Być może obecne wydarzenia, które wstrząsają Prawem i Sprawiedliwością to powrót do scenariusza, którego spodziewało się bardzo wielu komentatorów już pod koniec zeszłego, 2009, roku. Dobrze to pamiętam, wczesną wiosną 2010 trudno było w kwestiach politycznych rozmawiać o czymś innym jak o przyszłej defragmentacji sceny politycznej, która, jak się zdawało nieuchronnie zbliżała się wraz z wyborami. Zupełnie realnie brane były pod uwagę możliwości, które przez ostatnie kilka miesięcy wydawały się zupełnie nierzeczywiste. A mianowicie odejście Jarosława Kaczyńskiego po przegranych przez Lecha Kaczyńskiego wyborach, czy rozpad całej partii, który to rozpad miał pociągnąć za sobą upadek dotychczasowego skamieniałego porządku parlamentarnego i politycznego. W konsekwencjo rozpad także Platformy Obywatelskiej. Już prawie śniono o nowym przebudzeniu na miarę roku 2005 - roku śmierci papieża i politycznego przebudzenia, które przekształciło decorum polskiej sceny politycznej. Tymczasem stało się więcej niż oczekiwano - czyli tragedia narodowa. Jednak śmierć prezydenta nie dała przebudzenia politycznego, początkowa żałoba narodowa przekształciła się w oderwaną już od faktycznej śmierci Prezydenta straumatyzowaną mitoneurozę bezpośredniego zagrożenia losu Polski (bez rozróżniania pomiędzy koniecznością strategicznego myślenia o polityce surowcowej i mityczną koniecznością budowania państwa podziemnego). Z lektury blogosfery wynikało niemal, że jesteśmy na granicy przyszłego męczeństwa Jarosława Kaczyńskiego.
To działo się z jednej strony i zakrywało myślenie polityczne. Z drugiej strony wyzwoliła się fala resentymentu wobec doświadczeń własnego narodu - teraźniejszych, wczorajszych i zupełnie dawnych. Przy czym można odnieść wrażenie, że ani te doświadczenia, ani ten naród nie były w tych resentymentach prawdziwe. Wyżywano się na sprawach narodowych, czy katolickich, ale ze wzrokiem utkwionym w medialnych i intelektualnych artefaktach, które zasłaniały raczej prawdziwą kondycję Polaków, zamiast ją wyjaśniać. Do tego stopnia, że mówiąc "Polska-katolicka" myślano - bracia Kaczyńscy. Ile w tym prawdy?
Tak właśnie resentyment zmagał się z neurozą w coraz większym, często nieświadomym, oderwaniu od rzeczywistości, ale we wzajemnym przekonaniu, że diagnozują obie to co jest naprawdę. Jednak najwyżej diagnozowały siebie nawzajem. Tragedia smoleńska okazała się tylko lodówką prognoz sprzed roku. Wybory wygenerowały ruch, który zapewne wyglądałby inaczej gdyby nie autentyczne poruszenie narodowe - prawdziwe "wydarzenia kwietniowe". Ale ruch się zaczął i być może doprowadzi on do nowego rozdania w polskiej polityce. Jeśli to rozdanie nie nastąpi - na przykład w postaci redefinicji prawicy, jej nowego, bardziej realistycznego ukształtowania, będzie to oznaczało pojawienie się kryzysu o wiele głębszego niż to co do tej pory oglądaliśmy.
Takie zacięcie się systemu, i to pomimo jego już dotychczasowej niewydolności, trudno tłumaczyć inaczej jak ustrojowym okrzepnięciem przewag obecnej władzy, która staje się negacją demokracji, a przynajmniej jej poważnym upośledzeniem. Jednym słowem możemy stanąć wobec dwóch możliwości w sytuacji zacięcia - albo system przestał reagować na różnicowanie się ludzi według poglądów politycznych i opiera trój-różnicowanie na jakichś zawiłych mitologiach przeważających faktyczne różnice w światopoglądzie (na państwo, etykę, gospodarkę), albo domknięcie systemu nastąpiło w umysłach samych Polaków, którzy niezależnie od postaw reprezentowanych werbalnie działają w trójkącie wyobrażeń PO-PiS-SLD. Sondaże zbliżające poparcie PiS do SLD mogą, choć nie muszą być symptomem dla zaistnienia powyższej sytuacji. Przyszłość pokaże co dalej nas czeka.
Naturalnym jak się zdaje procesem powinien być rozpad PiS-u, który znajduje się w dwóch kleszczach - po pierwsze są to kleszcze wewnętrznej polityki wprowadzone przez Jarosława Kaczyńskiego po przegranych wyborach prezydenckich, a drugie kleszcze "rozporowe", to kompletna erozja programowa i ideowa PiS-u. Najpierw w odejściu od idei odbudowy polityki chrześcijańskiej, potem w zamieszaniu wokoło oceny spuścizny postkomunistycznej, a teraz skupieniu się, de facto, na idei nagiej władzy Prezesa, który nie tak dawno, publicznie sam podważał swoją poczytalność. Czy do rozpadu dojdzie? Rozpad i powstanie nowej konfiguracji będzie sprawdzianem tego czy system polityczny w Polsce zachował jakieś elementy reprezentatywności w odniesieniu nie tylko do obywateli, ale także do wartości jakie oni deklarują.
Odejście z PiS "grupy" Kluzik-Rostkowskiej, liberałów i muzealników można traktować jako kolejny test odporności polskiej polityki na rzeczywistość. Nie należy mieć raczej złudzeń co do odbudowy polityki zasad przez te frakcje. Krótka genealogia wydarzeń pokazuje, że u źródeł dzisiejszego fermentu leżały raczej wewnętrzne "kleszcze partyjne", a nie zasady. Owszem dołączenie się "muzealników" do rokoszu daje pewien ideologiczny kapitał, ale jest to raczej znów, jak prawie wszystko u nas, kapitał symboliczny, kapitał decorum, mitologii (takie jest dobre zadanie muzeów, ale to tylko pewien aspekt rzeczywistości), ale nie kapitał zasad. "Muzealnictwo" było jednym z tych punktów, za który krytykowali Lecha Kaczyńskiego nawet sprzymierzeńcy - polityka gestów, dobrze wyglądająca, ale nie odbudowująca fundamentów państwa na silnym korzeniu chrystianizacji prawa, obyczajów, na bazie, których wyrastały poprzednie pokolenia Polaków zdolne do heroizmu i objawiania cnót.
Trudno wyrwać się z kleszczy polityki przeżywanej jako ciągłe mitologizacje - teraz dość niespodziewanie widzimy jak próbuje się budować nową mitologię i oderwać legendę Lecha Kaczyńskiego od osoby jego brata. To zupełnie nowa ścieżka, choć może dojrzewała gdzieś w kuluarach już od jakiegoś czasu. Jakie to ma w szerszym sensie znaczenie dla Polski, dla rozumienia tego, że nasi przodkowie bywali bohaterami? Jeśli chcemy ich naśladować musimy próbować ich rozumieć, a nie tylko "oglądać" w muzeum. Może bywali bohaterami dlatego, że wyznawali określone katolickie zasady i starali się nimi kierować także w życiu publicznym. A przecież jeszcze nie tak dawno nie mieliśmy żadnych, albo prawie żadnych muzeów, a naród trwał. O co więc w tym wszystkim chodzi?
Tomasz Rowiński
(1981), redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, publicysta poralu Aleteia.org, senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.