Przypuszczalnie żaden dokument papieski od czasów „Humanae vitae” bł. Pawła VI nie wywołał tyle komentarzy i dyskusji w mediach, co opublikowana przez papieża Franciszka adhortacja apostolska „Amoris laetitia” – owoc dwóch synodów biskupów na temat rodziny. Z taką skalą zainteresowania nie spotkało się całe, ogromne i doniosłe, nauczanie św. Jana Pawła II: ani jego adhortacja „Familiaris consortio” (po synodzie o rodzinie w roku 1980), ani prowadzone przez cztery z górą lata katechezy o małżeństwie i rodzinie. Te ostatnie, co prawda zostały słusznie nazwane przez George’a Weigla „bombą teologiczną”, ale (poza stosunkowo wąskim gronem osób głęboko zainteresowanych tematem) szeroka opinia publiczna do dziś nie wie, dlaczego zasługują na takie określenie. Tymczasem ostatnia adhortacja od momentu publikacji (8 kwietnia) cały czas jest komentowana, omawiana, krytykowana przez jednych i wychwalana przez drugich. Główną przyczyną jest jej rozdział ósmy, a dokładniej brak precyzyjnego ujęcia nauczania Kościoła w sprawie Komunii św. dla osób rozwiedzionych będących w nowych związkach. Pozwala to z jednej strony mówić, że w nauczaniu Kościoła nic się nie zmieniło (bo faktycznie żadna zmiana w tym obszarze nie została zadeklarowana), a z drugiej nadawać taką interpretację słowom Papieża, która zdaje się tę zmianę dopuszczać. I takie interpretacje już są, ich rzecznikami są między innymi niektórzy biskupi z obszaru niemieckojęzycznego.
Jeden z warszawskich księży, których zapytałem o adhortację powiedział wprost: „Zalegalizowanie schizmy”. Dla polskich duchownych, którzy bywają za Odrą nie jest tajemnicą, że tam zupełnie inaczej podchodzi się do kwestii sakramentów, a szczególnie sakramentu spowiedzi, który – jeśli jest sprawowany – to śladowo. Za to do Komunii św. idą wszyscy bez względu na swoją sytuację osobistą, także osoby rozwiedzione i żyjące w związkach niesakramentalnych. Przepowiadana przez papieża św. Jana Pawła II i przez jego następcę Benedykta XVI prawda o zasadach przystępowania takich osób do sakramentu Eucharystii w Niemczech nie zmieniła w praktyce nic. Dzieje się tak za przyzwoleniem wielu (nie wszystkich) niemieckich biskupów.
Co na to Papież?
Wystarczyłoby, aby w adhortacji „Amoris laetitia” Franciszek powtórzył to, co napisali jego poprzednicy, a nie byłoby tak widocznego dziś sporu interpretacyjnego. Przypomnijmy, że do tej sytuacji odnoszą się expressis verbis punkty 84 „Familiaris consortio” św. Jana Pawła II oraz p. 29 „Sacramentum caritatis” Benedykta XVI. Obaj papieże stwierdzają jednoznacznie, że istnieje bariera sakramentalna wynikająca ze ścisłej więzi Eucharystii i Małżeństwa. Kluczem jest tu słowo „komunia”. Komunia święta to zjednoczenie duszy i ciała Jezusa Chrystusa z duszą i ciałem człowieka. Komunia małżeńska to zjednoczenie dusz i ciał męża i żony, w którym uczestniczy Jezus Chrystus. Zjednoczenie z Ciałem Chrystusa byłoby więc wewnętrznie sprzeczne w sytuacji, gdy kwestionuje się swoim życiem sakramentalne zjednoczenie z małżonkiem.
Franciszek zrezygnował z powtórzenia tej nauki i z pewnością uczynił to nieprzypadkowo. Problemem jest interpretacja tego faktu. Czy dlatego, że sprzyja niemieckim biskupom? Czy dlatego, że chce zmiany nauczania Kościoła i udzielania Komunii osobom rozwiedzionym? Czy Franciszek opuścił tych, którzy wierzą w moc sakramentu małżeństwa?
Takim tezom przeczy pozostała (poza rozdziałem ósmym) treść adhortacji, która jest jedną wielką pochwałą małżeństwa. Więc dlaczego Ojciec Święty nie postawił kropki nad i?
