Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy.
Od dawna nie pisałem do Was. Prawdę mówiąc, następny list jest niemal gotowy od miesięcy, ale co się raz odłoży, często odkłada się w nieskończoność. Boże Narodzenie, które właśnie przyszło, jest sygnałem, żeby zrobić to co czeka. Tym bardziej że przy okazji można złożyć życzenia - co niniejszym czynię: najlepszego, z łask wcielonego Słowa.
A teraz następny list o naszej mszalnej, liturgicznej modlitwie.
Czasami ktoś zapyta: który moment we Mszy jest (dla ciebie) najważniejszy? Pamiętam jak takie pytanie padło u mnie w mieszkaniu, w trakcie - mówiąc żartem - "kompletów" z Katechizmem Gasparriego, w połowie lat 80. Siedzieliśmy, licealiści, dookoła stołu, a starszy pan nagle przyszpilił nas taką kwestią.
Który moment? Zaczęliśmy się silić na odpowiedzi. Ktoś wskazał oczywiście na podniesienie po konsekracjach. Ktoś mówił, że "Przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie" (czyli koniec kanonu). Ktoś że moment przyjęcia Pana Jezusa w komunii. Ktoś jeszcze rozwinął to ostatnie - że kiedy wraca po Komunii do ławki, a potem jest w cichym "serce przy Sercu". Nie pamiętam co rzekł starszy pan, jak skomentował te nasze rozbieżne typy.
Dzisiaj skłonny jestem uważać to pytanie za zupełnie nieważne - a raczej za mało ważne uważałbym próby określania "najważniejszego momentu". Owszem, każdy z nas w ciągu życia przechodzi przez fascynacje tą lub potem inną chwilą - to normalne, że przeżywamy takie oczarowania po odkryciu tego lub innego obrzędu czy słów wewnątrz celebracji. Ale może to mija? Ja tak myślę.
Za to "Msza po staremu się odprawia" - to znaczy gdy w nas starzeją się, rogowacieją i odpadają naskórkowe fascynacje, ona po staremu idzie przed nami w swej wiecznej nowości, wciąż zdolna nas ożywiać, karmić, nauczać.
Może nie są więc w samej Mszy ważne "momenty", lecz jej przebieg, sekwencja? Liczy się dopiero całość - całość przewidywana lub przeczuwana od pierwszej chwili, a potem wspominana, potem karmiąca nas i rozsyłająca?
Kiedyś na okładce książki przeczytałem zdanie św. Teresy z Avila, że oddałaby życie za najmniejszy z obrzędów Kościoła. Byłoby to dziwne zdanie, gdyby chodziło w nim dosłownie o jakąś cząstkę, a nie o całość obecną w tej czy innej cząstce. Chodzi o część w całości - a więc ostatecznie chodzi o całość.
We Mszy "starej" jest dużo tej "nieuporządkowanej" poezji całości: świetny przykład to modlitwy ofertorium, zawsze oskarżane przez "porządnickich" liturgistów o to, że uprzedzają wypadki (skoro np. przyniesioną na ołtarz hostię, kawałek niekwaszonego chleba, nazywają "niepokalaną hostią", jakby była już obecnym Chrystusem).
Starożytny schemat całego rytu rzymskiego, zwłaszcza od początku "Mszy wiernych ", czyli liturgii eucharystycznej, bardziej zważa na dokonujący się święty proces, narastanie chwały Pańskiej, niż na liczenie "momentów " i układanie ich w elementy tabelek. I dopiero na tym starożytnym gruncie pojawiły się pewnego dnia - około XIII wieku - znaki, które są do dziś tak ważne, na czele z kulminacją gestów około konsekracji.
W swoim spełnieniu stary ryt rzymski zawiera więc właśnie te dwie przecinające się osie: jedna jest procesem jakby zagęszczania się tego co święte, a druga jest wytyczona przez akty, uczczenie.
Symbolem osi pierwszej jest obecna w całym obrzędzie "orientacja" - ukierunkowany ku ołtarzowi pochód obrzędu, na którego czele jest kapłan przewodniczący całemu zgromadzonemu Kościołowi, Twoi słudzy i lud święty, plebs sancta. Ołtarz jest więc miejscem - symbolizującym Chrystusa - ku któremu zmierzamy wszyscy i z którego wznosi się ofiara eucharystyczna Bogu Ojcu.
Dlatego tak ważne są te momenty przebiegającej od ołtarza przez nawę komunikacji - jak iskra Boża, słowa "Pan z wami!", niekiedy wręcz z obróceniem się celebransa do ludu (co w liturgii orientowanej budzi na pewno wrażenie większe niż przy zbanalizowanej sytuacji "versus populum"). W "starym" rycie mamy tych pozdrowień od ołtarza więcej niż zostało w rycie zreformowanym - to paradoks: lud jest częściej pozdrawiany liturgicznie w rycie starym niż w tak bardzo democrntrtcznie ukształtowanym rycie nowym...
Każde "Dominus vobiscum" jest ogromnie ważne - ta bodaj jedna z absolutnie najstarszych aklamacji liturgii chrześcijańskiej nie jest tylko zdawkowym pozdrowieniem. Jest to faktycznie rodzaj objawienia: kapłan przypomina zgromadzonej społeczności Kościoła, że jest zebrana w Chrystusie i że Chrystus jest już mistycznie obecny tutaj, jeszcze zanim stanie się substancjalnie obecny na ołtarzu pod postaciami chleba i wina.
