumiemy - uciemiężonego śląskiego chłopa, próbuje formować nową polską tożsamość, w której powinna się dokonać klasowa rewindykacja, czy jakiś rodzaj napiętnowania. Czy w Polsce nie dokonało się uwłaszczenie? Czy nie było reformy rolnej? Nie było emancypacji ludu poprzez unarodowienie? Można nawet rozważyć, czy kultura chłopska nie stała się oficjalną kulturą PRL i w tych jej formach jest ona dziś czymś znienawidzonym przez inteligentów takich jak Twardoch. W politykach tożsamościowych - kolejnym przywleczonym z liberalnego świata koncepcie - wszyscy chcą być ofiarami, ponieważ umożliwia to poniżanie tych, którzy na status ofiar się nie załapali. Zatem im bardziej inteligent Twardoch będzie chłopem pańszczyźnianym, a chłop niewolnikiem, tym dosadniejsze felietony ten pierwszy będzie mógł pisać.
Łukasz Kożuchowski i Maria Rościszewska - w swojej odpowiedzi Twardochowi i Radziwiłłowi - trafnie pokazują, że przykładowi wyjętemu z anegdotycznego opowiadania historii można przeciwstawić inny anegdotyczny przykład. Badając swoje genealogie - oboje zajmują się historią polskich warstw ludowych - dotarli do informacji, według których w dalszej przeszłości przodkowie Kożuchowskiego byli chłopami u przodków Rościszewskiej. Dziś jednak zajmują oni bardzo podobną pozycję społeczną, jaka przypada młodym polskim inteligentom pod koniec drugiej dekady XXI w. I to oni zapewne będą - niezależnie od przeszłości swoich rodów - tworzyć i opisywać społeczną i polityczną historię Polski. Choć pewnie nieliczni potomkowie dawnej szlachty, magnaterii czy ziemiaństwa są lokalnie wpływowi, to przynajmniej od roku 1945 zwykle syn chłopa i pana są kolegami w jednym miejscu pracy: w dyskoncie, usługach, korporacji, redakcji czy rządzie. Na marginesie możemy dodać, że prawdopodobnie Twardocha, jako Ślązaka, od pańszczyźnianych przodków dzielą dwa a nawet trzy pokolenia więcej, niż Polaków pochodzących z terenów zaboru rosyjskiego i austriackiego.
Anegdotyczna fastryga Twardocha naprawdę nawet nie trzyma materiału, który ma mocno zszywać. Marek Jerzy Minakowski, badacz polskich genealogii, na którego prace powołuje się Twardoch, by podkreślić szlacheckie pochodzenie współczesnych elit politycznych, a co za tym idzie udowodnić długie trwanie polskiego “niewolnictwa”, w zasadzie kwestionuje tezę pisarza. “W latach 30. XX wieku w Polsce w każdym roczniku było 600 tys. osób, a studia kończyło rocznie 6 tys. absolwentów. Czyli na studia szedł co setny młody człowiek. Jeżeli weźmiemy pod uwagę wszystkich wykształconych ludzi, uwzględniając nawet osoby tylko z maturą, to otrzymamy grupę 300–500 tys. osób, czyli mniej więcej 2 proc. społeczeństwa.” - mówił Minakowski w wywiadzie dla Rzeczpospolitej.
Zerknijmy dalej do tego tekstu:
“Nasze społeczeństwo można porównać do gotującej się zupy. Jakaś jego część jest na wierzchu, ale to nie jest tak, że to są cały czas te same rodziny, ciągi genealogiczne. To jednak cały czas się zmienia. Owszem, zdarza się, że niektóre rodziny utrzymują się na samej górze przez kilkaset lat, kilka pokoleń. Natomiast potem opadają gdzieś głębiej. Dzięki moim badaniom da się prześledzić, jak różne osoby z głębi tego gara dopływały do powierzchni, a potem – jak ich rodziny znowu opadały. To zawsze jest płynny proces.”
I w jeszcze jedno miejsce:
“Inteligencja pierwszej połowy XX wieku dalej była wąska, ale jeśli spojrzymy na jej pochodzenie, to była już naprawdę mocno wymieszana. To już nie wyłącznie szlachta, ba, nawet nie w przeważającej części szlachta.”