Zadając sobie to pytanie warto zastanowić się jak obecny papież definiuje siebie w roli Namiestnika Chrystusa. Z następcami św. Piotra jest bowiem podobnie jak ze świętymi. Każdy święty stanowi jakiś odblask doskonałej świętości Boga, pokazuje jakiś inny jej aspekt. Każdy papież, będąc Wikariuszem Chrystusa (jak mówiła św. Katarzyna Sieneńska „il dolce Cristo in tierra” – „słodki Chrystus na ziemi”) sprawuje tę misję w charakterystyczny dla siebie sposób. Wystarczy spojrzeć na dwóch poprzedników Franciszka. Obaj są wielcy, ale każdy zakończył swój pontyfikat w skrajnie odmienny sposób. Św. Jan Paweł II realizował model papieża – ojca. Właśnie dlatego nie ustąpił z urzędu i wytrwał aż do śmierci, ponieważ ojcem jest się do końca. Benedykt XVI nazwał siebie „skromnym pracownikiem Winnicy Pańskiej” i zachował się zgodnie z tym określeniem – ustąpił, kiedy uznał, że jako pracownik będzie bardziej użyteczny modląc się niż rządząc. A jak definiuje siebie Franciszek? „Miserando atque eligendo” („Spojrzał z miłosierdziem i wybrał”) – tak brzmi jego zawołanie, a pochodzi ono z kazania św. Bedy czcigodnego o powołaniu celnika Mateusza przez Jezusa. Mateusz był w oczach mu współczesnych grzesznikiem i to z tych, którzy dla Żydów byli najbardziej godni pogardy. Takiego właśnie człowieka dostrzegł Jezus i powiedział „Pójdź za Mną!” On – Mateusz – odebrał to jak akt wielkiego miłosierdzia i zaufania Pana i podobnie chyba swoje powołanie odczytywał i odczytuje Jorge Bergolio. Nie straszna mu jest myśl, że może się mylić. Tak jak mylił się św. Piotr, co nieraz wytykał mu Jezus, a potem św. Paweł.
Przywykliśmy do tego, że Papież jest tym, który stoi na straży prawdy, ostateczną instancją, ojcem, do którego można przyjść po rozstrzygnięcie, kto ma rację. Franciszek najwyraźniej nie czuje się dobrze w tej roli. Jeśli miałby być ojcem to raczej takim jak ojciec syna marnotrawnego, który nie tylko wygląda jego powrotu, ale staje przed jeszcze trudniejszym zadaniem pojednania dwóch braci – łajdaka i „wiernego”. Wydaje się, że taką próbą było zwołanie dwóch ostatnich synodów oraz adhortacja. Pytanie czy nie jest to próba zbyt ryzykowna.
Ryzykowny ruch
Pierwszym, najpoważniejszym ryzykiem jest komunikat, który już poszedł w świat: „Kościół nie głosi niezmiennej nauki, Franciszek coś poluzowuje, jeszcze parę lat i zmieni się nauczanie w innych sprawach moralnych”. Kolejnym ryzykiem jest możliwość ofensywy ze strony tych duchownych i świeckich, którzy nie podzielają jasnego stanowiska Kościoła w zakresie praktyki sakramentalnej. W mądrym artykule o AL bp Athanasius Schneider z Astany wskazuje, że w IV wieku niemal cały episkopat Kościoła stał się ariański (herezja polegająca na zwątpieniu w prawdziwą boskość Chrystusa). „Stało się tak ponieważ papież Liberiusz podpisał jedno z dwuznacznych sformułowań z Sirmium” – pisze bp Schneider. – „Do tego papież w skandaliczny sposób ekskomunikował św. Atanazego. Św. Hilary z Poitiers był jedynym biskupem, który surowo zganił papieża Liberiusza za te czyny”.
Czy nie można wyobrazić, że biskup upomina proboszcza za niemiłosierne potraktowanie pary rozwodników, którzy powołując się na AL chcą przystępować do Komunii św.? W Polsce pewnie nie, ale gdzie indziej? Albo na przykład niemieckiego proboszcza upominającego polskiego księdza pracującego za Odrą za upór w tej sprawie? Znane mi są przypadki francuskich biskupów upominających świeckich katechetów w szkołach za jasne wykładanie prawd ewangelicznych o małżeństwie i życiu moralnym. Katecheci pochodzili z wielodzietnych rodzin formowanych w duchu posłuszeństwa nauce Kościoła, a trafiali do szkół (czasem noszących przymiotnik „katolicka”), w których dominowali rozwiedzeni lub żyjący w tzw. wolnych związkach rodzice.