Wielki katolicki teolog liturgii, benedyktyn Dom Guéranger podkreśla w swoim omówieniu ceremonii Mszy, że odwracanie się celebransa do ludu przy Dominus vobiscum jest znakiem, iż celebrans, sługa Boży, nie chce niczego czynić bez przytwierdzenia zgromadzonego "ludu świętego".
Pomyślmy o tym przez chwilę - a zrozumiemy jak potrzebna jest świętej liturgii, celebransowi i naszej modlitwie ta nasza wyraźna i głośna odpowiedź na słowa wypowiadane do nas i w naszym kierunku. To "et cum spiritu tuo", z duchem twoim. Tak samo i inne odpowiedzi przewidziane dla ludu - zarówno owe "Amen", jak i "Gloria tibi, Domine" (przed ewangelią) albo wspaniały dialog poprzedzający Prefację.
To wszystko - co w "nowym rycie" nieraz roztapia się w nieustannej poważnej i niepoważnej komunikacji księdza z wiernymi - to samo w "rycie starym" jest dość dyskretnym podkreśleniem. Dyskretnym, lecz nie drugorzędnym, mało ważnym. Wręcz przeciwnie: są to te chwile i słowa, w których my, w nawie, nie powinniśmy zawieść. Nie jesteśmy publicznością w teatrze, przyglądającą się działaniom innych - jesteśmy bowiem częścią tej całości, która działa jako całość i w której każdy wykonuje swoje działanie. Mamy i my swoje słowa, gdy od ołtarza idzie "Pan z wami" lub zawieszone "Per omnia saecula saeculorum".
Te chwile komunikacji między celebransem i ludem są jak chwile kontaktu między tym kto prowadzi całość a prowadzoną całością. Współbrzmi więc z orientacją liturgii. "Orientacja" przychodzi zaś do nas jako coś prawdziwie starożytnego, głębokie świadectwo teologalnego ukierunkowania celebracji: akcja liturgiczna, w której kapłan stoi na czele pielgrzymującego Kościoła, Ciała Pańskiego, wychodzi poza krąg obecnych, zmierza na spotkanie Pana; zarówno gdy przychodzi On już teraz sakramentalnie, na ołtarz, jak i w przewidywaniu Jego drugiego przyjścia, Paruzji.
I oto drugi ruch: w górę serca, On "wzniósł oczy ku niebu", kapłan unosi hostię i unosi kielich - a sam przyklęka, my z nim. Wywyższenie z uniżeniem - a razem adoracja wobec Trzykroć Świętego, który uobecnia się pośród nas. Przyklęka, niejako zatrzymuje się - aby wstać i iść dalej, już w podkreślonej Obecności.
Rozsiane w obrzędzie gesty adoracji (przede wszystkim kapłańskiej, przy ołtarzu, ale też, wedle nieco innej zasady, gesty adoracji wiernych - są raczej świadkami późniejszego rozwoju rytu rzymskiego. Nie znaczy to, że same w sobie są późne - ależ nie, wiemy dziś dobrze, że zarówno klęczenie, jak i pokłony, to gesty modlitewne o początkach zgoła "niepamiętnych". Ale ich wchodzenie w obrzęd liturgiczny ma historię głównie w szczycie średniowiecza, gdy "chłodny" schemat gregoriański przyjął porcje "cieplejszej" i udramatyzowanej liryki pobożności gallikańskiej. Można powiedzieć, że swoistym spełnieniem jest tu ukształtowanie się adoracyjnej gestykulacji towarzyszącej przemianie eucharystycznej i koncentrującej się nastepnie na Świętych Postaciach, na realnej obecności Pana.
Oś gestów adoracji przecina warstwę orientacji w wielu momentach Mszy. Rozsiane wewnątrz rytu są te zarówno mocne, jak delikatne sygnały: nie tylko wokół konsekracji, ale i w środku Credo, a w sposób dyskretny, w małych pokłonach, skinieniach głowy etc. wewnątrz śpiewów mszalnych i w aklamacjach uwielbienia. (Te ostatnie - np. małe pokłony w Gloria - warto sobie przypomnieć i praktykować, oczywiście nie w formie przesadnej, lecz tak jak chce rubryka kościelna, jako dyskretny znak czci: przy imieniu Jezus, ale i przy "adoramus te", przy "suscipe deprecationem nostram").
Myślę, że często te z natury bardziej udramatyzowane gesty adoracji skupiają naszą uwagę i emocje. Warto potraktować je jak się traktuje "akty strzeliste" w modlitwie - i rozumieć, że modlitwa nie składa się z samych aktów strzelistych, ani rozpamiętywania aktów strzelistych. Muszą one wyrastać z o wiele szerszego pola - o którym była już mowa wyżej: ze skupienia versus Dominum, skupienia, które powinno wypełniać i wiązać nawę z ołtarzem, wszystkich zgromadzonych z akcją wykonywaną przez kapłana przy ołtarzu.
Paradoksalnie, to skupienie - podobne do modlitwy prostego wejrzenia i w ogóle do kontemplacji - opiera się na ubóstwie znaków. Dla nas, ludu w nawie są to te przestrzenie ciszy i dłuższe chwile pozornej "samotności" spędzanej "za plecami" celebransa. Nie cała liturgia na tym polega, wiadomo - ale jest to jakby oś nośna, idąca przez cały kościół i zgromadzenie.
Słynna "cisza Kanonu" - to brylant, ze wszystkimi szlifami i błyskami drobnych ruchów przy ołtarzu.
To przecież gdzieś pośród tej ciszy Słowo zstępuje z nieba i zamieszkuje "między nami". Tak dzieje się historia Bożego działania. Wśród nocnej ciszy.
Paweł Milcarek
-----
Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.
(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.