Skoro jest tu mowa, że w II Rzeczpospolitej warstwa inteligencka stanowiła dwa procent społeczeństwa i była zdominowana przez ludzi o pochodzeniu ludowym, a szlachta w dawnej Polsce to nawet 8-10 proc. ogółu ludności, to łatwo zobaczyć jak dalekie od rzeczywistości jest pisanie o trwałości podziałów stanowych w warstwie elit. Podobnie dalekie od niej jest nakładanie na polską historię schematów amerykańskich, które dodatkowo są tam zideologizowane choćby z powodu aporii jakie w dyskursie tworzy dominujący mechanizm polityk tożsamościowych. Krytyczne spojrzenie na sytuację amerykańską podsuwają nam nie tylko autorzy “republikańscy”, ale także “demokratyczni”. By daleko nie szukać wspomnę króciutką i dostępną polskiemu czytelnikowi książkę Marka Lilli Koniec liberalizmu jaki znamy.
Pokuśmy się o pierwsze wnioski jakie można wyciągnąć z dyskusji wokół tekstów Twardocha. Są one dość proste. Po pierwsze, to zawsze elity tworzą historię, a prawdziwy lud popada w zapomnienie, nad czym ubolewa Twardoch sugerując, że lud z historii jest okradany. Ten sam proces ma miejsce dziś o czym za chwilę przyjdzie opowiedzieć. Po drugie, tylko wąska grupa dawnej arystokracji czerpie bezpośrednie korzyści ze swojej przyszłości. Po trzecie trudna jest do policzenia liczba herbowych, którzy ulegli deklasacji z powodu kolejnych polskich rewolucji takich, jak rozbiory, powstania, odbieranie szlachectwa przez carat, zniesienie pańszczyzny, egalitaryzm prawny II RP, okupacja nazistowska, rewolucja roku 1945, rewolucja stalinowska, specyficzny - ludowy - modernizm kolejnych dekad PRL, rewolucja polityczno-gospodarcza roku 1989, czy wreszcie upowszechnienie szkolnictwa wyższego w III RP. Zestawianie złożoności polskich losów, które widać w badaniach genealogicznych, z ciągłością dziedzictwa niewolnictwa i - co jeszcze ważniejsze - z segregacją rasową w USA, szybko ujawnia swoją niedorzeczność. Po czwarte, wręcz nie sposób policzyć potomków chłopskich, którzy w nowoczesnym porządku społecznym stali się ludźmi, tak czy inaczej rozumianych elit. Bardziej już jednak jako członkowie inteligencji niż lud, czego przykładem jest sam Twardoch.
Bez trudu także mogę przywołać na myśl znajomych - skoro jesteśmy w królestwie historii anegdotycznej - którzy dziś prezentują względnie analogiczną pozycję społeczną, zasobność w kapitał ekonomiczny czy kulturowy, a pochodzą od herbowych lub chłopskich przodków. Często zaś po prostu od mieszanki dawnych stanów Rzeczypospolitej, co zresztą widać także w genealogiach Marka Jerzego Minakowskiego. Ciekawe, że publicyści “Wyborczej” nie wyciągnęli wniosków nawet z badań lewicowych socjologów, które mówią raczej o konieczności unikania dychotomii w opisywaniu społeczeństwa. Maciej Gdula, dziś poseł Lewicy, w Nowym autorytaryzmie swoim manifeście politycznym z 2018 roku potrafił wykorzystać wiele z uzyskanego wcześniej doświadczenia akademickiego. Pisał w nim tak:
“Myśląc o klasach, należy unikać dychotomii. Zamiast o burżujach i proletariuszach albo elicie i ludzie lepiej mówić o trzech klasach: wyższej, średniej i ludowej”.
Jeśli zaś z całym impetem tworzy się publicystyczne dychotomie, które w dodatku są zawieszone w próżni (bo jakim to chłopem jest dziś Twardoch, a jakim magnatem Radziwiłł?), może urodzić się podejrzenie, że w grę wchodzi środowiskowo wytworzony resentyment.