Wreszcie, co mają powiedzieć ci małżonkowie, którzy trwają w wierności sakramentowi, mimo że ich współmałżonek poszedł inną drogą i związał się z kimś formalnie (związek cywilny) lub nieformalnie (tzw. wolny związek)? Owszem, papież chwali taki heroizm, ale jednocześnie w praktyce zdaje się sugerować, że nie od każdego można tego wymagać. Czyż ci ludzie nie mają prawa czuć się zawiedzeni?
To wszystko są pytania, wobec których nie można pozostać obojętnym. Byłoby bardzo dziwne, gdyby sam Ojciec Święty ich sobie nie zadawał. A jednak zdecydował się na podjęcie tak dużego ryzyka.
Jedność małżeństwa – jedność Kościoła
W ocenie niektórych obserwatorów ostatnich dwóch synodów o rodzinie nawet jedna trzecia episkopatu światowego może nie podzielać jasnego stanowiska Kościoła w sprawie Komunii dla osób żyjących w związku niesakramentalnym. Nie jest to jeszcze tak poważna sytuacja jak w przypadku przytaczanej wcześniej historii z herezją ariańską, ale jest to na pewno fakt wysoce niepokojący. Stosunek do tej sprawy wykracza bowiem znacznie poza samą dyscyplinę sakramentalną, lecz dotyczy jedności Kościoła, której gwarantem i widzialnym znakiem jest papież. Od dawna mówi się o tzw. „pełzającej schizmie”, która polega na rodzaju duszpasterskiej schizofrenii. Z jednej strony nikt nie podważa ortodoksji, wedle której sakrament małżeństwa jest nierozerwalny, ale zarazem pomija się ortopraksję wprowadzając zupełnie różną od tego założenia praktykę. Zdarzało się już nawet, że ksiądz w kościele (nie w Polsce) błogosławił parę niesakramentalną. W sensie prawa i liturgii nie był to sakrament, ale zamieszanie rodziło się poważne. Św. Jan Paweł II i Benedykt XVI musieli jasno wypowiedzieć się przeciw takim praktykom. Tych zapisów w AL też nie znajdziemy.
Czy nie lepiej byłoby zatem, gdyby kolejny papież jeszcze mocniej uderzył pięścią w stół?
Może tak… A gdybyśmy tak postawili w jego miejsce ojca syna marnotrawnego? Syn żąda dóbr należących do ojca. Ojciec podejmuje to ryzyko. Płaci podwójną cenę: młodszy syn odchodzi, a drugi – ten, który został – staje się zgorzkniały widząc, że wierność mu się „nie opłaciła”. Ojciec wciąż zachowuje postawę otwartą wobec obu i czeka. Pragnie zjednoczenia rodziny.
Kim byłby młodszy i starszy syn w obecnej sytuacji Kościoła po synodach i po publikacji adhortacji? Zbyt proste byłoby umieszczenie po jednej stronie biskupów postulujących dopuszczenie „niesakramentalnych” do Komunii, a biskupów trzymających się Magisterium po drugiej. Przede wszystkim należy podkreślić, że biskupi opowiadający się za czytaniem AL w linii kontynuacji z dotychczasowym nauczaniem Kościoła prezentują postawę wielkiego szacunku dla Ojca Świętego, dla osób zranionych nieudanym życiem małżeńskim i dla prawdy o zjednoczeniu sakramentalnym w Eucharystii i w małżeństwie. Natomiast nie brak w internecie głosów, które mówią o Franciszku wypisz wymaluj w tonacji „starszego syna”. Jest to zawód i pretensja, żal i rozczarowanie.
W przypowieści o miłosiernym ojcu Jezus nie mówi nic o relacji młodszego syna do swojego brata, ale kto wie, czy nie spojrzał on tryumfująco na starszego, dając mu do zrozumienia, że to jego ojciec kocha bardziej. Tak z kolei brzmią głosy tych, którzy wieszczą nowe czasy w Kościele i przypis 351 czynią osią całego nauczania Franciszka o rodzinie. A ojciec mówi: dzieci, kocham jednych i drugich tak samo, nie chcę odrzucać nikogo.