Po doświadczeniach XIX i XX wieku nie powinno dziwić upowszechnienie elementów tożsamości szlacheckiej jako kultury własnej Polaków, jako kultury narodowej. Nie powinno dziwić utożsamianie się Polaków, także z warstw ludowych z polityczną historią Polski. To wokół kultury dworu, literatury, obyczaju ukształtował się nowoczesny naród Polski. Na tym polegał polski egalitaryzm i emancypacja, po powstaniu styczniowym i wreszcie zniesieniu pańszczyzny, chłopi stawali się Polakami przez dołączenie do kultury warstwy politycznej, która gwarantowała także cywilizacyjny i społeczny awans. Badania nad ludową historią Polski mogą mieć dziś charakter albo rzeczywiście historyczny, albo popadać w ahistoryczny idealizm walki klas. Realni Polacy dokonali konkretnego wyboru w sprawie formy ich własnej kultury, zdemokratyzowali elementy kultury stanu wyższego. Mówiąc anegdotycznie, każdy z nas stał się “panem”. W tym procesie ukształtowała się też nowa elita, którą dziś nazywamy inteligencją, i to ona - jeśli już - powinna być przedmiotem refleksji nad sytuacją “klasową” polskiego społeczeństwa. Choć w inteligencji wciąż znajdujemy potomków szlachty w prostej linii, sytuacja historyczna i upowszechnienie edukacji sprawiły, że Polska po 1918 roku nie stała się nigdy społeczeństwem o wyraźnie zarysowanych klasach odpowiadających dawnemu układowi stanowemu, jak miało to miejsce choćby we Francji.
Gdyby ktoś chciał pochylić się nad problemami “Polski ludowej” powinien się przyjrzeć dokładniej rewolucjom roku 1945 i 1989. To one w najbardziej bezpośredni sposób przyczyniły się do uformowania dzisiejszego polskiego społeczeństwa, a także do uformowania się elit, które zebrały na tyle znaczące zasoby kapitału społecznego, ze przyznały sobie prawo do opisywania polskich dziejów po roku 1989. Dodajmy jeszcze, że - zdaniem Minakowskiego - w elitach PRL udział potomków szlachty w elicie czy inteligencji zbliża się od zera. Możemy wrócić do pytania kto przyczynił się do współczesnych form kapitalistycznego “niewolnictwa”, które to słowo Szczepan Twardoch z satysfakcją, ale bez precyzji, obraca.
Powiedzmy wprost, żaden z uczestników dyskusji, o które tu mowa nie należy do ludu. Część z nich, łącznie z Twardochem, to autorzy wpływowego, inteligenckiego, a zatem uprzywilejowanego środowiska, które po roku 1989 otrzymało niewyobrażalny wpływ na proces budowy nowej Polski i kształtowania jej wyobraźni. Uzyskało ten status choćby wspierając neoliberalną politykę Balcerowicza, która po roku 1989 najbardziej uderzyła właśnie w polski lud. W praktyce można całą transformację odczytać jako inteligencką zemstę na “Polsce ludowej”. Po 1945 roku Polska rzeczywiście przestała być “pańska” a stała się “robotniczo-chłopska”, stała się Polską - z plusami i minusami tej rzeczywistości - awansu społecznego, którego wcześniej inteligencja nie potrafiła zapewnić. Można zatem przyjąć, że po roku 1989 - kiedy w sprawach gospodarczych uprawiano politykę spalonej ziemi - “Gazeta Wyborcza” i jej akolici dokonali restytucji “dawnego ustroju”, w którym to wąskie, inteligenckie środowiska, mogły znów mówić przedstawicielowi ludu, że jest leniwym homo sovieticus, a także co jest dla niego dobre. Nastąpiło wręcz wtórne odpolitycznienie ludu, ponieważ inteligenckie media bardzo pilnowały co można, a czego nie można debatować.
Homo sovieticus, to wysubtelniona, ale okrutna obelga, wobec ludzi pozbawionych środków produkcji, którym odbierano nawet możliwość pracy w ramach reglamentowanej rewolucji. Rewolucji, w której “biali” dogadali się z “czerwonymi”. Na roku 1989 najbardziej skorzystała właśnie inteligencja, której Twardoch też czyni wyrzuty, choć przez kooptację jest częścią tej warstwy. To inteligencja liberalna jest odpowiedzialna za doprowadzenie po upadku komunizmu do gigantycznej zapaści społecznej warstw ludowych. Zatem dominacja inteligencji w Polsce to nie efekt pańszczyzny, ale rekonkwisty kulturowo-gospodarczej dokonanej poprzez implementację w Polsce interesów obcych interesów ekonomiczych i intelektualnych mód. Twardoch dzięki środowiskom stojącym za tą rekonkwistą mógł zbudować swoją pisarską karierę. Cóż, “GW” stała się gigantem kulturowego wpływu i do pewnego momentu poprzez spółkę “Agora” silnym graczem biznesowym, głównie dzięki kapitałowi uzyskanemu z ogrania przez inteligencję i ludzi nomenklatury PRL robotników przemysłowych i rolnych. Dzisiejsi “oburzeni”, jak Twardoch, są częścią środowiska, które stworzyło współczesną polską odmianę “niewolnictwa” umów śmieciowych, wszechwładzy kapitalisty, choćby drobnego itd. Czy w związku z tym mogę powiedzieć, że Szczepan Twardoch odpowiada za nędzę współczesnej warstwy ludowej?
Oczywiście, wielu by chciało widzieć w PiS reprezentantów ludu. Owszem w jakimś stopniu tak jest, ale to nie znaczy że liderzy tej partii są ludem. Korekta społeczna dokonana przez rządy partii Kaczyńskiego wobec wcześniejszej brutalnej inteligenckiej polityki rozwarstwiania, to tylko spór w inteligenckiej rodzinie. Prospołeczne postulaty realizowane przez PiS były i wcześniej podnoszone szczególnie przez środowiska inteligencji narodowo-chrześcijańskiej. Może właśnie dlatego rządy PiS wywołują taką furię inteligencji liberalnej. Wiadomo, że z rodziną najlepiej wypada się na zdjęciu.
Mam wątpliwości czy młodsze pokolenia dokooptowane w “Wyborczej” do inteligenckiego przywileju kształtowania opinii zdają sobie sprawę, że atak na Radziwiłła, który śmiał polemizować z inteligentem Twardochem, podobnie jaki pisanie przez inteligentów nowych “ludowych historii Polski”, można odczytać jako kolejny etap realizacji interesu grupowego liberalnej inteligencji, którym jest dominacja nad językiem debaty narodowej. Czy rzeczywiście ta część inteligencji, która ponosi odpowiedzialność za Polską nędzę lat sprzed 30 lat, ma moralne prawo by dziś łajać potomka magnatów za to, że jego przodkowie - kilkaset lat wcześniej - byli częścią systemu pańszczyźnianego?
Kogo naprawdę atakują publicyści “Wyborczej”? Teraz kiedy symetryści z “Wyborczej” podkreślają jak bardzo popierają program “Rodzina 500+”, to chyba jasne, że złych panów, którzy żerują na polskim ludzie. Wątpię. Czy rzeczywiście inteligentów pokroju Szczepana Twardocha interesuje “klasa ludowa”, z jej szczerym przyswojeniem dziejów kultury, która przekształciła się w formę nowoczesnego narodu polskiego? Nie. Atakowanie dziedzictwa polski szlacheckiej będącej ważnym elementem polskiej historii politycznej, najbardziej dziś uderza właśnie w warstwę ludową. Lud z Polską związał się właśnie poprzez tę historię, w której ma także swój udział poprzez daninę krwi. Kwestionowanie niemarksistowskiego ujęcia dziejów jest kolejną próbą odebrania ludowi jego formy, jego tożsamości, którą udało mu się zdobyć znacznym wysiłkiem. Polska inteligencja liberalna - ta papuga narodów - ma już swoje nowe mody intelektualne zawleczone z Okcydentu, którymi teraz smaga lud pod płaszczykiem społecznej troski. Tak jak po roku 1989 smagała go bezalternatywnością liberalizmu ekonomicznego.
Wystudiowany lokalny identytaryzm, ludomania, wiktymizacja własnego losu, stanie w jednym rzędzie z ruchem tęczowej flagi i prenatalnego dzieciobójstwa to cechy pisarza celebryty, które można spotkać zapewne u licznych intelektualnych klonów od Berlina, przez Nowy Jork po Sydney. U nas te szatki założył Szczepan Twardoch. Ambasador marki Mercedes pozujący do słodkich fotek w drogich garniturach i równo przyciętej brodzie z parlamentarzystkami lewicowego Razem i równocześnie wciągający na grzbiet - symbolicznie - chłopską koszulę. Teatrzyk ten nie zasługuje na wiele więcej niż na sarkastyczne prychnięcie.
Świadomość przeszłości jest ważna, ponieważ pomaga nam uczynić lepszym polskie życie dziś, mieć własny sposób rozstrzygania spraw publicznych, jednak przeszłość nie zastąpi nam teraźniejszości. Czy chcemy Polski żyjącej i szukającej rozwiązań dla siebie w historycznej rekonstrukcji, w przebieraniu się w kontusze i koszule? Ten duch dostrzegalny jest wszędzie w Polsce, duch życia wyobrażonego, który zastępuje realne polskie życie. Tak jak byśmy żyli w XVIII wieku, może w roku 1920, albo 1945. Warto z niego wyjść z tego świata snu dla dobra wspólnego, ale komu się to opłaca.
Tomasz Rowiński
-----
Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.
(1981), redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, publicysta poralu Aleteia.org, senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.