Wolność i odpowiedzialność
Jedno nie ulega wątpliwości. W świetle ostatniej adhortacji ciężar odpowiedzialności istotnie przesuwa się w dół. Tak jak Benedykt XVI zrezygnował z władzy rządzenia, tak Franciszek w pewien sposób zrezygnował w AL z władzy nauczania. Niejednoznaczność adhortacji w zakresie Komunii dla niesakramentalnych sprawia, że więcej zależy tu od interpretacji biskupa, księdza, także zwykłego chrześcijanina. Jeśli ktoś będzie ją czytał tak jak uczy Kościół – w ciągłości – to nie ma obawy. Dlatego – przynajmniej w chwili obecnej – możemy być spokojni o Polskę. Możemy być głęboko wdzięczni naszym księżom biskupom za pozytywną i jasną interpretację dokumentu a jednocześnie synowski stosunek do Ojca Świętego. Ale Odra to w dzisiejszych czasach zdecydowanie za słaba bariera, aby przez nią nie przechodziły nowinki, które tam już doprowadziły do spustoszenia kościołów. Dlatego ogromna odpowiedzialność spada na katolików świeckich, bowiem dziś, bardziej niż kiedykolwiek w dotychczasowej historii Kościoła potrzebne jest mocne świadectwo życia małżeństw i rodzin. Przejęcie się pozostałymi siedmioma rozdziałami AL, wcielanie ich w życie, budowanie silnych, promieniujących ewangelią rodziny Kościołów domowych jest zadaniem, którego nie poniosą ani księża biskupi, ani proboszczowie, ani zakonnicy. Oni mogą w tym pomóc, mogą udzielić sakramentów, pamiętajmy jednak, że w dziele nowej ewangelizacji, do której wzywał św. Jan Paweł II etap sakramentalny jest na końcu, a nie na początku drogi. Zaczyna się ona od osobistego nawrócenia, po którym następuje katechizacja. W pierwotnym Kościele te dwie fazy ewangelizacji były domeną ludzi świeckich. Dopiero po ich przejściu katechumen przystępował do tajemnicy - wchodził w misteria czyli sakramenty inicjacji: Chrzest, Bierzmowanie i Eucharystia, których udzielali wyświęceni sakramentalnie duchowni.
Dziś duchowni są odpowiedzialni (przynajmniej w oczach świeckich) za wszystko. Doszło do znaczącego przeformatowania zasad ewangelicznego przekazywania wiary. „Pan Jezus błogosławił dzieci i nauczał dorosłych – mawia pewien mój znajomy ksiądz – a dzisiaj kapłan naucza dzieci i błogosławi dorosłych”. Ksiądz ten wprowadził w swojej parafii obowiązek przygotowania dzieci do I Komunii przez rodziców. Ci z kolei mają obowiązek uczestniczyć w konferencjach prowadzonych przez kapłana.
Niemało jest już inicjatyw zmierzających w tym kierunku. I można mieć uzasadnioną nadzieję, że ludzie, którzy się tym intensywnie zajmują będą się mniej przejmować ryzykiem podejmowanym przez Franciszka. Pewnie przejmują się tym księża biskupi i im zostawiamy konieczne działania w tym obszarze ufając, że tak jak w czasach Soboru Kościół Polski milenijnej odegrał ważną rolę w Kościele powszechnym, tak 50 lat później będzie podobnie. Pomóc naszym pasterzom możemy najbardziej budując w kraju i w ośrodkach polonijnych silne domowe Kościoły – rodziny pełne radości i pokoju, miłości i życia. Dzięki takiej postawie pierwsi chrześcijanie nawrócili rzymskie imperium. Dziś „non est abbreviata manus Domini” (ręka Pańska nie jest krótsza).
Paweł Zuchniewicz
(dziękuję mojej Żonie za cenne uwagi redakcyjne)
Paweł Zuchniewicz (1961), dziennikarz i pisarz, nauczyciel, tutor i koordynator współpracy z rodzicami w szkole "Żagle" Stowarzyszenia "Sternik"'; www.pawelzuchniewicz.pl